Komentarz do Ewangelii dnia
Cuda, nawet te spektakularne, łatwo zapomnieć. Uczniowie szybko tracili poczucie bezpieczeństwa i pewności – przykładem jest choćby ich lęk na jeziorze podczas burzy. To, co niezmienne – to pełna wrażliwości postawa Jezusa oraz Jego obecność, kiedy się gubimy.
Maciej Drzewiczak OMI
fot. Pixabay
Obra: kościół pw. św. Walentego. Parafianie mówią o nim „nasz kościółek”
W Obrze (woj. wielkopolskie) już od XII wieku istnieje zabytkowy kościół pw. św. Walentego. Na początku był on prywatną kaplicą Sandywojów. Przetrwał do 1579 r. i właśnie wtedy się rozpadł. Niedługo później opat Jakub zdecydował się zbudować w tym samym miejscu kościół modrzewiowy. Z tego okresu pochodzą blochy ścian kościoła oraz odnaleziony obraz św. Walentego namalowany na modrzewiowej desce. Już wtedy święty ten był bardzo ważną postacią dla miejscowej ludności.
W 1964 r. dzięki staraniom o. Władysława Sypniewskiego OMI odnowiono świątynię. W latach 2000-2001 przeprowadzono kolejną konserwację, a kapitalny remont został zrobiony dzięki o. Lucjanowi Osieckiemu OMI oraz parafianom. Dzisiaj proboszczem obrzańskiej parafii jest o. Grzegorz Rurański OMI.
– Od czasów średniowiecza w Obrze i w okolicach szerzony jest kult świętego Walentego. Dlatego często drugie kościoły będące w wioskach dostawały właśnie to wezwanie. Tak samo jest u nas. Mamy kościół pw. świętego Jakuba, a tzw. kościół pomocniczy jest kościołem pw. św. Walentego. Podobnie jest w naszych okolicach – w Wielichowe czy w Jabłonnej, gdzie drugi kościół jest kościołem cmentarnym. W Obrze znajdują się też relikwie świętego Walentego – wyjaśnia proboszcz.

„Nasz kościółek”
W związku ze wspomnieniem świętego Walentego w piątek 14 lutego w parafii w Obrze odbywa się odpust. O godzinie 18.00 odprawiona zostanie uroczysta msza święta z procesją eucharystyczną, a następnie rozpocznie się wspólne świętowanie w domu parafialnym, które już o kilku lat jest miejscową tradycją. Starsi będą mieli możliwość wzięcia udziału w recitalu muzyki poważnej, dla młodszych przygotowano konkursy z nagrodami, zabawy i dyskotekę. Nie zabraknie także pięciopiętrowego tortu św. Walentego i prawdziwej włoskiej kawy.
@parafiasiekreci Zapraszamy serdecznie na odpust i otwarcie kawiarenki! ☕🎉 Bądźcie z nami! 🙌 #odpust #kawiarenka #kawiarenkaparafialna #jaramniewiara #dlaciebie #dc ♬ dźwięk oryginalny - PARAFIA SIĘ KRĘCI
– Kościół świętego Walentego jest wciąż bardzo ważny dla mieszkańców Obry. Znajduje się on w środku wioski. Jest do niego łatwy dostęp. Większość parafian przychodzi do niego na msze święte pieszo. Mamy też u nas osoby starsze, które mają trudności z dotarciem do tzw. dużego kościoła znajdującego się przy seminarium. Dlatego przychodzą do drugiego kościoła. Codziennie w środku tygodnia oraz w niedzielę odbywa się w nim msza święta. Parafianie mówią o tej świątyni „nasz kościółek” – mówi o. Grzegorz Rurański OMI.

Patron nie tylko zakochanych
Święty Walenty znany jest przede wszystkim jako patron osób zakochanych. Proboszcz z Obry zaznacza jednak, że historia tej postaci jest o wiele bardziej złożona i ciekawa:
– Kult świętego Walentego zaczął rozszerzać się w Kościele w trzecim wieku. Wciąż jest bardzo praktykowany we Włoszech i w Polsce. Święty ten jest patronem nie tylko zakochanych (którym stał się dopiero w XV wieku), lecz także osób, które mają choroby psychiczne i są niecierpliwe. Nie wszyscy wiedzą też, że Walenty poniósł śmierć męczeńską, ponieważ był gorliwym kapłanem. Asystował on przy ślubach rzymskich żołnierzy. Naraził się tym cesarzowi, który skazał go na śmierć męczeńską.
