Rekolekcje ze św. Eugeniuszem

This is a custom heading element.

PODJĄĆ RYZYKO WYJŚCIA Z RUTYNY

Koniec z monotonią! Koniec siedzenia! Czas ruszyć w drogę. Od tygodni, miesięcy, lat czujesz, że życie traci smak? Stałeś się maszyną nastawioną na przetrwanie? Wciąż zachodzisz w głowę, gdzie podziała się Twoja radość? Dlaczego Twoje życie wydaje się takie puste?

Nie jesteś ciekawy, co jest za tą górą? Tak, właśnie za tą górą! Stała się tak powszednia, że nawet jej nie dostrzegasz. Ta góra to rutyna. Chodzisz do kościoła, a czujesz, że wszystko jest jałowe… pytałeś się kiedykolwiek: dlaczego? No tak, wszystko zasłoniła Ci właśnie… rutyna. Nie kręć głową! Dalej, rusz się wreszcie!

Zapraszam Ciebie do wędrówki, wędrówki trudnej, ale i pięknej. Ostrzegam! Nie jeden raz upadniesz, bo jesteś tylko człowiekiem, ale kiedy podniesiesz się Jego mocą, dojrzysz świat w innej perspektywie. Każde nawrócenie pozwala spojrzeć nam na życie w innym świetle. Odkrywając Boga w swoim życiu, odkrywasz siebie i otaczający Ciebie świat. Czy jesteś gotowy, by wyruszyć w drogę?

No tak, nie powiedziałem najważniejszego – nie zdradziłem Ci celu wyprawy. Cel jest jeden – staniesz się świętym! Nie śmiej się! Będziesz świętym… Tak, Ty!

Jedno bardzo ważne dopowiedzenie, jeśli myślisz o świętości z kolorowych obrazków, lakierowanych figurek, cukierkowatych żywotów świętych… na wstępie Ciebie rozczaruję. Obawiam się, że nie o to nam chodzi.

Dawcą świętości jest Bóg. Wszystko jest Jego darem, możesz nim wzgardzić lub go przyjąć – wybór należy do Ciebie. Jeśli jednak podejmiesz wyzwanie, na pewno nie pożałujesz!

Świętość to droga… to budowanie jedności z Dawcą daru, przebywanie z Nim, snucie planów na przyszłość… właśnie z Nim. Budowanie komunii z Bogiem to program całego życia. Komunia z Bogiem nie jest bonusem dorzuconym nieutracalnie do sakramentu chrztu świętego.

Świętość to konkret życia, każdej jego chwili. To czas radości, pokoju, ale również czas zmagania się ze sobą, z pokusą, czas upadków i nawracania się, podnoszenia się, wspartymi o Jezusowe ramię. Jestem świętym za każdym razem, gdy wybieram Jezusa, gdy przebywam w Jego obecności.

Święci to ludzie twardzi… ludzie ryzyka i wyzwań, które podejmują z miłości. To ludzie pytań i odpowiedzi, których poszukują. Święci to ludzie krusi. Ludzie, którzy doświadczyli goryczy grzechu, ale nie żywili się nią, podnosząc się i idąc dalej. To ludzie tacy, jak my. Spracowani, zmęczeni, ale niosący w sobie – w swoim wnętrzu – ciężką do zidentyfikowania dla niewierzących siłę, siłę wręcz ponadludzką. Tą siłą jest Bóg.

Matka Teresa z Kalkuty – drobna kobieta, która w obliczu najuboższych widziała twarz Chrystusa, 50 lat żyła w ciemnej nocy duszy – dzień po dniu starała się budować komunię z Bogiem.

Jan Paweł II – doświadczony życiem, ileż cierpień osobistych, wojna, zamach, niezrozumienie… – dzień po dniu starał się budować jedność z Bogiem.

Święci to ludzie z krwi i kości. Codzienne obowiązki, zadania… wystarczy prześledzić ich żywoty. Borykali się z podobnymi problemami, co my i w tym wszystkim szukali jedności z Bogiem. To ludzie walki, codziennej walki, porażek i zwycięstw. To ludzie szczytów, które zdobywali z Jezusem. Rozejrzyj się dokoła! Czy wiesz, ilu świętych żyje wokół nas?

