Marek Rostkowski OMI: "Ojciec Ludwik faktycznie zgadzał się na ten scenariusz, na męczeństwo" [ROZMOWA]

W grudniu 2023 r. minęło 80 lat od męczeńskiej śmierci oblata – ojca Ludwika Wrodarczyka, oblata. Był duszpasterzem, administratorem parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Okopach – we wsi położonej w diecezji łuckiej, na Wołyniu. Był też ofiarą zbrodni Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA) w czasie rzezi wołyńskiej. Po śmierci – za pomoc Żydom – został zaliczony do grona Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Obecnie trwa jego proces beatyfikacyjny. Wicepostulatorem procesu jest o. Marek Rostkowski OMI, z którym rozmawiał Maciej Kluczka z misyjne.pl.

Maciej Kluczka (misyjne.pl): Proces beatyfikacyjny o. Ludwika Wrodarczyka trwa już od kilku lat. W tym czasie były okresy bardziej intensywnej pracy, ale były też okresy przestoju. Z czego wynikały?

Marek Rostkowski OMI: Proces miał wiele zawirowań, był przenoszony z diecezji do diecezji, kilka razy był rozpoczynany na nowo. W końcu w maju 2016 r. rozpoczął się w diecezji w Łucku na Wołyniu, a więc w tym przypadku w diecezji śmierci osoby, której dotyczy taki proces.

Czwarta sesja trybunału beatyfikacyjnego o. Ludwika Wrodarczyka OMI odbyła się w 2021 roku. Dalsze obrady przerwała wojna (zdj. archiwum OMI)

A więc tak, jak przewiduje to prawo kanoniczne?

Zgadza się. Obecnie jesteśmy na etapie kończenia fazy diecezjalnej. Kończą się przesłuchania świadków zgłoszonych przez postulatora. Możliwe, że zostaną dołączone jeszcze zeznania kilku osób.

A czy są wśród nich bezpośredni świadkowie męczeństwa o. Ludwika?

Takich osób już nie ma. Od tamtych wydarzeń mija 80 lat, wiele osób już nie żyje. Głównym dowodem w procesie będzie opinia męczeństwa, która jest obecna pośród ludu Bożego – proces ma ją udowodnić, potwierdzić.

Albo obalić.

Oczywiście. Na tym etapie procesu widzimy już jednak, że ta opinia się potwierdza.

W Radzionkowie modlą się o beatyfikację swojego rodaka

A co było powodem komplikacji, które napotkał proces beatyfikacyjny?

Teraz to oczywiście wojna. Wcześniej prace utrudniała pandemia, bardzo długi lockdown w Ukrainie, który uniemożliwił przemieszczanie się pomiędzy województwami. Uczestnicy procesu mieszkają w czterech różnych regionach Ukrainy, dlatego dotarcie na posiedzenie trybunału prowadzącego proces często graniczyło z cudem. Raz udało się odbyć sesję wyjazdową, a później wyłącznie w formie zdalnej, co oczywiście nie zaspokaja potrzeb procesu. Pewne zadania muszą być wykonane osobiście. Udało się już zebrać prawie całą dokumentację, jest opracowywany raport komisji historycznej. I dzięki temu mamy wiele źródeł informacji na temat przyczyny śmierci o. Wrodarczyka, jak również przebiegu męczeństwa. Można powiedzieć, że śmierć o. Wrodarczyka została spowodowana nienawiścią sprawczą, nienawiścią do wiary. Potrzebne są jeszcze dwie, trzy sesje na miejscu, w Łucku, później trzeba przygotować całą dokumentację, która zostanie przekazana do Watykanu.

Ile to w sumie może potrwać? Rok? Dwa?

Wszystko zależy od sytuacji w Ukrainie. W najbliższym czasie będziemy wnioskować o przeniesienie archiwum akt z Łucka (gdzie jest przechowywana dokumentacja procesowa) do Polski. Chodzi o względy bezpieczeństwa. W Ukrainie cały czas trwa wojna, każda chwila to ryzyko bezpowrotnej utraty tych dokumentów. To nie musi być bezpośrednie bombardowanie tego miejsca, ale może dojść do sytuacji, gdy jakaś zbłąkana rakieta trafi w łucką kurię i dojdzie do tragedii. A znajdujące się tam dokumenty stanowią ogromną wartość dla całego procesu. Tam są m.in. oryginalnie spisane świadectwa świadków tamtych wydarzeń.

Co to za dokumenty?

Część dokumentów i pamiątek posiada rodzina o. Wrodarczyka. Innych dokumentów za dużo nie ma. Pamiętajmy, że ojciec Ludwik zaczął pracę na Wołyniu pod koniec sierpnia 1939 r., czyli tuż przed wybuchem II wojny światowej. Szybko więc przyszła sowiecka okupacja. Do tego należy dołączyć problem samego położenia parafii w Okopach. Ta wieś leżała 2 km od granicy polsko-sowieckiej, to był koniec Rzeczpospolitej, koniec – można powiedzieć – cywilizowanego świata. Nikt tam nie zajmował się dokumentowaniem życia, fotografią, nikt nie prowadził pamiętników. Dodatkowo, archiwa w Ukrainie – po II wojnie światowej – zostały w dużej mierze zniszczone.

