„Teraz, w czasie epidemii na świecie, wierzę w to, że w pewnym momencie Bóg naciśnie nam guzik z napisem RESET i na nowo ludzie zaczną się cieszyć tym, czego wcześniej nie zauważali ” – o pracy ratownika medycznego i wierze w czasach pandemii

This is a custom heading element.

28 marca 2020

Od kilku tygodni są na pierwszej linii frontu, bez wytchnienia – dyżur pogania dyżur. W społeczeństwie rodzą się spontaniczne inicjatywy, wyrażające wdzięczność dla całego personelu medycznego oraz służb, które walczą z pandemią koronawirusa.

Z Markiem Mateją – ratownikiem medycznym, rozmawia o. Paweł Gomulak OMI

Dlaczego ten zawód? Właśnie, zawód czy powołanie?

Myślę że powołanie. Nidy nie myślałem, będąc nastolatkiem, by być człowiekiem związanym z medycyną. Skończyłem  technikum mechaniczno-elektryczne w Tarnowskich Górach, rozpocząłem później studia na Akademii Wychowania Fizycznego i tam z powodu anatomii (śmiech) zrezygnowałem po roku. Były to czasy, kiedy chłopaków, którzy nie uczyli się, powoływano do obowiązkowej służby wojskowej, wiec i ja trafiłem do jednostki w Gliwicach. Pewnego dnia wychodząc na przepustkę, przed jednostką trafiłem na potrąconego człowieka, który leżał na ulicy cały we krwi. Podbiegłem do niego i widząc, że dławi się krwią, położyłem go w pozycji bezpiecznej, którą pamiętałem ze szkoły średniej. Nie zapomnę tej sytuacji, tej chwili, ponieważ to był moment przełomowy w moim życiu. Kiedy go położyłem na boku, udrożniłem drogi oddechowe, a to sprawiło że zaczął normalnie oddychać. Wtedy poczułem, że to jest to, co chcę robić…

Myślę, że Ktoś powołał mnie do tej służby…

Zacząłem się interesować ratownictwem, dowiadywać się, jakie warunki muszę spełniać, by pracować w pogotowiu i w ten sposób po zakończeniu służby wojskowej, dostałem pracę w pogotowiu w Gliwicach (przypadek?). Ukończyłem najpierw studium, później studia, anatomię zaliczyłem w obu szkołach (sic!) i tak już prawie 20 lat pracuję jako ratownik medyczny… Myślę, że Ktoś powołał mnie do tej służby…

Wszyscy patrzymy z dumą na pracę personelu medycznego – szczególnie teraz, co w Twojej pracy jest najtrudniejsze?

Tak zgadza się. Teraz, w obecnej sytuacji otrzymuję wiele sms-ów, telefonów od znajomych, którzy piszą, że są z nami, byśmy się trzymali, życzą nam sił, zdrowia, wytrwałości, mówią, że modlą się za nas, wyrażają szacunek do tego, co robimy i widzą, jaką trudną pracę mamy. Bardzo dziękuję im za te słowa, ponieważ one naprawdę dodają człowiekowi sił, mobilizują. Czuję wsparcie wielu osób .

Zobacz również: [„#Dziękuję” – oblaci z Katowic zachęcają dzieci do okazania wsparcia służbom podczas kwarantanny]

Wracając do pytania, myślę, że najtrudniejsze są dwie rzeczy. Pewnie teraz ktoś sobie pomyśli, że powiem: widok na wypadkach drogowych czy rany, urazy… Otóż, nie! Do tego wszystkiego można się przyzwyczaić, człowiek staje się odporny na takie widoki, ale trudniejsze do „ogarnięcia” jest, gdy nie uda się kogoś uratować, mimo iż walczyło się… potem człowiek musi iść i powiedzieć najbliższym, że przykro nam bardzo, ale mamy/taty/dziecka uratować się nie udało… Przekazać komuś prosto w oczy tą najgorszą wiadomość, jaką według psychologów człowiek może usłyszeć na tym świecie… a potem zostawiamy tych ludzi samych, ponieważ musimy jechać dalej – do następnego pacjenta… Osoby będące ratownikami, są wielokrotnie odporne na wiele rzeczy, są odporne psychicznie, ale myślę, że każdy po trudnej akcji, czy reanimacji, czy po większym wypadku – przez krótszy czy dłuższy czas w domu, rozmyśla o tym…