Historię tego świętego zdecydowanie warto więc bardziej zgłębić. A udając się do znajdującego się w Obrze kościoła pod jego wezwaniem – pomodlić się przy jego relikwiach.
Obra k. Wolsztyna
Klasztor w Obrze k. Wolsztyna istnieje od 1291 r., kiedy na te tereny południowej Wielkopolski przybyli cystersi. Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej mury pocysterskie przejęli w 1926 r., organizując w nich Wyższe Misyjne Seminarium Duchowne. Wykształcili tu do 1939 r. niespełna 100 prezbiterów, którzy rozpoczęli pracę w kraju jako rekolekcjoniści i duszpasterze parafialni i sanktuaryjni, a także poza krajem – jako misjonarze i duszpasterze polonijni. W okresie powojennym mury seminarium opuściło około 700 wyświęconych księży. Dziś absolwenci seminarium pracują na wszystkich kontynentach, w ponad 25 krajach. Pięciu z nich przyjęło świecenia episkopatu: Eugeniusz Jureczko OMI (Kamerun; zmarł w 2018 r.), Jacek Pyl OMI (Ukraina-Krym), Radosław Zmitrowicz OMI (Ukraina), Wiesław Krótki OMI (Kanada Północna – Eskimosi) i Jan Kot OMI (Brazylia). Obecnie w Obrze kształci się około 30 kandydatów na prezbiterów z różnych kontynentów. Aktualnym przełożonym i rektorem seminarium jest o. dr Sebastian Łuszczki OMI.
Karolina Binek
fot. parafia w Obrze
Poznań: Rada Prowincjalna
W piątek 14 lutego 2025 r. rozpoczęło się posiedzenie Rady Prowincjalnej w Poznaniu. Wśród tematów poruszone będą bieżące sprawy dotyczące Polskiej Prowincji Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej.
Jak mówią oblackie Konstytucje i Reguły: „Przełożeni otrzymują radę, która na swój sposób wyraża uczestniczenie wszystkich we wspólnym dobru komunitetu oraz ich troskę o nie. Rada omawia kwestie dotyczące naszego posłannictwa jako oblatów, naszego życia zakonnego i spraw doczesnych, mając na uwadze pragnienia i potrzeby wspólnoty i każdego z jej członków” (Konstytucja 86).
Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej przybyli do Poznania w 1927 r. Edmund Piechocki ofiarował im zabudowania cegielni oraz budynki gospodarcze. Ze względu na korzystne położenie miasta prowincjał Franciszek Kowalski OMI przeniósł tutaj administrację prowincji. W lipcu 1931 r. rozbudowano dom i urządzono kaplicę dla ludzi mieszkających w okolicy. Kiedy okazała się ona niewystarczająca, we wrześniu 1938 r. utworzono parafię pw. Chrystusa Króla z kościołem mieszczącym się w starej cegielni. Obecny gmach domu zakonnego powstawał od 1976 r. W ostatnich dziesięcioleciach budynek przechodził prace modernizacyjne. Mieszkający tu oblaci są zaangażowani w duszpasterstwo parafialne i rekolekcyjne, kapelana hospicjum i lotniska. Funkcjonuje tu administracja prowincjalna oraz Prokura Misyjna. W 2020 r., z okazji 100-lecia Polskiej Prowincji, uroczyście zainaugurowano działalność Domu Misyjnego. Aktualnym przełożonym domu jest o. Andrzej Korda OMI.
Marcin Wrzos OMI/Michał Jóźwiak
Komentarz do Ewangelii
Jezus nie pasuje krewnym i sąsiadom na superbohatera. Nieznajomego łatwiej idealizować. Jezus jest jednak Mesjaszem z krwi i kości, mimo że z prowincji. To normalne, że łatwiej zafascynować się czasami dalekowschodnią medytacją niż adoracją, że bardziej przekonujący będzie guru z internetu niż proboszcz zza miedzy.
