Paweł Gomulak OMI: Cmentarz – słowo, które zmieniło świat

Paradoksalnie, słowo to dało światu chrześcijaństwo i ma ono ogromne znaczenie...

1 listopada 2023

Choć nazwa „cmentarz” funkcjonowała w starożytnej Grecji i Rzymie, okazuje się, że jego rozpowszechnienie na świecie należy przypisywać chrześcijaństwu i jego wierze w powszechne zmartwychwstanie w dniu Paruzji – powtórnego przyjścia Chrystusa na końcu czasów.

Cmentarna lingwistyka

Starożytny świat używał kilku terminów na określenie miejsca pochówku. Jednym z najbardziej popularnych to nekropolia. Pochodzi od dwóch greckich słów: nekro i polis. Oznacza „miasto zmarłych”. Nekropolie przybierały różne formy – od spektakularnych piramid w starożytnym Egipcie, poprzez starochińskie groby cesarzy wraz ze służbą czy wojskiem, aż po funkcjonujące w starożytnej Grecji i Cesarstwie Rzymskim miejsca pochówków, ciągnące się wzdłuż dróg prowadzących do miast.

Rzymska nekropolia przy drodze – Pompeje (zdj. iStockphoto)

W judaizmie miejsca pochówku nazywano różnie: „bejt olam” – dom świata, dom wieczności; „bejt chajim” – dom życia; „bejt kwarot” – dom grobów; „bejt almin” – dom wieczności. Słowo „kirkut”, do którego przywykliśmy, jest terminem zapożyczonym z języka niemieckiego. Żydzi jednak go unikali, ponieważ nacechowany jest perspektywą chrześcijańską – językoznawcy podkreślają, że jego źródłosłowem jest niemieckie „kirche” – kościół. Co ciekawe, na żydowskich grobowcach umieszcza się symbole przynależności zmarłego do poszczególnych rodów biblijnego Izraela.

W islamie miejsca pochówku oznacza się terminem „mizar”. Nazwa pochodzi od arabskiego „mazar” – grób. Mizary znajdują się także w Polsce, chowano na nich Tatarów, którzy przez wieki budowali wspólne dziedzictwo naszej Ojczyzny. Jednym z nich jest mizar w Lebiedziewie niedaleko Kodnia.

Jesteśmy skazani na życie…

Wreszcie najpopularniejsze słowo we współczesnej kulturze zachodniej – cmentarz. Jego etymologia jest niesamowicie ciekawa. „Coemeterium” to łacińska nazwa cmentarza, który ciągnął się wzdłuż drogi prowadzącej do starożytnego Rzymu. Pochodzenie słowa nie jest jednak łacińskie. Jest zlatynizowaną formą greckiego „koimeterion”, które wprost nawiązuje do snu, oczekiwania, tymczasowości: „koimoumai” oznacza „spać”, a „koimeterion” wskazuje na „sypialnię, miejsce odpoczynku”. Lubię to słowo. Jeśli pójdziemy troszkę głębiej, rozbijemy je na dwa terminy: „koimeo” – układam do snu i „tereo” – ochraniam. Podczas gdy świat pogański chował swoich zmarłych w miastach zmarłych (nekropolie), chrześcijanie składali ciała w miejscach snu, z którego zostaną wybudzeni (cmentarze). Celowo pomijam tutaj istnienie chrześcijańskich katakumb, choć są one przepiękne. Ich funkcjonowanie wiąże się bowiem z okresem wczesnego chrześcijaństwa w Rzymie, kiedy Kościół był prześladowany. System podziemnych korytarzy służył nie tylko pochówkom, ale stanowił bezpieczne miejsce modlitwy: greckie „kata” – pod, obok, na dole i „tymbos” – grób.

(zdj. autora)

Ziemia, która pulsuje życiem

Ksiądz Piotr Pawlukiewicz powiedział kiedyś: „To oni żyją, a my umieramy”. Kiedy staję na cmentarzu, mam przekonanie, że ta ziemia pulsuje życiem. Jak ziarno rzucone w ziemię, które musi obumrzeć, żeby wyrosło z niego życie. Jeśli wsłuchamy się w słowa Kościoła, jakie kieruje do zmarłego podczas pogrzebu, mowa jest o życiu. Tu nie ma końca, jest przejściowość. Myślę, że coraz bardziej o tym zapominamy. „Bereszit” – na początku, kiedy wszystko się ukorzeniało – Bóg ulepił człowieka z ziemi, konkretnie z gliny, która w Izraelu była niezwykle ceniona do wyrobu naczyń. Ten obrazowy język księgi Rodzaju, bo przecież nie jest to opis historyczny, a teologiczny, pokazuje niezwykłą intymność między Bogiem a człowiekiem. Na każdym z nas jest odcisk Jego palców… Ale to nie ostatni akt stwórczy Boga. Czeka nas Paruzja, a więc ostateczne słowo Boga wobec stworzenia, kiedy wszystko znowu zostanie ukorzenione, znów wróci do „bereszit”, do początku. Wtedy ciała spoczywające w ziemi zostaną znów ulepione palcem Bożym. Dopiero wtedy będziemy w pełni żyć z Bogiem na wieki… Nota bene, dlatego właśnie Benedykt XVI wskazywał, że błędem teologicznym jest modlenie się tylko za dusze zmarłych. My modlimy się za całego człowieka w perspektywie Paruzji. W książce „Zmartwychwstanie i życie wieczne” kardynał Ratzinger wskazuje, że istnienie wyjątkowa nić połączenia konkretnej duszy z ciałem, które obumiera w ziemi. Przy przyjściu Chrystusa dusza powróci do konkretnego ciała, swojego, które zostało utkane palcami Boga.

