W. Popielewski OMI: „Pierwszą Biblię ofiarowała mi ciocia. Do dziś pamiętam, jakie emocje mi towarzyszyły tamtego wieczoru. Miałem moją pierwszą Biblię”.

This is a custom heading element.

3 maja 2020

O pasji lektury Pisma Świętego, najpiękniejszych i najtrudniejszych fragmentach Biblii i czy w słowie Boga możemy czerpać pocieszenie na obecne czasy…

Z o. dr. Wojciechem Popielewskim OMI – biblistą, rektorem międzynarodowego scholastykatu w Rzymie – rozmawia o. Paweł Gomulak OMI

(zdj. archiwum OMI)

Jest Ojciec biblistą, czyli w sposób naukowy i metodyczny pochyla się nad słowem Bożym. Skąd ta pasja?

No cóż, cofnę się do lat mojego dzieciństwa. Kiedy już umiałem czytać, pierwszą Biblię ofiarowała mi ciocia – siostra mojego taty. Pamiętam doskonale tamten wieczór. To była późna jesień i wcześnie robiło się ciemno. Tato wrócił od swojej siostry i powiedział mi, że ciocia dała mi Biblię, ale on przyniesie mi ją jutro rano, bo zostawił ją w garażu, a już jest ciemno i nie chce wychodzić z domu. Poszedłem po nią sam. Do dziś pamiętam, jakie emocje mi towarzyszyły. Dokładnie pamiętam każdą chwilę tamtego wieczoru. Miałem moją pierwszą Biblię – Nowy Testament w tłumaczeniu ks. Dąbrowskiego. I zaraz ją zacząłem czytać. I wtedy przyszło pierwsze wielkie rozczarowanie. To było tak, jakby ktoś mówił do mnie w obcym języku. Co gorsza, słowa były polskie, ale nie rozumiałem sensu. Czytałem wytrwale ciągle, po kolei – Ewangelie, potem listy Pawła i ciągle to samo. Nic nie rozumiałem. Nic. Słowa, które czytałem zapadały mi w pamięć, ale nie miałem do nich klucza.

Pasja do Biblii zrodziła się z tamtych trudnych pierwszych doświadczeń dziecka, który otworzył po raz pierwszy Biblię i okazała się księga zamkniętą i z kolejnych doświadczeń młodego nowicjusza, który zobaczył, ile światła jest za uchylonymi drzwiami.

Może poza jednym wypadkiem: kiedy moja młodsza siostra nazwała mnie któregoś wieczoru głupkiem, odpowiedziałem jej, że będzie miała chyba kłopot, bo Pan Jezus mówi, że jak się kogoś tak nazwie, to można mieć spore kłopoty, z piekłem włącznie… Dziś śmieję się na tamto wspomnienie, ale łatwo nie było. Biblia okazała się trudnym partnerem. Kiedyś trafiłem na słowa Orygenesa, który porównał Biblię do wielkiego domu z ogromną ilością drzwi, tyle że zamkniętych. Żeby wejść, trzeba mieć klucz. Tak się czułem. Chodziłem od drzwi do drzwi, ale bez klucza. Takie było moje pierwsze doświadczenie. Czego ono mnie nauczyło? Szacunku, pokory, wytrwałości, cierpliwości…

Kiedy już umiałem czytać, pierwszą Biblię ofiarowała mi ciocia – siostra mojego taty. Pamiętam doskonale tamten wieczór. To była późna jesień i wcześnie robiło się ciemno. Tato wrócił od swojej siostry i powiedział mi, że ciocia dała mi Biblię, ale on przyniesie mi ją jutro rano, bo zostawił ją w garażu, a już jest ciemno i nie chce wychodzić z domu. Poszedłem po nią sam. Do dziś pamiętam, jakie emocje mi towarzyszyły. Dokładnie pamiętam każdą chwilę tamtego wieczoru. Miałem moją pierwszą Biblię… (zdj. cathopic)

Z czasem kolejne drzwi się otwierały, niektóre ledwo co uchylały, ale za każdym razem z tamtej strony biło ogromne światło. Najwięcej go otrzymałem w czasie mojego nowicjatu. Czytałem na kolanach listy Pawła. Te drzwi otwarły się szeroko…

Ile emocji wywołują wspomnienia tamtych chwil, kiedy słowa Pawła przenikały mnie na wskroś. Mam do dzisiaj tamtą małą Biblię i każde podkreślone w niej słowo, każdą zapisaną uwagę.

