Spis treści
- Strona Główna
- O nas
- Św. Eugeniusz de Mazenod
Św. Eugeniusz de Mazenod
Eugeniusz de Mazenod przyszedł na świat we francuskiej rodzinie arystokratycznej. Jego dzieciństwo przypadło na lata rewolucji francuskiej i upłynęło pod znakiem tułaczki, będącej konsekwencją działań rewolucyjnych. Po kilkunastu latach pobytu na emigracji Eugeniusz powrócił w rodzinne strony. Próbował ułożyć sobie życie, realizując ambitne plany na przyszłość, lecz doskwierało mu poczucie pustki i niezadowolenia. Momentem zwrotnym w jego życiu było doświadczenie nawrócenia w Wielki Piątek 1807 roku, które zaowocowało decyzją poświęcenia się na służbę Bogu oraz Kościołowi.
Mając 29 lat, przyjął święcenia kapłańskie i postanowił oddać się pracy z młodzieżą, służbie więźniom, prostemu ludowi. Zdając sobie sprawę z wyzwań, jakie przed nim stały, zdecydował się zgromadzić kilku gorliwych kapłanów, aby nieść Ewangelię ubogim duchowo i materialnie w porewolucyjnej Francji. Tak powstało Stowarzyszenie Misjonarzy Prowansji, którego głównym zadaniem było głoszenie misji parafialnych. Po 10 latach zgromadzenie zostało zatwierdzone przez Ojca Świętego jako Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej.
Wkrótce Eugeniusz de Mazenod został biskupem Marsylii. Widząc potrzeby Kościoła powszechnego, postanowił na nie odpowiedzieć, otwierając młode zgromadzenie zakonne na misje zagraniczne. Jego apostolski zapał porównywany był do tego, jakim odznaczał się św. Paweł Apostoł. Eugeniusz jako biskup chciał być zawsze blisko swoich wiernych, zwłaszcza ubogich, natomiast jako przełożony oblatów docierał do najbardziej opuszczonych w odległych zakątkach świata, posyłając im swoich misjonarzy.
Zmarł w wieku 79 lat. Jego grób znajduje się w katedrze marsylskiej. Eugeniusz de Mazenod został beatyfikowany w 1975 roku przez Pawła VI, a kanonizowany w 1995 roku przez Jana Pawła II.
Życiorys
Narodziny i dzieciństwo
Karol Józef Eugeniusz de Mazenod urodził się 1 sierpnia 1782 roku w południowej Francji, w mieście Aix, które było stolicą Prowansji (stąd: Aix-en-Provence). Już następnego dnia został ochrzczony w kościele św. Magdaleny. Był synem znanego arystokraty Karola Antoniego – prezesa Izby Obrachunkowej w Prowansji. Matką Eugeniusza była córka bogatego mieszczanina, profesora Królewskiej Akademii Medycznej, Maria Róża Joannis. Miał też młodszą siostrę Eugenię Antoninę. Atmosfera rodzinnej Prowansji wpłynęła niewątpliwie na ukształtowanie się pewnych cech jego charakteru typowych dla południowca: żywiołowe usposobienie, żywa wyobraźnia, bystrość umysłu, gorąca uczuciowość. On sam napisze o sobie tak: Charakter mam żywy i porywczy. Pragnienia, jakie w sobie wzbudzam, są zawsze bardzo gorące; cierpię z powodu najmniejszej zwłoki, a spóźnienia są dla mnie nie do zniesienia. Stały w swoich postanowieniach, oburzam się na przeszkody, które utrudniają mi ich wykonanie, i nie ma ceny, jakiej bym nie zapłacił, aby pokonać nawet najtrudniejsze.
Wczesne dzieciństwo Eugeniusza to czas szczęśliwy i beztroski. Mieszkał w rodzinnym pałacu przy głównej alei miasta, w którym usługiwało dwunastu lokajów. Choć wzrastał w atmosferze arystokratycznej dumy, miał bardzo czułe serce: ten zaledwie kilkuletni chłopiec potrafił dostrzec ludzką biedę i próbował jej zaradzać. Po latach, na progu seminaryjnego życia, wspominając dziecięce lata, napisał: Było dla mnie czymś zwyczajnym, że nawet gdy byłem głodny, potrafiłem oddać swoje posiłki, aby nasycić ubogich; że nosiłem drewno do tych, którzy cierpieli chłód, a nie mieli środków, by sobie zaradzić; że potrafiłem rozebrać swoje ubranie, aby przyodziać ubogiego… Gdy obraziłem kogoś, nawet jeśli był to służący, nie zaznawałem spokoju aż do chwili, w której mogłem naprawić winę przez jakiś podarek, znak przyjaźni czy choćby pieszczotę w stosunku do tego, kto miał prawo mieć do mnie żal. Gdy miał sześć lat, rozpoczął naukę w prestiżowym Królewskim Kolegium Burbońskim. Niestety, mógł tam pozostać zaledwie dwa lata.
Emigracja. Nicea
Rewolucja francuska zataczała coraz szersze kręgi i wnet dotarła do Prowansji. Ojciec Eugeniusza, Karol Antoni de Mazenod, daleki był od uznania nowego porządku, a broniąc przywilejów arystokratów, bardziej niż inni naraził się zwolennikom rewolucji, którzy, zapalani do walki przez markiza Mirabeau, rozpoczęli publiczne egzekucje arystokratów. Z Francji trzeba było uciekać. Na początku do Nicei – miasta, które należało wtedy do Królestwa Piemontu: najpierw wyjechał tylko sam Karol Antoni, a trochę później Eugeniusz i reszta rodziny. W kwietniu 1791 roku dziewięcioletni Eugeniusz znalazł się w obcym kraju, w którym przeżyje trudne lata swojej młodości. Po Nicei będzie Turyn, następnie Wenecja, później Neapol i w końcu Palermo. Każdy etap jedenastoletniej emigracyjnej wędrówki będzie miał swoją specyfikę i wzbogaci młodego arystokratę w nowe przeżycia.
Emigracja. Turyn
Po stosunkowo krótkim pobycie w Nicei z powodu ofensywy wojsk rewolucyjnych pod koniec 1791 roku Mazenodowie przenieśli się do Turynu, gdzie młody Eugeniusz mógł kontynuować naukę w Kolegium Szlacheckim prowadzonym przez ojców barnabitów. W tym mieście miały miejsce dwa ważne wydarzenia w życiu religijnym chłopca: I Komunia Święta w Wielki Czwartek 1792 roku oraz dwa miesiące później – bierzmowanie. Przeżycie związane z pierwszym przyjęciem Najświętszego Sakramentu musiało być bardzo mocne, ponieważ w swoim dojrzałym życiu co roku ze wzruszeniem będzie wspominał dzień swojej I Komunii Świętej.