Okupanci sowieccy, którzy bardzo dotkliwie inwigilowali osoby duchowne, akurat na te tereny nie dotarli. Nie ma więc na o. Ludwika żadnych spisanych donosów. Dokumentacja od strony państwowej jest więc bardzo uboga, praktycznie nie istnieje. Natomiast bardzo bogate są archiwa rodzinne i świadectwa świadków, czyli to, o co Pan pytał.

A archiwa rodzinne w dużej mierze składają się z listów, które o. Wrodarczyk pisał do bliskich?

Do wiosny 1943 r. ojciec Ludwik prowadził bardzo bogatą i regularną korespondencję z rodziną. Ostatni list jest właśnie napisany wiosną 1943 r. Pół roku później zginął. Są więc dokumenty, które są w posiadaniu rodziny. Są też archiwa zakonne, ale to jest dokumentacja bardziej urzędowa.

Jeden z listów o. Wrodarczyka do rodziny na tle portretu Sługi Bożego (zdj. P. Gomulak OMI)
Chciał choć jeden dzień być księdzem… Został męczennikiem: „Nie mogę zostawić Najświętszego Sakramentu”

Powiedzmy trochę więcej o tej korespondencji rodzinnej.

Listy do rodziny są bardzo ważnym źródłem informacji, bo o. Ludwik pisał bardzo obszerne, długie korespondencje. Opisywał szczegóły swojego życia, gdzie jest, czym się zajmuje. Dodatkowo, to wszystko ma podłoże teologiczne. Pisał do rodziny, starając się mobilizować do modlitwy za misje, w intencji pracy, którą wykonywał. Opisywał też trudne warunki swojego życia, różnice w życiu Wołynia w stosunku do Śląska, z którego pochodził, Wielkopolski, w której pracował i Kodnia, gdzie był krótko przed wyjazdem. Pisał, że na Wołyniu czas się zatrzymał. Jego praca – co oczywiste – miała głównie charakter religijny, duszpasterski. Działał też na płaszczyźnie społecznej. Pomagał ubogim niezależnie od ich wyznania. Leczył, jego pasją było ziołolecznictwo. Jest na ten temat wiele świadectw pochodzących z lat 60. i 70. Pierwszy postulator – o. Augustyn Miodek – spisał je. Te dokumenty przechowywane są we wspomnianym archiwum w Łucku.

W czasie rzezi wołyńskiej ludzie ginęli głównie z powodu swojej narodowości. Czy jednak głównym „powodem” śmierci o. Ludwika Wrodarczyka była jego wiara – to, że był osobą duchowną?

Tak, to, że był księdzem katolickim. Jego śmierć można porównać do prześladowań unitów. Można tu wspomnieć śmierć św. Jozefata Kuncewicza czy św. Andrzeja Boboli, którzy zostali zabici dlatego, że byli księżmi katolickimi. Morderstwo o. Ludwika było więc motywowane nienawiścią do tego obrządku, do Kościoła katolickiego. Na to nałożyła się nienawiść etniczna, narodowościowa. Wołyń w większości był zasiedlony przez ludność prawosławną, to nie był Kościół grekokatolicki. Grekokatolicy, w większości, zamieszkiwali tereny Lwowszczyzny. Z kolei na Wołyniu większość mieszkańców była wyznania prawosławnego. Oni najpierw przeżyli presję rusyfikacji, a po 1918 r. – polonizacji. Dlatego zrodziła się w nich nienawiść do Polaka – katolika. Obie te tożsamości powodowały złe konotacje.

Dziedzictwo Ludwika Wrodarczyka OMI – męczennika na Wołyniu [WIDEO]

Można powiedzieć, że ojciec Ludwik był bardzo skutecznym misjonarzem.

Ojciec Ludwik udał się w podróż misyjną i pobudzał na tych terenach życie religijne. Pojechał w okolice Berdyczowa, dotarł aż i do Żytomierza. Po drodze ochrzcił kilka tysięcy osób, kilkuset chorym udzielił sakramentu namaszczenia. Połączył związkiem małżeńskim kilkaset par. Ludzie, których spotykał, często nie widzieli księdza katolickiego od 20 lat, od rewolucji październikowej. Był pierwszym kapłanem, który tam dotarł.

