Góra morderców, czyli mroczna historia Świętego Krzyża [ZDJĘCIA]

This is a custom heading element.

8 listopada 2019

Święty Krzyż to najstarsze polskie sanktuarium. Jak głosi legendamiejsce to ufundował sam Bolesław Chrobry już w roku 1006. Od XIV wieku przechowuje się tam Relikwie Drzewa Krzyża Świętego. Niewielu jednak wie, że klasztor ten jest miejscem śmierci tysięcy ludzi, którzy stracili tam życie w dramatycznych okolicznościach.

Opactwo świętokrzyskie w latach świetności należało do najważniejszych w Polsce miejsc chrześcijańskiego kultu. Przez kilkaset lat opiekowali się nim benedyktyni. Odwiedzali je królowie i ważne osobistości. W klasztorze pochowany jest m.in. książę Jeremi Wiśniowiecki, ojciec króla Michała Korybuta. Sanktuarium było świadkiem różnych wydarzeń historycznych – nie tylko chwalebnych, ale także tych bolesnych epizodów w dziejach naszego państwa. Do tych ostatnich należy właśnie okres przełomu XIX i XX wieku, kiedy ukazem carskim z 1882 roku utworzono tam więzienie – jedno z najcięższych w promieniu przynajmniej kilkuset kilometrów.

Ciężkie więzienie…

Kiedy w 1882 roku wypędzono benedyktynów z Łyśca, władze rosyjskie postanowiły wykorzystać budynki klasztorne i korzystając z przystosowanej infrastruktury zamienić je na więzieniePrzygotowywanie otoczenia dla potrzeb więziennych trwało dwa lata. Jesienią 1884 r. instytucja została otwarta, by po kolejnych dwóch latach przyjąć pierwszych skazańców. Warunki, jakie tutaj panowały, przyniosły Świętemu Krzyżowi sławę najcięższego więzienia na terenie ówczesnego zaboru rosyjskiego. Wielu mówiło, że miejsca o tak zaostrzonym rygorze próżno szukać na mapie Europy. Sanktuarium, które dotąd żyło wiarą narodu, na kilkadziesiąt lat zmieniło się w miejsce katorgi tysięcy uwięzionych. 

Mieczysław Butwiłłowicz, naczelnik Więzienia Ciężkiego na Świętym Krzyżu. Fotografia sytuacyjna.

Nieodżałowaną szkodą było zniszczenie przez nowych użytkowników wielu zabytków świętokrzyskich, zwłaszcza cennych freskówCelem usprawnienia funkcjonowania więzienia, Łysiec zmienił swoją architekturę. Teren góry został opasany pięciometrowym murem i zabezpieczony sześcioma wieżami strażniczymi. Strażnicy czuwali całą dobę, co pewien czas podając sobie sygnały dotyczące obserwacji. Samo wejście do świętokrzyskiego więzienia było procedurą dość skomplikowaną. Zakładało bowiem pokonanie trzech ciężkich bram, przy których odbywały się kontrole. Pierwsza z bram, zewnętrzna, miała u góry napis: „Święty Krzyż Ciężkie Więzienie”. Na ostatniej bramie zamykającej tyły terenu umieszczono słynne zdanie: „Idź z Bogiem i nie wracaj”. Legenda mówi, że przeczytało je tylko dwóch więźniów, którzy opuścili to miejsce żywi. 

 We wnętrzu fortecy

Wygląd więzienia rzeczywiście przypominał fortecę. Po przekroczeniu pierwszej bramy wchodziło się na małe, zamknięte podwórko. Jego prawą stronę zajmowała piętrowa wartownia i zbrojownia, przerobione z dawnego budynku klasztornego. Po lewej stronie podwórka rozciągał się nowy budynek kancelarii. Potężna brama z grubych sztab stalowych, otwierana była tylko dla pojazdów. 

Dawny ogród klasztorny zamieniono na główny dziedziniec. Otaczały go zabudowania gospodarcze: młyn, piekarnia, kuchnia, magazyny żywnościowe i elektrownia. Dawny dom gościnny benedyktynów stał się szpitalikiem, w piwnicach zaś urządzono łaźnię i pralnię. 

Wejście do głównego budynku więziennego znajdowało się od strony kościoła. Dlatego trzeba było przejść przez jeszcze jedną bramę i kolejne, niewielkie podwórko. Korytarze wewnątrz więzienia poprzedzielane były kratami. W kilku punktach umieszczono stalowe klatki, w których czuwali uzbrojeni strażnicy. 
Więźniowie zajmowali 37 pomieszczeń różnej wielkości. W mniejszych przebywało po dwadzieścia osób, a w większych mogło być ich nawet sześćdziesiątIzolatki karceru mieściły się w piwnicy i były tak ciasne, że przebywającym w nich skazańcom trudno było nawet zmieniać pozycje. Pomieszczenia obiektu mogły w sumie przyjąć od 700 do 800 mężczyzn, lecz ostatnich miesiącach przed II wojną przebywało tu ponad 1000 osób. 