Emigracja. Wenecja
Z czasem armia rewolucyjna zbliżała się do Turynu, a to oznaczało, że Mazenodowie muszą uciekać dalej. W maju 1794 roku przybyli do Wenecji. W religijnym rozwoju Eugeniusza okres wenecki – 1794–1797 – to przede wszystkim spotkania z rodziną Zinellich, głównie z ks. Bartolo Zinellim. Był on dla młodego Prowansalczyka nauczycielem, mistrzem i prawdziwym przyjacielem: zachęcał Eugeniusza do pobożności i był promotorem jego rozwoju umysłowego, a jeszcze bardziej duchowego. Zaszczepił w nim zdrowe zasady moralne, zapał do czytania książek i nauczył wielu modlitw, a wśród nich tej św. Stanisława Kostki: Prawdziwa Matko Zbawiciela, a grzesznika Matko przybrana, przygarnij mnie do łona Twego matczynego miłosierdzia.
W swoim Dzienniku 1791–1821 na temat okresu weneckiego Eugeniusz zapisze: To tam należy szukać początków mojego powołania kapłańskiego, a może także do stanu większej doskonałości. I gdybyśmy pozostali w Wenecji jeszcze jeden rok, to poszedłbym śladem mojego świętego kierownika i jego brata, w zgromadzeniu zakonnym, które wybrali, aż do śmierci odznaczając się heroiczną gorliwością. Ta myśl o powołaniu do stanu duchownego musiała być uzewnętrzniona, ponieważ w tym samym Dzienniku można przeczytać rozmowę, jaką przeprowadził z nim w Wenecji stryj, kanonik Andrzej de Mazenod: – Powiedz mi, Eugeniuszu, czy to prawda, że pragniesz wstąpić w szeregi duchowieństwa? – Tak, to prawda. – Ale jak możesz podejmować podobne postanowienia: czy aby nie zapomniałeś o tym, jesteś jedynym potomkiem naszej rodziny, która w ten sposób skazana będzie na wygaśnięcie? – O, drogi stryju, a czyż nie byłoby dla niej wielkim zaszczytem, gdyby wygasła na kapłanie?
W czasie pobytu w Wenecji miało miejsce jeszcze inne zdarzenie, które spowodowało ranę w jego sercu, ranę, która nie zagoiła się nigdy: rozpad małżeństwa rodziców. Gdy w roku 1795 ustał terror we Francji, by ratować rodzinne dobra w ojczyźnie, Wenecję opuściła matka, zabierając ze sobą swoją córkę, czyli siostrę Eugeniusza. Wracając do Aix-en-Provence, zdecydowała się na rozwód cywilny. Tym samym utraciła tytuł szlachecki, ale w zamian odzyskała prawo do spadku po swoim zmarłym ojcu oraz prawo do obłożonych hipoteką dóbr swojego męża. Wyjazd matki oznaczał koniec życia rodzinnego Mazenodów: małżonkowie pozostali w separacji aż do śmierci.
Emigracja. Palermo i powrót do Aix
Niestety i z Wenecji trzeba było uciekać. Najpierw Neapol, gdzie Eugeniusz przeżył rok samotności i nudy, a później Palermo i w końcu – 24 października 1802 – powrót do Francji. Neapol, Palermo i pierwsze lata po powrocie do Aix to czas, o którym Eugeniusz powie: Szukałem szczęścia poza Bogiem. Ma wtedy odpowiednio od szesnastu do dwudziestu paru lat. Niby posiada wszystko, czego młodzieniec mógłby pożądać. Z jednej strony salony, tańce, zabawy, które ułatwiają lekkomyślny tryb życia i objawiają próżność młodego arystokraty, a z drugiej okresy niedostatku, a nawet biedy, które w tę próżność uderzają i boleśnie ją ranią, wyzwalając pretensje do ojca i całej rodziny.
W listach i innych zapiskach z tego okresu jest jednak bardzo mało radości; słowa czy wyrażenia, jakich wtedy często używa, to: smutna monotonia, co za nuda, jakie obrzydzenie, nic mnie nie cieszy. Dla przykładu: 1º – z czasów neapolitańskich: Rok pobytu w Neapolu był dla mnie czasem, w którym przygniatała mnie smutna monotonia. Nie miałem już moich dobrych przyjaciół Zinellich… Co za smutne egzystowanie dla młodzieńca, który ma 16 lat i nie ma nic do roboty, który nie wie, czym ma się zająć, nie zna nikogo i nie ma gdzie pójść, z wyjątkiem kościoła, do którego chodziłem służyć memu stryjowi do mszy. 2º – z czasów palermitańskich: Po pokazie sztucznych ogni król rozpoczął grę w karty, a w pięknych salonach pałacu zorganizowano tańce. Pozostawałem z dala od tych rozrywek. Dziwne, gdy znajduję się w środku takiej zabawy, wśród hałasu instrumentów, pośród takiej światowej radości – moje serce się zamyka, ogarnia mnie smutek i wybieram miejsce odosobnione, oddzielone od tego całego świata, który wydaje mi się szalony; i oddaję się myślom poważnym, melancholijnym, aż w końcu chce mi się płakać… Mój duch tęsknił do innych radości. 3º – z czasu po powrocie do Aix; pisze do swego ojca: Do licha, niech już się nie twierdzi, że jeszcze jestem młody. Przygnieciony ciężarem moich 21 lat, po miesięcznym pobycie w St. Laurent czuję się, jakbym był najstarszym z ludzi. Czy jest jakieś lekarstwo na nudę? A dwa miesiące później: Tato najdroższy, naprawdę nie mogę już wytrzymać: umieram z nudów i melancholii. Oto już trzy miesiące, jak tu przyjechałem, a czuję się jak grzyb znudzony miejscowością i jej mieszkańcami.
Kryzys religijny
Lata te są również czasem kryzysu religijnego. Wydaje się, że Eugeniusz nie potrafi dostrzec Chrystusa; imię Jezusa znika z jego pism; staje się krytyczny wobec Watykanu i papieża. Z listu do ojca: Drogi tato, jak zwykle przesyłam ci plik gazet. W jednej znajdziesz breve legata papieskiego, który udziela odpustu zupełnego wszystkim Francuzom. Jeśli to wystarczy, aby zmyć z nich wszystkie zbrodnie, to trzeba przyznać, że władza apostolska nie ma granic. Co do mnie, to – bez obawy, że będę nazwany typem antyreligijnym – zadaję kłam podobnym odpustom i bezdyskusyjnie domagam się rzetelnego oddania tego, co ukradli; i bez tego nie ma przebaczenia. W tym samym liście wspomina też o odpowiedzi, jaką przesłał pewnemu kanonikowi, który był entuzjastą polityki papieża Piusa VII, a konkordat z Napoleonem uważał za arcydzieło: Cokolwiek by ksiądz nie twierdził, to faktem jest, że przy tej okazji papież się skompromitował (Eugeniusz używa włoskiego wyrażenia si è sporcificato, które dosłownie trzeba by przetłumaczyć jako ześwinił się). Warto zauważyć, że zaledwie kilka lat później Eugeniusz będzie bronił konkordatu i napisze do swojego ojca: Są dwa rodzaje przekonań: polityczne i religijne. Każdemu wolno myśleć, jak mu się podoba, w zakresie tych pierwszych albo też może milczeć, jeśli nie myśli jak inni, i tak właśnie ja robię. Inaczej, gdy chodzi o te drugie. Skoro jest się katolikiem, to już nie można wybierać lub pójść za swoimi skłonnościami. Trzeba koniecznie przyjmować decyzje tego, który po to został ustanowiony, aby pouczać; w wypadku sprzecznych opinii błądzi ten, kto nie jest z Piotrem. A Piotrem był ciągle ten sam Pius VII.
