Metoda de Mazenoda

This is a custom heading element.

20 lipca 2017

Św. Eugeniusz mówi: ewangelizacja jest prosta. Zacznij ją jak najbliżej. I zacznij od miłości.

Obraz św. Eugeniusza de Mazenoda, który mam w głowie, można – mówiąc językiem papieża Franciszka – określić jako „kapłana peryferii”. Zanim oblaci wyruszyli poza granice Francji i przekroczyli oceany, podjęli działalność w środowisku sobie najbliższym. Początki przypadły na bardzo trudny czas dla Francji, która miała za sobą już wielką rewolucję, lata terroru i klęskę Napoleona. Kościół wyszedł z tych opresji poturbowany. Rodził się nowy Kościół – bliski prostemu człowiekowi. W centrum duszpasterskiego zaangażowania późniejszego biskupa Marsylii byli ubodzy, także ci „ubodzy duchem”, a za takich uznawał on wszystkich, którzy nie znali Boga. Skupił się więc na pracy wśród młodzieży, ludności wiejskiej, więźniów i służby. Zdawał sobie sprawę z tego, że wszelka bieda, niesprawiedliwość, każde niewolnictwo są także zagrożeniem dla wiary, gdyż uwłaczają godności człowieka. W jednym z kazań mówił: „wszyscy, których przytłacza nędza […], jesteście dziećmi Bożymi, braćmi Jezusa Chrystusa, dziedzicami jego wiecznego królestwa […]”.

Godność człowieka jako dziecka Bożego jest fundamentalnym założeniem wszelkiej ewangelizacji. Pytanie o kształt współczesnej ewangelizacji nieustannie powraca. W 1847 r. św. Eugeniusz pisał: „Miłość obejmuje wszystko; jeśli trzeba, dla nowych potrzeb wynajduje nowe środki”. I to jest chyba najlepsza metodologia wszelkiej ewangelizacji: miłość. W poszukiwaniu nowych metod często ulega się pokusie myślenia, że nowoczesność środków „załatwi” wszystko. Często jest to skuteczność krótkotrwała, oparta na fascynacji nowinkarstwem. Metoda św. Eugeniusza była zgoła inna: kochaj, a z tej miłości zrodzi się w tobie metoda, co masz zrobić i jak masz głosić ewangelię. Gdyby nie pokochał tych wszystkich zmarginalizowanych i zepchniętych na peryferie ludzi, pozostaliby dla niego jedynie adresatami filantropii pełnej pogardy dla stojących na niższym szczeblu drabiny społecznej, sam przecież pochodził z rodziny arystokratyczno-urzędniczej.

ks. Andrzej Draguła

(mj)