Świętość Eugeniusza de Mazenod

Często świętość utożsamiamy ze świętością. Święty w naszym przekonaniu to człowiek bez grzechu, w pewnym sensie urodzony z aureolą nad głową. Jednak to niechrześcijańskie spojrzenie na świętość. Świętość w ujęciu biblijnym to chęć życia z dnia na dzień na wzór samego Boga, który jedynie jest Święty. To próba podjęcia życia, które będzie odbiciem świętości Boga. Spójrzmy na króla Dawida. Wiemy, że w ciągu swego długiego życia na swym koncie miał wiele grzechów. Ale mimo wszystko nieustannie pragnął Bożego życia, pod okiem Boga.

Do świętości, w ujęciu chrześcijańskim, nie dochodzi się o własnych siłach. Tę łaskę rozwijamy przez całe życie. Nigdy nie zdobywa się jej raz na zawsze. Tym samym świętość nie jest zarezerwowana dla liku nadzwyczajnych ludzi. Każdy mężczyzna i kobieta jest wezwany do świętości, gdyż został stworzony na obraz i podobieństwo Jedynie Świętego Boga.
Dlaczego więc świętujemy 10 rocznicę kanonizacji Eugeniusza de Mazenod? Na drodze do świętości potrzebujemy przewodników i wzorów, świętych mężczyzn i kobiet, którzy nam mówią: „droga, którą przebyłem, to droga rozwoju wiodąca do pełni życia. Również ty możesz dziś nią podążać. Eugeniusz de Mazenod zalicza się do tej grupy ludzi. Aktualność Jego świętości, jej bliskość w czasie i przestrzeni sprawia, że On może być także i naszym przewodnikiem. Może być dla nas jednym z „wielkich braci”, o których tak wiele obecnie się mówi. On może wzbudzić w nas pragnienie podążania jego śladem, bowiem osiągnął pełnie życia na drogach ludzkiego losu, po których i my dziś kroczymy.
Eugeniusz de Mazenod jest nam bardzo bliski, ze swymi zaletami i wadami. Nie urodził się z aureolą nad głową. Miał swój charakter z jego ograniczeniami. Cieszył się jak Artaban, gdy otrzymał paliusz. Rzucał się jak pchła, gdy nie otrzymał kardynalskiej purpury. Być może w naszych oczach uchodzi za pyszałka, bowiem posługiwał się tytułem szlacheckim, który w ogóle mu nie przysługiwał. Wybuchy jego gniewu były bardzo gwałtowne, na przykład: wyrwał swój brewiarz z rąk swego pierwszego towarzysza, ojca Tempier, i rzucił nim o ziemię. Nie różni się od innych świętych. To pocieszające dla nas, na wypadek naszej ewentualnej kanonizacji.
Na czym więc polega świętość Eugeniusza de Mazenod i jakie drogi dziś do niej prowadzą?

I. ŚWIĘTOŚĆ EUGENIUSZA DE MAZENOD – POZWOLIĆ SIĘ POPYCHAĆ CHRYSTUSOWI 
Wychowany na zasadach obowiązujących w starym reżimie, szlachcic wezwany do życia według zasad swej grupy społecznej i wskrzeszenia ich po rewolucji, pozwala Chrystusowi, by go popchnął, zgadza się, by za wzorem świętego Pawła stracić wszystko ze względu na Chrystusa i dla Niego.
Doświadczywszy osobistego spotkania z Chrystusem pozwala, aby upadły wszystkie obrazy z czasów, w których żył, porzuca kulturę i warstwę społeczną i pozwala Chrystusowi wprowadzić się na drogę progresywnego objawienia, które będzie się dokonywać każdego dnia. Poprzez wydarzenia spotkania Chrystus powoli będzie odkrywał przed nim swe Oblicze. W miarę upływu czasu zadziwienie będzie wzrastać.
Na każdym etapie swego życia odkrywa na nowo Chrystusa. Najpierw odkrył Go jako żywą osobę, która go oczekuje z otwartymi ramionami.