Niejedno młode życie kończy się dokładnie w tym miejscu: kryzys, całkowity bezsens, z którego – wydawać by się mogło – nie ma wyjścia. Po ludzku. Ale jest jeszcze Bóg, który jak dobry pasterz szuka zagubionej owcy. Zresztą na Boga Eugeniusz nigdy swego serca nie zamknął: nie zaprzestał praktyk religijnych, czytał Pismo Święte, słuchał kazań, uczestniczył w rekolekcjach, ponawiał wyznania wiary; powraca też, żywe w dzieciństwie, zainteresowanie światem ubogich: swój wzrok i swoje kroki kieruje ku więźniom, ku chorym i potrzebującym… Niewątpliwie szczere było pytanie retoryczne, które postawił sobie po nawróceniu: Ileż to razy w minionym życiu moje rozdarte i udręczone serce wyrywało się ku swojemu Bogu, od którego się oddaliło?
Decyzja i Wielki Piątek 1807 r.
Był coraz bliżej życiowej decyzji, ale najwyraźniej doświadczał tego, co przeżywał św. Augustyn na progu swego nawrócenia, gdy z głębi duszy wołał: Niech już się stanie, niech już się stanie, a progu nie mógł przekroczyć, ponieważ – jak wyznaje – Zatrzymywały mnie zupełne głupstwa, skończone marności, moje stare przyjaciółki (…), a przemożne przyzwyczajenie mówiło: „Czy sądzisz, że będziesz mógł żyć bez tych rzeczy?”. Szlachecka duma dyktowała Eugeniuszowi słowa listu do ojca: Urodziłem się, by zostać kimś. Bóg pozwolił, abym urodził się z rodziców poważanych… I dał mi dość dobrej woli, bym odważył się pójść ich śladami. Demon niepokoju i niezgody zrzucił mnie ze szczytu, do którego dążyłem, zanim jeszcze mogłem go osiągnąć. Wierny jednak mojemu powołaniu, zawsze za cel uważałem chwałę, a za nagrodę szacunek dobrych ludzi. Jeżeli doszedłem do pierwszej, to dowód, że zasłużyłem na drugi. Chwały miała mu przysporzyć realizacja dwóch projektów: małżeństwo z bardzo bogatą i dobrą kobietą albo powrót na Sycylię, by tam zrobić karierę na dworze królewskim. Obydwa projekty spełzły na niczym. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że tak jak ongiś zamknęły się bramy trudnego i niespokojnego dzieciństwa, tak teraz zamykały się bramy burzliwej młodości. Osobiste niepowodzenia związane z niemożliwością realizacji życiowych planów zmusiły Eugeniusza do refleksji, a Bóg wyraźnie przyśpiesza ten proces i dotyka jego serca wydarzeniem, które w oblackiej tradycji nazwano doświadczeniem Wielkiego Piątku, z którego – opłakując własne grzechy – wyszedł przekonany o ogromie Bożej miłości, o wartości Chrystusowej Krwi i o własnej wartości, którą się mierzy ceną Krwi Chrystusa. Dobiegł końca trwający kilka lat proces nawrócenia, uspokoiły się wielkie zmagania ducha i rodziła się pewność, że w całkowitym oddaniu się Chrystusowi spełnią się pragnienia jego serca: mógłby powtórzyć za św. Augustynem: Stworzyłeś nas, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie.
Powracająca od jakiegoś czasu, uśpiona w dzieciństwie myśl o kapłaństwie staje się coraz bardziej żywa. Aby dobrze rozeznać wolę Bożą, Eugeniusz szuka rad u takich mistrzów kierownictwa duchowego jak ks. A. Duclaux i ks. A. Magy. Ten ostatni, po kilku rozmowach i wymianie listów, konkluduje: Pana powołanie jest tak jasne, jak samo południe w najpogodniejszy dzień. Zaangażowanie się na drodze powołania kapłańskiego chce być przede wszystkim odpowiedzią na miłość Zbawiciela, której doświadczył. I tak 12 października 1808 roku – wbrew oporom matki, które będą mu towarzyszyć aż do święceń – wstępuje do Seminarium Duchownego św. Sulpicjusza w Paryżu.
Seminarium
Seminaryjna korespondencja z matką, siostrą i ojcem ujawnia jeszcze inny motyw wstąpienia do stanu duchownego: owo wielkopiątkowe doświadczenie zbawczej miłości Chrystusa, choć bardzo osobiste, nie zamknęło się w ramach prywatności. Zdobyty przez Jezusa, Eugeniusz uświadamia sobie, że w sytuacji, w jakiej był, znajduje się mnóstwo chrześcijan; obok niego są tłumy, które ignorują Krew przelaną przez Zbawiciela, a nawet nią gardzą. Ci ludzie należą do Kościoła, tj. do rodziny tych, którzy jak on zostali odkupieni najdroższą Krwią Chrystusa. Do matki napisze: Bóg żąda ode mnie, abym się poświęcił Jego służbie w celu ożywienia wiary, która powoli wygasa wśród ubogich. Jednym słowem Bóg chce, abym był gotowy wykonać wszystkie Jego rozkazy dla Jego chwały i dla zbawienia dusz, które On odkupił swoją najdroższą Krwią. Jeszcze wyraźniej ujmie to – wspominając początki powołania – w liście do ojca: Poświęciłem się służbie Kościoła, ponieważ był on prześladowany, ponieważ był opuszczony (…), ponieważ widząc, że wielkimi krokami zmierzamy do schizmy, obawiałem się, że niewielu znajdzie się wspaniałomyślnych, którzy będą umieli poświęcić swoją wygodę lub nawet życie dla ocalenia jedności wiary, i ponieważ wydawało mi się, że Bóg dał mi dość siły, aby stawić czoło wszystkim niebezpieczeństwom.