Drugą rzeczą jest to, że byliśmy grupą zawodową, która nie jest doceniona przez wielu ludzi (oby teraz było inaczej). Ratownicy robią niesamowitą robotę: 24 godziny na dobę, przez 365 dni w roku ratują życie, jeżdżąc w zespołach ratownictwa medycznego, pracując na szpitalnych oddziałach ratunkowych, izbach przyjęć, a mało kiedy się o nich mówi. Głośno jest o nich, gdy coś jest nie tak, gdy jest afera. Przy wypadkach media informują, że było: kilka jednostek straży pożarnej, policja, helikoptery lotniczego pogotowia ratunkowego, a nie wspomina się o ratownikach… to boli – nie chcę ujmować innym służbom – ale my też chcielibyśmy być docenieni. Przykro czasem jest z tego powodu.

Czeka Ciebie dziś 36 godzinny dyżur… jak to jest pracować na granicy ludzkich możliwości?

Tak, właśnie mija 20-sta godzina dyżuru, jeszcze trochę i powrót do mojej rodziny: żony dzieciaków. Staram się nie brać takich „maratonów”, ponieważ  chciałbym codziennie, choć przez chwilę, spędzić czas z dzieciakami. Ratownicy często mają takie dyżury, sam pracuję w 3 miejscach, ale to głównie dlatego, że jak mówiłem, jesteśmy niedocenionym zawodem, również pod względem finansowym. Nie da się utrzymać rodziny za pracę w Państwowym Ratownictwie Medycznym na jednym etacie, mimo iż człowiek naraża własne zdrowie i życie, ratując życie innym osobom. Jesteśmy narażeni na różne choroby, bakterie, wirusy, pracujemy w trudnych warunkach – często niebezpiecznych – lecz nie idzie to w parze z wynagrodzeniem. Wielu z nas chętnie pracowałoby na jednym etacie, a resztę czasu spędzało z bliskimi. Może kiedyś tak będzie, póki co niestety, pracuje się po 200, 300 a nawet 450 godzin w miesiącu. Nie wiem, czy obecna sytuacja będzie miała wpływ i czy po ustąpieniu epidemii coś się zmieni w osobach posiadających jakąkolwiek władzę, czy społeczeństwo nadal będzie pamiętać o ratownikach, pracujących na pierwszej linii i o tym, jaką pracę – trudną fizycznie i psychicznie – wykonują, ale chciałbym by coś się zmieniło w tej służbie.

– Tydzień temu rozmawialiśmy o Mszy świętej.
Pamiętam, jak przeżywałeś, że nie będziesz mógł w niej uczestniczyć z powodu pandemii.
– Brakuje mi wyjścia do Marcina (kościół św. Marcina w Starych Tarnowicach) z cała rodziną…, ale on tam stoi, czeka (…) Póki co, Bóg przychodzi do mojej rodzinnej świątyni, do mojego domu i tu możemy uczestniczyć we Mszy świętej.
(…) ubraliśmy się tak, jak do kościoła, zapaliłem świece, telefony wyłączone, wraz z żoną i dzieciakami skupiliśmy się na modlitwie…

Czego się boisz?

Hm…. W życiu prywatnym, pewnie tak jak wiele osób, śmierci bliskich… staram się spędzać z nimi wiele czasu, są najważniejsi dla mnie…, ale wiem, że kiedyś się to zmieni, tak po ludzku tego się boję, że nie będzie już później tak samo, staram się mimo to, wykorzystywać każdą chwilę.

