Błogosławieni Męczennicy z Laosu

Laos przedstawia chrześcijańskiemu światu swych świadków wiary XX wieku – 17 mężczyzn, którzy ponieśli śmierć męczeńską w latach 1954-1970 – jednego młodego laotańskiego kapłana, 5 księży z Misji Zagranicznych z Paryża, 6 Oblatów Maryi Niepokalanej (1 Włocha, 5 Francuzów) i 5 świeckich Laotańczyków. Ich beatyfikacja odbyła się 11 grudnia 2016 roku w Vientian. W 2017 roku uroczystości odbędą się w katedrze Notre-Dame w Paryżu (5 lutego), w Trydencie (30 kwietnia), w Notre-Dame des Neiges, Belleville (Illinois, USA, 17-18 czerwca).

Jak niegdyś w Rzymie lub w Lyonie, tak samo Kościół w Laosie zrodził się dzięki krwi męczenników. W roku 2000 święty Jan Paweł II zwrócił się z prośba do chrześcijan, aby uczcić świadków wiary XX wieku. W odpowiedzi na ten apel Laos przedstawił do zbadania w Rzymie sprawę 17 mężczyzn – Laotańczyków i misjonarzy z Europy. Historia ich życia i śmierci wprowadza nas w niepokoje, które po zakończeniu II wojny światowej z racji ateistycznego komunizmu wstrząsnęły narodami Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej. W heroiczny sposób ci ludzie pozostali na miejscu, wierni aż do końca Jezusowi Chrystusowi, rzymskim wytycznym i niewielkiemu Ludowi Bożemu powierzonemu ich trosce. W latach 1954-1970 zostali zamordowani z nienawiści do wiary.

Joseph Tiên, pierwszy spośród męczenników, był kapłanem zaledwie cztery lata. Zmuszony do małżeństwa, aby być normalnym obywatelem, bez wahania zdecydował: Jestem posłuszny Słowu Bożemu, które mnie osądzi, że byłem sprawiedliwy. Jestem gotów, aby oddać życie za moich braci Laotańczyków. Mający dokładnie 16 lat Thomas Khampheuane był również gotów. Dyrektor szkoły potwierdza: Ojciec Lucien Galan zwrócił się do mnie z prośbą, czy nie znaleźliby się ochotnicy, którzy poszliby do katechumenów, żaden z 30 uczniów nie był skłonny, aby tam się udać: niebezpieczeństwo było oczywiste. Wówczas Thomas poczuł, że jest ochotnikiem. W obliczu niebezpieczeństwa nie chciał zostawić Ojca samego. Ojciec Jan Wauthier, po powrocie z misyjnej wyprawy do oddalonej wioski, obroniwszy swych młodych towarzyszy, zmarł na stojąco, z torba na plecach i różańcem w ręku…

Tych 17 wspaniałych mężczyzn, podobnych do Chrystusa w życiu i w śmierci, wraz z Nim są fundamentem, na którym wznosi się Kościół w Laosie. 11 grudnia 2016 roku młody Kościół świętował ich beatyfikację – zupełnie nowe wydarzenie dla kraju. 5 lutego, w katedrze Notre-Dame, odbędą się centralne obchody we Francji, ponieważ 10 jej synów wraz z Laotańczykami przelało swą krew dla Ewangelii. o. Roland Jacques OMI

Tydzień I – Niedziela: Bł. Joseph Tiên (05.12.1918-02.06.1954)

Aż do ostatnich swoich dni ojciec Tiên zachował ufność. Dzięki chrześcijanom otrzymał specjalną gorliwość – to specjalne modlitwy, które oszczędziły katastrofy. 22 marca pisał o radości, że mógł nadal uczęszczać do szkoły…

Ostatni otrzymany list jest datowany na 27 marca. Tym razem nasz współbrat przeżywa kryzys strachu… Biedny Ojciec! Zdaje sobie sprawę z jego całkowitego odosobnienia. Najbliżsi mu kapłani znajdowali się w odległości 7-8 dni marszu, ale w wyniku wietnamskich prześladowań sąsiedzi musieli opuścić ich dystrykty i osiedlić się na równinie. Nie było żadnej możliwości, aby pójść i ich odwiedzić, albo żeby oni przyszli w odwiedziny… Chrześcijanie są zbyt zalęknieni, aby nieść konkretną pomoc ich pasterzom, jeśli trwa niebezpieczeństwo. Krzyż w całej swej nagości wznosi się przed pierwszym tajskim kapłanem, cztery lata po jego święceniach.

Ostatecznie heroicznie pozostanie na miejscu (on oraz pewien Taj z łatwością, w każdej chwili mogli się uratować). Począwszy od kwietnia 1853 roku żelazna kurtyna odzieli Sam Neua od wolnego świata. Nie ma możliwości, aby nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Jean Mironneau, Abbé Joseph Thao Thien, w: Bulletin MEP 28, 1955

Tydzień I – Poniedziałek: Bł. Joseph Tiên (05.12.1918-02.06.1954)

Około roku 1953 ojciec Tiên został wtrącony do więzienia. Nie chciał ratować siebie: radziło mu to wielu francuskich ojców, zachęcało go do tego wielu mieszkańców wioski, Alenie chciał. Powiedział: Zostałem wyświecony dla chrześcijan, nie mogę ich opuścić. Zatem niech ci, którzy chcą mnie zabić, zabiją mnie tutaj.  Chciał żyć i umierać pośród swych chrześcijan.

