Korea: Rozdał 3 119 137 posiłków, uratował 39 759 młodych ludzi

Włoski oblat zyskał uznanie i szacunek nie tylko władz Korei, ale i społeczeństwa.

10 sierpnia 2022

Otrzymał nagrodę Ho Am Sang, koreańskiego Nobla za pracę społeczną. I to nie od byle kogo, ale od giganta – firmy Samsung. Nigdy nie przestał nosić fartucha pomocnika kucharza w swojej oazie na obrzeżach Seulu, zwanej „Domem Anny”. To o. Vincenzo Bordo, Misjonarz Oblat Maryi Niepokalanej, pochodzący z Piansano, małego miasteczka w rejonie Viterbo, który w 1990 roku został wysłany jako misjonarz do Kraju Cichego Poranka. Tutaj znalazł swoje idealne miejsce w Songnam, mieście-sypialni na obrzeżach stolicy Korei Południowej, ojczyzny desygnowanego kardynała Lazarusa You Heung-sika, prefekta dykasterii ds. duchowieństwa.

Misjonarz oblat niósł olimpijską pochodnię w Seulu

Trudne początki

Początkowo, z pomocą kilku hojnych i dobrych świeckich, otworzyliśmy wieczorną stołówkę w małym, starym, opuszczonym i zaniedbanym magazynie, który uprzejmie udostępniła nam sąsiednia parafia. Trzy razy w tygodniu oferowaliśmy potrzebującym tylko 80 posiłków. Ale wsłuchując się w ich potrzeby, rozszerzyliśmy je najpierw do 4, potem do 5 i wreszcie do 6 wieczornych posiłków. W międzyczasie zgłosił się do nas lekarz i jego zespół do prowadzenia bezpłatnej kliniki. Potem przyszła kolej na prawnika.

Od początku 1993 roku do dziś Dom Anny wydał 3 119 137 posiłków, średnio 550 dziennie. Nie licząc ponad 20 000 interwencji lekarskich i 707 konsultacji prawnych.

Rodziny w slumsach

Stołówka, podobnie jak inne dzieła, zawsze była naszym priorytetem. Ale to nie wystarczyło. Zdecydowałem się odwiedzać rodziny w slumsach i zdałem sobie sprawę, że wiele dzieci kierowało się chęcią studiowania, ale nie miało dostępu do szkół, ponieważ rodzice nie mieli wystarczającej ilości pieniędzy – wyjaśnia ojciec Bordo. – Tak więc w 1994 roku, z pomocą około czterdziestu wolontariuszy uniwersyteckich, rozpoczęliśmy projekt pozaszkolny pod nazwą Sharing, który oferuje nie tylko naukę, ale także sport, muzykę, fora filmowe i wiele innych. Było to praktycznie małe oratorium.

Dom św. Anny
“Za te małe monety kup trochę jedzenia dla biednych”. Gest małej Koreanki wzruszył misjonarza.

Dzisiaj program jest bardziej ustrukturyzowany. Ma inną nazwę, Ajit, i obejmuje obsługę autobusu wahadłowego, który cztery razy w tygodniu jeździ nocą, aby służyć młodym ludziom mieszkającym na ulicy. Od 2015 roku uratowano 39 759 młodych ludzi. Oprócz tego funkcjonuje schronisko Purumi, pierwsze centrum dedykowane młodzieży, które dzięki serii ukierunkowanych projektów pomaga młodym połączyć się z rodzinami. Dla tych, którzy chcą znaleźć pracę, jest Sharing-house. Jest to w pełni wyposażony obiekt, w którym możesz przebywać, dopóki nie będziesz w stanie zarobić i założyć własnej firmy.

Trudny czas pandemii

Praca w „Domu Anny” nie jest łatwa, a pandemia stworzyła sporo problemów. Na początku było dużo strachu, do tego stopnia, że ​​władze zarządziły zamknięcie wszystkich stołówek w mieście, w tym naszej – wyjaśnia misjonarz oblat. – Sprzeciwiałem się temu w zdecydowany sposób, w przekonaniu, że nadszedł czas, aby być bardziej obecnymi i bliżej naszych biednych, dostarczając im pełnowartościowe pożywienie. Wśród osób, które przychodzą do nas na obiad, jest 12 dziewięćdziesięciolatków, 154 osiemdziesięciolatków i 243 siedemdziesięciolatków. Dla dobra tych najbardziej wrażliwych i kruchych ludzi moralnym imperatywem było dalsze rozdawanie posiłków i niesienie innej pomocy.

