O. Stempor: nieznana historia kapelana dywizjonu 303

This is a custom heading element.

6 września 2018

„Zawsze […] marzyłem, żeby być albo księdzem, albo żołnierzem. Tak się stało, że byłem jednym i drugim”. Tak mówił o sobie ojciec Wilhelm Stempor – misjonarz oblat i kapelan dywizjonu 303. Otrzymał dwa odznaczenia: War Medal oraz Medal Lotniczy w uznaniu wyróżniającej służby w jednostkach lotniczych w czasie wojny – piszą na portalu misyjne.pl Marcin Wrzos OMI oraz Maksymilian Nagalski.

„Wśród pilotów panuje stary, głęboko zakorzeniony przesąd, że obecność księdza na lotnisku przynosi pecha. Wiedziałem o tym. Wiedziałem też, że Dywizjon 303 nie miał dotąd kapelana. Udałem się więc do jednostki z lekiem, niepewny jak zostanę przyjęty. Brakowało mi przy tym doświadczenia – byłem młodym, niedawno wyświeconym, bo dwuletnim księdzem. Rzeczywiście patrzono na mnie spode łba, gdy kręciłem się po lotnisku i hangarach. (…) Wkrótce zyskałem sympatię pilotów i mechaników., zapomnieli o przesądach” – wspominał Wilhelm Stempor OMI na łamach „Gościa Niedzielnego”, w roku 1990.

Ślązak z rodziny piekarzy
Urodził się 26 czerwca 1913 r. w Bobrownikach Śląskich. Wywodził się z wielodzietnej rodziny rzemieślniczej – jego ojciec był piekarzem. Jak wspomina w swoim dzienniku: -„zawsze jednak marzyłem, żeby być albo księdzem, albo żołnierzem. Tak się stało, że byłem jednym i drugim”. Od najmłodszych był również miłośnikiem lotnictwa. Nigdy jednak nie przypuszczał, że jego dziecięce marzenie spełni się w tak niewyobrażalny sposób.

Młody zakonnik
Młody Wilhelm realizował kolejne szczeble swojej edukacji i formacji zakonnej. Kiedy ukończył szkołę podstawową, rozpoczął naukę w Niższym Seminarium Duchownym w Misjonarzy Oblatów MN w Lublińcu, gdzie zdał maturę. Następnie przyszedł czas nowicjatu w Markowicach k. Inowrocławia, gdzie w 1936 r. składa pierwsze śluby zakonne. W Obrze k. Wolsztyna studiował filozofię oraz teologię. Należał do klubu esperantystów, gdzie jego zadaniem było komunikowanie się z osobami posługującymi się esperanto.

W ciągłej ucieczce
Wybuch wojny nie pozwolił rozpocząć mu nauki na czwartym roku, zresztą w seminarium miał kłopot z dyscypliną i nie wiadomo jakby się jego losy powiodły. Po wybuchu wojny WSD w Obrze k. Wolsztyna zamknięto. Wilhelm wrócił do domu rodzinnego w Piekarach Rudnych (pow. Tarnowskie Góry), gdzie początkowo pracował jako pomocnik w piekarni. Jednocześnie podjął działania umożliwiające kontynuację studiów. Poprzez Wiedeń, wraz z około 60 innymi oblackimi klerykami, udało mu się dostać do Włoch i podjąć studia w specjalnie zorganizowanym dla nich seminarium w Cineto Romano, a następnie w Roviano, na co uzyskał zgodę ówczesnego oblackiego generała Théodora Labouré OMI. Po opowiedzeniu się Mussoliniego po stronie Niemców ks. Stempor uciekł do Francji, gdzie podjął studia pod Paryżem. Jednak i tutaj nie pobył dłużej, wtargnięcie Niemców do Francji spowodowało zamknięcie seminarium. Ks. Wilhelm wraz z grupą kleryków uciekał na południe, w przeciągu jedenastu dni pokonali pieszo ponad 500 km, docierając do Agen. Po zawieszeniu broni skierowano ich do Bordeaux, a następnie do seminarium oblackiego Notre Dame de Lumières (niedaleko Awinionu). Tam Stempor skończył studia i otrzymał święcenia kapłańskie. W 1941 r. pojechał na placówkę w Montestruc-sur-Gers jako kapelan zdemobilizowanych polskich żołnierzy. Dojeżdżał do Auch, gdzie także odprawiał Msze dla żołnierzy. Jednocześnie Polski Czerwony Krzyż powierzył o. Stemporowi opiekę nad rozrzuconymi w całym departamencie Gers Polakami.
„Tymczasem czas mijał zmieniała się sytuacja na frontach. Coraz bardziej czułem, że jestem potrzebny w Anglii, gdzie odtwarzało się Wojsko polskie. Jesienią 1943 r. przedostaliśmy się z moim kolegą, oblatem, kl. Stopą i dwoma lekarzami do Hiszpanii. Była to mordercza, wyczerpująca wyprawa – trzy dni i trzy noce górskiej wspinaczki po bezdrożach Pirenejów. Udało nam się dotrzeć do Gibraltaru, a stamtąd, po miesiącu oczekiwania, popłynęliśmy statkiem do Anglii. I właśnie wtedy, w grudniu 1943 r., od biskupa polowego Gawliny otrzymałem nominację na kapelana Dywizjonu Myśliwskiego 303” – wspomina.