Mało wydarzeń duchowych tam mnie ukształtowało jak tamta przygoda z Listami św. Pawła. Zostało mi z tamtych dni doświadczenie radości, kiedy otwierają się długo zamknięte drzwi… Kiedy potem przyszły lata studiów biblijnych, ta pierwsza lekcja okazała się fundamentem dla całego mojego życia: czułem, że czytając Biblię na kolanach w dialogu z Bogiem, coś wielkiego się wydarzyło i wydarza. Wtedy po raz pierwszy poznawałem Pana Jezusa i wiedziałem, że On do mnie mówi. Prosto i bardzo głęboko. Tamten rok mnie na zawsze ukształtował. Oczywiście, studia biblijne pomagały mi zdobywać kolejne narzędzia w otwieraniu następnych drzwi. Ale „kierunek” został wyznaczony: lektura na kolanach, w ciszy, w pokorze. Potem odkryłem, że to nic innego tylko – i aż – Lectio Divina, że tak Ojcowie czytali Biblię, że ich tak kształtowała.

A zatem pasja do Biblii zrodziła się z tamtych trudnych pierwszych doświadczeń dziecka, który otworzył po raz pierwszy Biblię i okazała się księga zamkniętą i z kolejnych doświadczeń młodego nowicjusza, który zobaczył, ile światła jest za uchylonymi drzwiami. Wszystko inne było konsekwencją tamtych doświadczeń.

Najtrudniejsze fragmenty Biblii?

Kiedyś wydawało mi się, że Apokalipsa jest trudna. Dlatego pochyliłem się nad nią w czasie moich specjalistycznych studiów w sposób szczególny. Kiedy natomiast znalazłem klucz do jej drzwi, okazało się, że nie jest trudna. Apokalipsa jest szczególna, ale jest piękna i bardzo jasna w swoim przekazie. Odkryłem to bardzo wcześnie i kolejne lata pochylania się nad nią tylko mnie w tym utwierdziły. Miałem szczęście do Ludzi, którzy szybko dali mi klucz. Wspominam z wdzięcznością o. Ugo Vanniego SJ, który mi pierwszy dał do ręki pęk kluczy do symboli Apokalipsy…

Bóg mówi kiedy chce, a nie kiedy prorok tego oczekuje…

Trudna jest księga Hioba. Może przede wszystkim w pierwszym kontakcie. Kiedy się przejdzie jednak przez pierwszą warstwę, zaraz odsłania się piękno reszty. Zmaganie z księgą Hioba  i Koheleta odkryło przede mną perspektywę, której się nie spodziewałem. Tę mianowicie, że Biblia dyskutuje sama z sobą, że nie jest podręcznikiem dogmatyki, tylko odbiciem złożonych ludzkich doświadczeń. Księga Hioba pokazuje z szacunkiem trzy stanowiska w odniesieniu do ludzkiego cierpienia: Hioba, który mówi – jestem niewinny; jego przyjaciół, którzy utrzymują, że jego cierpienie jest karą za winy i wreszcie Boga, który pokazuje swój tajemniczy plan, w którym także cierpienie niezasłużone i niezrozumiałe ma swoje miejsce. To niezwykły dialog, które pokazuje szacunek Boga do różnych ludzkich doświadczeń. To doświadczenie także bardzo mnie ukształtowało.

Nie ma zatem jakichś szczególnie trudnych miejsc w Biblii, które bym omijał, lub które byłyby niezrozumiałe. Są takie, które stają się coraz bardziej dostępne. Ale trzeba cierpliwie do nich wracać, podchodzić i nasłuchiwać. Czasem jest tak, jak w doświadczeniu Jeremiasza: Bóg mówi kiedy chce, a nie kiedy prorok tego oczekuje…

Ulubiony fragment?

To trudne pytanie. Bywa tak, że nad moimi „ulubionymi” zwrotami i fragmentami siedzę przez całe tygodnie, miesiące. Omadlam je… One wracają… Jak na przykład, ten z przypowieści o marnotrawnym synu: „wszystko co moje do ciebie należy”. Nie wiem, czy inne słowa Biblii tak mnie bardzo uderzyły… One pokazują i streszczają cały dramat wiary. My bierzemy Bogu to, co On chce nam dać… W pierwszym wypadku stajemy się rywalami, cierpimy, odchodzimy, uciekamy. W drugim – stajemy się dziećmi, synami i wraca pokój. Już kilka lat te słowa wracają i wracają… Czy są to ulubione moje słowa? Na pewno! Czy są inne „ulubione”? Oczywiście. Na przykład takie:  „Nie dawaj mi bogactwa ani nędzy. Żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty nie stał się niewierny i nie powiedział: a któż jest moim panem lub z biedy nie począł kraść i imię Boga mego znieważać” (Prz 30, 8-9). Zresztą ciągle wracam do księgi Syracha, na której wychowywano w starożytności młodych chrześcijan i tam znajduję słowa jak wiązki światła, które wprost uderzają…

(cathopic)

Co „lubię” ponad wszystko? Hymny św. Pawła, w których mówi o Chrystusie. Czuję się, jakbym stał w świetle…

W czym pomaga znajomość języków oryginalnych?