W obozie w Talang wywierano na niego liczne naciski, aby się ożenił: Gdy się ożenisz, będziesz wolny. Ciągle odmawiał. Jestem tutaj dla chrześcijan. U nas wszyscy dobrze to zrozumieli, nie mógł porzucić kapłańskiego życia. Kiedy zabrali go z wioski, wszyscy mu życzyli, aby dzielnie się trzymał: Jest ksiądz ojcem chrześcijan, jeśli ksiądz ich opuści, wszystko zostanie stracone. Jeśli ksiądz wytrwa, będą tam ich chrześcijanie. Ojciec Tiên z pewnością jest męczennikiem, ponieważ dzielił cierpienia Jezusa. Wspomnienie o nim jest ciągle żywe pośród nas. Jest prawdziwym przykładem dla współczesnych laotańskich chrześcijan, którym potrzeba odwagi. Świadectwo Sipéng, świeckiego urodzonego w domu rodzinnym ojca Józefa Tiên.

Tydzień I – Wtorek: Bł. Jean-Baptiste Malo MEP (02.06.1899-28.03.1954)

Przed więźniami wznosiło się pasmo Gór Annamskich. Zaczyna się prawdziwa męka. Wraz dwoma naszymi chorymi trzeba przejść przez góry, wspinać się po stromych ścieżkach, wdrapywać się po skałach, wspinać się po drabinach zawieszonych pionowych ścianach, dręczeni przez strażnika, którego nasz lęk śmieszył. Ojciec Malo woła o łaskę. Na próżno.

Już nie może. Mój Boże, pomóż mi, pospiesz mi z pomocą – szlocha blisko upadku w przepaść. Odtąd jest skazany.

19 marca, święty Józef przywitał nas w wolnym Wietnamie. Dokładnie rok temu uratowany z Chin ojciec Malo przybył do Laosu. Był coraz słabszy, cierpiący, wyczerpany w całym swoim ciele. Budujące było jego zawierzenie Bogu: Tak, tak, tak – powtarzał bez przerwy – tak, mój Boże, jak ty chcesz. Podczas tej wielkiej walki czuje się opuszczony przez Boga tak samo jak Mistrz. Modli się za tych, których kocha, ale również za swych nieprzyjaciół.

26 marca o 7 wieczorem po świętej agonii Jean-Baptiste Malo zasnął śmiercią sprawiedliwego i ubogiego w ogołoceniu i na wygnaniu, piękna śmierć nieznanego męczennika po życiu pełnym obław i i prześladowań dla Jezusa w Chinach, Laosie i Wietnamie. Świadectwo Louis Mainiera o Jean-Baptiste Malo, w: Bulletin MEP 28, 1955.

Tydzień I – Środa: Bł. René Dubroux MEP (28.11.1914-19.12.1959)

Zostawiłem ci wolność ; wykorzystuję ja jedynie dla dobra i posługi wobec twych braci Laotańczyków. Bardzo będę żałował twej nieobecności, nawet napadów złych humorów. Jeszcze bardziej będzie mi brakowało pomocy, jaka niosłeś mojej pracy. Proszę cię, abyś regularnie przystępował do spowiedzi. Jeśli zrezygnujesz ze spowiedzi, stracisz pobożność i czystość twego serca, a jeśli na nieszczęście opuścisz spowiedź, to będzie pewnym znakiem katastrofy. Teraz, kiedy masz pieniądze, dokonaj obliczeń: ale nie żyj z miłosierdzia innych i tam, gdzie będziesz mieszkał, staraj się, aby samemu płacić za utrzymanie. W każdym razie jesteś wolny, wraz z wszelkim ryzykiem, jakie to zakłada; bądź odpowiedzialny.

Mój list zawiera jedynie rady. Porzuć próżność; bądź poważny, oszczędny i wytrwały; porzuć złudzenia. Dobry Bóg ci pobłogosławił, ponieważ byłeś Mu wierny, jeśli będziesz wierny, będzie ci błogosławił. Zawsze, niezależnie, co się wydarzy, będziesz moim umiłowanym synem; napisałem ci to przy okazji śmierci twego taty i jestem pewien, że czuwał nad tobą z wyżyn nieba. Im więcej się daje, tym więcej się otrzymuje. List René Dubroux do młodego, dwudziestojednoletniego pomocnika-katechety, 8 lipca 1959 r.

Tydzień I – Czwartek: Błogosławieni męczennicy Oblaccy z Laosu (1960-1966)

Zbiorowy list do oblackich superiorów w Rzymie zredagowany przez Mario Borzagę (17.11.1959).

Proszę przyjąć krótkie pozdrowienie od Ojców z Wikariatu Laotańskiego zebranych na rocznych rekolekcjach w Paksane. Było nas czterdziestu pięciu. Dziś rano rekolekcje zakończyły się pontyfikalną mszą odprawioną przez Jego Ekscelencję, odnowieniem ślubów i aktem poświęcenia Najświętszemu Sercu Pana Jezusa.

Za kilka dni rozpoczniemy nasze codzienne rekolekcje tam, gdzie Bóg nas chce, coraz bardziej z Nim zjednoczeni, ciągle lepsi apostołowie i Oblaci. Nasze dawne lub nowe, dalekie lub bliskie miejsca pracy czekają na kolejny rok ciężkiej pracy, które maja nadzieję, że będziemy odnowieni w duchu ofiary i świętości, której od nas oczekuje Bóg i Kościół.