W życiu zawodowym chyba niczego się nie boję, mimo iż każdy przypadek jest inny, przychodzę do pracy i nie wiem, co mnie spotka, co się wydarzy, nie obawiam się niczego, mam obok koleżankę czy kolegę z zespołu, mam sprzęt.

Tydzień temu rozmawialiśmy o Mszy świętej. Pamiętam, jak przeżywałeś, że nie będziesz mógł w niej uczestniczyć z powodu pandemii. Czym dla Ciebie jest wiara?

Przeżywałem i nadal przeżywam. Jestem człowiekiem wychowanym w rodzinie katolickiej. Wierzącym i praktykującym, dlatego, kiedy nagle zamknięto kościół i nie mogłem spędzić niedzieli wraz z rodziną na Mszy – mimo iż byliśmy zdrowi, to było to nie do „ogarnięcia”, nie do uwierzenia! Nie spodziewałem się, że taka sytuacja w moim życiu nastąpi, że Mszę świętą będę przeżywał w domu, patrząc w telewizor. Dlatego ubraliśmy się tak, jak do kościoła, zapaliłem świece, telefony wyłączone, wraz z żoną i dzieciakami skupiliśmy się na modlitwie…

Wszystko co do tej pory osiągnąłem w życiu, dom, rodzina, praca, zdrowie, zawdzięczam Bogu

Jak mam dyżur w niedzielę, to mimo wszystko potrafię znaleźć chwilę i iść na Mszę, czy to w sobotę wieczorem, czy w niedzielę wcześnie rano, czy po dyżurze, mimo iż niektórzy twierdzą, że nie trzeba, bo jesteśmy w pracy…

Wszystko co do tej pory osiągnąłem w życiu, dom, rodzina, praca, zdrowie, zawdzięczam Bogu, to On mi wszystko dał i wiem, że w każdej chwili może odebrać, to także wielokrotnie widzę w pracy… nikt mnie nie przekona, że na przykład 80-letnia kobieta ze stertą wypisów  ze szpitala przewróci się szybciej od chłopaka, który ma 20 lat i nigdy nie był u lekarza w poradni – każdy może się w każdej chwili przewrócić, niezależnie od wieku. Dlatego cieszę się każdym dniem, chwilą, sytuacją, którą otrzymuję od Boga. Rano, wstając w poniedziałek, cieszę się tak samo, jak w środę czy w niedzielę, a jeśli mam gorszy dzień, to zawsze pomyślę, ilu ludzi – na przykład leżących na neurologii, chętnie by się teraz ze mną zamieniło i robiło to, co ja teraz. Niczego nie żałuję, oczywiście popełniam błędy, wielokrotnie zdarza mi się zgrzeszyć, zrobić, powiedzieć rzeczy, które ludziom się nie podobają, przekląć… ale staram się być dobrym człowiekiem, pomagać, jeśli mogę, choć nawet czasem obraca się to przeciwko mnie….

Teraz, w czasie epidemii na świecie, wierzę w to, że w pewnym momencie Bóg naciśnie nam guzik z napisem RESET i na nowo ludzie zaczną się cieszyć tym, czego wcześniej nie zauważali, pójściem wspólnie na zakupy, na spacer, spędzaniem czasu z bliskimi, rozmawianiem, pójściem do otwartego kościoła. Obyśmy faktycznie wyciągnęli wnioski z tej sytuacji.

Brakuje mi wyjścia do Marcina (kościół św. Marcina w Starych Tarnowicach) z cała rodziną…, ale on tam stoi, czeka i wiem, że niedługo znów zabiorę moja „ekipę”: żonę i dzieci – i wraz z innymi parafianami pójdziemy przepraszać, dziękować i prosić. Póki co, Bóg przychodzi do mojej rodzinnej świątyni, do mojego domu i tu możemy uczestniczyć we Mszy świętej.

(pg)