Następnie odkrył Go jako Zbawiciela, który pierwszy go umiłował i będzie kochał już na zawsze, niezależnie od postępowania.
Chrystus w końcu jest Przyjacielem, obecny zarówno w nocy wątpliwości i zniechęcenia. Ukazuje się także jako Oblubieniec, którego przyjście zapowiedział Jan Chrzciciel. To ten, który napełnia serce i otwiera dla człowieka na oścież Serce Boga. Dwa wydarzenia ze Starego Testamentu doskonale pokazują sposób, w jaki Eugeniusz de Mazenod pozwolił przyciągnąć się Jezusowi. Pierwsze to doświadczenie patriarchy Jakuba: „To byłeś Ty, Panie, a ja o tym nie wiedziałem” (Rdz 28,16). Drugie: to doświadczenie proroka Jeremiasza: „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść” (Jr 20,7). To także doświadczenie Jana Chrzciciela, przyjaciela Oblubieńca, który się usuwa, aby zrobić Mu miejsce. To doświadczenie Maryi, która krok po kroku, całym swoim życiem, spotkaniami i słowem stara się podążać za Chrystusem. Dla Eugeniusza Jezus jest ciągle Kimś nowym, nieustannie młodym i pociągającym. Ta pasja do Jezusa, zadziwienie darmowa i bezinteresowną miłością będzie motorem jego życia i apostolatu: Jesteś nie tylko moim Stworzycielem i Odkupicielem, jesteś moim dobroczyńcą, moim czułym przyjacielem, ponieważ jako pierwszy bezgranicznie, całkowicie i raz na zawsze mnie umiłowałeś, niezależnie od mego postępowania. Nosisz mnie na swych ramionach, ogrzewasz mnie swoim sercem. Jesteś moim czułym i miłosiernym Bogiem. Chcę to głosić przez całe życie. Chciałbym, aby każdy człowiek pewnego dnia doświadczył tak samo jak ja Twojej czulej miłości (Rekolekcje z grudnia 1811 roku).

II. ŚWIĘTOŚĆ EUGENIUSZA DE MAZENOD –SPOGLĄDAĆ NA ŚWIAT OCZYMA BOGA 
Eugeniusz de Mazenod został kapłanem Kościoła naznaczonego dwustuletnim wpływem jansenizmu i ciężkim doświadczeniem rewolucji francuskiej. Starano się powrócić do „wartości moralnych”, co pociągało za sobą czarno-białe spojrzenie na świat. Biskupi, znaczna część duchowieństwa, a także liczni wierni świeccy byli przekonani, że trzeba odzyskać stare przywileje, i to w duchu rekonkwisty, chcąc się odegrać. Szlacheckie pochodzenie i pragnienie porządku mogły skierować go na tę drogę, jednak Eugeniusz de Mazenod obiera zupełnie inny kierunek, opowiadając się za, biblijna koncepcją człowieka i świata. Mając świadomość, że Bóg ukochał go miłością darmową i bez żadnych jego zasług, ponieważ jest Bogiem, jest Bogiem Miłością, który rozkochał się w człowieku, Eugeniusz spogląda na człowieka oczyma Boga. Nie jest jednak naiwny jak Rousseau, encyklopedyści, czy niektórzy rewolucjoniści, choćby Fabre d’Eglantine. Wie, że człowiek jest zdolny posunąć się do największych zbrodni. Był świadkiem masakr z czasów terroru i przemocy podczas rewolucji 1830 roku. Był wstrząśniętym świadkiem krwawych prześladowania i buntu głodujących w Marsylii w czerwcu 1848 roku. W jego czasach toczyła się wojna krymska i okupowano Algierię. Wiedział, że człowiek jest zdolny do największych niegodziwości. W skandaliczny sposób pozbawiono go obywatelstwa francuskiego, a w wyniku spisku nie został kardynałem. Jednak wierzy, że każdy człowiek, nawet największy łajdak o krotnik jest umiłowanym stworzeniem Boga, przeznaczonym, by upodabniać się do Boga. Zbulwersowany Bogiem, który