Ale nowe przepisy zdrowotne były bardzo restrykcyjne i, jak to miało miejsce w innych częściach świata, jakakolwiek forma gromadzenia się była zabroniona. Jednak z pomocą przyszła Opatrzność Boża w postaci proboszcza sąsiedniej parafii Seongnam, ks. Andrea, który udostępnił duży plac przed kościołem.

Przede wszystkim wskazaliśmy miejsca, w których możemy się zatrzymać, aby zapewnić bezpieczną odległość. Przy wejściu zespół wolontariuszy mierzył temperaturę ciała, rozdawał maseczki i nakładał żel dezynfekujący na dłonie naszych gości. Wewnątrz stołówki inny zespół zajął się kuchnią.

O strachu przed koronawirusem, wierze i człowieczeństwie – rozmowa z misjonarzem, który doświadczył piekła pandemii w Korei Południowej, nie porzucając ubogich i bezdomnych

Kuchnia w „Domu Anny” jest porównywalna z podobnymi obiektami w dużych restauracjach. Myśląc o przygotowaniu 750 obiadów, potrzeba 160 kg ryżu, 140 kg mięsa i 60 kg kimchi (sfermentowane warzywa z lokalnej kuchni).

Trzecia ekipa zajęła się pakowaniem wszystkiego do pudełka na lunch – dodaje ojciec Bordo – Pod koniec posiłku zbierano śmieci. Jednak zdarzało się, że okoliczni mieszkańcy zgłaszali nasze zgromadzenia na policję. Byliśmy nawet obrażani na ulicach, ponieważ uznawano nas za roznosicieli wirusa.

Na szczęście za kilka dni ta forma dobiegnie końca i po dwuipółletniej przerwie przyjaciele ojca Vincenzo wrócą do jakiejś normalności.

Widziałem wiele samobójstw wśród bogatych, ale nigdy wśród biednych

Podczas tej długiej podróży z ubogimi misjonarz oblat jest przekonany, że wiele się od nich nauczył:

Nauczyli mnie, że życie jest zawsze darem, nawet w nędzy i trudnościach. Widziałem wiele samobójstw wśród bogatych, ale nigdy wśród biednych. Od nich też nauczyłam się, że cierpienie nie jest karą od Boga, ale szansą na rozwój ludzki i duchowy, bo po pierwsze, trzeba uporać się z bólem, a potem już nie jesteś taki sam: albo stajesz się lepszy, oczyszczasz, albo stajesz się gorszy i twoje życie staje się przekleństwem.

Korea Południowa: Proroctwo bezdomnego o świętach w dobie koronawirusa…

W 2015 roku, dzięki specjalnemu dekretowi prezydenckiemu, ojciec Bordo otrzymał koreański paszport.

To szczególna decyzja, bo Koreańczycy nie mogą mieć podwójnych paszportów – zaznacza.

Przy tej okazji ówczesny minister spraw wewnętrznych powiedział mu, odwołując się do imienia, które wybrał sam oblat, Kim Ha Jong (Sługa Boży):

Wybierając to imię, nauczyłeś nas służyć ubogim i pokazałeś nam piękną twarz Boga.

Ale o czym marzy dziś ten wielki misjonarz, oblat Maryi Niepokalanej?

Marzę o świecie bez tylu biednych ludzi – wyznaje – o świecie dzieci zdolnych do przyjmowania, troszczenia się, kochania starszych rodziców bez porzucania ich. Marzę o świecie bez tylu starszych osób wyciągających pomarszczoną, drżącą rękę do innych po ciepły posiłek. Marzę o społeczeństwie z zakładami opieki społecznej. Przede wszystkim – kończy – marzę o dniu, kiedy pójdę do naszego Domu Anny i nie będzie już żebraków w drzwiach i na ulicach, a będę mógł zamknąć drzwi i odrzucić daleko klucz. Bo do Domu Anny jedzie się, aby rozpocząć życie na nowo.

(źródło: osservatoreromano.va/tł. pg)