W seminarium paryskim Eugeniusz spotyka ludzi odważnych i wielkiej wiary, jak Jacques André Emery czy Antoine Duclaux – wybitnych przedstawicieli sulpicjańskiej duchowości, której fundamenty położył Jean-Jacques Olier, a równocześnie wielkich obrońców Kościoła i papieży. Kleryk Eugeniusz de Mazenod całkowicie odnajduje się w klimacie, jaki panuje w Seminarium św. Sulpicjusza: przynależąc do Stowarzyszenia Apostolskiego, w sposób szczególny oddaje się pracy nad sobą; w czasie największego napięcia na linii Napoleon–Stolica Apostolska jest tajnym łącznikiem między tzw. czarnymi kardynałami a ośrodkiem sulpicjańskim i więzionym papieżem Piusem VII; katechizując najbiedniejsze dzieci w przyseminaryjnej parafii, kieruje swoją apostolską gorliwość ku ubogim. Po trzech latach formacji seminaryjnej, 21 grudnia 1811 roku, przyjmuje święcenia prezbiteratu z rąk bpa J.F. Demandolx.
Początki działalności duszpasterskiej
Niespełna rok po święceniach, w październiku 1812 roku, ks. Eugeniusz de Mazenod opuszcza Paryż i wraca do swojego rodzinnego Aix-en-Provence z postanowieniem poświęcenia się posłudze wśród ubogich i młodzieży. Z tego powodu władze diecezjalne nie przydzieliły go do żadnej parafii, a on, zamieszkując u matki, mógł zająć się tymi, którzy pozostawali na marginesie struktur parafialnych, a nawet poza nimi: dziećmi i młodzieżą, służącymi, wieśniakami, jeńcami wojennymi, włoskimi emigrantami… Do prostego ludu Aix i okolic zwracał się w języku prowansalskim, a młodych skupił wokół siebie, tworząc Stowarzyszenie Młodzieży Chrześcijańskiej. Ogrom posług, jakich się podjął, a także epidemia tyfusu były przyczyną wyczerpania i ciężkiej choroby, która omal nie zakończyła się śmiercią.
Poszukiwanie współpracowników
Doświadczenie wyniesione z ciężkiej choroby uświadomiło mu, że ogrom prac, w jakie się zaangażował, przekracza jego możliwości. Rozpoczął więc poszukiwania kapłanów, którzy, podzielając jego idee oraz zapał, chcieliby z nim współpracować. W tym samym czasie w sercu ks. Eugeniusza odradza się przekonanie, które kazało mu wstąpić do seminarium: Bóg żąda ode mnie, abym się poświęcił Jego służbie w celu ożywienia wiary, która powoli wygasa wśród ubogich. Narzędziem ożywiania wiary miały być głoszone w zaniedbanych parafiach misje święte. Podpowiadał mu to – przez przyjaciela, ks. Karola Forbin-Jansona – sam papież Pius VII, który słysząc, że ów młody kapłan chce się udać do Chin, odpowiada: Bez wątpienia księdza plan jest dobry, ale dziś trzeba zwrócić większą uwagę na pomoc ludziom, którzy nas otaczają. Maxime autem ad domesticos fidei; pierwszeństwo powinny mieć misje we Francji. Słowa Ojca Świętego adresowane do przyjaciela stają się czytelnym drogowskazem: w roku 1815 kupuje pokarmelitański klasztor z przylegającym doń kościołem i angażuje się w formowanie pierwszej wspólnoty księży misjonarzy. Na początek znalazł ich czterech; byli to księża: Augustyn Icard, Sebastian Déblieu, Piotr-Nolasque Mie oraz Henryk Tempier, który stanie się jego zastępcą, powiernikiem sumienia i wiernym przyjacielem aż do końca życia. I tak 25 stycznia 1816 roku powstaje Stowarzyszenie Misjonarzy Prowansji – pierwsza oblacka wspólnota.
Początki wspólnoty
Sam Eugeniusz tak wspominał tamte wydarzenia: W roku 1815 założyłem pierwsze fundamenty naszej niewielkiej społeczności. Moim głównym celem, jaki sobie wyznaczyłem, była ewangelizacja ubogich, więźniów i dzieci. Do tego zadania potrzebowałem współtowarzyszy, którzy zdołaliby się przejąć tajemnicą natchnienia, jakie otrzymałem od Pana. Mieliśmy się poświęcić posłudze apostolskiej, a do tego potrzeba samozaparcia i gotowości do pójścia śladami apostołów w praktykowaniu rad ewangelicznych. Nie wyobrażałem sobie, aby można było dążyć do obranego celu w jakikolwiek inny sposób. Niełatwo było znaleźć współpracowników tego pokroju. Cel i charakter misjonarskiej wspólnoty zostały określone w liście z 25 stycznia 1816 roku skierowanym do kurii biskupiej. Czytamy tam m.in.: My, podpisani tu kapłani, jesteśmy głęboko przejęci budzącą litość dolą mieszkańców osad i wiosek Prowansji, którzy prawie całkowicie utracili wiarę (…). Doszedłszy do wniosku, że misje byłyby jedynym skutecznym środkiem, za pomocą którego można by wyzwolić tę politowania godną ludność ze stanu upodlenia (…), mamy zaszczyt prosić o wyrażenie zgody na złączenie się w dawnym klasztorze Sióstr Karmelitanek w Aix (…), aby tam zamieszkać jako wspólnota działająca według reguły, której zasadnicze punkty tu wyszczególniamy. Celem naszego stowarzyszenia jest nie tylko praca nad zbawieniem bliźnich przez głoszenie Słowa, ale także zapewnienie naszym członkom środków do praktykowania cnót zakonnych.
Pierwsze śluby i zalążki zgromadzenia
Na początku, żyjąc we wspólnocie i głosząc misje, misjonarze pozostawali księżmi diecezjalnymi. Ich kierunek jednak wyraźnie ewoluował ku życiu zakonnemu. Już w Wielki Czwartek 1816 roku księża de Mazenod i Tempier związali się ślubem wzajemnego posłuszeństwa. Dwa lata później, z powodu uformowania drugiej wspólnoty w sąsiedniej diecezji, Ojciec Założyciel uznał za słuszne, aby tymczasowy regulamin, jakim kierował się komunitet w Aix, zastąpić regułą zakonną. Napisana przez ks. Eugeniusza de Mazenoda w rodzinnej posiadłości St. Laurent du Verdun Reguła została przyjęta na pierwszej kapitule generalnej, która odbyła się 24 października 1818 roku, a 1 listopada tegoż roku stał się dniem ślubów zakonnych. Wtedy też oblaci otrzymali krzyż: Nie będą mieli innego wyróżniającego znaku niż ten, który jest właściwy ich posłudze, to znaczy wizerunek ukrzyżowanego Pana. Brakowało jeszcze zatwierdzenia papieskiego, które niewątpliwie ustabilizowałoby status Stowarzyszenia we Francji i otworzyłoby je na świat. W roku 1825 poprawiono tekst Reguły i przetłumaczono go na łacinę, a Ojciec Założyciel udał się do Rzymu, aby u papieża Leona XII uprosić aprobatę Stolicy Apostolskiej dla swojego zgromadzenia i jego Konstytucji i Reguł. Uzyskał ją 17 lutego 1826 roku. Odtąd Stowarzyszenie Misjonarzy Prowansji, które na krótki czas zmieniło nazwę na Misjonarze Oblaci Świętego Karola, będzie istnieć w Kościele pod imieniem Maryi: Misjonarze Oblaci Najświętszej i Niepokalanej Panny Maryi lub w wersji skróconej: Oblaci Maryi Niepokalanej (Oblati Mariae Immaculatae – OMI).