Więźniowie

W 1918 roku Polska odzyskała niepodległość. Naczelnikiem więzienia mianowano wówczas Mieczysława Butwiłowicza, który swą funkcję pełnił do 1939 roku. To dzięki niemu w podniszczonych już budynkach powstało więzienie na wysokim poziomie. Udało mu się znacznie ograniczyć śmiertelność i choroby wśród więźniów. Utworzył m.in. orkiestrę, w skład której wchodzili pracownicy Straży Więziennej. Pod jego nadzorem więźniowie utrzymywali własną piekarnię i dbali o więzienny ogród.

Orkiestra więzienna

Butwiłowicz wprowadził także pewien rodzaj programu resocjalizacyjnego, w ramach którego osadzeni wystawiali spektakle teatralne. Resocjalizacja była jednak procesem niezwykle skomplikowanym, gdyż mieszkańcami ciężkiego więzienia przeważnie byli zdegenerowani kryminaliści. Odsiadywali kary za wyjątkowo ciężkie przewinienia, najczęściej skazani na dożywotnie pozbawienie wolności. Przejściowo jednak znajdowali się tutaj także więźniowie polityczni: komuniści czy przywódcy różnych radykalnych ugrupowańTo właśnie na Świętym Krzyżu odsiadywał karę za udział w zamachu przywódca ukraińskich nacjonalistów – Stefan Bandera. Wśród więźniów wyróżniał się także Sergiusz Piasecki, pochodzący z Białorusi szpieg i przemytnik, obdarzony jednocześnie talentem literackim. Wspomnienia z czasu pobytu na Świętym Krzyżu opisał min. w książce pt. „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”.

We wrześniu 1925 roku więźniowie rozpoczęli bunt, który był najtragiczniejszym w skutkach na przestrzeni całej historii placówki. Grupa osadzonych próbowała odbić więzienie i uwolnić skazanych. Dzięki przytomnej reakcji naczelnika, bunt zdławiono w ciągu jednego dnia, choć nie obyło się bez ofiar.

Oczami literatów

Odwiedziny więzienia wymagały specjalnej przepustki, której załatwienie nie należało do łatwych zadań. Zdarzało się jednak, że więzienie na Świętym Krzyżu odwiedzali ciekawi świata reportażyści i  pisarze. Znany literat Melchior Wańkowicz przybył na Łysiec z misją wyjednania zwolnienia dla Sergiusza Piaseckiego, którego talentu był świadomy. Wizyta w tym miejscu bardzo go poruszyła. Po latach wspominał: 

Był mróz, warty kostniały na wieżach ogrodzenia otaczającego więzienie wtopione w zalesione góry. Najcięższe więzienie w Polsce. Po lśniących jak szkło korytarzach, froterowanych przez więźniów, poleciało groźne „baczność”. Zastygli ludzie po stłoczonych celach, w których piętrzyły się pod sufit, ułożone na dzień w jeden stos wyrka – sienniki. Szary mur ziemistych twarzy ział butwiejącymi namiętnościami. W tym murze uderzały palące, o skoncentrowanej woli, oczy.

Z kolei znakomity polski historyk Paweł Jasienica, odwiedzając wiosną 1939 roku Święty Krzyż zapisał: 

Na zakręcie ślicznej drogi zaskoczył nas widok jakby żywcem wyjęty z amerykańskiego filmu. Kilkudziesięciu nagich do pasa mężczyzn było zatrudnionych przy naprawie nawierzchni drogi. Jednakie na nich aresztanckie mycki, jednakie kajdany nożne, szczepione długim łańcuchem przytwierdzonym do pasa. Wokół zielone mundury straży i psy.

 Wołanie pancernych drzwi 

We wrześniu 1939 r., pod naporem wojsk hitlerowskich, więzienie zostało zlikwidowane. Sam przebieg tej likwidacji pełen był dramatycznych momentów. Niemcy, ewakuując część więzienia, zostawili około 300 osób w zamknięciu, odcinając je od światła, wody i jedzenia – pozostawiając tym samym na śmierć głodowa. Dopiero dzięki interwencji oblata, o. Jana Kulawego OMI, udało się nakłonić hitlerowców do zabrania pozostałych osób. 

Grupa młodzieży Hitlerjugend na Świętym Krzyżu

Dziś na górze Łysiec znów królują Relikwie Drzewa Krzyża Chrystusa. Od likwidacji więzienia minęło ponad 80 lat. Wewnątrz klasztoru znajduje się udostępniona turystom sala pamięci, która jest świadectwem tych strasznych wydarzeń z historii opactwa. Wnikliwi dopatrzą się także kilku innych szczegółów przypominających dzieje klasztoru sprzed wieku.
Jest jeszcze jeden element. Wewnątrz klasztoru, za klauzurą – a więc w miejscu niedostępnym dla pielgrzymów i turystów – znajdują się wciąż wprawione w stary portal ciężkie, więzienne drzwi. Bardzo grube, podwójne, z wizjerem. Nikt nie ruszył ich stamtąd od dziesiątek lat, mimo modernizacji obiektu. Oblaci – obecni kustosze sanktuarium – przekraczają je każdego dnia. Pancerne drzwi zdają się czasem do nich wołać. Przypominają o tym, żeby westchnąć „wieczny odpoczynek” za tych, którzy tutaj – nierzadko bezbożnie –kończyli swoje życie. 

(S. Zbierański – misyjne.pl/fot. NAC)