Maciej Drzewiczak OMI
fot. Pixabay/StockSnap
Z listów św. Eugeniusza
Wysłanie Ojcu ludzi cnotliwych i pewnych jest konieczne
Eugeniusz starannie wybrał oblatów, których uznał za zdolnych do bycia dobrymi misjonarzami w trudnych warunkach ewangelizacji w Ameryce Północnej, Afryce i Azji. Niektórzy z nich początkowo mieli trudności, ale ostatecznie stali się prawdziwymi ewangelizatorami. W skład drugiej grupy oblatów wysłanych na Cejlon weszło czterech kapłanów. Wybierając ojca Frédérica Mouchela, chciano dać ojcu Semerii, przełożonemu na Cejlonie, dojrzałego towarzysza, który byłby jego doradcą. Mouchel miał 47 lat i od 18 lat był kapłanem.
Wysłanie Ojcu ludzi cnotliwych i pewnych jest konieczne. Będą się doskonalili w języku angielskim, co też powinni czynić wszyscy zagraniczni misjonarze, których wysłano na Cejlon, a także sam bp Bettachini. Ojciec Mouchel bardzo poważnie zajmuje się tym językiem od dłuższego już czasu. Można powiedzieć, że go zna, a dzięki praktyce będzie miał możliwość jeszcze lepszego posługiwania się tym językiem. Skądinąd znasz jego zasługi i jego cnoty(List do o. Etienne’a Semeria, 20.01.1849, w: PO I, t. IV, nr 9).
Nasz drogi o. Mouchel odznacza się wytrwałością w tym, czego się podejmuje. To skądinąd także bardzo szlachetny kapłan i zakonnik, ma tak dobry charakter, co dla Ojca będzie wspaniałym skarbem. Bardzo dobrze wniknie w ojca zmartwienia i jesteśmy zgodni, że Ojca nie zniechęci. Wystarczająco zna angielski i jest w stanie nauczyć się innych języków, które są konieczne do pełnienia waszej posługi(List do o. Etienne’a Semeria, 23.03.1849, w: PO I, t. IV, nr 11).
Jego towarzysze mieli po 24 lata, dlatego Eugeniusz napisał:Ich poświęcenie jest godne ich pięknego powołania. Wyruszają radośni i szczęśliwi, że zostali wybrani(Dziennik, 23.03.1849, w: PO I, t. XXII).
Ta gorliwość jest podsycana i podtrzymywana przez niebiańską moc, która sprawia, że czujemy, że musimy mówić, bo inaczej kamienie będą wołać przeciwko nam – ta gorliwość jest skuteczna, a im jest jej więcej, tym lepiej (Charles Spurgeon).
Franc Santucci OMI, tłum. Roman Tyczyński OMI
Lubliniec: oblacka infirmeria to dom i rodzina [ROZMOWA]
Karolina Binek (oblaci.pl): Zanim trafiłeś do oblackiej infirmerii w Lublińcu, miałeś jeszcze inne zajęcia jako brat zakonny. W jaki sposób zatem zareagowałeś, gdy dostałeś obediencję do tego miejsca?
Jakub Król OMI: – Ucieszyłem się. Kiedy byłem w seminarium, przyszła do nas informacja, że jest potrzebny ktoś, kto pojechałby na tydzień do pomocy w infirmerii. Pomyślałem więc, że w sumie mógłbym pojechać i sprawdzić się w takim miejscu. I właśnie wtedy pojawiło się we mnie pierwszy raz pragnienie pełnienia tam posługi na co dzień. Odkryłem powołanie w powołaniu. Odnalazłem swoją drogę jako oblat. Później już, gdy tylko w placówce, w której akurat byłem, otrzymywaliśmy telefon o konieczności pomocy w Lublińcu, to jeśli przełożeni się zgodzili – zawsze tam jeździłem. Kiedy dostałem już obediencję ze Świętego Krzyża do Lublińca, to nie mogłem się doczekać, kiedy tam wyjadę.
Jak wspominasz pierwsze dni w nowym miejscu? Trudno było Ci się tam odnaleźć, czy jednak – ze względu na wcześniejsze doświadczenia – od razu czułeś się tam dobrze?