Eugeniusz wikariuszem generalnym
W wyniku tzw. restauracji Burbonów, trzy lata przed papieską aprobatą zgromadzenia, w roku 1823, miało miejsce ważne wydarzenie: reaktywowanie zlikwidowanej przez rewolucję diecezji marsylskiej i mianowanie ks. Fortunata de Mazenoda biskupem Marsylii. Ojcu Eugeniuszowi bardzo zależało na tej nominacji, bo w ten sposób zyskiwał ważnego protektora dla Misjonarzy Prowansji. Jednak nominacja ta miała całkowicie zmienić tryb jego życia. Biskup Fortunat, choć cieszył się ciągle dobrym zdrowiem, liczył już sobie 73 lata! Przyjął nominację pod warunkiem, że wikariuszami generalnymi zostaną jego bratanek Eugeniusz i o. H. Tempier. Oprócz tego, że wywołało to poważny kryzys w Stowarzyszeniu, wpłynęło również na rytm życia i na posługę Ojca Założyciela. W jego osobistym zaangażowaniu na rzecz Kościoła akcent został przesunięty z posługi typowo misjonarskiej na posługę organizacyjno-administracyjną; odtąd był przełożonym generalnym instytutu zakonnego i wikariuszem generalnym diecezji.
Eugeniusz biskupem
Okres restauracji dawnego porządku nie trwał długo, a w wyniku kolejnego przesilenia politycznego, począwszy od 1830 roku, powróciła dawna niechęć do Kościoła i kleru. Wprowadzono prawa ograniczające działalność duszpasterską i zakazano prowadzenia misji parafialnych. Postanowiono też zmniejszyć liczbę diecezji i wszystko wskazywało na to, że wraz ze śmiercią bpa Fortunata diecezja marsylska ulegnie ponownej likwidacji. Biskup Marsylii – nie chcąc, by tak się stało – poprosił Ojca Świętego, aby ten zamianował jego bratanka Eugeniusza biskupem in patibus infdelium z prawem rezydencji w Marsylii. Papież Grzegorz XVI uznał zasadność tego „zabiegu” i 1 października 1832 roku mianował o. Eugeniusza de Mazenoda biskupem tytularnym Ikozji oraz wizytatorem apostolskim Tunezji i Trypolisu. Święcenia biskupie odbyły się w Rzymie, w kościele pw. św. Sylwestra na Kwirynale 14 października 1832 roku.
Utrzymana w tajemnicy przed rządem francuskim nominacja biskupia Eugeniusza de Mazenoda, która – jak się po kilku latach okaże – była udaną próbą ratowania diecezji marsylskiej, przysporzyła nominatowi wiele nowych problemów i przykrości. Przyjęcie godności biskupiej bez pozwolenia rządu odczytano jako spiskowanie przeciw nowej władzy. Poddano go inwigilacji, pozbawiono obywatelstwa, skreślono z list wyborczych i zagrożono wydaleniem z kraju. Próba dochodzenia swoich praw przed sądem zakończyła się niepowodzeniem, ponieważ Stolica Apostolska uznała, że dla relacji Francja–Watykan lepiej będzie, jeżeli bp Eugeniusz wycofa pozew i usunie się w cień. W praktyce oznaczało to przyznanie się do winy i danie racji antykościelnym przeciwnikom. Jednak tym, co bpa Eugeniusza najbardziej bolało, było poczucie opuszczenia przez papieża, którego tak bardzo szanował i kochał. Był jednak przekonany, że Ojca Świętego trzeba słuchać nawet wtedy, gdy skutki posłuszeństwa są bolesne. Swoją gorycz wyleje w liście do jednego z zaprzyjaźnionych watykańskich kardynałów: Wycofuję się z wszystkiego i powierzam się Bożej Opatrzności; chciałbym dodać: „oraz życzliwości Ojca Świętego”, ale z tamtej strony niewiele się spodziewam… Nagroda przyjdzie od Boga. Faktycznie – pozew wycofał, złożył urząd wikariusza generalnego Marsylii i usunął się do jednego z oblackich klasztorów. Impas w relacjach z rządem trwał jeszcze długo, do roku 1836, i został rozwiązany dzięki zdolnościom mediacyjnym oblata o. Józefa Guiberta, późniejszego arcybiskupa Paryża i kardynała, oraz dzięki usilnym namowom o. H. Tempiera.
Po pojednaniu bratanka z rządem podeszły wiekiem bp Fortunat zrezygnował z zarządzania diecezją, a nowym biskupem Marsylii został Eugeniusz de Mazenod. Kierowanie diecezją nie było mu obce, ponieważ już od roku 1823, czyli od momentu jej reaktywowania, miał w nim udział, będąc wikariuszem generalnym swojego poprzednika i stryja Fortunata. Jednak czasy, w których wypadło mu rządzić diecezją, były ciągle bardzo niespokojne i bogate w społeczno-polityczne zawirowania: Wciąż odczuwalne skutki rewolucji lipcowej 1830 roku oraz fala rosnącego po niej antyklerykalizmu, kolejny przełom republikański 1848 roku, a następnie rządy Ludwika Napoleona, od 1852 roku cesarza. Z perspektywy kościelnej – końcówka pontyfikatu Grzegorza XVI oraz początek pontyfikatu Piusa IX, rewolucje i wojny w Italii, która zdążała do pełnego zjednoczenia kosztem świeckich praw papiestwa. W życiu społecznym początki ruchów robotniczych i zmagania Kościoła z szeregiem nowych ideologii, od liberalizmu po socjalizm. Jakby nie zważając na to wszystko, bp Eugeniusz wypełniał posługę biskupa-misjonarza, którego wzrok – w myśl biskupiej dewizy Pauperes evangelizantur – zwrócony był w kierunku ubogich. Jeśli tylko przebywał w Marsylii, był dostępny dla każdego człowieka, między godziną 10 a 14 każdy mógł do niego przyjść bez uprzedniego zgłaszania się. Sam chętnie wychodził na ulice miasta, aby spotkać biednych, którzy nie mieli odwagi przyjść do niego, lub iść z sakramentalną posługą do chorych. Posługa pasterska biskupa Marsylii wychodziła oczywiście poza teren kontaktów personalnych.