Pragnę zaproponować Ci wędrówkę z człowiekiem niezwykłym. Człowiekiem rozmiłowanym w Jezusie Chrystusie. Człowiekiem, który całym życiem dążył do świętości… Nie była to droga łatwa. Święty Eugeniusz de Mazenod, którego 150 rocznicę w tym roku wspominają jego duchowi synowie i córki, był człowiekiem, który nie pozwalał sobie w życiu na rutynę. Jego życie jest zapisem ciągłego nawracania się.

Jego wędrówka będzie prowadziła nas do spotkania z Ukrzyżowanym, którego poznał podczas jednej z liturgii Wielkiego Piątku. Poznał go osobiście. To spotkanie odmieniło całe jego życie: Szukałem szczęścia poza Bogiem i trwało to na moje nieszczęście zbyt długo. Ileż razy w minionym życiu moje rozdarte i udręczone serce wyrywało się ku swojemu Bogu, od którego się oddaliło? Czyż mogę zapomnieć gorzkich łez, jakie popłynęły z moich oczu w ów Wielki Piątek w obliczu krzyża? Ach, przecież tryskały one z serca i nic nie mogło ich powstrzymać zbyt były obfite, abym mógł je ukryć przed tymi, którzy wraz ze mną uczestniczyli w tym wzruszającym nabożeństwie. Byłem w stanie grzechu ciężkiego i to właśnie było źródłem mojego bólu. Wtedy i jeszcze wśród innych okoliczności odczułem szczęście stanu łaski. Człowiek tak nam bliski – nie tyle w słabości, ale w nawróceniu. Wciąż dostrzegał potrzebę ciągłego nawracania się:

Zadowalałem się tym, że używałem Boga, by tak powiedzieć, że wysługiwałem się Nim, patrząc na Niego tylko jak przechodzień (…)

Bóg mnie przyjął takiego, jakim byłem. Zdawał się nie dostrzegać zniewag, których nie przestawałem Mu czynić. Zawsze ten sam, otworzył mi swe kochające serce (…) O mój Boże, jak niedoskonałe jest jeszcze moje nawrócenie. Korzeń grzechu tkwi jeszcze we mnie…

Mój Boże, na widok trudności, które napotykam w realizacji swych obowiązków, pojawia się niepokój i chęć zawrócenia z drogi. Tymczasem trzeba iść naprzód. To konieczne ze względu na chwałę Boga. Miejmy odwagę i liczmy na łaskę. I z tego względu, a zwłaszcza przede wszystkim, trzeba rzetelnie pracować, aby stać się świętym. Nie trać zatem ducha! Liczmy na łaskę!

Tegoroczny cykl konferencji wielkopostnych prowadzą Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej z Sanktuarium Maryjnego w Kodniu. W swoich rozważaniach będą przybliżać postać Założyciela swojej rodziny zakonnej. Nie będzie to wędrówka dat i wydarzeń, będzie to spotkanie z żywą osobą, która na każdym etapie swojego życia budowała jedność z Bogiem. Eugeniusz szukał swego miejsca w Bożych planach, ale również tak jak każdy z nas popełniał błędy, upadał.

Zapraszam Ciebie, abyś w kolejnych etapach jego wędrówki mógł odnaleźć siebie, swoje pytania, swoje zmaganie się z rutyną. Komunia z Bogiem, jedność z Nim realizuje się w życiu konkretnych ludzi. Może realizować się także w Twoim życiu, o ile zdobędziesz się na odwagę, aby pozostawić świat Twoich zabezpieczeń, poukładanych odpowiedzi, wydeptanych ścieżek, a wsłuchasz się w głos Pana.