– Nie było mi trudno, bo znałem już współbraci, którzy posługują w infirmerii. Była to więc czysta formalność, że zostaję tam na dłużej. Miałem w sobie ogromną radość, że w końcu nie będę już musiał wracać do żadnego innego miejsca, tylko mogę zostać w Lublińcu.
Jak wygląda Twój dzień w infirmerii? Jakie masz obowiązki?
– Infirmeria charakteryzuje się tym, że ma swój osobny plan dnia, inny niż reszta wspólnoty. Rano przygotowujemy wszystkich naszych „dziadków” do tego, aby o godzinie ósmej mogli uczestniczyć we mszy świętej. Zarówno ci, którzy poruszają się sami, jak i ci, którzy jeżdżą na wózku lub leżą, muszą zostać wykąpani i trzeba wykonać przy nich różne inne czynności pielęgnacyjne. Trzeba ich ubrać, zawieźć lub zaprowadzić do kaplicy. Dlatego już od szóstej rano bracia z dwóch zmian są już na górze u naszych pensjonariuszy i działają. Po mszy świętej wszyscy jedzą śniadanie, a następnie nasi mieszkańcy mają czas dla siebie. My wtedy zaglądamy do każdego, pilnujemy, czy wszystko u nich w porządku, sprawdzamy, czy nikt się nie przewrócił. Do południa najczęściej jeździmy też na wizyty lekarskie. Przed samym obiadem podajemy insulinę, mierzymy cukier, następnie zwołuje się wszystkich na obiad i tym, którzy tego potrzebują, pomaga się dotrzeć na posiłek. Po wspólnym obiedzie wszyscy schodzimy do salonu na kawę i rekreację. Bo jest dla nas ważne, aby cała wspólnota mogła spędzać czas razem. Później każdy znów ma czas dla siebie, a opiekunowie wtedy ponownie sprawdzają, czy coś się czasem nie dzieje, czy trzeba podać komuś szklankę wody, posmarować kolana albo plecy, bo bolą. Czasami zabieramy naszych „dziadków” na spacery, na rozmowy albo nawet na fotel do masażu. O 16.30 nadchodzi pora na nabożeństwo, zaraz po nim jest kolacja i spanie. Niektórzy nie potrzebują pomocy przed snem. Ale są tacy, których trzeba wykąpać i przebrać. O 20.00 dniówka z nocką przekazują sobie dyżur. Wtedy zawsze rozmawiamy o tym, co działo się w ciągu dnia, czy u kogoś coś się stało, czy ktoś jest słabszy, czy warto na coś szczególnie zwrócić uwagę. Zdarza się, że jakiś podopieczny się przeziębi i trzeba podać mu dodatkowe leki. Nasza ekipa braci jest więc dość dobrze zgrana, dużo ze sobą rozmawiamy.
Jesteście na zmianie sami?
– Każdy z braci jest na dyżurze sam. Ale poza tym w ciągu dnia jest z nami pan Henryk. Przychodzi też opiekunka medyczna i pielęgniarka. Wbrew pozorom więc nie jesteśmy w pracy sami.
Przed rozpoczęciem posługi w infirmerii przechodzicie jakieś szkolenia medyczne?
– Mamy zielone światło na to, aby robić dodatkowe szkolenia. Brat Adam ukończył kurs opiekuna medycznego. Ja akurat nie mam ukończonego żadnego kursu i brat Marcin też. Ale uczymy się od naszej pielęgniarki i opiekunki medycznej. Do tego dochodzi jeszcze proza życia. Bardziej więc uczymy się z praktyki niż z teorii.
Jak to jest na co dzień spotykać się ze starszymi oblatami? Jak wyglądają Wasze rozmowy? Czy współbracia nie czują się czasami przy Was skrępowani?
– Myślę, że nie. Bo tutaj jesteśmy jednak wszyscy oblatami i przede wszystkim chcemy być dla siebie współbraćmi. Czasami mówimy do naszych seniorów: „Ty, dziadek”, a później słyszymy w odpowiedzi „Ty, wnuczek”. Nasze relacje są więc bardzo fajne. Oni wiedzą, że mają nas na co dzień. Jesteśmy z nimi w dzień i w nocy, na dobre i na złe – co by się nie działo. I myślę, że oni sobie też bardzo cenią to, że mimo swojej choroby, niedołężności czy potrzeby większej opieki, są w domu, w naszej oblackiej rodzinie.