Podczas tych świętych rekolekcji wiele modliliśmy się do Najświętszej Maryi Panny, aby obfite boże błogosławieństwo ułatwiało i użyźniało wasze inicjatywy na rzecz misji. (Podpisy uczestników rekolekcji w tym sześciu męczenników: Joseph Boissel, Vincent L’Hénoret, Louis Leroy, Jean Wauthier, Mario Borzaga et Michel Coquelet) 17.11.1959

Tydzień I – Piątek: Błogosławiony Mario Borzaga (27.08.1932-01.05.1960)

W mojej modlitwie nie proszę Jezusa o radość ani o siłę; proszę Go jedynie, abym zawsze coraz bardziej Go kochał – tak jak kochali Go święci i męczennicy.

A ty już rozpocząłeś kalwarie twego apostolatu. Na drodze będzie ci towarzyszył ukoronowany cierniem Jezus, na szczycie spotkasz Go na krzyżu. Następnie zapadnie noc a potem zmartwychwstanie.

Mój Boże, spraw, abym kochał krzyż i nic innego. Spraw, abym był święty i nic poza tym, nawet jeśli jestem ostatni, aby mieć na to nadzieję. O, Jezu, bądź moim światłem, lampą, która oświeca moją drogę w tej podróży z ziemi do nieba.

19.01, święto świętego Mariusza, męczennika. Męczennik czego? Najprawdopodobniej niczego innego jak tylko miłości do Boga i bliźniego. Pytam siebie, w jakim stopniu ja jestem męczennikiem miłości; z pewnością je osiągnę, ponieważ od rana do wieczora jestem do dyspozycji bliźnich. Wszystkim, którzy przychodzą pod moje drzwi mówię w moim sercu: O, Jezu, Ciebie kocham w osobie tego biednego, mego brata, przez Twe cierpienie przebacz mi moje grzechy. Fragmenty dziennika Mario Borzagi 1959-1960

Tydzień II – Niedziela: Błogosławiony Mario Borzaga (27.08.1932-01.05.1960)

21 listopada, w święto ofiarowania Najświętszej Maryi Panny, zawierzyliśmy nasz dystrykt Maryi.

Mówią nam, że top zawierzenie Maryi jest aktem zwątpienia. Cóż powinni uczynić młodzi misjonarze tacy jak my na tak rozległych terenach, gdzie należy ewangelizować, pośród tylu niebezpieczeństw i trudności? Czy również oficjalnie zdecydowaliśmy się zwątpić w nasze własne siły: ponownie uznajemy, że jesteśmy ubodzy, uroczyście ogłaszamy, że jesteśmy słabymi stworzeniami, wątłymi głosami, które wołają na pustyni.

Zatem, my, ofiarowani Maryi: w geście poddania powierzamy Jej wszystkie nasze troski i nasze trudy – trudy, które są apostolskimi jedynie w sercu Królowej Apostołów.

Poświęcamy się jej, aby zawsze bardziej być kapłanami za wzorem Chrystusa. Niech jak nad umiłowanymi dziećmi czuwa nad tymi, którzy w tym regionie juz uważają Ją za swoją Matkę oraz nad tymi, którzy jej jeszcze nie uznają. Mamy gest z Jej strony i zobaczymy Jej matczyną miłość: dzięki Jej nieskończonemu cierpieniu pod krzyżem Jezusa zostaniemy napełnienie wyproszoną dla nas łaską. List do przyjaciół z Laosu, Louang Prabang, 1 stycznia 1960 roku.

Tydzień II: Poniedziałek: Bł. katecheta Paul Thoj Xyooj (1941-01.05.1960)

Pewnego ranka z kuszą w ręku poszedłem do lasu, aby polować. Nagle usłyszałem głosy i głośne krzyki. Ukryłem się w roślinności. Na ścieżce zauważyłem grupę uzbrojonych ludzi. Prowadzili ze sobą dwie osoby ze związanymi do tyłu rękami – rozpoznałem Ojca i młodzieńca Xyooj. Zatrzymali się, dwom więźniom zdjęli koszulę i zmusili ich, aby uklęknęli. Uderzyli ich kolbą od broni, bardzo przy tym krzycząc.

Ojcie nic nie mówił. Xyooj, który mówił i odpowiada łim coraz mocniej był bity kolbą karabinu po głowie, uszach i po całym ciele do tego stopnia, że wszędzie płynęła krew. Jakiś człowiek krzyknął do niego: Uciekaj stąd szybko, ale on odpowiedział: Nie odejdę, zostaję z Ojcem. Jeśli odejdę, on pójdzie ze mną ; jeśli nie pójdzie, zostaję z nim. Inny krzyczał: Poniesiesz odpowiedzialność, bo zechciałeś sprowadzić tego diabła, który w ciągu jednego dnia nawrócił ponad 10 rodzin, aby za nim kroczyły. Następnie usłyszałem, jak Xyooj modlił się w języku hmong: Boże, zachowaj nas i strzeż nasze życie; ty nas widzisz i widziałeś, co zrobili. Relacja naocznego świadka młodego Homle o śmierci Pawła Thoj Xyooj.