darzy miłością aż po śmierć na krzyżu, dostrzega wielkość powołania człowieka. Marzy o wielkości każdego człowieka, zwłaszcza zapomnianego, przybitego, żyjącego w beznadziei, który zapomniał o miłości Boga. Spogląda na człowieka oczyma Boga również wtedy, gdy zakłada Stowarzyszenie Młodzieży. Przyjmuje zarówno syna prokuratora imperium, jak i dzieci ulicy, których markiza d’Arlatan nazywa wyrzutkami. Kocha ich i darzy szacunkiem, do każdego z nich zwraca się per „pan”. Wierzy w każdego z nich, a jego wychowankowie szybko odnajdują w nim ojca, który im objawia ojcostwo Boga. Spogląda na człowieka oczyma Boga, gdy w marcu 1813 roku gromadzi nic nieznaczących ludzi z Aix, tych, po których niczego nie można się spodziewać, bo są beznadziejni, i przemawia do nich w kościele świętej Magdaleny: Przyjdźcie zwłaszcza wy, ubodzy Jezusa Chrystusa i umiłowani przez Boga. Niech mój glos rozlega się na cztery strony świata. Rozpoczniemy od pouczenia, kim jesteście, jakie jest wasze pochodzenie, jakie ono daje wam uprawnienia oraz jakie nakłada na was obowiązki. Człowiek jest Bożym stworzeniem. Ubodzy Jezusa Chrystusa, udręczeni, nieszczęśliwi, cierpiący, chorzy, pokryci ranami, wy, wszyscy przygnębieni nędzą, moi drodzy bracia, bracia najmilsi posłuchajcie mnie. Jesteście dziećmi Bożymi, braćmi Jezusa Chrystusa, współdziedzicami Jego wiecznego królestwa, wybraną cząstką Jego dziedzictwa. Jesteście, jak mówi święty Piotr, narodem świętym jesteście królami, jesteście kapłanami, w pewnym sensie jesteście bogami. Jedynie Bóg jest godzien waszej duszy, jedynie Bóg może zaspokoić wasze serce. Spogląda na człowieka oczyma Boga, gdy zajmuje się więźniami i skazanymi na śmierć, widząc w nich oblicze samego Chrystusa: Dziękuję Tobie, mój Boże, że pozwoliłeś mi zaznać szczęścia pośród przeciwności i nudy wynikającej z okrutnej podróży. Powiększyła się Twoja chwała, bowiem tak wiele dobra dokonało się w życiu kilku dusz, odkupionych Twoją Krwią. Udałem się do Gap na święcenia, ale się nie odbyły, ale nie po to Bóg wezwał mnie do Gap. W końcu celi znajdował się człowiek skazany na publiczną egzekucję, zbrodniarz, przestępca skazany na karę śmierci przez powieszenie. Już nic dla niego nie można było zrobić, jak tylko powierzyć go Bożemu miłosierdziu. Straszny wyrok, bulwersujące nadużycie, bowiem skazanemu na śmierć odmówiono wszelkiej duchowej pomocy. Dziś poszedłem do więzienia odprawić Mszę, Uczestniczyli w niej wszyscy więźniowie i wiele innych osób. Uzyskałem pozwolenie, aby skazany został uwolniony od części kajdan, aby mógł przyjść do kaplicy. Podczas Komunii usunąłem na bok wszystkich ludzi, by przy ołtarzu zrobić dla niego miejsce. To było jego święto, należał się mu szacunek, ponieważ Bóg przebaczył mu jego zbrodnie, w moich oczach był on przedmiotem podziwu, człowiekiem uprzywilejowanym, dla którego Pan uczynił wielkie rzeczy, dla niego bowiem Chrystus przelał swoją Krew. Również tylko dla niego skierowałem słowo. Po Mszy znów zwróciłem się do niego, by go przygotować do sakramentu bierzmowania, którego miałem mu udzielić. Na koniec udzieliłem błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. Starałem się, aby niczego nie zabrakło w tak uroczystym dniu (Dziennik, 16 lipca 1837 roku).