Życie diecezji
Wiedział dobrze, że do ożywienia życia religijnego w diecezji potrzebni mu będą gorliwi współpracownicy. Zabiega więc o nowe powołania kapłańskie oraz formację kleru. To głównie dzięki niemu diecezja, która w roku 1823 miała 171 księży, w roku 1860 miała ich 378. Dzięki temu mógł tworzyć kolejne parafie, budować nowe kościoły lub odnawiać stare. W diecezji dbał także o umocnienie istniejących już instytucji i dzieł kościelnych, szkół, stowarzyszeń czy bractw; chętnie powoływał do życia nowe. Będąc założycielem zgromadzenia zakonnego, potrafił docenić rolę osób konsekrowanych w życiu lokalnego Kościoła. W latach 1837–1861 diecezja marsylska wzbogaciła się o 10 zgromadzeń męskich i co najmniej 16 żeńskich. Natomiast sam chce dotrzeć do swoich diecezjan także poprzez okolicznościowe kazania i kierowane do nich listy pasterskie, które najczęściej mają wydźwięk formacyjny i w których zachęca wiernych do odpowiedzialności zarówno za Kościół lokalny, jak i powszechny. Ta odpowiedzialność wyraża się przede wszystkim w miłości, która jest równoznaczna z miłością do Chrystusa: Czyż jest rzeczą możliwą oddzielić naszą miłość do Jezusa Chrystusa od miłości do Jego Kościoła? Te dwie miłości się przenikają: miłować Kościół znaczy miłować Jezusa Chrystusa i odwrotnie.
Jako biskup Marsylii, drugiego co do wielkości miasta Francji, brał również udział w życiu politycznym swego kraju. Pozostając zwolennikiem monarchii, umiał dostrzegać dobro także w nowych, republikańskich formach rządu. Choć wiele go to kosztowało, potrafił pojednać się z Ludwikiem Filipem, a jego relacje z Napoleonem III były w zasadzie dobre. Ten ostatni, w roku 1855, mianował go oficerem cesarskiego orderu Legii Honorowej, rok później senatorem cesarstwa, a w 1859 zaproponował go Piusowi IX jako kandydata na kardynała. Jednak mimo że papież dobrze znał synowską miłość bpa de Mazenoda do następców św. Piotra i już wcześniej, w dowód wdzięczności, przyznał mu prawo noszenia paliusza, ze względu na kolejne zaostrzenie relacji na linii Francja–Stolica Apostolska godności tej nie zdążył mu nadać. Poprawne relacje z władzą świecką kończyły się jednak wtedy, gdy trzeba było bronić interesów Kościoła.
Wciąż we wspólnocie
Angażując się w życie diecezji marsylskiej, o. Eugeniusz de Mazenod nie przestał być superiorem generalnym założonego przez siebie zgromadzenia: był głównym promotorem jego personalnego rozwoju, terytorialnej ekspansji i postępu duchowego członków. Jeszcze przed zatwierdzeniem papieskim Ojciec Założyciel przyjmuje nowe domy i posługi: po domu macierzystym w Aix oblaci obejmują pieczę nad sanktuarium maryjnym Notre Dame du Laus (1819), następnie w Marsylii (1821) i w Nîmes (1825). Tak więc w roku zatwierdzenia papieskiego Stowarzyszenie Misjonarzy Prowansji posiadało 4 domy, 18 profesów i 8 nowicjuszy. Zasadnicza posługa misjonarzy, czyli głoszenie misji parafialnych oraz duszpasterstwo młodzieży i więźniów, została poszerzona o duszpasterstwo pielgrzymów i prowadzenie parafii. Po zatwierdzeniu papieskim powstają nowe domy i podejmowane są nowe dzieła: kolejne sanktuaria maryjne i prowadzenie wyższych seminariów duchownych w Marsylii i w Ajaccio, na Korsyce. W roku 1828 o. Eugeniusz de Mazenod wprowadzi do Stowarzyszenia braci zakonnych. Choć niepozbawione wewnętrznych kryzysów, założone w 1816 roku dzieło powoli, ale ustawicznie się rozwijało. W roku 1840 liczyło 8 domów i 55 profesów: 40 ojców, 6 scholastyków i 8 braci.
Misje ad gentes
Gdy Eugeniusz formował pierwszą wspólnotę misjonarzy, miał na myśli przede wszystkim ratowanie spustoszonego przez rewolucję Kościoła w Prowansji, a później także w innych regionach kraju. Można jednak sądzić, że już od redakcji pierwszej Reguły w jego sercu był zalążek misji zagranicznych. Wymowny jest bowiem następujący tekst: Chociaż z uwagi na obecnie zbyt szczupłą ich liczbę oraz na bardziej naglące potrzeby otaczającego ich ludu muszą na razie ograniczyć swą gorliwość do ubogich z naszych wiosek i miast, to jednak ich ambicje powinny ogarnąć świętymi pragnieniami rozległy obszar całej ziemi. Ten sam zalążek, ale już wyraźnie rozwinięty daje o sobie znać w roku papieskiego zatwierdzenia; wtedy to w liście adresowanym do jednego z kurialnych kardynałów Ojciec Założyciel napisał: Niektórzy członkowie zgromadzenia pojechaliby chętnie głosić Ewangelię poganom. Gdy więc będą liczniejsi przełożeni, będą mogli wysłać ich do Ameryki, aby wspierali biednych katolików pozbawionych dóbr duchowych oraz aby zatroszczyli się o pozyskanie nowych wiernych. Natomiast pięć lat później, w czasie kapituły generalnej 1831 roku, jednogłośnie przyjęto uchwałę, która upoważniała Ojca Założyciela do wysłania niektórych misjonarzy na misje zagraniczne, gdy tylko on uzna, że pojawiła się właściwa okazja. Tak naprawdę od tego momentu wyczekiwano na tę właściwą okazję.
Pierwsi misjonarze oblaci w Kanadzie
Ta nadeszła, gdy w czerwcu 1841 roku przyjechał do Marsylii bp Ignacy Bourget z Montrealu i zwrócił się do przełożonego generalnego oblatów z prośbą o pomoc dla swojej rozległej diecezji. Jakaś dziwna jedność ducha w spotkaniu z kanadyjskim biskupem oraz głębokie wzruszenie wobec misyjnych potrzeb spowodowały, że jesienią tegoż roku Eugeniusz wysyła pierwszych 6 oblatów (4 ojców i 2 braci) do Kanady. W liście do o. Honorata, mianowanego przełożonym wyjeżdżających do Kanady, Ojciec Założyciel pisał: Montreal jest tylko bramą, która prowadzi naszą rodzinę ku zdobywaniu dusz w różnych krajach. I rzeczywiście w tym samym roku powstaje fundacja w Anglii. Trzy lata później oblaci będą już na zachodzie Kanady, w diecezji św. Bonifacego, skąd wyruszą do pracy misyjnej wśród Indian i Eskimosów. W roku 1847 powstaną fundacje w Stanach Zjednoczonych i na Cejlonie (obecna Sri Lanka), a w następnym roku będzie Algieria i wreszcie w 1851 roku – południowa Afryka.