Tydzień II – Wtorek: Bł. Louis Leroy OMI (8.10.1923-18.04.1961)

Moje wrażenia o Laosie? Jestem zachwycony moim posłuszeństwem, bardzo szczęśliwy, że mogłem przybyć do tej krainy, mam tylko jedno pragnienie: pracować tutaj przez całe me życie, a jeśli dobry Bóg zechce, tutaj umrzeć. To misja w najpełniejszym tego słowa znaczeniu, trudna misja, gdzie Ojciec musi żyć w odosobnieniu, odbyć dzień męczącego marszu, aby odwiedzić ludzi, zadowolić się, jeśli na trasie jest, skromnym, niezbyt higienicznie przygotowanym pożywieniem. Ludzie – wszystkie rasy, które mieszkają w regionie – są sympatyczne. Na nieszczęście wielu, można byłoby powiedzieć większość, zdaje się zwracać niewielką uwagę, aby się nawrócić…

Co nam gotuje przyszłość? Czy pewnego dnia zaatakują Wietnamczycy? Nie wiemy nic pewnego, działamy, jak gdyby pokój miał trwać…

Ze swej strony liczę na was, módlcie się nieco za mnie, abym dobrze nauczył się języka – do tego mi jeszcze daleko. Poza tym jakże potrzebuję łaski, aby całkowicie poświęcić się tym ludziom, pokonać odrazę, nie mówiąc o braku czystości i higieny! Gdybyśmy nie mieli łaski, nie wytrzymalibyśmy długo. List Louisa Leroy do karmelitanek z Limoges, 29 stycznia 1956 r.

Tydzień II – Środa: Bł. Louis Leroy OMI (8.10.1923-18.04.1961)

Wśród chrześcijan mamy takich, którzy głęboko żyją chrześcijaństwem i gdyby było trzeba byliby gotowi przelać krew, aby wyznać swą wiarę. Pewien już starszy, ochrzczony przez trzema laty chrześcijanin powiedział do Ojca: kiedy jestem sam na drodze, odmawiam różaniec, aby dla chrześcijan wyprosić łaskę przeciwstawienia się komunistom, gdyby zawładnęli naszym krajem. Poza tymi pięknymi przykładami, są mniej budujące, słabość ludzkiej natury spotyka się wszędzie, grzech pierworodny opanował całą ludzkość ; szybko to można zauważyć, niezależnie od miejsca, jakim się przebywa.

Ostatnio komunistyczna propaganda rozpuściła pogłoskę, że przed rokiem wszyscy Ojcowie wrócili do Francji, chrześcijanie zostali pozostawieni samym sobie, zatem ci, którzy mieli pragnienie zostać katolikami, nie mogą tego rozsądnie uczynić. Propagandzie udało się zmącić niektóre umysły, które mówią: w tym przypadku lepiej opłaca się poczekać z przyjęciem religii. W tym samym czasie cieszyliśmy się, że zaproszono nas do wielu wiosek. Oby ich prośba była szczera! Listy Louisa Leroy do karmelitanek z Limoges, 2 marca i 13 listopada 1956 r.

Tydzień II – Czwartek: Bł. Louis Leroy OMI (8.10.1923-18.04.1961)

W minionych miesiącach zdarzyło mi się spędzić noc w pogańskich wioskach, aby spróbować zapoznać ich z naszą religią.

Ale widocznie to, co im powiedziałem, nie zainteresowało wielu. Obowiązkiem misjonarza jest głoszenie, bowiem szybko zauważy, iż sama wszechmogąca łaska Boga może nawrócić duszę.

Od dwóch miesięcy bardzo wiele podróżowałem, jestem sam w sektorze liczącym sześć wiosek, w każdej jest kaplica, w której zapewniony jest kult; w niektórych wioskach nic poza tym, że potrzeba pięć godzin marszu, z plecakiem po urwistych, wznoszących się i opadających drogach.

Poza tym łączymy dwie sprawy, ponieważ poza naszą pracą apostolską, musimy także zajmować się chorymi; pewnego razu zdarzyło się, że po zakończonej mszy przez dwie godziny musiałem świadczyć wszelkiego rodzaju pomoc. Będziemy szczęśliwi w dniu, gdy w regionie będziemy mieli lekarzy! Sądzę jednak, że jeszcze bardzo daleko do tego dnia. W niektóre dni ma się więcej do zrobienia niż to możliwe, ale zawsze odczuwa się wielkie szczęście, że pracowało się dla dobrego Boga. List Louisa Leroy do karmelitanek z Limoges, 14 lutego 1959 r.

Tydzień II – Piątek: Bł. Louis Leroy OMI (8.10.1923-18.04.1961)

À Ban Pha, gdzie przebywał ojciec Leroy, trwa jawne prześladowanie chrześcijan. Ludzie są zastraszani, muszą się ukrywać, aby się modlić. Kościół i dom ojców jest systematycznie plądrowany… Ojcu Leroy zrobiono przeszukanie, przed wszystkimi rozebrano go całkowicie do naga. Nastąpiła piętnastominutowa przerwa, którą na Kleczkach spędził przed Najświętszym Sakramentem, potem w sutannie, w krzyżu za pasem, z brewiarzem pod pachą na boso i z odkryta głową poszedł za żołnierzami, którzy twierdzili, że wzywał ich komendant. Zaprowadzono go do lasu. Ludzie słyszeli strzały z broni, a teraz jest tam świeży grób…

Ojcowie Leroy i Coquelet przypuszczalnie byli najlepszymi zakonnikami ze wspólnoty: pokora, gorliwość, pobożność, zapał do nauki hojnie wynagradzały intelektualną ociężałość (bardzo spóźnione powołanie – normandzki wieśniak) oraz nieśmiałość drugiego.

