Paweł Biegański OMI: Leszek Kołakowski – nawrócony marksista

O tym, że tylko świnia nie zmienia poglądów i gdzie można spotkać największych głupców?

14 lutego 2022

Kilka lat temu, kiedy przechodziłem koło pomnika Mikołaja Kopernika w Toruniu, zaczepił mnie młody mężczyzna. Widząc, że jestem pod koloratką zapytał prowokacyjnie: „Czym jest dla ciebie Bóg?”. „Bóg nie jest czymś, ale kimś” – odpowiedziałem.

„Bóg nie jest osobą, Bóg nie jest tym starcem, o którym mówicie – wykrzykiwał na całą ulicę – kiedyś sumienie wam to wyrzuci, a sumienia… sumienia nie można zagłuszyć!” – skonkludował rozmówca.

To prawda, sumienia nie można całkowicie zagłuszyć, można jednak próbować. Można nawet próbować zagłuszać sobie umysł. Wydaje się, że przez wiele lat taką próbę podejmował Leszek Kołakowski, przez wiele lat próbował zagłuszyć sobie umysł marksizmem.

Skąd takie próby? Przed wojną młody Kołakowski naoglądał się wiele zła. Jedną z jego postaci była bieda materialna. Jako mały chłopak spotkał żebrzącego robotnika, który dopiero co stracił pracę.

Inną formą zła którą szczególnie brzydził się Kołakowski, był dość nierzadki w tamtych czasach antysemityzm. Jako kilkunastoletni chłopiec usłyszał od kolegi, że Żydzi nie potrafią zobaczyć słońca. Kiedy zwrócił koledze uwagę, że widział Żydów noszących okulary przeciwsłoneczne, tamten odpowiedział: „Oni tylko tak udają”.

Leszek Kołakowski w młodości (zdj. domena publiczna)

Te i inne przypadki obecność zła w społeczeństwie, skłoniły go do studiowania dzieł Marksa. Chciał coś zmienić w świecie na lepsze, przyczynić się do budowania raju na Ziemi. Należy brać się do roboty, aby stworzyć nowego człowieka. Wszak sam Karol Marks pisał, że „filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić”.

Zanim rozpocznie się budowę nowego społeczeństwa, w pierwszej kolejności należy się pozbyć wrogów. Po skończeniu studiów w Łodzi młody Kołakowski zajmuje się głównie krytyką religii, a zwłaszcza katolickiego tomizmu.

Marksizm miał wyzwolić ludzi z różnego typu tyranii i zniewoleń – ekonomicznych, społecznych, politycznych. Według młodego wówczas filozofa, Jezus jest postacią mitologiczną, a Biblia to jedynie zbiór baśni i legend. W artykułach filozoficznych Kołakowski pisze, że cała nauka Kościoła katolickiego służy jednie ogłupianiu ludzi wytworami schorzałych umysłów. Kler chce podporządkować sobie masy, sprawować duchową dyktaturę nad społeczeństwem, zwłaszcza ograniczając prawa kobiet. Zdaniem młodego marksisty należy wyznawać etykę „niezależną”. Niezależną od kogo? Przede wszystkim od Boga.

Filozof we wczesnym okresie swojej działalności szczególnie atakuje naukę Kościoła o grzechu pierworodnym. Mówił, że ta nauka paraliżuje człowieka i osłabia jego wolę. Pisał, że Kościół nie ma prawa mówić chłopom i robotnikom, co mają robić.

Leszek Kołakowski wszystkie swoje powyższe poglądy antyreligijne i antykatolickie nazwie później głupimi i odrażającymi. Skąd taka radykalna zmiana?

Już w latach pięćdziesiątych, podczas pisania pracy doktorskiej na temat Spinozy, zaczął odchodzić od dogmatyzmu partii komunistycznej. Odkrywa w pismach żydowskiego filozofa, że pierwiastek duchowy istnieje nie tylko we wszechświecie, ale i w ludziach poprzez ich potrzeby religijne. Zaczyna interesować się mistyką, choć na tym etapie jeszcze krytykuje instytucje religijne. Kilka lat wcześniej wyjeżdża do Moskwy, aby tam spotkać się z najznamienitszymi przedstawicielami filozofii marksistowskiej. Po zebraniu stwierdza krótko: „Takich troglodytów dotąd nie spotkałem”.

Tak radykalna zmiana poglądów i coraz częstsza krytyka partii, nie spodobała się dygnitarzom komunistycznym, zwłaszcza Władysławowi Gomułce. Za rewizjonizm oraz spotkanie z kardynałem Wyszyńskim zostaje w 1966 roku usunięty z uczelni, a dwa lata później zmuszony do opuszczenia kraju.

Zostaje zaproszony na wykłady do Kanady i Stanów Zjednoczonych, a następnie przyjmuje stanowisko wykładowcy na Uniwersytecie Oksfordzkim. Tam pisze swoje największe dzieło: „Główne nurty marksizmu. Powstanie, rozwój, rozkład”. Jest to miażdżąca krytyka filozofii marksistowskiej w jej różnych wersjach. Autor dochodzi do wniosku, że stalinizm nie jest wcale wypaczeniem myśli Marksa, ale jej naturalną konsekwencją. Ostatni tom krytykuje filozofię lewicową w zachodnioeuropejskiej wersji tzw. „nowej lewicy”. Znamienne jest to, że ten tom do tej pory nie ukazał się we francuskim wydaniu.

Kiedy w 1970 roku przyjechał na krótko do Kalifornii zastał tam rewolucje seksualną rozpoczętą przez studentów. Sytuacje na kampusie uniwersyteckim komentuje bardzo dosadnie: „Takiej degradacji intelektualnej nie spotkałem nigdy przedtem w żadnym ruchu lewicowym”.

W kolejnych latach Leszek Kołakowski zaczyna fascynować się postacią Jezusa, mistykami i w ogóle nauką chrześcijańską. Dochodzi do wniosku, że moralność musi opierać się na transcendencji, bo inaczej jest zawieszona w próżni. Zło nie tkwi, jak wcześniej myślał, w strukturach społecznych, ale w słabej ludzkiej naturze. Z krytyka chrześcijańskich wartości Kołakowski staje się jego obrońcą, do tego stopnia, że „upomina” kaznodziejów katolickich: „Diabeł jest realny, a zło krąży we wszechświecie”.

Leszek Kołakowski w 2007 roku (zdj. domena publiczna)

Kościół ma strzec prawdy o Chrystusie i bronić jej przed liberalną deformacją. Marksizm, zdaniem filozofa, ani nie tłumaczy świata, ani go nie zmienia. Lekarstwem na zło we współczesnej Europie nie jest komunizm, lekarstwem na zło są wartości chrześcijańskie.

Można zatem śmiało powiedzieć, że Leszek Kołakowski przeszedł swego rodzaju nawrócenie filozoficzne. Czy jest w niebie? Tego nie wiem, ale na pewno warto czytać jego książki, bo wiele możemy na tym zyskać.

Nagrobek Leszka Kołakowskiego na Powązkach (zdj. domena publiczna)



br. Paweł Biegański OMI – posługuje na Ukrainie.