Duszą misyjnej ekspansji i misyjnego dynamizmu był sam Ojciec Założyciel: podtrzymywał na duchu misjonarzy, rozpalał ich gorliwość, zachęcał do nowych inicjatyw. Dlatego chciał być informowany o wszystkim. Sam, poprzez listy, utrzymywał osobisty kontakt ze swoimi duchowymi synami i zapewniał o bliskości duchowej, której doświadczał na modlitwie, szczególnie przed Najświętszym Sakramentem. Zapewniał o tym misjonarzy i zachęcał ich do wzajemności. Oto fragment jednego z listów pisanych do o. A. Lacombe’a, bohaterskiego misjonarza kanadyjskiej Północy: Nie ma Ojciec pojęcia, jak bardzo jestem zatroskany przed Bogiem o naszych misjonarzy znad Rzeki Czerwonej. Mam tylko ten jeden środek, aby się do nich przybliżyć: tam, przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie, wydaje mi się, że was widzę, że was dotykam. Jestem przekonany, że i wy często jesteście tam, w Jego obecności. I tak spotykamy się w tym żywym centrum, miejscu naszej komunii.
Dla bpa de Mazenoda głównym celem misji zagranicznych wśród niechrześcijan było głoszenie Ewangelii, zmierzające ku nawróceniu do Chrystusa. Posyłając misjonarzy na misje zagraniczne, Eugeniusz nie kierował ich do pracy charytatywnej ani po to, aby zajmowali się żyjącymi tam katolikami, choć a priori tego nie wykluczał i gdy trzeba było, dostrzegał potrzebę, a nawet konieczność duszpasterstwa parafialnego. Chciał jednak, aby przede wszystkim ich wysiłki były skierowane na nawracanie pogan. Podstawowym narzędziem w wykonywaniu tego zadania było głoszenie słowa Bożego. Przypominał o tym misjonarzom na Sri Lance, w Kanadzie i w Afryce. Do bpa J.F. Allarda, założyciela misji w Natalu (płd. Afryka), pisał: Muszę przyznać, Biskupie, że twoje listy napawają bólem. Aż dotąd wasza misja jest misją nieudaną. Mówiąc szczerze: nie wysyła się wikariusza apostolskiego i pokaźnej liczby misjonarzy, aby troszczyli się o kilka rozproszonych osad starych katolików. Jeden misjonarz wystarczyłby do obsłużenia tych chrześcijan. A jest sprawą oczywistą, że utworzono tam wikariat ze względu na pogan.
Istota misji ad gentes
Jak się miały misje ad gentes do pierwotnej intuicji charyzmatu: Evangelizare pauperibus misit me (Posłał mnie Pan głosić Ewangelię ubogim)? Według biskupa de Mazenoda były one jego pogłębieniem i uwyraźnieniem: w misjach zagranicznych charyzmat oblacki znalazł po prostu nowe formy wyrazu. W tym duchu zwraca się do misjonarzy w zachodniej Kanadzie: To ja stawiam pieczęć na waszym apostolskim powołaniu; wychodząc z mego łona, pędzicie, aby zdobywać dusze, i trzeba dodać: dusze najbardziej opuszczone; bo czy można znaleźć dusze bardziej porzucone niż dusze tych biednych pogan, do ewangelizowania których, na mocy bezcennego przywileju, powołał nas Bóg? Prawie zawsze poganie byli także bardzo biedni materialnie, ale nie był to zasadniczy powód, aby uważać ich za ubogich. Ojciec Założyciel posyła do nich misjonarzy przede wszystkim ze względu na racje płynące z wiary. Widział te opuszczone i biedne dusze z perspektywy ich wartości, którą się mierzy ceną Chrystusowej Krwi.
Tak więc nie ma jakiejś istotnej różnicy między misjami parafialnymi a misjami zagranicznymi. I jedne, i drugie są posłaniem do ubogich i opuszczonych. W jednym i drugim przypadku zasadniczym narzędziem jest głoszenie słowa Bożego i posługa sakramentów. W obu wypadkach taka sama też powinna być jakość misjonarza. Jacy mają być? – pyta Eugeniusz. Jak zatem mają postąpić ludzie, którzy pragną pójść śladami Jezusa Chrystusa, swego Boskiego Mistrza, aby odzyskać dla Niego te liczne rzesze, które zrzuciły Jego jarzmo? Muszą rzetelnie pracować, aby stać się świętymi! Misjonarz, którego Eugeniusz chętnie nazywał mężem apostolskim, który ma ewangelizować innych, powinien gorliwie naśladować przykład i cnoty Jezusa Chrystusa. Terenem, na którym to się realizuje, jest życie wspólnotowe.
Otwarcie na misje zagraniczne okazało się dla oblatów momentem przełomowym: dało początek ekspansji geograficznej zgromadzenia, pomnożyło oblackie powołania oraz uwyraźniło i pogłębiło pierwotny charyzmat o misje zagraniczne. Jakże wymowne są liczby: w roku wyjazdu do Kanady, czyli 25 lat od założenia, zgromadzenie liczyło 55 członków; 20 lat później – w roku śmierci Ojca Założyciela – oblatów było prawie dziesięć razy więcej! W roku 1841 oblaci byli tylko w jednym kraju; w roku 1861 byli już na trzech kontynentach.
Schyłek życia Eugeniusza de Mazenoda i jego testament
Ogrom pracy, troska o zgromadzenie i diecezję, związane z tym problemy, a często także niezrozumienie, przykrości i fałszywe oskarżenia wpłynęły na osłabienie zdrowia niemłodego już biskupa założyciela. Gdy kończył się rok 1860, 78-letni Eugeniusz de Mazenod zapadł na zdrowiu. Po kilkumiesięcznym polepszeniu nastąpił gwałtowny nawrót choroby. 20 maja 1861 roku rozpoczął się stan agonii. Na prośbę współbraci, aby im pobłogosławił, chętnie to uczynił i wypowiedział ostatnie przesłanie: Powiedzcie wszystkim, że umieram szczęśliwy… Że umieram szczęśliwy, ponieważ dobry Bóg raczył mnie wybrać, abym założył w Kościele Zgromadzenie Oblatów Maryi Niepokalanej. I zakończył słowami, które w tradycji oblackiej znane są jako testament Ojca Założyciela: Praktykujcie wśród was miłość, miłość, miłość, a na zewnątrz gorliwość o zbawienie dusz. Nazajutrz, 21 maja, w poniedziałek po uroczystości Zesłania Ducha Świętego, około godz. 21, na końcu brewiarzowej modlitwy przed spoczynkiem, w czasie odmawiania antyfony Salve Regina, przy słowach o łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo, oddał duszę Bogu.