Zaś jeden i drugi byli zdolni całe godziny spędzać w kościele… Wielokrotnie, pomimo niebezpieczeństwa, przychodzili ich parafianie, aby uzyskać informacje o nich. Listy Henryka Delcros do rodziny o Louisie Leroy, 17 maja i 2 czerwca 1961 (Zdjęcie misji Ban Pha)

Tydzień II – Sobota: Bł. Michel Coquelet OMI(18.08.1931-20.04.1961)

Jestem szczęśliwy z mojego pierwszego Bożego Narodzenia w buszu. Poszedłem, aby mszę świętą o północy odprawić w jednej z naszych pustyni, półtorej godziny marszu i to jakiego marszu!

Najpierw przez 45 minut trzeba stoczyć się po bardzo stromym pochyłości, przez dziki mostek przejść przez ogromny strumie, następnie przez 45 minut ponownie wejść na równie urwisty stok. Iść pod błękitnym niebem, i w promieniejącym słońcu, przez liściasty i ukwiecony las, ledwo mogłem pojąć, że to był 24 grudnia!

W wiosce spowiadałem (po laotańsku, w języku, który dorośli wystarczająco znają, chociaż to nie był ich język). Po wspólnej modlitwie wieczornej aż do pasterki towarzystwa dotrzymywało mi kilku chłopców.

O północy prawie cała wioska była ściśnięta w małym kościele z gliny i bambusa. Wielu znowu przyszło na mszę o świcie.  Po tej mszy musiałem zająć się chorymi; ciągle jest ich dość wielu, począwszy od małych skaleczeń aż po wysoką gorączkę. Niekiedy to uciążliwe z powodu małej ilości leków i ograniczonej wiedzy medycznej, jaką się posiada! List Michela Coqueleta do rodziny, 28 grudnia 1957 r.

Tydzień III – Poniedziałek: Bł. Michel Coquelet OMI (18.08.1931-20.04.1961)

Nie można przed wami ukrywać, że w Laosie bardzo źle się dzieje. Gdy chodzi o mnie osobiście, spokojnie przebywałem tutaj w mojej wiosce, nie obawiając się niczego, bowiem od ponad miesiąca nie udałem się do Xieng Khouang.

Przygotowywałem się skądinąd, aby tam pójść, gdy widziałem, jak do nas przybyli żołnierze, kobiety, dzieci, którzy uciekli z Plaine des Jarres i Xieng Khouang. Będąc na skraju wyczerpania zatrzymali się tutaj, abrysie przegrupować. Na polu ryżowym przygotowano teren, gdzie może wylądować mały samolot, aby na południe ewakuować kobiety i dzieci. Zatem od czterech dni wioska została zamieniona na wojskowy obóz.

Naprawdę nie wiem, co dzieje się w całym kraju, ale możecie zobaczyć, że dla mnie sprawy wyglądają zbyt źle. W każdym bądź razie morale moje a nawet ludzi jest wspaniałe. Opadły pierwsze emocje, dochodzi do pierwszych okupacji. Nawet uciekinierzy nie wskazują, że się martwią. Oczekuje się na rozwój sytuacji… Mimo wszystko dziwny kraj. Zatem wy również nie martwcie się już: przyszłość jest w rękach dobrego Boga. Ostatni list Michela Coqueleta do swojej rodziny, 6 stycznia 1961 roku.

 

Tydzień III – Wtorek: Bł. Noël Tenaud MEP (11.11.1904-27.04.1961)

Tak samo jak Jezus wydał się za nas aż do śmierci i to haniebnej śmierci na krzyży, tak samo misjonarz, otrzymując od Boga misje, aby być Jego następcą na ziemi, powinien być gotowy do wszelkich ofiar. Powołanie dla misji zagranicznych w rzeczywistości jest powołaniem do całkowitej ofiary, do całkowitego poświęcenia samego siebie Bogu w szczegółach codziennego życia aż po śmierć…

Trzeba, aby aż do głębi zmianie uległa jego mentalność. Misjonarz, jak Jezus Chrystus, powinien upodobnić się do tych, których powinien zbawić… Osiągnąwszy dojrzałość będzie musiał odnowić swe życie, ponownie odnowić podstawy swego wykształcenia, ponownie przebudować cała budowlę swej wiedzy.

Na ziemi czeka go jeszcze tyle innych cierpień i ofiar, ale nie zwraca na nie uwagi, jego poświęcenie Bogu powinno doprowadzić go aż do śmierci…

Pracownik ewangeliczny w pocie swego czoła powinien pracować i za cenę swego cierpienia nabyć owoc, który będzie nagrodą jego działania – to znaczy dusze… Noël Tenaud, ostatnie kazanie w jego parafii, 16 sierpnia 1931 roku.

Tydzień III – Środa: Bł. Noël Tenaud MEP (11.11.1904-27.04.1961)

Osiedlę się w regionie, stamtąd będę promieniował, aby znaleźć właściwy kąt na utworzenie stacji. Tymczasem najprawdopodobniej będę spał w moim wagonie. Jeszcze nie wiem, gdzie postawię me stopy na rozległym terenie powierzonym mi przez biskupa: obejmuje przynajmniej dwa lub trzy francuskie departamenty, jestem sam na całym tym obszarze… Nie mówię wam więcej o moim nowym królestwie, bowiem nie poznałem go. Wszystko, o co was teraz proszę, to modlitwa, aby modliło się za mnie dwóch małych oraz wszyscy przyjaciele, aby moje nowe pole apostolatu otwarło się na łaskę.

