Chiny: „po 28 latach na misjach nie schodzę z posterunku” – Sławomir Kalisz OMI
– Większość mojego życia spędziłem na misjach. Po 28 latach pracy tutaj mogę powiedzieć, że czuję się spełniony jako misjonarz. Dzieła misyjne, które zacząłem, owocują i wydają plony. Czuję się szczęśliwy – mówi Sławomir Kalisz OMI pracujący na misjach w Hongkongu.
Kiedy myślimy o krajach misyjnych, często przed oczami mamy kraje najbiedniejsze i ludzi żyjących w ubóstwie. Jak wyglądają misje w Hongkongu, mieście z największą na świecie liczbą wieżowców?
– Hongkong to rzeczywiście nowoczesny świat, ale nie do końca. Trzeba pamiętać, że tutaj około miliona ludzi żyje w skrajnym ubóstwie. Mamy więc swoje podwórko do działania. Pracujemy na ulicy, rozdajemy jedzenie w każdy piątek, opiekujemy się około 600 osobami. Współbrat prowadzi centrum dla osób uzależnionych od narkotyków, a także schronisko dla osób bez dachu nad głową. Co miesiąc rozdajemy dwie tony ryżu tym najbardziej potrzebującym. Otworzyliśmy nasze sklepy oblackie, które są o wiele tańsze niż te prowadzone przez np. Salvation Army. To sklepy z myślą o ubogich.
Tej rzeczywistości nie dostrzeżemy, kiedy patrzymy na imponujące widokówki z Hongkongu. Jak wygląda praca duszpasterska w takiej wielkiej metropolii?
– Ewangelizujemy wśród tych, którzy nie usłyszeli jeszcze o Panu Bogu, nie są ochrzczeni. Mamy cztery szkoły oblackie, w których uczą się niekatolicy. Prowadzimy dla nich katechezę i wierzymy, że to ziarenko kiedyś wyda plon. To znaczy, że zapiszą się na kursy katechumenatu i przyjmą chrzest. Można powiedzieć, że to taka długoterminowa inwestycja.
W ostatnich latach dużo słyszeliśmy o prześladowaniach chrześcijan w Chinach. Czy sytuacja w Hongkongu, który jest odrębnym regionem administracyjnym, wygląda inaczej?
– W Hongkongu jest swoboda wyznawania wiary. Nie mamy tutaj żadnych prześladowań ani ograniczeń. Przykładem może być miniona Niedziela Misyjna, kiedy organizowaliśmy w parafii wielki festyn na jednej z wysp. Była muzyka, było granie – a wszystko zgodnie z prawem, na wszystko mieliśmy pozwolenie.
Czy ta swoboda wyznania sprzyja formowaniu przyszłych oblatów? Można mówić o rodzimych powołaniach z Hongkongu?
– Gdy tylko nauczyłem się języka chińskiego, pierwszą rzeczą jaką zrobiłem była mała broszura powołaniowa. Zacząłem także organizować tzw. powołaniówki dla młodych ludzi. Dzięki tym małym dziełom mamy kilka powołań rodzimych (z samego Hongkongu). Nie jest ich może bardzo wiele, ale warto dodać, że jesteśmy jednym z nielicznych zgromadzeń w Hongkongu, które ma rodzime powołania. Dzięki tym „powołaniówkom” i dzięki pracy młodych z ubogimi cały czas mamy zainteresowanych oblatami chłopaków, z którymi utrzymujemy kontakt.
Lata pracy w oddalonym od ojczyzny państwie uczyniły Ojca człowiekiem szczęśliwym?
– Po 28 latach pracy tutaj mogę powiedzieć, że czuję się spełniony jako misjonarz. Dzieła misyjne, które zacząłem, owocują i wydają plony. Czuję się szczęśliwy. Większość mojego życia spędziłem na misjach. Jestem bardzo zadowolony. Dzieła Boże wciąż trwają, także nie schodzę z posterunku. W dalszym ciągu jestem do dyspozycji i chcę tutaj kontynuować pracę misyjną.
Rozmawiał Antoni Jezierski
fot. z arch. OMI Chiny
Z pasji do muzyki
22 listopada 2024
Z listów św. Eugeniusza
22 listopada 2024
Komentarz do Ewangelii dnia
22 listopada 2024
Olimpiada Znajomości Afryki: szansa na poznanie kontynentu
21 listopada 2024
Madagaskar: Prowincjał w Mahanoro
21 listopada 2024
Z listów św. Eugeniusza
21 listopada 2024
Komentarz do Ewangelii dnia
21 listopada 2024