Co dla Ciebie jest w tej pracy najtrudniejsze?
– Najtrudniejsze dla mnie są momenty, gdy ktoś ma objawy, którym ja nie mogę zaradzić. Najczęściej dotyczą one już stanu agonalnego i śmierci. Wtedy musimy podjąć decyzję, czy dzwonimy po pogotowie. Te chwile są trudne, bo chcielibyśmy być jak najdłużej samodzielni. Ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, że wszystkiego nie damy rady zrobić tak dobrze, jak w szpitalu. Oczywiście zawsze konsultujemy przypadki naszych podopiecznych z lekarzem i pielęgniarką. Ale zdarza się, że przychodzi taki czas, kiedy trzeba poprosić o pomoc profesjonalistów. A drugie najtrudniejsze momenty to chwile śmierci. Będąc ze starszymi oblatami w dzień i w nocy, bardzo się z nimi zżywamy i trudno emocjonalnie ogarnąć ich odejście.
Dlaczego momenty, w których konieczne jest wezwanie pogotowia są dla Was tak bardzo trudne? Chcecie, żeby oblat był jak najdłużej wśród swoich współbraci?
– Tak. To ważne, żeby on był u nas na miejscu. Kiedy jest w szpitalu, my tutaj tylko się zastanawiamy, czy wyjdzie z tego, czy nie wyjdzie. Czy umrze w domu, czy w szpitalu. Mamy mnóstwo takich pytań w głowie. A większość z naszych podopiecznych chciałoby umrzeć tutaj, w Lublińcu, u nas. Tymczasem wielu z nich jest w takim stanie, że wyjazd do szpitala może być już ich ostatnim wyjazdem. Zawsze jest to ryzyko. I chcemy mieć pewność, że jako opiekunowie zrobiliśmy na miejscu wszystko, co mogliśmy, że wywiązaliśmy się z naszych obowiązków na 110%. A że to ja podejmuję ostateczną decyzję co do wezwania pogotowia, to czuje, że ciąży na mnie duża odpowiedzialność.

Na czym polegają Twoje obowiązki jako szefa infirmerii?
– Ustalam wszystkie wizyty lekarskie i razem z chłopakami pilnujemy tego, żeby na nie pojechać. Zajmuję się zaopatrzeniem w leki. Jestem odpowiedzialny za to, żebyśmy mieli w infirmerii wszystko, co jest potrzebne. A jeśli ktoś potrzebuje nowej kurtki lub butów, to też ja zajmuję się ogarnianiem takich spraw – razem ze współbraćmi.
Co przez te kilka lat działania w infirmerii zmieniło się w Tobie? Czego się nauczyłeś?
– Nauczyłem się przede wszystkim odpowiedzialności za drugiego człowieka. Teraz lepiej też organizuję sobie czas, bo to bardzo ważne, by dobrze poukładać sobie cały dzień, nawet jeśli jest to dla mnie dzień wolny. Chociaż mieszkając w miejscu pracy, nie da się jakoś od niej odciąć. Każdy musi więc znaleźć sobie swój sposób na odpoczywanie. A jeśli chodzi o samych mieszkańców infirmerii – mogę się od nich nauczyć dużo cierpliwości. Mamy na przykład ojca Antoniego, który ma 99 lat i dużo w życiu przeżył. Kiedy opowiada o swojej posłudze, o tym, że uczył przez wiele lat w Niemczech jako katecheta, to zawsze wynoszę coś z jego opowieści. Takich historii można u nas w infirmerii usłyszeć wiele. Zawsze po oblacku mówi się, że ważna jest wspólnota – żeby być razem mimo wszystko, nawet jeśli nie będzie kolorowo. Dlatego cieszę się, że mam tutaj poczucie, że nie jestem sam, że żyję we wspólnocie, że jest obok mnie współbrat, który może mi w czymś pomóc. Wystarczy, że ja będę chciał się przed nim otworzyć i z nim porozmawiać.
