Wyprawa, na której mówił Bóg, a przewodnikiem był św. Józef [relacja]

This is a custom heading element.

24 czerwca 2021

Od 14-19 czerwca br grupa nowicjuszy z socjuszem nowicjatu – o. Dawidem Grabowskim OMI oraz prenowicjusz wraz z o. Dominikiem Ochlakiem OMI przemierzała dziewicze połacie Bieszczad w ramach „Misji J21”. Sześć dni wędrówki razem ze świętym Józefem. Uczestnicy pochylali się nad rozważaniami przygotowanymi przez nowicjuszy, dotyczącymi życia Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny.

Dzień 1

Nasza wędrówka rozpoczęła się obiadem w oblackiej wspólnocie w Zahutyniu. Po królewskim posiłku wraz z Adrianem, prenowicjuszem, ruszyliśmy na szlak do Morochowa. Po drodze dołączyła do nas grupa nowicjuszy ze Świętego Krzyża wraz z o. Dawidem Grabowskim OMI. Szliśmy już razem w 9-tke do poniedziałkowego celu, ciesząc się pochmurną pogodą bez deszczu. Na horyzoncie rysowały się już zielone pagórki Beskidu Niskiego. Umówieni z gospodarzem świetlicy, doszliśmy do miejscowości Mokre i po 14 km drogi obejrzeliśmy upragniony mecz naszej reprezentacji. Wieczorna kolacja, zasady drogi, okazja, by się poznać – to wszystko było udziałem tego wieczoru.

Dystans: 16,6 km

Królewski obiad we wspólnocie w Zahutyniu.

Cała ekipa w komplecie.

Mecz reprezentacji.

Dzień 2

Drugiego dnia obudziliśmy się w przestronnej sali OSP w Mokrem. Każdy miał tyle przestrzeni, ile zapragnął. Tej nocy było już wiadomo, kto chrapał, wszystko wyszło na jaw. Jednak coś większego niż chrapanie spędzało sen z powiek oblackim nowicjuszom: Czy dam radę? Czy przejdę całość? Te pytania, a także wyobrażenia o niedźwiedziach i rysiach w okolicach Baligrodu, podnosiły adrenalinę. Pobudka, śniadanie, wspólna jutrznia dobrze nastroiły nas do drogi. Ruszyliśmy. Tego dnia trasa wiodła przez niewielkie wzniesienia, nieistniejącą wioskę Bojków, co rozbudzało wyobraźnię wędrowców, drzewa owocowe, tablica ukazująca plan niegdysiejszej wioski dawały wrażenie, że na tym polu w środku lasu musiała dziać się ciekawa historia. Janek – ornitolog wsłuchiwał się i wciąż nie mógł nadziwić różnym rodzajom ptaków, żuczków i innych Bożych stworzeń. Hasłem tego dnia było – błoto, które amortyzowało naszą wędrówkę. Po południu bez przerwy obiadowej dotarliśmy do Baligrodu a potem do chatki, w której nabraliśmy sił i zjedliśmy co nie co, gotując w dwójkach. Wieczorem Eucharystia, okazja do rozmów o patronie wyprawy dały ukojenie, gdyż idąc razem, cały dzień nieoczekiwanie wychodzą nasze słabości i ograniczenia. Potrzeba Kogoś, by znów to posklejał, kto by znów uczynił z nas wspólnotę.

Dystans: 26,5 km

Małe tarcia

Wioska Bojków

Wygodny nocleg

Przed wyprawą byłem nastawiony do niej sceptycznie, wręcz negatywnie. Obawiałem się, że nie sprostam zadaniu, co ostatecznie spowoduje moją niechęć do tego typu wędrówek. Pierwszy dzień był dla mnie rzeczywiście trudny, ale do czasu. Wszystko zaczęło zmieniać się z dnia na dzień. Uświadomiłem sobie, że będę przecież szedł z moimi współbraćmi, a o wszelkie moje potrzeby zadbali przełożeni. Mój wzrok pozwolił mi napawać się pięknem ukształtowanym przez samego Boga, a całokształt „Próby Bieszczad” będę wspominał bardzo pozytywnie i to z wielkim sentymentem. Ten tydzień dał mi wiele do myślenia. Przede wszystkim – oprócz zapierania się samego siebie – był to swoisty symulator tego, ile prawdziwy misjonarz musi się natrudzić, by dostać się do ludzi, którym chce pomóc. A takim przecież pragnę zostać…