W słuchaniu, jak Bóg mówi w swoim języku… Niemniej powiem coś, co może kogoś zadziwić. Uważam, że człowiek powinien rozmawiać z Bogiem w swoim własnym języku… Dlatego potrzebne jest dobre tłumaczenie, a na szczęście ich nie brakuje. Tak, sięgam ciągle do oryginału i bardzo lubiłem i lubię języki biblijne i ogromnie dużo wysiłku włożyłem, by je dobrze poznać. Bardzo pomagają. Czasem chodzi o jakiś niuans, a czasami o większą sprawę. Na przykład Apokalipsa zaczyna się od takiego pięknego fragmentu, w którym Jan oddaje chwałę „Temu, który nas miłuje” (1,5). Bardzo pięknie. Ale w oryginale jest tu taka konstrukcja, która każe to zdanie rozumieć tak: „Temu, który miłuje nas nieustannie miłością, która nigdy się nie kończy…”. To ma wielką siłę, a chodzi o jeden wyraz przeczytany po grecku… I takich przykładów jest więcej.

Niemniej, na co dzień czytam Biblię po polsku. Pamiętam, jak w którymś z odcinków serialu „U Pana Boga za piecem”, dawny mieszkaniec Królowego Mostu wraca z emigracji i spotyka dziewczynę. Ta mu się pyta, czy był już żonaty. On odpowiada, że tak, ale małżeństwo się nie udało; ona była Amerykanką… „Bo jak tu mówić o miłości w obcym języku…” Modlić się człowiek powinien, czyli Bogu wyznawać miłość, w swoim własnym języku…

Czy na dzisiejszy czas można znaleźć wskazówki i pocieszenie w Piśmie świętym?

Mój Boże, jeśli nie w Biblii to w czym? Pan Jezus kuszony na pustyni, był zachęcany, by sięgnął po inne narzędzia uzdrawiania świata – bardziej „ziemskie”, bardziej zrozumiałe – rozdawać chleb, realnie sprawować władzę, cieszyć się blaskiem fleszów. A On odpowiedział: „człowiek żyje każdym słowem, które pochodzi z ust Boga”. I umarł ze słowami Pisma św. na ustach… My też jesteśmy kuszeni, by sięgać po inne „bardziej nowoczesne” środki. One mogą pomóc, ale światłem na naszej drodze jest słowo Boga, pochodnią pod naszymi stopami – Jego słowo… Izrael, nowoczesny i u szczytu świetności rozpadł się i poszedł w niewolę i nigdy już się nie odrodził dlatego, że nie słuchał słowa… Jak refren wraca to w Piśmie świętym. A zatem nie wolno nam nie słuchać słowa. Czasami słuchanie jest podobne do karmienia się czerstwym chlebem: ciągle taki sam, ciągle niezbyt świeży… Tak, ale to wystarcza, żeby żyć… Bez tego tylko śmierć głodowa.

I zakończmy tę rozmowę słowami św. Ambrożego, których prawdę warto sprawdzić we własnych życiu:

„Kiedy człowiek czyta Pismo święte, na nowo przechadza się z Bogiem w Raju”… Takiej „przechadzki” życzę wszystkim.


o. Wojciech Popielewski OMI – ur. w 1966 r. w Strzelnie, doktor teologii. Absolwent Papieskiego Instytutu Biblijnego w Rzymie (licencjat 1998) oraz Instytutu Nauk Biblijnych KUL (doktorat 1999).  Pełnił funkcje: adiunkta w Zakładzie Nauk Biblijnych UAM w Poznaniu, wykładowcy Pisma św. w WSD Misjonarzy Oblatów MN w Obrze, socjusza mistrza nowicjatu (1992-93), wychowawcy w Międzynarodowym Wyższym Seminarium Duchownym w Rzymie (1995-1998), rektora scholastykatu w Obrze (2002-2008), wykładowcy Starego Testamentu w Instytucie Filozoficzno-Teologicznym im. Edyty Stein w Gorzowie Wlkp. oraz WSD diecezji zielonogórsko-gorzowskiej w Paradyżu (1999-2005). Specjalista w zakresie Apokalipsy świętego Jana. Autor publikacji naukowych na temat Apokalipsy, Ewangelii Marka, Księgi Jeremiasza oraz literatury mądrościowej Starego Testamentu. Od 2015 roku jest rektorem międzynarodowego scholastykatu w Rzymie.

 

 

 

(pg)