Latający kapelan
Szybko stał się latającym kapelanem. Pod swoją opieką miał oprócz Dywizjonu 303, także Dywizjon 316, a często także inne. Lubił spotykać się z o. Konradem Stolarkiem OMI, innym oblackim kapelanem dywizjonów lotniczych. Najszybciej było dolecieć. Jak wspomina, poranną Mszę św. odprawiał dla pierwszej jednostki, a później samolotem przedostawał się do stacjonującego nieopodal drugiego dywizjonu i przed obiadem był już z powrotem. Warto przypomnieć, że wówczas do Mszy św. obowiązywał post i latanie, szybki transport znacznie ułatwiał uczestnictwo w nabożeństwach.

Pobożność pilotów
Piloci myśliwscy, różnie przezywali swoją pobożność. Msze św. Spowiedzi. Rozmowy, to było główne zadanie kapelana. Czasem tez pomagał w nocy przy maszynach. Chodził umorusany od smarów i sadzy. Towarzyszenie duchowe pilotom nie zawsze było to łatwe: – „Modna była wśród nich buńczuczna, młodzieńcza poza, demonstrowanie kawaleryjskiej fantazji i pogardy dla śmierci. Ale często pod tą fanfaronadą kryła się głębsza refleksja religijna. (…) Pamiętam jak po dwóch zestrzeleniach i wypadku przy lądowaniu podszedłem do wybrańca losu. Pogratulowałem mu trzykrotnego szczęścia. W milczeniu zaprowadził mnie do swojego samolotu. W kabinie, między zegarami na desce rozdzielczej ujrzałem mały obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. A on powiedział: „to nie szczęście, to opieka Matki Bożej uchroniła mnie od śmierci”.

Wierny do końca
Tak wspomina ostatnie działania bojowe dywizjonu we Francji, po bitwie o Anglię: -„Odbywały się wówczas codziennie cztery loty bojowe nad Francją. Była to ciężka praca dla personelu naziemnego, a dla latających ciężka i niesłychanie niebezpieczna. Mówiono wówczas, że pilot myśliwski żyje średnio około tygodnia. Oczywiście byli tacy, którzy przeżyli w dobrym zdrowi całą wojnę, za to jakże wielu zginęło już w pierwszym locie bojowym! Iluż pilotów i żołnierzy pochowałem na angielskim cmentarzu”. O. Wilhelm Stempor OMI służył jako kapelan do końca światowego konfliktu. W 1947 r. zdecydował się jednak na powrót do ojczystego kraju. Po wojnie, Wilhelm pracował w wielu domach oblackich m. in. w Laskowicach Pomorskich czy Grotnikach. Walczył między innymi z ówczesną władzą, aktywnie się jej sprzeciwiając. Od 1967 r. sprawował funkcję budowniczego i późniejszego przełożonego domu we Wrocławiu. Zajmował się pracą duszpasterską oraz głoszeniem rekolekcji. Zmarł w rodzinnych Bobrownikach Śląskich 16 kwietnia 1990 r.

Historia Wilhelma Stempora OMI nie jest niestety spopularyzowana. Nie pojawiła się jego postać ani w filmie „Dywizjon 303. Bitwa o Anglię” Davida Blaira ani w „Dywizjonie 303. Prawdziwa Historia” Denisa Delicia, a szkoda, bo był postacią barwną i nietuzinkową. Zapytany o podsumowanie swojej historii powiedział: -„czy mam świadomość, że w pewnym sensie jestem postacią historyczną? Nie wiem. Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, choć faktem jest, że otarłem się o historię. Znałem, i to bardzo blisko ludzi, którzy przeszli do historii, a nawet do legendy polskiego lotnictwa myśliwskiego, asów tej miary co Skalski, Łokuciewski, Horbczewski, Koc. Ale nie ma w tym mojej zasługi, że pełniłem posługę duszpasterską akurat w Dywizjonie Kościuszkowskim, sławnym 303. Nie do mnie należał wybór…”.

(mj)