Pamięć korzeni

Papież Franciszek obecne pokolenie młodych nazywa „pokoleniem wykorzenionym”. Chyba najbardziej wyraźnie można zaobserwować to właśnie w dzień zaduszny, gdy udajemy się na groby naszych bliskich. Trzeba nadmienić, że w naszych czasach coraz bardziej zatracamy odrębny charakter tych dwóch listopadowych dni. Uroczystość Wszystkich Świętych jest dniem radosnym, natomiast Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych (2 listopada) ma charakter refleksyjny i modlitewny.

Zdjęcie grobowca rodzinnego w Lublinie (zdj. I. Danielkiewicz)

Ale powracając do głównej myśli, w moich rodzinnych stronach w zwyczaju jest umieszczanie na grobach porcelanowych zdjęć zmarłych. Stając przy mogiłach w dzień zaduszny, spogląda się na konkretne twarze. Z dzieciństwa pamiętam, że często na cmentarzach spotykała się cała rodzina, niekiedy pokonując setki kilometrów. To rodziło okazję nie tylko do rodzinnych kawek, ale przy ich okazji wspominano poszczególnych zmarłych, niekiedy wyciągano stare fotografie, przywoływano ciekawe anegdoty… W tych konkretnych grobach spoczywają bowiem nasze korzenie, historia i mądrość pokoleń, z których wyrastamy my.

Halloween i dzień zaduszny – inna perspektywa skutków

Wydaje się, że współczesne pokolenie młodych i dzieci zostało odcięte od korzeni. Od lat nie walczę już z cywilizacją Halloween, choć w swoim pierwotnym wymiarze ma ona korzenie chrześcijańskie, a dopiero z biegiem lat, mieszania się tradycji i zeświecczeniem społeczeństwa przybiera formę pseudo zabawy o dużym niebezpieczeństwie duchowym. Osobiście, ciarki mnie przechodzą, gdy widzę dzieciaki poprzebierane za upiory, które przemierzają ulice naszych miast i wsi… ale ostatecznie to odpowiedzialność rodziców…

(Cmentarz parafialny w Piwnicznej-Zdroju, zdj. autora)

Pamiętam, jak kiedyś na Śląsku pomagałem duszpastersko w uroczystość Wszystkich Świętych i dzień zaduszny. Do kościoła parafialnego przylegał rozległy cmentarz, który przeżywał istne oblężenie. Spacerowałem po nim, odmawiając różaniec i przyglądałem się gwarowi, który na nim panował. Od razu uderzył mnie jeden fakt – poza nielicznymi wyjątkami, nie było tam dzieci i młodzieży… Spytałem zatem kilka rodzin: „A gdzie są Wasze dzieci?”. Padały różne odpowiedzi: „Zostały w domu, mają wiele nauki”, „Jest zimno, nie chcemy, żeby się przeziębiły”, „Nie chciały przyjść”. Zrodziło się we mnie pytanie: Ciekawe, ile spośród nich dzień wcześniej biegało po ulicach przebranych za upiory, „bawiąc się” w Halloween? Wtedy rodzice nie myśleli o pogodzie, nauce, nie przejmowali się potencjalną chorobą…

Trzeba przyznać, że to rodzice sami odcinają dzieci od korzeni. Niekiedy, gdy staną wreszcie przy mogiłach swoich dziadków, pradziadków – jeśli nawet na pomniku są ich zdjęcia – kompletnie nie wiedzą, kim byli ci ludzie… Nie mają korzeni, są „pokoleniem wykorzenionym”.

Przyszłość…

Pamiętam, jak pierwszy raz stanąłem nad grobem mojego pradziadka w Piwnicznej. Wiedziałem, że moje imiona są po dziadku i pradziadku ze strony ojca. Dziwne uczucie, gdy patrzysz na tablicę i widzisz swoje własne imię i nazwisko. Ale z kolei to motywuje do refleksji o przyszłości…

Grób pradziadka autora (zdj. archiwum własne)

Moi rodzice dbali o pamięć o zmarłych, ciągnęli nas na cmentarz, mówili o nich, wspólnie za nich się modliliśmy. Moja świętej pamięci mama wciąż przypominała, że właśnie dziś przypada rocznica śmierci dziadka, babci, wujka etc. To najlepsza inwestycja na przyszłość. Dziś mam tą samą wrażliwość, na ścianie w moim zakonnym pokoju wiszą moje korzenie, wciąż zabieram się za artystyczne wykonanie mojego drzewa genealogicznego. Każde spojrzenie na nich rodzi we mnie modlitwę, która jest przecież nieporównanie cenniejsza od kwiatów i zniczy – te są bardziej dla oka ludzkiego. Moi przodkowie dokonali najlepszej inwestycji na przyszłość. Nauczyli mnie pamięci i modlitwy za zmarłych. Jeśli dzisiejsi rodzice nie zaszczepią tej troski młodemu pokoleniu, kiedy odejdą z tego świata – kto z bliskich za nich się pomodli? Zapali znicz na grobie, zapamięta? Wtedy pozostanie tylko i aż – modlitwa wspólnoty Kościoła. A kolejne wykorzenione pokolenie nie ukorzeni następnego, bo zostaje zerwana łączność pokoleń.


o. Paweł Gomulak OMI – misjonarz ludowy (rekolekcjonista), ustanowiony przez papieża Franciszka Misjonarzem Miłosierdzia. Studiował teologię biblijną na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. Wykładowca w Wyższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Obrze (sekcja Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu). Koordynator Medialny Polskiej Prowincji, odpowiedzialny za kontakt z mediami i wizerunek medialny Zgromadzenia w Polsce. Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Pasjonat słowa Bożego, w przepowiadaniu lubi sięgać do Pisma Świętego i tradycji biblijnej. Należy do wspólnoty zakonnej w Lublińcu.