Otwarcie nowego obszaru jest zawsze cudem łaski; trzeba, abyście wyprosili dla mnie ten cud i w tym celu trzeba, abyście dla mnie dokonali gwałtu na niebie.

Po długiej, dziesięciodniowej wyprawie powracam do sektora, który jest moim królestwem. Dotarłem do wielu wiosek i wszędzie zostałem dobrze przyjęty. Ale to jedynie pierwsze kontakty, ale od pierwszych kontaktów do prośby o nawrócenie jeszcze długa droga. Listy Noëla Tenauda do rodziny, 3 grudnia 1959 roku i 20 lutego 1960 roku.

Tydzień III – Czwartek: Bł. katecheta Joseph Outhay (25.12.1933-27.04.1961)

Outhay był bardzo dobrym katechetą. Miał bardzo silną osobowość, niczego się nie bał. Był wiernym towarzyszem ojca Tenaud, z którym razem udawał się na wyprawy, podczas jednej z takich wypraw zostali zatrzymani. Był wiernym towarzyszem Kościoła: całe swe życie poświęcił chrześcijanom, a za pośrednictwem ojca Tenauda ludziom. Był cierpliwy, prosty i pokorny. Duszą i ciałem był oddany katechezie.

Wraz z ojcem Tenaudem poszedł do pewnej wioski, w skłóconym a więc niebezpiecznym regionie. Wpadli w zasadzkę. Gdy tylko z ojcem Tenaudem udał się na niebezpieczny obszar, miał świadomość bardzo poważnego niebezpieczeństwa, z którym się liczył, ale nigdy nie obawiał się o swoje życie. Rzeczywiście wierzę, że obojętnie, co się wydarzy, zdecydował się podążać za Jezusem i służyć Ludowi Bożemu. Całe jego życie, pomimo niebezpieczeństwa, było skierowane na głoszenie Słowa Bożego. Także dzisiaj, nawet dla tych, którzy go nie znali, jest męczennikiem.  Świadectwo pewnego misjonarza, dzisiaj biskupa, o Josephie Outhay.

Tydzień III – Piątek: Bł.  Vincent L’Hénoret OMI (12.03.1921-11.05.1961)

Wszystkie, obojętnie jakie, nasze czynności dnia codziennego, jeśli są spełniane z miłości do Boga, aby wypełnić obowiązek, jaki ona na nas nakłada, mogą stać się źródłem nadprzyrodzonego życia, które będzie tryskać aż po wieczności.

Ach, gdyby ludzie potrafili pojąć tę naukę Chrystusa, nie tylko piekło nie miałoby już racji istnienia, ale można byłoby nawet zlikwidować sam czyściec.

Cokolwiek może mnie spotkać w kraju, do którego idę, proszę was o dwie rzeczy: pierwsza – zawsze módlcie się za mnie oraz druga: nie opłakujcie mnie.

Jestem przekonany, że wszystko będzie dobrze, wyruszam pełen ufności; skądinąd dla odkupienia dusz, za które Chrystus oddał swoje życie; dlaczego więc dziwne byłoby, gdyby Bóg tego zażądał od jednego czy drugiego z nas? Jedna sprawa jest pewniejsza, że wnet poprosi nas, abyśmy powoli, kropla po kropli, dawali swe życie w codziennej ofierze właściwej naszemu stanowi życia. Zawsze mamy pociechę, że nasze codzienne małe ofiary możemy łączyć z wielką ofiarą krzyża. W ciągu dnia Bóg jest z nami, czego możemy się obawiać? List Vincenta L’Hénoreta do rodziców, 28 września 1947 roku.

Tydzień III – Sobota: Bł. Vincent L’Hénoret OMI (12.03.1921-11.05.1961)

Niech ten rok będzie rokiem pokoju i szczęścia. Aby posiąść ten pokój i dobrobyt, najpierw trzeba postawić Boga na pierwszym miejscu, a reszta, to znaczy wszystko to, czego potrzebujemy do naszej radości i codziennego szczęścia, obficie zostanie nam udzielone. Z Jego wola trzeba się zgodzić zarówno radości jak i w smutku i bólu. Kiedy zechce wypróbować naszą miłość, nawiedza nas cierpienie ciała lub niepokój serca; umiejmy powiedzieć Mu nasze dziękuję we wszystkim i za wszystko. Chociaż naszej naturze jawi się to jako trudne, dojdziemy do tego, że znajdziemy tam naszą radość, wewnętrzną i szczerą radość, która sprawia, że zawsze jesteśmy szczęśliwi.

Mamy wiarę, wiarę, która nas pociesza w największych ziemskich doświadczeniach. Bóg stworzył nas dla celu, którym nie jest ziemia, ale by pewnego dnia pójść i cieszyć się Jego własnym szczęściem w niebie; także śmierć sprawiedliwego jest dniem radości, dziecko odnajdzie swego Ojca. Pod tym kątem powinniśmy patrzeć na nasze odejście z ziemi. Do tego przejścia przygotowujemy się przez całe życie. List Vincenta L’Hénoreta po śmierci jego ojca, 2 lutego 1953 roku.

 

Tydzień III – Niedziela: Bł. Vincent L’Hénoret OMI (12.03.1921-11.05.1961)

Skończyły się świeta wielanocne. Jeśli mnie zmęczyły, to nie z powodu pracy, ale przez zmartwienia, jakie we mnie spowodowały; prawie nikt nie przyszedł na święto, zaledwie 12 komunii wielkanocnych. Dzisiaj czekam na przyjazd księdza biskupa, który odwiedza wszystkie punkty.