Dla Eugeniusza świętość to uczestnictwo w naturze Boga i w jego zamyśle stwórczym wobec każdego człowieka. Ponieważ Bóg marzy o wielkości człowieka, również Eugeniusz podsyca w kobieto pragnienie wobec wszystkich, których ogarnia swą myślą i spojrzeniem.
Ale nie tylko marzy. Podejmuje działania, aby każdy człowiek był taki, jakim pragnie go Bóg w swoim sercu. Jego uczestnictwo w dziele Chrystusa, który z wysokości krzyża spogląda z miłością na świat, mobilizuje go do zaangażowania się w sprawy świata, by zrobić wszystko dla dobra człowieka. Ponieważ Bóg czyni, to co mówi, ponieważ Jego miłość ujawnia się w działaniu, tak samo czyni święty Eugeniusz – nie miłuje tylko słowem, ale także konkretnym czynem (por. 1 J Kto mówi kocham Boga, a nie miłuje swego brata, ten jest kłamcą).
Miłość do Chrystusa rodzi w nim także miłość do człowieka, to pasja wielka jak świat, ponieważ czerpie z otwartego Serca Bożego: A Pan niech pomnoży liczbę waszą i niech spotęguje waszą wzajemną miłość dla wszystkich, jaką i my mamy dla was; aby serca wasze utwierdzone zostały jako nienaganne w świętości wobec Boga, Ojca naszego, na przyjście Pana naszego Jezusa wraz ze wszystkimi Jego świętymi (1 Tes 3, 12-13).

III. ŚWIĘTOŚĆ EUGENIUSZA DE MAZENOD –ŚWIĘTOŚĆ WCIELONA, PRZEŻYWANA Z DNIA NA DZIEŃ
Eugeniusz de Mazenod nie był teologiem, choć odbył solidne studia teologiczne, zwłaszcza w zakresie nauk biblijnych i patrystycznych.
Jest przede wszystkim człowiekiem, który w pełni wykorzystuje każdą chwilę dnia. Każde wydarzenie, zarówno małe jak i wielkie, każde spotkanie jest dla niego okazją do odkrycia wezwania i Bożej obecności, okazją, by realizować dzieło odkupienia dla chwały Bożej i zbawienia dusz. Bóg, którego odkrył, to Bóg wcielony. Jemu powierza całe swe życie, ponieważ Bóg przyszedł na świat. To co przeżył Eugeniusz opisał w bardzo długim liście na Wielki Post poświęconym aniołom. Może nas dziwić i zdawać się odległe od życia jego diecezjan. Ale Ewangelie ukazują aniołów jako znaki Bożej obecności. Są obecni przy zwiastowaniu i przy narodzeniu Jezusa. Służą Chrystusowi podczas kuszenia na pustyni. Są obecni w Ogrodzie Oliwnym i w wielkanocny poranek. Są także podczas wniebowstąpienia. Ich obecność, zarówno w radosnych jak i smutnych okolicznościach, świadczy, że spełnia się Boża obietnica: Duch Święty zstąpi na ciebie, zwiastuje wam radość wielką: dziś narodził się wam Zbawiciel, dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych. Ich obecność świadczy, że Bóg zawsze czyni to, co mówi. Ich obecność objawia człowiekowi, że jest drogi w oczach Bożych. W tym znaczeniu świętość Eugeniusza de Mazenod jest świętością anielską. To świętość wcielona, zakotwiczona w dziejach świata, poświadczająca i ukazująca Bożą obecność w każdym wydarzeniu ludzkiego życia, zapraszająca go do uczestnictwa i współpracy w dziele zbawienia zapoczątkowanego przez Boga.
Wcielona świętość młodego kapłana poruszonego nędzą łobuzów z Sabaudii, którzy przybyli do Aix, aby czyści kominy bogatych hoteli miasta, wykorzystywanych młodych ludzi, pozostawionym samym sobie, śpiącym na ulicach. To dla nich założył stowarzyszenie „młodych kominiarzy”.