Rozmawiała Karolina Binek
fot. Archiwum OMI
Komentarz do Ewangelii dnia, 27 stycznia 2025
Wystarczy włączyć telewizor, odpalić internet czy media społecznościowe. Wojny, wojenki, pojedynki, pogardzanie sobą – kłótnie. Mam czasem tego dość. Zmieniajmy ten świat. Wprowadzajmy pokój i jedność. Po tym także w podzielonym świecie powinno się rozpoznawać uczniów Chrystusa.
Marcin Wrzos OMI
fot. Pixabay/StockSnap
Z listów św. Eugeniusza
Wszędzie są wspaniali pod względem gorliwości i miłości
Wysyłając misjonarzy na Cejlon, Eugeniusz napisał do superiora tej misji:
Z pewnością bardzo będziesz zadowolony z ojców, których ci poślę… Gdy chodzi o o. Mouchela, nie sądzę, aby kiedykolwiek misjonarz miał bardziej wyraziste powołanie. Już dobrze uczył się angielskiego i możesz go uważać za naprawdę oddanego człowieka. Zaklinam o. Keatinga, aby nie demoralizował swoich braci. Wszędzie są wspaniali pod względem gorliwości i miłości. Jeśli na Cejlonie jest ciepło, to w Zatoce Hudsona jest bardzo zimno i wszyscy nasi misjonarze z misji wśród dzikich, Francuzi, Irlandczycy czy Kanadyjczycy, z pewnością mają o wiele cięższe życie niż to, na które ma się słabość narzekać.
Następnie dzieli się informacjami od oblatów z Ameryki Północnej:
Nie mamy jeszcze informacji o dotarciu o. Lempfrita do Oregonu, trzeba ośmiu miesięcy na dotarcie listu. Ostatnio wysłałem mu buty, koszule, spodnie itd. Wśród dzikich wszystkiego brakuje (List do o. Etienne’a Semeria, 21.02.1849, w: PO I, t. IV, nr 10).
Mam tylko jedną świecę życia do spalenia i wolałbym ją spalić w krainie pogrążonej w ciemności niż w krainie zalanej światłem (J.K. Falconer).
Franc Santucci OMI, tłum. Roman Tyczyński OMI
Sługa Boży o. Thomas Bastiampillai Anthonipillai OMI - oblat, który założył zgromadzenie kontemplacyjne
Sługa Boży o. Thomas Anthonipilla Bastiampilla OMI urodził się 7 marca 1886 r. w Padiyanthalvu, wiosce położonej niedaleko Dżafny na Sri Lance. Po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuował naukę w St. Patrick’s College w Dżafnie, prowadzonym przez Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. W 1903 r. z bardzo dobrym wynikiem zdał egzaminy.
Tomasz
W 1904 r. kontynuował naukę w Seminarium św. Marcina w Dżafnie. Ze względu na swoje kiepskie zdrowie i częste wizyty u lekarzy, zrezygnował z idei kapłaństwa. Jednak pewnego dnia, na zajęciach z Pisma Świętego, jeden z profesorów wyjaśniał istotę podstawowego powołania Jezusa: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Mt 16,24). Te słowa były decydujące. Thomas postanowił zmienić swoje wcześniejsze plany i mimo wszystko rozpocząć drogę ku zostaniu zakonnikiem.
W 1907 r. z innymi kandydatami na oblatów wyjechał do Kolombo, aby rozpocząć nowicjat. W scholastykacie, świadomy swoich ograniczeń, które powstrzymywały go od pracy fizycznej, skupił się przede wszystkim na studiach. Koledzy z seminarium często nazywali go „Filozofem”. Był inteligentny i bardzo przykładał się do nauki.
Szczególną przenikliwością wykazywał się w głębokim rozumieniu tomizmu, stąd jego profesor, o. Louis Coquil OMI (1856–1928), powiedział kiedyś:
Bastiampillai Anthonipillai będzie odtąd nazywany „Tomaszem”
Odtąd skrót „B. A. Thomas” stał się jego oficjalnym imieniem i widniał nawet w jego paszporcie.