Nie wiem, jaką decyzję podejmie, ale u ludzi musi się dokonać wiele poważnych zmian. Uważam, że zobowiąże ich do wybory pomiędzy religią a bałwochwalstwem.

Bierzmowanie dzieci powinno być okazją do zbadania naszego życia, aby zobaczyć, czy byliśmy wierni tym zobowiązaniom. Jeśli tak, podziękujmy Bogu, jeśli nie, na nowo podejmijmy pracę z tymi małymi pod sztandarem Jezusa i Maryi. Całe nasze życie jest wieczystym zobowiązaniem, to nie kwestia uroczystego dnia, ale każdego dnia powinniśmy wywiązywać się z tych zobowiązań być może pomimo naszych dawnych porażek, pomimo monotonii codziennej pracy, pomimo rutyny naszych obowiązków. Listy Vincenta L’Hénoreta do rodziny, 8 kwietnia i 29 maja 1960 roku.

Tydzień IV – Poniedziałek: Bł.  Marcel Denis MEP (07.08.1919-31.07.1961)

Jakże to pasjonujące głosić ludziom, którzy nigdy nie słyszeli wykładu naszej religii! Siedząc na podłodze ich wysoko ustawionych domów widzi się płonące pochodnie. 

Mijają godziny nocy. Staruszek o skośnych oczach, z twarzą pomarszczoną zmarszczkami opowiada o zmartwieniach minionych czasów, o zwyczajach; mówi o wszystkim, co mu się podoba i nie podoba we wszystkich tych praktykach.

Po kilometrach i wspinaczkach dnia traci się świadomość, gdy tylko kładzie się na macie, może padać, grzmieć, śpi się jak suseł – budzi nas świeżość poranka.

Kolejne wyprawy pozwoliły uprawić, zabronować i zasiać. Rezultaty nie są wielkie, tracę grunt pod nogami – nawraca się kilka rodzin… Wszystko to wymaga dni marszu, bezcelowych odwiedzin (widocznie), Stworzyć warunki i ziarno wzrasta dzięki modlitwom i ofiarom tylu ludzi, których się nie zna. Porzucić kult duchów, ludzie nie pytają o nic więcej, ale nie odważą się zaryzykować, bowiem duchy się mszczą! Kiedy ludzie zaangażują się w tę przygodę, jaką jest nawrócenie, trzeba im towarzyszyć, pouczyć i troszczyć się o nich. Listy Marcela Denisa do jego ojca, 20 marca i 29 kwietnia 1947 roku.

Tydzień IV – Wtorek: Bł. Marcel Denis MEP (07.08.1919-31.07.1961)

W tym roku odkryłem wygnanych za górę trędowatych, pięć kilometrów w linii prostej od mojej wioski. Jeśli nie chcę robić trzydziestokilometrowego obejścia, aby obejść tę górę, oczywiście na pieszo, muszę się tam wdrapać: około trzech godzin akrobacji i marszu na czworakach w bezładzie ostrych i rozpalonych skał. 

Dla normalnych wiosek lekarze są problemem i ciężka placówką. Tych trędowatych nigdy nie odwiedzono, ani nie otrzymali jakiekolwiek pomocy; to będzie szalona przygoda, ale nie mogę ich tak zostawić. Jest tam ponad 40 rodzin, wszystkie mniej lub mniej dotknięte trądem… nawet dzieci. Dorośli maja zgnite członki: palce, stopy, dłonie, które odpadają jedno po drugim, zniekształcone twarze! Dużo pracy, wiele trosk!

Moje życie w znacznej mierze spędzam na trasie, na wspinaniu się po górach (dwieście kilometrów każdego miesiąca), aby dojść z jednej doliny do drugiej, dniami i nocami, prowadzić niekończące się rozmowy w pogańskich wioskach, mieszkając u ludzi, nauczać chrześcijan i katechumenów, troszczyć się o ciała. 

Jestem jedynym misjonarzem, moim głównym zajęciem jest przeszukiwanie całkowicie pogańskich terenów. Okólnik Marcela Denisa, grudzień 1957 roku (Zdjęcie wykonane przez niego w wiosce trędowatych).

Tydzień IV – Środa: Bł. Marcel Denis MEP (07.08.1919-31.07.1961)

Być może dowiedziałeś się, że Lak Sao zostało zajęte przez komunistów? To poważne!

Kolejny raz dobry Bóg mnie oszczędził. Zaledwie o włos. Tak wiele modlitw za mnie. Oby tylko to nie wpłynęło na zmianę zdania biskupa. Nie mam wielu katechumenów w okolicy Lak Sao, większość mojej pracy bardziej na północy.

Od lat biegam w ten sposób, ciągle napominany przez ludzi, którzy się boją, kiedy nie grozi niebezpieczeństwo, którzy drżą, gdy jest zbyt wielkie.

Żołnierze udają się na wypoczynek bardziej na południe, w góry, zabierając kilku rannych, zostawiając teren Wietnamczykom. Zostałem, aby w sobotę i w niedzielę odwiedzić wszystkich mych katechumenów. Mogłem odwiedzić wszytskich moich ludzi. Jestem zadowolony. Ale odchodząc miałem nieco ściśnięte serce, ponieważ nie wiedziałem, czy kiedykolwiek, przynajmniej na przestrzeni roku, ponownie zobaczę tych katechumenów. Módl się dużo za mnie i za region… Minął bardzo szczególny tydzień. Módl się za swojego chrzestnego, ty, twoje siostry i wszyscy… List Marcela Denisa do swej bratanicy, 27 marca 1961 roku.