Wcielona świętość biskupa, który rezygnuje z oficjalnego posiłku wydanego przez księcia de Joinville, syna króla Francuzów. Za ważniejsze uznał pójście do umierającej pijaczki, mieszkającej w jednej z dzielnic Marsylii, do puszczonej biedaczki, którą wszyscy znali.
Wcielona świętość Założyciela poruszonego zmartwieniami biskupa Bourget z Montrealu, który nie miał żadnego kapłana, który zająłby się najbardziej opuszczonymi jego diecezji. Z tej racji, nie bacząc na kruchość swego dopiero co powstałego Zgromadzenia, wysyła sześciu oblatów do Kanady.
Wcielona świętość, która nie może znieść widoku żołnierzy zarażonych dżuma lub cholerą i pozostawionych bez żadnej opieki: To było ostatnie wydarzenie tak bardzo niespokojnego i uciążliwego dnia. Przed spoczynkiem zapisałem to wspomnienie w moim dzienniku, bez względu na to, co stanie się później, bowiem jestem zmęczony na ciele i na duchu. Biedni żołnierze! Umierają podczas toczących się pertraktacji. To bardzo mnie smuci! Bóg wie, jak bardzo martwię się o tych, którzy umrą w godnym pożałowania opuszczeniu! To wszystko dzieje się tak bardzo blisko mnie, w mojej diecezji i nie mogę im pomóc. To rozdziera duszę i ciało, jestem niepocieszony. Od dwóch dni poruszam niebo i ziemię, żeby się do nich dotrzeć. Martwię się, że wcześniej nie mogłem wprawić w ruch wszystkich mechanizmów, które należałoby uruchomić. Idę spać, zasnę, jeśli będę mógł (Dziennik, 31 października 1837 roku).
Wcielona świętość księcia Kościoła, który chciał sprawić radość bandzie niesfornych łobuziaków, nawet jeśli to wywracało do góry nogami tak bardzo napięty kalendarz: Bardzo wcześnie postawiłem na nogi cały dom. Ale co za zmartwienie dla naszych dzieci! Zachmurzone niebo, nawet nieco mżyło. Co więc zrobić? Powrót do Marsylii byłby zbyt uciążliwy. Dzieci, czy należy iść w góry, gdy jest tak gęsta mgła? Tak, tak – odpowiedziały głośno zewsząd. Jeśli chcecie, to idziemy, ale uwaga na deszcz. Nieważne, trzeba iść. Nasze dzieci wdrapały się na dwukołowy wózek, na którym zgromadzono zapasy żywności. Widziałem, że będzie padał deszcz. Ale cóż znaczy trochę deszczu w porównaniu ze szczęściem tych łobuzów? Trzeba byłoby wód potopu, by ugasić ich zapał. Grupa była liczna i radosna, było nas trzydziestu, zarówno dużych jak i małych (Dziennik, 29 października 1838 roku).
Wcielona świętość w normalnym dniu biskupiej posługi: Cóż za ranek! Dać pieniądze, to jeszcze nie wszystko, ale stanąć twarzą w twarz wobec tych nieszczęśliwych ludzi i poczuć swą niemoc, że nie można zrobić nic więcej, że nie można zaspokoić ich potrzeb. To ponad moje siły. Wdowa, która w Cayenne straciła swego męża znalazła się tutaj bez pieniędzy, nie ma za co żyć, ani wrócić do siebie. Młody człowiek, Belg z pochodzenia, wyszedłszy ze szpitala, gdzie wydał wszystko, co mu zostało, wyczerpany chorobą i trudnościami, ma tylko 10 franków na powrót do Belgii, które otrzymał od konsula. Pewna staruszka, siostra kapłana, który już dawno temu umarł w diecezji, miała swój majątek w Mont de Piété, nie ma nawet jednego liarda, aby udać się do jednego ze swych synów, który dalby jej choć miskę zupy, by ją ocalić od śmierci głodowej. Ile jeszcze różnego rodzaju biedy? Już naprawdę nie mogę. Poza tym, zrobiłem już co mogłem, napisałem do pewnego adwokata przedstawiając mu sprawę wdowy. W sprawie młodego Belga napisałem do członka rozporządzającego zapomogami. Z tymi wszystkimi doświadczeniami usiądźcie do stoku i jedzcie, jeśli możecie! A to jeszcze nie koniec dnia dla mego i tak zdruzgotanego serca. Dowiedziałem się, że proboszcz parafii świętego Juliana od trzech dni pluje krwią. Mimo padającego deszczu udałem się do niego. To mój obowiązek, gdyż jestem ojcem wszystkich moich diecezjan, i kocham księży jak pierworodnych synów w duchowej rodzinie (Dziennik, 5 września 18138 roku).