Podsumowanie i wyznania ojca Eugeniusza
Na życie Ojca Założyciela, bpa Eugeniusza de Mazenoda, można patrzeć z dwóch perspektyw: z perspektywy założyciela i superiora generalnego Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej oraz z perspektywy biskupa,pasterza diecezji marsylskiej. Nie są to jednak dwie drogi życia: droga jest jedna, ale dwupasmowa. To taka autostrada, którą Eugeniusz zmierzał ku świętości. Dojazd na tę autostradę nie był łatwy; sporo nabłądził, zanim na nią wjechał. W końcu znalazł wjazd, a bramką było doświadczenie Chrystusa Ukrzyżowanego, jakiego doznał w ów Wielki Piątek. Z tej dwupasmowej autostrady życia już nie zjechał, aż osiągnął cel podróży – świętość. Droga była długa, więc były i spowolnienia, i zatrzymania: na odpoczynek, na tankowanie, na usunięcie usterki. Od wielkopiątkowego uświadomienia sobie, że szukanie szczęścia poza Bogiem prowadzi do nieszczęścia, podjął trud bycia świętym i wytrwale zmierzał ku doskonałości. Analiza jego pism, a szczególnie zapisków rekolekcyjnych wskazuje, że jego droga do świętości nie była łatwa. Bywa, że autostrady sporo kosztują. Oto kilka wyznań:
W pierwszych latach kapłańskiej posługi w Aix, w czasie swoich rekolekcji, w grudniu 1814 roku zapisze: Aby pracować nad zbawieniem dusz, trzeba, abym był święty, bardzo święty! Po pierwsze, dlatego że bez tego daremne będą próby nawrócenia kogokolwiek: jak bowiem można dać coś, czego się nie posiada? To przecież z obfitości trzeba dawać! A po drugie, mierna cnota nie ostoi się pośród świata… Trzeba absolutnie, by blask cnót kapłana był tak gwałtowny, żeby rozpraszał wszelkie mgły, które wznoszą się wokół niego, i żeby przebijał się przez najcięższe chmury.
Podczas rekolekcji przed przyjęciem święceń biskupich zauważy, że w pierwszych latach kapłaństwa był bardziej święty niż obecnie, i doda: Wiem, że kapłaństwo, którym jestem uhonorowany od 21 lat, jest stanem doskonałości; wiem także, że wynosząc mnie do biskupstwa, Kościół uznał mnie za obdarowanego obficie cnotami, które ja ledwo dostrzegam w swojej duszy lub nawet – ku mojemu wstydowi – jestem ich wręcz pozbawiony. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak tylko powtórzyć słowa ewangelicznego dłużnika: „Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko Ci oddam” (Mt 18,26). Dopomóż mi, Panie, i daj mi czas, a ja zrobię wszystko, aby stać się takim, jakim mnie pragniesz.
W 1837 roku, w czasie rekolekcji przed objęciem diecezji marsylskiej, zanotuje: Trzeba iść naprzód; to konieczność, którą sam Bóg mi narzuca. Potrzeba mi dużo odwagi i zdania się na Jego łaskę. Chcąc tego dokonać, powinienem poważnie pracować, by stać się świętym. Ten nowy okres mego życia musi być czasem całkowitej odnowy. Już wiele razy moje dobre postanowienia spełzły na niczym. Teraz jednak okoliczność jest zbyt sprzyjająca, aby jej nie wykorzystać. Bez tego kim będę? Naprawdę trzeba, by moja dusza na nowo się zahartowała. Bóg daje mi okazję, bo nakłada na mnie wielki obowiązek, którego nie będę mógł właściwie wypełnić, jak tylko wtedy, gdy będę kroczył śladami świętych.
Widać z powyższego, że droga do doskonałości nie była jakimś jednostajnym i ciągłym wznoszeniem się ku wyżynom. Były na niej zastoje, były zniechęcenia, była świadomość słabości, zaniedbań i grzechu. Eugeniusz de Mazenod został jednak świętym, ponieważ nade wszystko kochał Jezusa Chrystusa i Kościół – wspaniałe dziedzictwo Zbawiciela, nabyte przez Niego za cenę Krwi. Z miłości do Kościoła wypływała miłość do jego pasterzy, a szczególnie do następców św. Piotra. Został świętym, bo miał żywe nabożeństwo do świętych, szczególnie do apostołów, których uważał za pierwszych ojców zgromadzenia, a także do Maryi Niepokalanej, którą uważał za Matkę oblatów i do której nabożeństwo kazał szerzyć wszędzie tam, gdzie zaprowadzi ich posługiwanie. Synowskiej miłości do Maryi poświęcił kilka sugestywnych zdań w swoim testamencie: Wzywam (…) wstawiennictwa Najświętszej i Niepokalanej Panny Maryi, Matki Boga i z całą pokorą, ale i pociechą, odważam się Jej przypomnieć o synowskim zawierzeniu Jej całego mojego życia oraz o ustawicznym pragnieniu, aby była poznana, kochana i czczona wszędzie tam, gdzie posługują ci, których Kościół dał mi za synów. Został świętym, ponieważ przede wszystkim pozostał wierny wymaganiom, jakie postawił swoim duchowym synom w pierwszej Regule. Najpierw pytał: Jak zatem mają postąpić ludzie, którzy pragną pójść śladami Jezusa Chrystusa, swojego Boskiego Mistrza? I odpowiedział: Muszą rzetelnie pracować, aby stać się świętymi. Muszą iść odważnie tymi samymi drogami, po których przeszło tylu pracowników ewangelicznych, którzy zostawili nam tak wspaniałe przykłady cnoty w wypełnianiu tego posługiwania, do którego czują się wezwani podobnie jak tamci. Muszą całkowicie wyrzec się siebie, a troszczyć się jedynie o chwałę Bożą i dobro Kościoła, o zbudowanie i zbawienie dusz. Muszą nieustannie odnawiać się w duchu swego powołania, żyć w stanie ciągłego samozaparcia i wytrwałej woli osiągnięcia doskonałości. Muszą bez przerwy pracować nad tym, aby stać się pokornymi, łagodnymi i posłusznymi, miłującymi ubóstwo, pokutującymi i umartwionymi, oderwanymi od świata i rodziny, pełnymi zapału, gotowymi poświęcić całe swe mienie, zdolności, odpoczynek, osobę i życie z miłości do Jezusa Chrystusa, w służbie Kościołowi i dla uświęcenia bliźnich.
To powtarzające się słowo muszą jest niczym znak nakazu na Eugeniuszowej autostradzie życia. Przestrzegając go, dojechał do celu. Najważniejszą bramkę przejechał 21 maja 1861 roku – w dniu śmierci, lub lepiej – w dniu narodzin dla nieba. Wnet okazało się, że były jeszcze do pokonania kolejne dwie: 19 października 1975 – beatyfikacja oraz 3 grudnia 1995 – kanonizacja. Może każdemu z nas, a szczególnie nam, oblatom, św. Eugeniusz mówi dzisiaj: W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego (2 Tm 4,7-8).
Na podstawie tekstu o. Marcello Zago, oprac. o. Paweł Latusek OMI