Gotowy? Pójdźmy!

o. Paweł Gomulak OMI

ŚWIĘCI OCALAJĄ ŚWIAT I CZŁOWIEKA

Gdy trwamy w bogatym w przeżycia czasie wielkiego postu i podejmujemy piękny temat w duszpasterstwie Kościoła w Polsce: w komunii z Bogiem, warto szukać przykładów tej komunii w minionych czasach, w historii Kościoła.

Bez wątpienia takim człowiekiem, który doświadczył wspaniałych owoców komunii z Bogiem, jest założyciel Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, św. Eugeniusz de Mazenod. Kim był i na czym polega piękno jego życia?

Eugeniusz de Mazenod urodził się 1 sierpnia 1782 roku w Aix w Prowansji na południu Francji, na ziemi skąpanej gorącym słońcem, smaganej wiatrami- mistralami. Był pierworodnym synem Karola Antoniego de Mazenoda, prezesa Izby Obrachunkowej i Marii Róży Joannis, córki profesora medycyny na Uniwersytecie w Aix. Można powiedzieć, że urodził się pod dobrą gwiazdą. Ale prawdziwe światło zabłysło mu 2 sierpnia (a więc następnego dnia po urodzeniu) w kościele św. Marii Magdaleny w Aix, gdzie został ochrzczony i stał się dzieckiem Bożym. Eugeniusz, owoc miłości swoich rodziców, został wszczepiony w miłość Ojca, Syna i Ducha Świętego, w tajemnicę wspólnoty Trójcy Przenajświętszej – najgłębszą i najpiękniejszą komunię. To wielki dar dla człowieka- należeć do kogoś, należeć do BOGA, być zanurzonym w tę komunię osób.

Gdy Eugeniusz miał siedem lat, w roku 1789 zaczął naukę w kolegium Burbońskim. W tym roku wybuchła Wielka Rewolucja Francuska. Niczym wezbrany nurt rzeki przelewała się przez całą Francję. Dotarła do Aix. Wszędzie niosła zniszczenia i śmierć. Eugeniusz widział jak rewolucjoniści wieszali ludzi na drzewach. Ojciec Eugeniusza, który był prezesem, musiał uciekać z Francji, jako wróg ludu. Już wkrótce jego los podzielił Eugeniusz — 3 kwietnia 1791 roku, mając dziewięć lat, a była to Wielka Sobota, opuścił dom rodzinny przy Cours Mirabeau w Aix. Czas wygnania po wielu latach Eugeniusz nazwał: “dalszym ciągiem stworzenia”. Nicea to pierwszy przystanek wygnania, następny to Turyn. Tutaj Eugeniusz podjął naukę w Królewskim Kolegium. W Turynie w Wielki Czwartek Eugeniusz przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej. Odtąd ten Chleb Pielgrzymów stanie się jego siłą i mocą. Po trzech latach pobytu w Turynie w kwietniu 1794 roku Eugeniusz wraz z rodziną udał się do Wenecji. Podróż starą, dużą łodzią po wodach Panu aż do Adriatyku trwała 12 dni. W Wenecji ojciec Eugeniusza wynajął mieszkanie, którego okna wychodziły naprzeciw mieszkania rodziny Zinelich. Któregoś dnia żyjący tam ks. Bartolo powiedział do Eugeniusza: “przyjdź jutro, zaczniemy lekcje”. W tym czasie Eugeniusz spowiadał się co sobotę, a w niedzielę przyjmował komunię świętą. Codziennie też służył do mszy św. stryjowi, kanonikowi Fortunatowi w kościele św. Sylwestra. Tu zrodziła się w nim myśl, aby zostać kapłanem. Widać jak na dłoni jak Bóg stawia na drodze wygnańca dobrych ludzi, jak pomaga mu doświadczać głębokiej komunii osób.