Ostatni odpust św. Jana Chrzciciela, który odbył się w parafii w Okopach, zgromadził kilka tysięcy osób. To była wielka manifestacja wiary. Biskup łucki ze względu na stan zdrowia udzielił delegacji kilku księżom, aby mogli bierzmować. Tego dnia księża udzielili sakramentu bierzmowania kilku tysiącom dorosłych ludzi, w różnym wieku. Kilka tysięcy osób, w większości przybyłych "zza kordonu", przyjęło Komunię świętą Ta manifestacja wiary mogła doprowadzić do niechęci, czy wręcz nienawiści wobec o. Ludwika Wrodarczyka. Jedną z przyczyn mogło być też to, że o. Ludwik wyleczył syna bogatego rolnika, który żył w sąsiedniej wiosce. Ten chłopak razem z ojcem przeszli na obrządek rzymskokatolicki i to mogło wzbudzić silną nienawiść do misjonarza oblata. Podkreślić trzeba, że o. Ludwik był jedynym kapłanem, którego w tamtym czasie porwano i wywieziono. Innych duchownych mordowano na miejscu. Najprawdopodobniej chciano wykorzystać jego zdolności lecznicze. Miał leczyć bojowników UPA, którzy rezydowali w sąsiedniej wiosce. On odmówił, żądając, by najpierw się nawrócili.

Po Mszy prymicyjnej w Radzionkowie (zdj. archiwum OMI)
Co młodzi poeci myślą o męczenniku – Ludwiku Wrodarczyku OMI?

A czy są materiały, które opisują męczeńską śmierć o. Ludwika?

Są zeznania świadków, które jednak różnią się co do dokładnej daty śmierci o. Wrodarczyka. Nie można więc jej precyzyjnie określić. To 6 albo 7 grudnia 1943 r. Pewne jest, że 6 grudnia wieczorem doszło do napadu na wioskę Okopy i do porwania o. Ludwika. Do śmierci doszło najprawdopodobniej następnego dnia, po nocnym przesłuchaniu. Banda UPA napadła na Okopy, zniszczyła wieś, napadła także na kościół. Na miejscu została zakrwawiona koloratka, urwane guziki od sutanny. W kościele znaleziono zwłoki dwóch kobiet (18-latki i 90-letniej staruszki), które broniły księdza przed wywózką. Obie zostały zamordowane w sposób brutalny. Po ojcu Wrodarczyku śladu nie było. Świadkowie mówili, że przywiązanego do sań ciągnięto go do drugiej wioski.

A co z jego grobem?

Wieś Okopy nie istnieje, jest tylko cmentarz, który założył o. Ludwik. Jest tam też tablica upamiętniająca to, że był pierwszym i ostatnim proboszczem miejscowej parafii. Tablicę postawili ojcowie oblaci w setną rocznicę śmierci misjonarza oblata.

Samego grobu nie ma. Leon Żur – jeden ze świadków w procesie – całe wydarzenie opisał w sposób hagiograficzny, porównując śmierć o. Ludwika do śmierci męczeńskiej Andrzeja Boboli. Dotychczas opierano się właśnie na jego zeznaniach. Nie mamy jednak pewności i dowodów, że dokładnie tak wyglądały te dramatyczne chwile.

Natomiast znaleźliśmy świadectwa, które zostały spisane w 1991 r., w czasie pierwszego pobytu oblatów w pozostałościach po wsi Okopy. Autorem jednego z nich jest siostrzeniec o. Ludwika. Chłopak nagrał opowiadania syna gospodarza, w stodole którego o. Wrodarczyk został zamordowany. Ten kilkunastoletni chłopak podglądał te dramatyczne chwile przez dziurę w sąsieku (części stodoły, w której składa się zboże). Nagrane świadectwo nie zostało spisane, ale ukryte. Autor bał się, że mogą go spotkać za to złe konsekwencje. Według tego nagrania ojciec Ludwik był w tej stodole rozciągnięty na ziemi, na klepisku. Był torturowany, dwóch bojowników UPA trzymało go za ręce i za nogi. Był wśród nich Ukrainiec, który był znany z okrucieństwa: rozcinał klatki piersiowe i wyrywał serca, później je kłuł, aż przestawało bić). Miał on wtedy powiedzieć: „Tak polskie serce kończy swój żywot”. Ojciec tego chłopaka, właściciel gospodarstwa, ukrył ciało o. Ludwika gdzieś obok stodoły, prawdopodobnie w gnojowisku. Wczesną wiosną, gdy zbliżała się ofensywa sowiecka – z obawy, żeby nie został oskarżony, że on brał udział w morderstwie – przeniósł jego ciało gdzieś na pole. Dokładnie jednak nie wiadomo gdzie, bo w latach 50. została przeprowadzana melioracja tych pól i łąk i cały teren został przekopany. W 1991 r. próbowano te zwłoki odnaleźć, wyznaczono specjalny teren poszukiwań, ale nie udało się. Przez biskupa został więc stwierdzony brak grobu i miejsca pochówku.