Adam

Dzień 3

Kolejny dzień prowadził nas do podejścia na Główny Szlak Beskidzki. Nie było łatwo – ok. 300 m przewyższeń, ale była to też okazja, by młode wilki mogły trochę pobrykać. Idąc od szczytu do szczytu, rozluźniliśmy rytm drogi, każdy mógł iść tak, jak mu było wygodniej, a po 40 minutach spotykaliśmy się na przerwie.  Szliśmy pośród drzew w górę i w dół aż do miejscowości Cisna. Ważnym elementem każdego dnia było „różańcowanie” czyli modlitwa w dwójkach po drodze. Gdy wydawało się, że już blisko nocleg, czekał nas jeszcze 6 kilometrowy odcinek drogi do Przysłopu, gdzie dotarliśmy dość późno i znaleźliśmy schronienie w gospodarstwie agroturystycznym. Ojciec Dominik zostawił „małego księdza” w domku dnia poprzedniego, dlatego Eucharystię odprawiliśmy w kościółku, tu sprytem wykazał się Oskar, który zorganizował klucze i przygotował liturgię. Msza św. w stanie wycieńczenia to wyzwanie, ale w drodze gdy jest tyle bodźców, pięknych widoków, okazji, by zapomnieć o swoich codziennych obowiązkach, otwiera się nowa przestrzeń – wolności – to dobra okazja do nieskrepowanej modlitwy.

Dystans 26 km

Zgubiony „mały ksiądz”

Modlitwa właściwa.

Odkąd tylko dowiedziałem się o planowanej wspólnotowej wyprawie w Bieszczady, nie mogłem się jej doczekać, gdyż lubię tego rodzaju aktywności. Pierwszy raz wędrowałem przez kilka dni z pełnym ekwipunkiem, co odczuwały moje barki od samego początku. Chociaż przejawiam tendencje samotnicze, jeszcze mocniej odczułem sens mojego powołania do życia we wspólnocie i to tej oblackiej. W górskiej przyrodzie odbija się piękno samego jej Stwórcy, a człowiek w takich warunkach staje się szczęśliwszy. Jako fotograf wyprawy właśnie to starałem się uwieczniać.

Janek

Dzień 4

Czwartek na naszej mapie wyprawowej to trasa z Przysłopu do Wetliny. Krótki odcinek wiódł przez słynny czerwony szlak, a potem prosto do Chaty Wędrowca, której nie można ominąć, gdy idzie się przez tą miejscowość. Z uwagi jednak na zawirowania zdrowotne jednego z uczestników, o. Dominik zmienił trasę na łatwiejszą, unikając dużych przewyższeń. Było super, szliśmy poza utartym szlakiem, mijaliśmy po drodze słynne bieszczadzkie retorty. Niekiedy łąką, niekiedy drogą szutrową w kilku miejscach przecinaliśmy rzekę, przy której były niezliczone ślady zająców, niedźwiedzi, saren i jeleni. Udało się nam bez większego zmęczenia dotrzeć do Wetliny i już o 13.00 cieszyć się obiadem w Chacie Wędrowca. Później udaliśmy się do klasztoru bernardynów (gdzie nie mieliśmy wcale umówionego noclegu) i czekaliśmy na przyjazd gospodarzy przez ok. 3 godziny, ale w tym czasie udało nam się dobrze podzielić owocami drogi. O duchowych i ludzkich trudnościach, ale i odkryciach oraz inspiracjach z tych kilku dni mogliśmy porozmawiać, dając każdemu tyle czasu, ile potrzebował. O tym napiszą sami uczestnicy. W klasztorze znaleźliśmy nocleg i wspólnie z ojcami przeżyliśmy Msze Św. Tego wieczoru śpiewaliśmy poezję i piosenki harcerskie. Tak minął dzień piąty.