Doświadczył też trudnych chwil zwyczajnego życia. 9 maja 1795 roku zmarł dziadek Karol Aleksander de Mazenod. W listopadzie zmarł drugi dziadek profesor Józef Tomasz Joannis, a kilka dni potem śmierć zabrała stryja Karola Augusta Andrzeja. Matka wraz z siostrą Ninette wróciła do Francji, aby ratować majątek rodzinny. Takie duchowe wyrwy w rodzinie. Ileż trzeba było wylać łez? Jak bardzo serce młodego Eugeniusza bolało i tęskniło za bliskimi mu osobami? A mimo to jest odważny i stanowczy. Ojciec Eugeniusza szukając finansowego wsparcia, oddał się na usługi monarchistom. Gdy pewnego razu udali się na przyjęcie, wydane przez ambasadora Hiszpanii, Eugeniusz nie od razu usiadł do stołu, ale uczynił wyraźny znak krzyża, a potem usiadł jak inni i jadł. Skąd tyle odwagi u tego chłopca, który miał wówczas 14 lat? W tym czasie Eugeniusz codziennie odmawiał Małe Oficjum o Matce Bożej. Wspominając rodzinę zrobił trafne porównanie: „W mojej rodzinie byli księża, ale w rodzinie Zinelich Bogiem się żyło na co dzień”. Czyż nie można odnieść tych doświadczeń i przeżyć Eugeniusza do Księgi Mądrości, a szczególnie do słów, które dość często i my słyszmy: “wcześnie osiągnąwszy doskonałość przeżył czasów wiele. Dusza jego podobała się Bogu…” Rzeczywiście przeżył czasów wiele: czas złości i buntu jakże obecny podczas rewolucji: czas poniżenia i utraty wszystkiego, aż do utraty życia — to również czas rewolucji; czas obawy i leku co nas czeka, czy spotkamy życzliwych ludzi; czas otwarcia bliźnich — rodzina Zinelich i inni; czas pokoju i mocy wewnętrznej po każdej spowiedzi, Mszy i komunii świętej; czas smutku po śmierci bliskich i po wyjeździe matki i siostry. Fundamentem tych doświadczeń jest komunia z Bogiem.

1 marca br. 11 letnia dziewczyna stała na ulicy czekając na matkę. Nagle mocna ręka szarpnęła ją i zaczęła ciągnąc. Dziewczyna próbowała się bronić, ale ręce napastnika były silniejsze. Na ulicy było wiele osób, ale tylko dwie kobiety, które się nie znały i nie ustalały żadnych konkretnych kroków, ruszyły na pomoc dziewczynie. Kiedy napastnik zorientował się, że ktoś za nim idzie, zostawił wylękniona dziewczynę i uciekł. Te dwie kobiety zadzwoniły na policje i po kilkunastu minutach sprawca, 41 letni mężczyzna, został ujęty. Chyba wolno powiedzieć, że to Pan Bóg czuwał nad tą dziewczyną. On dał zatroskane serce tym dwom kobietom, serce wolne od lęku, serce prawe i gotowe bronić młodego człowieka. Miedzy tymi osobami powstała komunia osób. Czyż ta dziewczyna zapomni te osoby, które przyszły jej z pomocą? Na zawsze zapiszą się w jej duszy i będą rodziły uczucia wdzięczności.

Czyż to wszystko nie przywołuje nam na pamięć Jezusa i Jego mękę, którą podjął, aby nas wyrwać z mocy zła? aby nas ocalić? aby za wielką cenę budować z nami komunię osób? Czas wielkiego postu, który przeżywamy, jest czasem zbawienia i chwilą stosowną, aby myśleć o tych sprawach. Bądźmy więc takimi ludźmi, którzy podobnie jak ks. Bartolo, zaprosimy do swego domu kogoś, kto nie bardzo wie co ze sobą począć, bo znalazł się w nowej, trudnej sytuacji, aby zachęcić do nauki i pracy – obdarzajmy ciepłem i wiarą w Boga. Bądźmy jak młody Eugeniusz rozmiłowani we Mszy św., w nabożeństwie do Maryi. Korzystajmy z częstej spowiedzi św. Duchowe owoce przyjdą niebawem… Będzie to udane życie, pokój serca, wewnętrzna odporność na trudy i smutki, które każdego dnia wpisują się w nasze życie. Czyż nie tego pragniemy? Czyż nie tego zazdrościmy naszym bliskim?