Ukraina: 80. rocznica męczeńskiej śmierci Sługi Bożego Ludwika Wrodarczyka OMI
Pamiątkowa tablica w Okopach (zdj. archiwum OMI)

Zapytam jeszcze o sytuację, która pokazuje charyzmę o. Ludwika. On miał szansę wyjechać z Wołynia zanim zaczął się ten najbardziej niebezpieczny okres dla Polaków?

Po pierwsze trzeba sobie uświadomić, że w tamtym czasie i na tamtych terenach nie działała komunikacja. To był koniec Polski, telefony w tamtych regionach nie działały. Poczta również. Władze zakonne były wtedy rozproszone, nie było żadnej koordynacji ze strony polskiej prowincji która wtedy była na terenach zajętych przez Niemców.

Ale faktycznie, o. Ludwik miał możliwość powrotu. Biskup łucki pozostawił administratorom parafii na terenie tej diecezji wolną rękę. Kilkunastu księży wyjechało. To wszystko zostało udokumentowane w pracach przygotowanych na 80-lecie zbrodni wołyńskiej (m.in. w pracach państwa Siemaszków). Ojciec Ludwik zwrócił się do dziekana w Sarnach, księdza infułata Antoniego Chomickiego, późniejszego patriarchy Wołynia i Podola. Pytał go, czy ma wyjeżdżać, czy zostać. Dziekan powiedział wtedy: „Ty jesteś dobrym człowiekiem, leczysz ludzi, nic ci nie grozi”. Informacja o śmierci, o zabójstwie o. Ludwika, do księdza dziekana dotarła dopiero w kwietniu 1944 r. (czyli prawie pół roku po tej zbrodni). Ksiądz Chomicki w zeznaniach, które zostały nagrane, płakał, mówiąc, że do końca życia będzie sobie to wyrzucać, bo mógł mu kazać wyjechać i go ochronić przed śmiercią. Oczywiste jest jednak, że decyzja o pozostaniu na Wołyniu była świadomą decyzją o. Ludwika.

Jest także wiele innych świadectw na ten temat.

Benedykt Halicz, pochodzenia żydowskiego–– późniejszy profesor Uniwersytetu Łódzkiego, który przez dwa lata ukrywał się u o. Wrodarczyka jako organista, napisał w zeznaniu, że gdy pewnego dnia spacerował z nim po wiosce, mówił do niego, że chyba lepiej uciekać. A o. Ludwik odpowiedział wtedy, że może jednak zostaną i nawet jeśli zostaliby męczennikami, to dla miejscowej ludności, a może nawet i dla członków UPA, byłoby to jakieś świadectwo. O. Ludwik miał nadzieję, że nawet gdyby doszło do najgorszego, to mogłaby z tego wypłynąć jakaś łaska. Pan Halicz przyłączył się później do partyzantki sowieckiej, zrobił karierę w rządzie PKWN (Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego to samozwańczy, marionetkowy organ władzy wykonawczej w Rzeczypospolitej Polskiej, działający od 21 lipca do 31 grudnia 1944 na obszarze zajmowanym przez Armię Czerwoną po okupacji niemieckiej – przyp. red.). Te zeznania są poświadczeniem gotowości oddania życia przez misjonarza oblata. Ojciec Ludwik Wrodarczyk faktycznie zgadzał się na ten scenariusz, na męczeństwo.

Pamięci śp. Marii Kielar-Czapli – propagatorki postaci Sługi Bożego o. Ludwika Wrodarczyka OMI

Wcześniej wspomniałem, że na tych terenach komunikacja była bardzo utrudniona, to fakt. Jednak o. Ludwik wiedział, co mu grozi. Rzeź wołyńska zaczęła się przecież już wiosną 1943 r., apogeum tego dramatu przypadło na 11 lipca – to krwawa niedziela. Przez cały ten czas trwały napady, palone były wioski, dochodziło do masowych morderstw. Informacje na ten temat krążyły więc między ludźmi. A do zabójstwa doszło w grudniu. Ojciec Ludwik miał więc wiele czasu na przemyślenie swojej sytuacji i na decyzję o wyjeździe. Nie zrobił tego. Został z tymi, którym chciał służyć.

(misyjne.pl)


Prokura Misyjna: Spotkania opłatkowe w Katowicach i Kędzierzynie-Koźlu

Prokura Misyjna udała się do Katowic i Kędzierzyna-Koźla na spotkania świąteczne z Przyjaciółmi Misji Oblackich.

Wspólnie pośpiewaliśmy kolędy i złożyliśmy sobie życzenia przy rozpalonym kominku – relacjonuje spotkanie w Kędzierzynie-Koźlu s. Urszula Wasiak AM.