IV. ŚWIĘTOŚĆ EUGENIUSZA DE MAZENOD – ODWAŻNA ŚWIĘTOŚĆ
Trzeba iść naprzód. To konieczność, której wymaga ode mnie Bóg. Przede wszystkim więc trzeba rzetelnie pracować, aby być świętym. Miłość powinna być wspaniałomyślna. W obliczu nowych potrzeb, trzeba szukać nowych środków (rekolekcje z 1837 roku). Chrystus istniejąc w postaci Bożej nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem. Odważył się przyjąć naszą ludzką naturę, złamać zasady i przepisy prawne, podjąć mękę, i to mękę krzyżową. Jak więc można uczestniczyć w świętości Chrystusa, nie mając takiej samej odwago, jaką On miał? To ostatnia postać świętości świętego Eugeniusza: odważna świętość ze względu na chwałę Bożą i zbawienie dusz. Ma odwagę sądzić, że został powołany przez Boga jako kapłan, potem jako zakonnik, następnie jako biskup, pomimo swej młodości i „światowego” życia, które prowadził do 26 roku życia. Ma odwagę zaufać swoim pierwszym towarzyszom, choć nie wszyscy byli „dziećmi chóru”. Wierzy, że z ta małą grupą ludzi Pan mógłby uczynić tak wiele cudów. Ma odwagę przeciwstawić się opinii publicznej, dobrze wychowanym i poprawnie myślącym ludziom, konformistom i zwolennikom utartych idei, swej rodzinie, grupie społecznej, duchowieństwu. Ma odwagę zbierać młodzież z chodników, wychowywać ich, z nich czynić wychowawców. Ma odwagę opowiedzieć się za teologią czułości i miłosierdzia na przekór rygorystycznym teoriom opinii środowiska. Ma odwagę bronić Felicité de Lammennais i przekazać mu listy uznania dla papieża. Ma odwagę przeciwstawić się wielkim tego świata: imperatorom, królom prefektom, merom, kardynałom i biskupom, niezależnie od grożących konsekwencji. Ma odwagę podjąć przygodę misji zagranicznych, choć jego Zgromadzenie liczy jedynie 40 członków. Senator imperium i senior francuskiego episkopatu ma odwagę zadawać się z prostytutkami, kobietami ze starego portu, pracownikami stoczni, żołnierzami chorującymi na tyfus. Ma odwagę obdarzania przyjaźnią, nie spodziewając się niczego w zamian, nawet gdy zostanie zdradzony. Ma w końcu odwagę postępować tak, jak gdyby wszystko zależało od niego, a następnie powierzyć się dłoniom Boga, bowiem od Niego, i tylko od Niego zależy wszystko.
Panie, Ty jesteś moim Przyjacielem. Ty jesteś moją Lampą, mój Boże, który rozświetlasz moje ciemności. Z Tobą, Panie, mam m odwagę otwierać wszystkie drzwi. Z Tobą, Panie, mam odwagę przeskoczyć każdy mur (Ps 18, 29-31 – wolne tłumaczenie).
Niech to będzie również nasza modlitwa. Czy tak jak Eugeniusz de Mazenod zdobędziemy się na odwagę, by te wersety wprowadzić w życie i staniemy się świętymi dla współczesnego świata?

O. Bernard Dullier OMI