Czas wielkiego postu winien być czasem głębszego życia duchowego. Temu też służą nabożeństwa wielkopostne: droga krzyżowa, gorzkie żale. Trzeba nam iść śladami Jezusa i rozważać boleść Jego Matki, aby idąc śladami miłości złączyć się z Nim i sercem Maryi. Czy wiesz dlaczego masz tam być? Aby podobnie jak młody Eugeniusz de Mazenod nie zgubić się w życiu. Aby nie tracić czasu na narzekanie, że czasy są trudne, że ludzie dziwni, że wciąż brakuje pieniędzy, że nie mam odpowiednich warunków. Młody Eugeniusz pokazał nam, że w każdym czasie, w każdym miejscu, można twórczo żyć i przeżyć czasów wiele i osiągnąć doskonałość. Taka jest cena dorastania do pełni Chrystusa.

o. Stanisław Wódz OMI

WYDARZENIE ŻYCIA OKAZJĄ DO KOMUNII Z BOGIEM

„Wydarzenia mojego życia mówią jednoznacznie, że mogę nazywać te działania Boże uprzedzającą miłością wobec mnie” – pisał Eugeniusz de Mazenod, którego 150 rocznicę śmierci obchodzimy. Dzisiaj popatrzmy na te wydarzenia, które kształtowały go jako młodzieńca.

Jest taka mądra katolicka zasada: „Przede wszystkim trzeba się upewnić, jaka jest wola Boża”. Eugeniusz wcześnie zastosował się do tej zasady i dzięki niej osiągnął szczyty świętości. Chociaż żył na przełomie XVIII i XIX wieku, to papież Jan Paweł II postawił go za wzór dla współczesnej młodzieży, gdy w grudniu 1995 roku podczas jego kanonizacji wołał: „Droga młodzieży, w Eugeniuszu de Mazenodzie macie wszyscy prawdziwego Mistrza, Przewodnika i Opiekuna”.

Wrażliwość serca, to jeden z najpiękniejszych darów, którym Bóg obdarzył Eugeniusza. Po rodzicach odziedziczył gorącą krew, żywy umysł, łatwość i bezpośredniość słowa. Gdy rodzina Mazenodów tułała się przez wiele lat po Europie po ucieczce z Francji ogarniętej rewolucją, nie było łatwo zadbać o życie religijne. Bóg stawia jednak na drodze młodego Eugeniusza ludzi, którzy troszczą się także o jego rozwój duchowy.

Szczególnie przyjaźń z księdzem Batolo Zinellim w Wenecji, oraz opieka księżnej Canizzaro na Sycylii wspaniale kształtują serce Eugeniusza najpierw jako dziecka a potem młodzieńca. Ci ludzie w jego serce wlewają miłość, gdyż tej miłości niewiele doświadcza od rodziców. Uwikłani w sprawy spadkowe, nie mają czasu dla dorastającego młodzieńca. Ich późniejszy rozwód pozostawia głęboką ranę na jego sercu.

Od nowych przyjaciół Eugeniusz nauczył się odważnego wyznawania wiary. Tym zwrócił na siebie uwagę na przyjęciu u ambasadora Hiszpanii, gdzie był ze swoim ojcem. Podczas przyjęcia goście usiedli do stołu bez modlitwy. Eugeniusz jednak nie usiadł. Wszyscy spojrzeli na niego, a on zrobił znak krzyża i odmówił modlitwę. Skąd taka odwaga u kilkunastoletniego młodzieńca? Oto jego odpowiedź: „U Zinellich o Bogu się nie tylko mówiło, tam się Nim żyło na co dzień”.

Kiedy jego rówieśnicy rzucają się w wir życia towarzyskiego, Eugeniusz doświadcza utraty najbliższych. Umierają dziadkowie, umiera stryj, a następnie umiera księżna Canizzaro, którą kocha jak matkę. Z nią lubił odwiedzać i pielęgnować chorych. Tak Bóg uczył go coraz większej wrażliwości na potrzeby biednych.