Przyjaciele Misji Oblackich modlą się, spotykają i wspierają materialnie oblatów na misjach. Stowarzyszenie Misyjne Maryi Niepokalanej (MAMI) związane ze Zgromadzeniem Misjonarzy Oblatów MN powstało w początkach XX wieku. W Polsce, ze względu na sytuację polityczną w czasach komunistycznych (zakaz tworzenia związków), przyjęto nazwę: „Przyjaciele Misji Oblackich”, która pozostała do dziś. Jest to ruch zrzeszający obecnie kilkadziesiąt tysięcy osób w Polsce. Są wśród nich ludzie w różnym wieku: starsi, młodzież, dzieci, kapłani i siostry zakonne.

Kim są Przyjaciele Misji Oblackich? [WIDEO]

Aby zostać Przyjacielem Misji Oblackich – KLIKNIJ

(pg/zdj. U. Wasiak AM)


Z listów św. Eugeniusza

KAŻDA LOKOMOTYWA ZATRZYMAŁA SIĘ PRZED OŁTARZEM I ZOSTAŁA POBŁOGOSŁAWIONA PRZEZ BISKUPA

Następnie biskup zaintonował hymn Veni Creator, który podjęli duchowni wraz z licznie zgromadzonym ludem, biskup zgodnie z pontyfikałem pobłogosławił wodę i odmówił modlitwę błogosławieństwa lokomotyw. Nie było jeszcze oficjalnego tekstu, więc na potrzeby chwili dostosował modlitwy z modlitewnika dla duchowieństwa. Następnie zszedł w kapie i mitrze aż do torów, po których majestatycznie, a raczej powolnymi ruchami, przejechało dziesięć lokomotyw udekorowanych flagami i gałązkami, na których stali maszyniści i mechanicy. Każda lokomotywa zatrzymywała się przed ołtarzem, została pobłogosławiona przez biskupa, po czym wznawiała swoją podróż i na jej miejsce przybywała następna. Gdy parada dobiegła końca, dziesięć lokomotyw ruszyło natychmiast i zaraz zniknęło w oddali, pozostawiając za sobą długi kłęb dymu. W tym momencie biskup de Mazenod, po powrocie przed ołtarz, zaintonował Te Deum, podczas gdy muzyka, dźwięk armaty i wiwaty tłumu, który ustawił się na wszystkich wysokościach, nadały temu momentowi uroczystości trudną do opisania podniosłość. Biskup odszedł dopiero po udzieleniu pontyfikalnego błogosławieństwa. Ojciec Lacordaire wyraził swój podziw dla religijnej postawy wszystkich obecnych. Brakowało tylko jednej rzeczy: pięknego południowego słońca.

Rey, dz. cyt., t. I, s. 264-265.

 

"Nie ma dzieła, choćby najbardziej nędznego, które nie jaśnieje przed" (J. Kalwin).


Z listów św. Eugeniusza

TROSKA EUGENIUSZA O DOBROBYT JEGO MIASTA

Marsylia nie słynęła ze szczególnie przychylnego nastawienia do króla Ludwika Filipa i od czasu do czasu dochodziło tam do protestów skierowanych przeciwko niemu. Dlatego król zdecydował, że proponowana linia kolejowa nie będzie biegła aż do Marsylii. Eugeniusz napisał do niego, aby uświadomić mu skutki tej decyzji dla jego popularności. W swoim dzienniku z 1842 roku napisał:

Jakże byłbym szczęśliwy, gdyby moje uwagi skłoniły króla do zmiany tak zgubnego w skutkach projektu dla miasta. Nikt nie miałby wątpliwości, skąd pochodzi to dobrodziejstwo, że postarał się o to biskup, którego troska powinna obejmować wszystko. Niewdzięcznicy, tak samo jak inni, skorzystaliby na tym.

Dziennik, 21.04.1842, w: PO I, t. XXI.

 

Król ugiął się pod presją i linia kolejowa z Lyonu do Marsylii została zbudowana i otwarta w styczniu 1848 roku.

"Ten kraj nie będzie dobrym miejscem do życia dla nikogo z nas, o ile nie uczynimy go dobrym miejscem do życia dla wszystkich" (Theodore Roosevelt).

 


Komentarz do Ewangelii dnia

Ewangelista Marek zauważa, że „Jezus woła do siebie tych, których sam chciał”. Zagłębiając się w tekst od strony językowej i kulturowej można go przeczytać jeszcze pełniej: „woła tych, których umiłował, upatrzył i nosił w swoim sercu, z którymi łączy Go pewna zażyłość”. Odpowiedzią uczniów na wołanie Jezusa, jak czytamy, jest: „odeszli ku Niemu”. To oznacza, że oni musieli wyjść przed tłum, przecisnąć się i stanąć po stronie Jezusa. Czynią to wobec całego zgromadzenia, wielkiego mnóstwa ludzi. Ta decyzja oznaczała więc oddalenie się od poprzedniego, starego stylu życia i stanięcie po stronie Jezusa. Panie, dałeś nam łaskę pragnienia szczęścia, daj nam prosimy łaskę umocnienia i napełnienia Tobą naszego serca.