Dystans 11 km

Poezja

Klasztor, którego strzeże bernardyn

Wyprawę mogę zaliczyć do udanych. Choć na początku podchodziłem do niej sceptycznie, to już pierwszego dnia moje nastawienie się zmieniło. Mimo tego, że zmęczenie fizyczne z dnia na dzień się potęgowało, obecność współbraci i piękne widoki poprawiały moje samopoczucie. Był to także czas, kiedy mogłem głębiej pochylić się nad moim powołaniem oraz sam na sam porozmawiać z Panem Bogiem oraz usłyszeć, czego ode mnie oczekuje.

Dawid

Pochodzę z gór, więc na wieść o wyprawie w Bieszczady bardzo się ucieszyłem i oczekiwałem z wielką niecierpliwością dnia wyjazdu. Sama wędrówka po górach była dla mnie czasem niezwykłego spotkania z Bogiem w pięknie stworzonego przez Niego świata i ponownym odkryciem Jego wielkości i wszechmocy przez niesamowite dzieła, jakie stworzył z niczego. Był to dla mnie także czas umocnienia więzi z moimi kolegami z nowicjatu, ponieważ wędrując przez dużą ilość czasu w grupie, mogliśmy wiele porozmawiać, a chwile spędzone w ich gronie już poza szlakiem, stały się dla mnie doświadczeniem prawdziwej wspólnoty.

Oskar

Dzień 5

Ostatni dzień wędrówki rozpoczął się wcześniej, bo o 5.30. Zmobilizowani ilością kilometrów, ruszyliśmy na żółty szlak, który prowadził na przełęcz Orłowicza. Ku zaskoczeniu wszystkich, po niełatwym podejściu byliśmy na przełęczy sporo przed opisanym na drogowskazie czasie. Od godziny 9.00 wędrowaliśmy w pełnym słońcu szczytami w stronę Połoniny Caryńskiej. To była nagroda całego trudu tej wędrówki, widoki, duża widzialność i już zgrana w drodze grupa. Ostatnie zejście do Brzegów Górnych i droga do Ustrzyk. Gdy szóstka z nas szła już dwójkami, ciesząc się urokami przyrody i jednocześnie czując, że coś się kończy, grupa młodych wilków czyli Oskar, Janek i Kuba pobiegli jeszcze na Połoninę Wetlińską. Spotkaliśmy się na zakończenie na lekkim obiedzie. O godzinie 16.00 piątego dnia wędrówki nadjechał bus a w nim mistrz nowicjuszy – o. Krzysztof i sprawnie zabrał nas w drogę powrotną. Tak zakończyła się pierwsza wyprawa formacyjna – Próba Bieszczad.

Dystans – 22,5 km

Oscypki w sosie czosnkowym

Koniec i początek.

Przed wstąpieniem do nowicjatu, jako skaut Europy, kilka razy miałem możliwość uczestniczyć w różnych wędrówkach, zarówno samemu, jak też w grupie. Z tego powodu „Próba Bieszczad” od początku była dla mnie bardziej radością, niż niechętnym obowiązkiem. Wyprawa ta dała mi wiele powodów do szczęścia. Po pierwsze mogłem zdystansować się do otaczającej mnie na co dzień rzeczywistości. Pozwoliła mi także odpocząć oraz nabrać sił. Udało mi się znaleźć więcej czasu na rozmowy ze współbraćmi, a także mogłem przemyśleć wiele spraw, szczególnie dotyczących mojej relacji z Bogiem czy mojego powołania. Ogólnie tych kilka dni dało mi więcej, niż jestem w stanie opisać i polecam każdemu rzucić wszystko, wyłączyć telefon i pójść w góry.

Mateusz

Choć nie podchodziłem zbyt entuzjastycznie do tego, by na kilka dni rzucić wszystko i jechać w Bieszczady, to jednak cieszę się, że udało się tam wyruszyć. Choć wróciłem po tych kilku dniach trochę zmęczony fizycznie, to jednak cieszę się, że mogłem psychicznie odpocząć i doznać wewnętrznego relaksu.

Jakub

„To nie droga jest trudnością, lecz trudności są drogą.” S.A. Kierkegaard

(opr. pg)