Przekazać wiarę
Ojciec B. A. Thomas przyjął święcenia prezbiteratu 6 stycznia 1912 r. Ze względu na słabe zdrowie został skierowany do posługi w St. Patrick’s College, gdzie zajmował się Kolegium Hinduskim. Tam rozpoczął odważny dialog z hinduskimi uczniami.
Atutem profesora była doskonała znajomość hinduskiej klasyki i pism. Niektórzy z jego słuchaczy przyjęli wiarę katolicką i zostali kapłanami.
W 1924 r. papież Pius XI opublikował encyklikę Rerum Ecclesiae. Prosił w niej biskupów misjonarzy o zakładanie wspólnot kontemplacyjnych w krajach misyjnych. Alfred Guyomard OMI (1884-1956), biskup Dżafny, świadomy inteligencji ojca B. A. Thomasa OMI i jego wiedzy na temat zachodniego monastycyzmu, namawiał go do założenia wspólnoty życia kontemplacyjnego na Sri Lance. Ojciec B. A. Thomas założył zgromadzenie lokalnych mnichów, które stało się pierwszą wspólnotą mnichów kontemplacyjnych w Azji. Instytut został kanonicznie erygowany w 1934 r. W 1948 r., po trzech nieudanych próbach, powstała żeńska gałąź zgromadzenia. Obie grupy postanowiły założyć kilka klasztorów chrześcijańskich w Indiach.

Ojciec Thomas w założonych przez siebie klasztorach ustanowił ascetyczne i kontemplacyjne życie, oparte na rdzennej kulturze. Było to absolutne novum. Praktykowano zatem całoroczny, rygorystyczny post pokutny (który później został złagodzony), ściśle wegetariańską dietę (stanowiła łącznik między hinduistami i buddystami), chóralny śpiew w stylu hinduskim zamiast klasycznego – gregoriańskiego. W głębokim poszanowaniu tradycyjnej kultury praktykowano jałmużnę oraz praktyczną pomoc ludności lokalnej. Założyciel odstąpił również od niesprawiedliwego systemu kastowego. Od początku w szeregi mnichów i mniszek przyjmował przedstawicieli wszystkich grup społecznych, wierząc, że będą wspólnie żyć i służyć, kierowani wyłącznie miłością Chrystusa. Z tego też powodu niejednokrotnie napotykał na sprzeciw oraz niezrozumienie. Jednak swojej decyzji o odrzuceniu systemu kastowego nie zmienił.
Prawdziwy święty
Pod koniec życia ze względu na zły stan zdrowia często trafiał do szpitala. Dlatego jego przełożeni postanowili, aby oblat nie praktykował życia monastycznego. Dzięki temu mógł spędzić ostatnie dni życia w domu biskupa w Dżafnie, w towarzystwie swoich współbraci oblatów. Zmarł 26 stycznia 1964 r., mając 78 lat.

Krótko przed śmiercią odwiedził go generał oblatów, o. Léo Deschâtelets OMI (1899-1974). Po powrocie do Rzymu misjonarz powiedział:
„Jeśli chcesz zobaczyć prawdziwego świętego, powinieneś pojechać do Dżafny. Znajdziesz w tym starcu wszystko, co oznacza słowo „świętość”. Wszystko w nim odpowiada naszemu wyobrażeniu o człowieku Bożym”.
11 marca 2004 r. grób ojca B. A. Thomasa OMI został przeniesiony z Tholagatty do Dżafny. Znajduje się w aśramie Arul zgromadzenia. Dwa lata później papież Benedykt XVI promulgował dekret o heroiczności cnót oblata-mnicha ze Sri Lanki, przyznając mu tytuł sługi Bożego. Jego proces beatyfikacyjny prowadzony jest przez postulatora generalnego misjonarzy oblatów.
Komentarz do Ewangelii dnia
Początek Ewangelii wg św. Łukasza i pierwsze kazanie Jezusa w synagodze. Łukasz pisze do Teofila o tym, że Ewangelię spisał po to, aby i on mógł się przekonać o prawdziwości historii i nauk Chrystusa. Dziś wielu ludzi nie sięga już po Ewangelię, ale twoje i moje życie może być Ewangelią, czyli dobrą nowiną o Chrystusie, opowiedzianą na żywo.
Marcin Wrzos OMI
fot. Rod Long/unsplash