(S. Stasiak OMI)


Od 12 stycznia szukają ciała młodego oblata...

12 stycznia na plaży w miejscowości Melville w Republice Południowej Afryki doszło do tragedii. Około godziny 11.00 potężna fala strąciła ze skały kleryka Collinsa Masindę OMI. Zakonnik zniknął w odmętach oceanu. Pomimo natychmiastowej akcji ratunkowej nie udało się go odnaleźć. O tragicznym wydarzeniu poinformował prowincjał Prowincji Lacombe - o. Ken Thorson OMI. Collins należał do Misji w Kenii, studiował w oblackim scholastykacie św. Józefa w Cedarze. Wspólnota przebywała w ośrodku rekolekcyjnym w Melville, była w trakcie rocznych rekolekcji zakonnych.

W tej ponurej chwili pokornie prosimy o modlitwę za br. Collinsa, jego pogrążoną w żałobie rodzinę, wspólnotę scholastykatów oblackich w Republice Południowej Afryki i wszystkich członków Misji w Kenii - zaapelował o. Ken Thorson OMI.

Wspólnota scholastykatu w Cedarze codziennie przeszukiwała wybrzeże Oceanu Indyjskiego, licząc na odnalezienie ciała współbrata.

Społeczność scholastykatu próbuje poradzić sobie ze swoją stratą, gromadząc się w miejscu zaginięcia 12 stycznia. Od jego tragicznej straty zbierają się na modlitwę, pojedynczo i w małych grupach. Łączymy się z nimi w modlitwie, zwłaszcza w modlitwie różańcowej i Eucharystii w intencji wiecznego odpoczynku współbrata - podają służby informacyjne Zgromadzenia w Rzymie.

(zdj. OMI World)

Collins Wetosi Masinde urodził się 21 lutego 1995 roku w hrabstwie Lugari w Kenii. Był szóstym z dziesięciorga dzieci Eliuda Masinde Mwangale i Florance Khakali. W 2017 roku Collins wstąpił do postulatu Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Meru Town. Rok później rozpoczął prenowicjat. Po rocznym nowicjacie złożył pierwsze śluby zakonne. Miał rozpocząć drugi rok studiów filozoficzno-teologicznych w scholastykacie św. Józefa w Cedarze w Republice Południowej Afryki.

(pg)


Dzięki oblackiemu dziełu wyszedł z bezdomności

Do Korei Południowej o. Vincenzo Bordo OMI przyjechał w 1993 roku. W 1998 roku założył Dom św. Anny – instytucję pomocową dla młodzieży i osób zagubionych. W zeszłym roku placówka obchodziła 25-lecie swojego istnienia. To niezwykły dom, którego dzieje pisane są ludzkimi historiami.

Korea: „Chcemy przyjąć chrzest” – wyznanie trzech młodzieńców zaskoczyło misjonarza

Mieszkam w Domu św. Anny od półtora roku. Nabrałem pewności siebie, żeby stanąć na nogi - wyjawia pan Jang.

Do oblackiej placówki trafił z ulicy. Był w kryzysie bezdomności. Znalazł tutaj nie tylko schronienie, ale udało mu się podjąć pracę, dzięki której będzie w stanie się utrzymać.

Korea: Oblackie schronisko dla młodzieży doprowadziło go do ołtarza

Dom św. Anny to coś więcej niż noclegownia. Ojciec Bordo organizuje szkolenia i spotkania z ciekawymi ludźmi, którzy motywują mieszkańców do zmiany życia.

Vincenzo Bordo OMI świętuje 30. rocznicę przyjazdu do Korei. Pokazuje swój pierwszy fartuch

(pg/zdj. V. Bordo OMI)


Komentarz do Ewangelii dnia

W ziemskiej pielgrzymce Pan Jezus czynił dobro. Ludzie, którzy szli za Nim słyszeli, widzieli i doświadczali Jego miłości. Ten, kto jest miłowany chce odwzajemniać miłość, która wyraża się w konkretnych działaniach małych i dużych. „Jego osoba [Jezusa] nie jest niczym innym niż miłością. Znaki, które daje, szczególnie wobec grzeszników, ubogich, wykluczonych, chorych i cierpiących noszą w sobie znamiona miłosierdzia”(papież Franciszek). Niech w tym czasie bardziej uwidoczni się poprzez nasze życie wdzięczność za wszystko, czego doświadczamy i otrzymujemy z Bożej Opatrzności.

(S. Stasiak OMI)


Lubliniec: Powstała ikona bł. o. Józefa Cebuli OMI

W lublinieckim klasztorze powstała ikona bł. o. Józefa Cebuli OMI. Wykonał ją o. Wiesław Nazaruk OMI. W najbliższym czasie ikona i oblacki krzyż błogosławionego Józefa Cebuli dotrą do Obry, gdzie niebawem rozpoczną się roczne rekolekcje zakonne dla przełożonych, a następnie rada poszerzona Polskiej Prowincji.