Życie nie szczędzi mu kolejnych cierpień, gdy kochana siostra Ninette wraz z matką wracają do Francji, aby ratować majątek, zaś schorowany ojciec, aby przeżyć, zajmuje się przemytem. Wtedy, gdy sam nieraz miał oczy pełne łez, młody Eugeniusz czuje, że Bóg go wzywa, aby, „zasmuconym otrzeć z oczu łzy.” Rodzi się myśl o kapłaństwie.

Mając 20 lat doznaje kolejnych zawodów. Przynaglany listami matki, wraca do Francji, gdzie nikt na niego nie czeka, ani matka, ani siostra, które są pochłonięte swoimi sprawami i życiem towarzyskim. Rodzina nakłania go do małżeństwa, ale narzeczona umiera na krótko przed ślubem. Rozdarty wewnętrznie angażuje się w udzielanie pomocy więźniom i zajmuje się opuszczoną młodzieżą. Ludzie, którym pomaga dają o nim piękne świadectwo mówiąc, że „w uczuciach jest szlachetny, ambitny w pragnieniach, wielkoduszny a zarazem autorytatywny i nie cierpiący sprzeciwu. Pochlebstwa, giętkość, służalczość czy przebiegłość napełnia go wstrętem. Ma stanowcze spojrzenie i złote serce”.

Przez wzloty i upadki, przez kolejne „nawrócenia” oraz „niezwykłe dotknięcia łaski” – jak Eugeniusz napisze później – Bóg doprowadza jego serce do gotowości złożenia „całopalnej ofiary”. Mając 25 lat, Eugeniusz na nowo odkrywa Jezusa w tajemnicy Jego Krzyża podczas Wielkopiątkowej adoracji. Rok później, w 1808 roku, wbrew woli rodziny wstępuje do seminarium, gdyż pałając miłością do Chrystusa i Kościoła chciał zostać sługą i kapłanem ubogich i oddać im całe życie.

O Eugeniuszu powiedziano później, że „miał serce wielkie jak świat”, a „gorliwością dorównywał świętemu Pawłowi”, gdyż „dał się porwać Miłości”. To „człowiek z wiatru i ognia”, który będąc ”ojcem ubogich i powiernikiem młodzieży”, dzięki komunii z Bogiem „umiał żyć w trudnych czasach”.

W historię także naszego życia, nieustannie wchodzi Jezus Chrystus i poprzez ludzi i wydarzenia, zaprasza nas do pójścia za Nim. To dzięki tej komunii z Bogiem, moja historia staje się święta. We wspólnocie Kościoła, poprzez sakramenty, Bóg objawia mi swoją miłość i uświęca moje życie. Czy dziękuję Bogu za historię swego życia i za tę moc z wysoka, która mnie prowadzi i uświęca?

Moje życie to nieustanne nowe wezwania, nowe miejsca, nowi ludzie i konieczność stałego dokonywania wyboru. Bóg stawia na mojej drodze ludzi dobrych, którzy zachęcają do nauki, do pracy, do poświęcenia i do pobożności. Oni uczą czynienia dobra i podają pomocną dłoń w przeciwnościach. Czy w ich pomocnej dłoni umiem dostrzec kochającą rękę Boga?

Mojemu życiu towarzyszą łzy, wzloty i upadki. Przeciwności losu kształtują mój charakter. Bóg chce być wtedy przy mnie, oczyszczać w spowiedzi, karmić Sobą, pouczać Słowem, bo chce mieszkać we mnie jak w świątyni. Czy w takich sytuacjach towarzyszy mi modlitwa?

Bóg przychodzi do mnie pod postacią biedaka, strapionego kolegi, cierpiącego starca, zagubionego w życiu młodego człowieka. Czyniąc wrażliwym moje serce, Bóg chce, abym umiał pocieszać strapionych, ocierać łzy płaczącym, dobrze radzić wątpiącym. Czy to nie wspaniałe, że każde wydarzenie mego życia może być okazją do komunii z Bogiem?

O. Wiesław Nazaruk, OMI