Dramat szkół nie podważa pracy misjonarzy wśród Indian

Wyjaśnia Radiu Watykańskiemu o. Marc Dessureault OMI - Kanadyjczyk posługujący w kurii generalnej Zgromadzenia.

6 sierpnia 2022

Papieska wizyta w Kanadzie miała wielkie znaczenie dla zgromadzenia oblatów. Od ponad 180 lat są oni zaangażowani w misję wśród rdzennych mieszkańców tego kraju. Im też rząd kanadyjski powierzył prowadzenie wielu szkół rezydencjalnych. Warto podkreślić, że pierwsi oblaccy misjonarze organizowali już szkoły misyjne, do których dobrowolnie przystępowali rdzenni mieszkańcy Kanady. Przymusowe zabieranie dzieci pojawiło się wraz z policyjnym zaangażowaniem państwa w ramach szkół rezydencjalnych. Jak przypomina w rozmowie z Radiem Watykańskim o. Marc Dessureault OMI z kurii generalnej tego zgromadzenia, oblaci rozpoczęli proces pojednania z rdzenną ludnością Kanady już przed 40 laty.

Już wtedy wsłuchując się w świadectwa byłych absolwentów szkół rezydencjalnych, zakonnicy poznali ich dramat i zrozumieli, że zaangażowanie zakonu w ten rządowy program było błędem. W 1991 r. oficjalnie za to przeprosili. Ojciec Dessureault, który sam jest Kanadyjczykiem, z całą stanowczością podkreśla jednak, że celem szkół rezydencjalnych, a przynajmniej pracujących w nich oblatów, nigdy nie była eksterminacja tubylców.

Jest on również przekonany, że zaangażowanie tego zgromadzenia w prowadzenie szkół rezydencjalnych nie naruszyło silnych relacji, które na przestrzeni tych 180 lat nawiązały się między oblatami i ludami tubylczymi w Kanadzie.

Musimy bezwzględnie podkreślić różnicę między historią szkół a naszą obecnością w parafiach i wioskach ludności tubylczej. W niektórych miejscach spotykałem niekiedy braci, którzy mówili językiem jakiejś grupy tubylczej nawet lepiej niż sami ci ludzie. W młodości poznałem braci, którzy wykonali ogromną pracę, by tworzyć słowniki języków tubylczych, i przetłumaczyli całą liturgię na miejscowy język. Sam kilka razy jako misjonarz pełniłem posługę świąteczną lub wielkanocną w niektórych wioskach i tam od razu dało się zauważyć, jak bardzo ci ludzie doceniają naszą obecność. Oczywiście były też trudne chwile, nadużycia popełnionych przez naszych braci. I nawet gdyby to był tylko jeden przypadek, to zawsze będzie to o jeden przypadek za dużo. Ale przyjaźń naszej rodziny zakonnej z tymi ludami jest niepodważalnym faktem – stwierdził zakonnik.

(KAI/pg)