Ojciec Wiesław Nazaruk OMI z wykonaną przez siebie ikoną (zdj. P. Gomulak OMI)
Lubliniec: Rozpoczęcie jubileuszu 25. lecia beatyfikacji ojca Józefa Cebuli OMI

Ikona jest zwykłe „duchowym portretem” błogosławionego lub świętego. Nie jest więc tu najważniejsze, czy jest podobny do siebie, czy też  nie. Ikona zwykle jest pełna symboli. Dlatego mówi się o mistycyzmie zawartym w ikonie. Inspiracją do namalowania twarzy było zdjęcia przedstawiające ojca Cebulę jako młodego oblata. Jednak przedstawiłem tę twarz nadając jej wyraz dojrzałego doświadczonego mężczyzny, o czym świadczą także siwe włosy na głowie, których przecież niewiele już miał przed śmiercią. Na twarzy widać powagę i utrudzenie, ale też spokojne spojrzenie w dal. On wie dokąd idzie – wyjaśnia o. Wiesław Nazaruk OMI.

Antoni Lesz OMI: „Spotkałem ojca Cebulę” [WIDEO]

Błogosławiony ojciec Cebula to kapłan-oblat i męczennik, dlatego ma czerwoną stułę, która symbolizuje męczeństwo. Są też jeszcze inne znaki jego męczeństwa. Na jednej stronie stuły znajduje litera „P” na czerwonym tle, gdyż został zaklasyfikowany jako „więzień polityczny”, przeznaczony na śmierć za to, że był „wrogiem narodu niemieckiego” – podkreśla twórca ikony.

Nad trójkątem jest numer „70”. To jego numer obozowy. Jest taki niski, gdyż należał do szczególnej grupy więźniów, przeznaczonych do szybkiej likwidacji. Ponad tymi znakami umieszczony jest wijący się drut kolczasty, jako symbol obozu koncentracyjnego, w którym się znajdował. Ten drut w górnej części stuły zamienia się w palmę męczeństwa, gdyż to w obozie koncentracyjnym był torturowany i został zamordowany ze szczególnym okrucieństwem za to, że był kapłanem – wyjaśnia ojciec Nazaruk.

„Jako czternastolatek zetknąłem się z o. Cebulą (…) Był naprawdę świętym”

Po drugiej stronie na stule znajduje się krzyż oblacki oraz skrót OMI. Dla nas, oblatów, jest to oczywiste, że błogosławiony Józef Cebula był misjonarzem oblatem, ale nie tylko oblaci będą patrzeć na ten obraz i „czytać ikonę”. Dlatego uważałem, że te znaki muszą być tam przedstawione. Ponadto ojciec Cebula był bardzo świadomy swojej oblackości i jego duchowość była bardzo zakotwiczona w Krzyżu Jezusa Chrystusa, którego znak jako oblat nosił – kontynuuje ojciec Nazaruk.

Ojciec Cebula został zaaresztowany w Markowicach i wysłany  do obozu koncentracyjnego z przeznaczeniem na śmierć za to, że wbrew rozkazowi hitlerowców, nie zgodził się na niszczenie figur Matki Bożej w okolicach Markowic. Nie przestrzegał także zakazu odprawiania Mszy świętych i noszenia Komunii Świętej do chorych. Dlatego w prawym ręku trzyma monstrancję z Najświętszym Sakramentem, dla którego zawsze miał bardzo głębokie nabożeństwo. Ojciec Cebula wiedział, co go czeka, jeśli będzie wierny Jezusowi i nie przestanie odprawiać Mszy świętych i nosić Komunię świętą do chorych. A jednak rozkazu nie posłuchał. W obozie za to zapłacił najwyższą cenę, będąc torturowany przy noszeniu ciężkich kamieni i zmuszany przy tym do recytacji tekstów Mszy św. na słynnych kamiennych schodach, na których został zastrzelony przez niemieckiego oficera. Monstrancja, którą błogosławiony Cebula trzyma w ręku jest namalowana na wzór monstrancji, która znajduje się w naszym kościele w Lublińcu. Wszystko wskazuje na to, że ojciec Cebula używał tej monstrancji do nabożeństw, gdy był wychowawcą i superiorem junioratu w Lublińcu. Ta monstrancja pochodzi z tamtego czasu i jest używana do dnia dzisiejszego. Można więc chyba powiedzieć, że jest niejako relikwią po ojcu Cebuli – dodaje misjonarz oblat.

