Australia. „Rosies” – powód do radości

This is a custom heading element.

6 grudnia 2017

W nawiązaniu do dzisiejszego wspomnienia św. Mikołaja i idei obdarowywania innych, przytaczamy wspomnienie o. William Morella z prowincji Stanów Zjednoczonych, który niedawno odwiedził prowincję Australii. Podczas wizyty zapoznał się z posługą dla młodzieży nazywaną „Rosies” (Bukiet róż).

„Podskakiwać z radości” nie jest frazą, którą natychmiast skojarzyłabym ze świętym Eugeniuszem, przynajmniej nie z tego, co wiem o jego posturze i temperamencie! Mimo to przyszła mi na myśl ta właśnie fraza, kiedy przemieszczałem się pośród „oblatów” w Brisbane podczas moich pierwszych dni w tej ziemi „południowej”. To, co zobaczyłem, było doprawdy wymownym oblackim pięknem. Pewnego wieczoru znalazłem się z „Rosies” i ich przyjaciółmi.

Muszę dopuścić myśl, że Eugeniusz skakałby z radości, gdyby zobaczył jak oblaci i Bukiet Róż wyrosły i zakwitły na ulicach Brisbane, tę miłość i troskę, którą sam żywił wobec biednych i tych na marginesie społecznym. Wiele dziesięcioleci temu oblaci stworzyli program pomocy, aby zawrzeć przyjaźnie i zaoferować pomoc ludziom na ulicy. Program i jego pracownicy nazywają się Rosies. Dzisiaj ponad tysiąc ochotników wychodzi na „wieczorne ulice” każdej nocy w tygodniu.

Zanim wyszedłem na ulicę z o. Johnem Davidem, lokalnym duszpasterzem oblatów z Rosies, zauważyłem, że strona internetowa Rosies zamieściła takie ogłoszenie: „Dziś wieczorem 20 tyś. mieszkańców Queensland jest bezdomnych. Prawie połowa to kobiety. Ponad 40% jest w wieku 25 lat lub mniej. Ponad 3.5 tyś., z nich to dzieci do lat 12…” Wybraliśmy się do miasta na obrzeża Brisbane. Nie wiem, ile jest miejsc Rosies w australijskim stanie Queensland, może kilkanaście. Jednak w miejscu, w którym się znajdowałem, setki ludzi, których spotkaliśmy tego wieczoru, byli dokładnie w tych proporcjach podanych na stronie internetowej.

Rosies jest bardzo ostrożny odnośnie udostępniania zdjęć ich ulicznych przyjaciół. Nie otrzymałem zatem zdjęć, które chciałem. Siedziałem dość długo przy krawężniku z Mikiem – może nie na tyle długo, aby nawiązać z nim szczerą przyjaźń, ale wystarczająco długo, by docenić jego poczucie humoru i otwarty charakter … i dowiedzieć się trochę o jego życiu, jako tubylca i weterana wojskowego. Nie prosił o nic… po prostu rozmawialiśmy. Przerwał naszą rozmowę, aby pomóc młodej matce zdobyć jedzenie dla jej dzieci.

Jednak, co można osiągnąć w ciągu jednego wieczoru? Jaka przyjaźń opiera się na jednej wizycie? Ale o to chodzi w Rosies. To nigdy nie ogranicza się do jednego wieczoru. Dla wielu jest noc po nocy lub tydzień po tygodniu. Dla niektórych jest to 10-cio lub 20-letnie doświadczenie. I w tym zawiera się kolejne błogosławieństwo dla Rosies. Studenci i dziadkowie, młode matki i emerytowani menedżerowie… powstaje wiele rodzajów „przyjaźni zbudowanych poprzez to duszpasterstwo”, oprócz przyjaźni zawiązanych przy krawężnikach.

Dzięki o. Davidowi miałem okazję być z oblatami w miejscu o wiele bardziej pasującym do gorliwości św. Eugeniusza niż sala zebrań i sala wspólnotowa. Ale, nawet jeśli oblaci zbierają się w sali konferencyjnej, siedząc w fotelach, nie na krawężnikach… nawet wtedy podejrzewam, że św. Eugeniusz może ulec pokusie skakania z radości, gdy dowiaduje się, że jego synowie są po to, by omówić, w jaki sposób pozostać autentycznym i wiernym jego duchowi i wobec nich skierować naszą posługę i dedykować życie tym, którzy najbardziej potrzebują Ewangelii i miłosiernej miłości Chrystusa.

Źródło: OMI Information Numer. 581, listopad 2017

Tłumaczenie: o. Marek Mularczyk OMI

Foto: www.omiworld.org

(kz)