 

Tydzień IV – Czwartek: Bł. Jean Wauthier, OMI (22.03.1926-16.12.1967)

Wojna jest w pełni, ale tutaj posuwa się i wraca – czasem wstrząsające spotkanie. Sam na zakręcie drogi natknąłem się na dziesięciu uzbrojonych typów, którzy natychmiast złożyli się do strzału. Szybki akt skruchy. Mój najpiękniejszy uśmiech na twarzy, serce, które nieco bije, zbliżam się do nich, mówię do nich w języku phou-teng: ani słowa. Po laotańsku – tylko dwóch mi odpowiada. Mówię im, że odwiedzam wszystkich, aby ich pielęgnować, powiedzieć im, że jest dobry Bóg itd. Cisza… Następnie życzę im dobrej podróży i nie pytając o pozwolenie wyruszam w dalszą drogę. Potrzebowałem nieco stanowczości, aby nie obejrzeć się za siebie, ucho nastawione na trzask karabinu maszynowego, który dobrze znam. To dzieje się tak szybko, w zakątku lasu, gdzie nikt nie pójdzie zajrzeć.

Widzicie, że ochroniła mnie Najświętsza Maryja Panna. Zatem czego się lękać? Z siebie jesteśmy niczym, ale jesteśmy wędrownymi Jezusami Chrystusami, prawie fizycznie wyczuwa się to w tym kraju, gdzie wszyscy żyją w strachu przed duchami, a my jesteśmy miłością, gdzie wszyscy żyją samymi potrzebami cielesnymi, a my najpierw jesteśmy duszą, która powinna jaśnieć, gdzie dziewictwo jest nieznane lub pogardzane, a my żyjemy nie mając kobiet. List Jean Wauthiera do oblatów z Solignac, 24 marca 1954 r.

Tydzień IV – Piątek: Bł. Jean Wauthier, o.m.i. (22.03.1926-16.12.1967)

Viêt Minh « katechizują » ludność zaledwie na dwa dni marszu stąd. Po ludzku przyszłośc jest bardziej niż mroczna. Wobec tego diabelskiego i nieubłaganego prądu jest nas dwudziestu Ojców, którzy świadomi swych słabości, ale mocni siłą Boga, podczas ostatnich rekolekcji jednogłośnie zdecydowali, że zostaną, obojętnie, co się wydarzy. To małe słowo jest bardzo przygniatające. Doskonale wiemy, co z nami się stanie: tortury, śmierć, tortury fizyczne i moralne (nie wiadomo, które są bardziej kosztują, ludowy sąd, przymusowe prace, wygnanie, osłabiony, poniżony…. Ale skoro nasz Głowa, Jezus, umierając na krzyżu zwyciężył śmierć, czy my jego uczniowie mimo wszystko zechcemy, aby na ziemi mieć wygody. A 400 katechumenów, którzy uczą się religii: co za trwoga, gdy o nich się myśli! Tymczasem Słowo Boże nie może ulec skrępowaniu, biada nam, gdybyśmy nie szli go głosić tym, którzy jeszcze marnieją w ciemnościach… Niech Jezus i Maryja przyślą nam Ojców, Siostry, niech obdarzą nas odpowiednim zdrowiem, a zwłaszcza niech nie pozwolą, aby nikt z nas kiedykolwiek nie był apostatą, skoro wchodzimy w Kościół Milczenia. List Jeana Wauthiera do klarysek z Fourmies, 9 grudnia 1954 roku.

Tydzień IV – Sobota: Bł. Jean Wauthier OMI (22.03.1926-16.12.1967)

Królestwo Boże powoli się rozwija, ale wspaniałe jest to, że rozwija się pomimo niesamowitej potęgi wrogich sił, które przeciwstawiają się temu.

Jak będzie w przyszłości? Jedynie Bóg to wie, ale dla nas, misjonarzy i tych wszytskich, którzy nas wspierają, pocieszeniem jest wiedza, że najmniejszy nasz wysiłek jest czymś pozytywnym, podczas gdy droga, most tak szybko mogą zostać zniszczone. Często to sobie mówię, gdy trzeba iść cały dzień wzdłuż drogi, aby odwiedzić mniej lub bardziej gorliwą rodzinę, dwa dni, aby odwiedzić czterech lub pięciu chrześcijan i jeszcze być szczęśliwym, że się ich ma… Pewnego dnia trzynaście razy musiałem przeprawiać się przez rzekę, woda często sięgała mi aż po brzuch… Następnie dwieście lub trzysta metrów iść w błocie po ścieżce dosłownie zaoranej przez bawoły. Często po kolana szedłem w błocie. Pięknie się wygląda, kiedy się stamtąd wchodzi… To piękne misjonarskie życie, rzeczywiście piękne, nic lepszego jak przemoczenie, aby poznać radość włożenia suchych ubrań, aby  po wielogodzinnym marszu w deszczu następnie znaleźć schronienie pod dachem, który nieco ale w bardzo niewielkim stopniu przecieka. List Jeana Wauthiera do klarysek z Fourmies, 16 sierpnia 1959 roku.