W rodzinnej Malni modlą się do „swojego Józefka”

W lewym ręku znajduje się cudowna figura Matki Bożej Markowickiej. Ojciec Cebula bronił jej i nie zgodził się, aby oblaci 7 grudnia 1941 r, w wigilię Niepokalanego Poczęcia, na rozkaz Niemców zniszczyli wszystkie figury Matki Bożej w Markowicach i w okolicy. Jest więc męczennikiem za kult Eucharystii i za kult Matki Bożej – przywołuje wydarzenia z historii ojciec Nazaruk. – W takim przedstawieniu nasz błogosławiony jest podobny do świętego Jacka, który pochodził z tej samej śląskiej ziemi, z której pochodził także ojciec Cebula. Z jego rodzinnej Malni nie jest tak daleko do Kamienia Śląskiego. Tak jest przedstawiany na obrazach święty Jacek. Tak też ukazany jest na witrażu w lublinieckim kościele. Ojciec Cebula  ten witraż widział, podziwiał i świętego swoim życiem naśladował. Godny następca świętego ziomka.

Ojciec Józef Cebula przedstawiony jest w kapłańskim stroju. Jego sutanna jest stara, wytarta i zniszczona, co symbolizują kolory: czerń, i szaroniebieskie oraz brązowe odcienie. Tak chciałem przedstawić jego kapłańską wierność. Za to komża wygląda uroczyście, jest czysta, świeża, układa się w równe fałdy, jakby była świeżo wykrochmalona. Błogosławiony ma na ramiona narzucony brązowy płaszcz. To płaszcz pasterza, wędrowca, a nie peleryna misjonarza rekolekcjonisty. Tak chciałem zaznaczyć, że trud duszpasterski błogosławionego, który nie szczędził sił, mimo słabego zdrowia, aby dotrzeć do każdego człowieka, a zwłaszcza, gdy nocą w przebraniu, zanosił Komunię Świętą do ludzi chorych. Na nogach ma ciężkie, stare buty, zniszczone od częstych wędrówek. Mają kolor brązowy tak jak płaszcz, bo to buty wędrowca i doświadczonego pasterza – wyjaśnia twórca.

Błogosławiony ojciec Cebula jest w ruchu. On nie stoi, on idzie, co zaznaczone jest wyraźnymi fałdami na sutannie i układem nóg. To krok stanowczy i pewny, ale spokojny. On wie kim jest, kogo reprezentuje, jaka jest jego misja i zadanie, które wypełnia. Ojciec Józef Cebula, wypełnił swoją misję do końca, aż do przelania krwi, aż do męczeńskiej śmierci. Teraz cieszy się chwałą nieba, co symbolizuje złoty kolor tła – kontynuuje ojciec Nazaruk.

Utwór o bł. Józefie Cebuli OMI [AUDIO]

Na złotym tle, u samego dołu znajduje się napis: „Najpierw być człowiekiem”. Umieściłem ten fragment, aby i dla nas wszystkich był inspiracją – konkluduje twórca ikony.

 

„Być świętym, to najpierw być człowiekiem” [PROMO]

Zdjęcia w większej rozdzielczości można znaleźć poniżej:

(pg)


Andrzej Madej OMI: Świadectwo [POEZJA]

ŚWIADECTWO

Wśród wielu darów jakie człowiek otrzymał

jest obficie nam dany dar dobrej woli

 

w młodym wieku przejawia się tym

że człowiek pragnie dzielić się miłością z innymi ludźmi

 

nabiera doświadczenia i dojrzewa by odkryć coś zdumiewającego

że nie mniej ważną sprawą jest przyjmowanie miłości

 

pragniemy jej a jednocześnie od niej uciekamy

zranieni nie dajemy się kochać i zamykamy się na miłość

 

Jezus przywraca nam utraconą zdolność do przyjmowania miłości

On najlepiej wie jak kochać lękających się miłości

 

dlatego że nas kocha


Andrzej Madej OMI – urodził się w 1951 r. w Kazimierzu Dolnym. Po maturze wstąpił do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. W 1977 przyjął święcenia prezbiteratu. Studiował filozofię w Wyższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów MN w Obrze i w Krakowie, teologię na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie i Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Był bliskim współpracownikiem założyciela Ruchu Światło–Życie, ks. Franciszka Blachnickiego. W latach 80. zasłynął jako rekolekcjonista i duszpasterz młodzieży. Był inicjatorem spotkań ekumenicznych w Kodniu oraz ewangelizacji podczas festiwalu rockowego w Jarocinie. Od 1997 jest przełożonym Misji “Sui Iuris” w Turkmenistanie. Jest z powołania katolickim księdzem i poetą. Od 1984 r. wydał kilkanaście zbiorów wierszy i prozy. Jest m. in. laureatem za rok 2019 Medalu „Benemerenti in Opere Evangelizationis”, nagrody przyznawanej przez Komisję Episkopatu Polski ds. Misji za to, że “cierpliwie i z miłością głosi Ewangelię i prowadzi dialog ekumeniczny. Jest autorem poczytnych publikacji książkowych”.