Gorzów Wlkp.: Jesienią też chce się żyć – niezwykły Dom u Oblatów, niezwykłe historie

This is a custom heading element.

15 listopada 2021

Powiedzieć, że to placówka dla osób starszych, to jakby nic nie powiedzieć. Dom u Oblatów to coś o wiele więcej.

Potrzebę takiego domu przy klasztorze przyniosło życie.

Nasza wspólnota parafialna, widać to już mocno, starzeje się. Pokolenie osób starszych, które do niedawna było filarem parafii, dziś potrzebuje troski ze strony duszpasterzy. Chcemy w ten sposób wyrazić wdzięczność za ich wieloletnie świadectwo życia wiarą i być blisko nich. W jesieni życia mogą tutaj ze wspólnoty czerpać siłę – wyjaśnia superior o. Piotr Osowski OMI, przełożony gorzowskich oblatów.

Nasi domownicy mogą tu porozmawiać w gronie przyjaciół, rozwiązywać codzienne problemy i aktywnie spędzać czas. Często przychodzą do nas osoby samotne lub po stracie bliskich i już po kilku tygodniach widać w ich oczach radość i poczucie bezpieczeństwa – dodaje kierownik domu Marzena Kruszakin.

Gimnastyka, arteterapia i Msza

Dom powstał w 2014 r. z inicjatywy o. Piotra Darasza, ówczesnego proboszcza oblackiej parafii pw. św. Józefa w Gorzowie Wielkopolskim. Z placówki, działającej dzięki dotacji miasta, może korzystać 15 osób.

Ale dziś zapotrzebowanie jest dużo większe i często dzwonią do nas dzieci, szukając wsparcia dla swych rodziców, którzy większą część dnia spędzają sami w domu – mówi M. Kruszakin. – Nasi podopieczni to w dużej mierze parafianie, ale są też osoby dojeżdżające z innych dzielnic Gorzowa Wlkp. Zazwyczaj mieszkają samotnie, a kontakt z rówieśnikami i wspólnie spędzany czas pełni w ich życiu bardzo ważną rolę – dodaje.

Zabawa karnawałowa (zdj. archiwum OMI)

Placówka przy ul. Brackiej jest czynna codziennie od poniedziałku do piątku. Większość seniorów dzień rozpoczyna Mszą św. o godz. 8.

W rozkładzie dnia są oczywiście posiłki: śniadanie, kawa i obiad. Dla chętnych jest gimnastyka. Poza tym codziennie staramy się wychodzić na spacery – wyjaśnia kierownik. – W ramach terapii zajęciowej bardzo lubiane są muzykoterapia, biblioterapia, arteterapia. Często dzięki tym zajęciom seniorzy dopiero teraz odkrywają swoje talenty – dodaje.

Zobacz: [Gorzów Wielkopolski: „Dom u oblatów” z posiłkami u seniorów]

Podopieczni lubią spędzać czas na grach zespołowych, ale też na pracy indywidualnej.

Celem terapii są aktywizacja społeczna oraz aktywna rekreacja – tłumaczy kierownik placówki. – Istotne są też spotkania z zaprzyjaźnionymi placówkami. Choć pandemia trochę to ograniczyła, udało nam się jednak przygotować dla podopiecznych z Przedszkola Integracyjnego nr 27 nagrania bajek na Dzień Dziecka. Oczywiście czytali je nasi seniorzy. Niespodzianki otrzymujemy również od przedszkolaków –  dodaje.

Dużo się przeszło

Każdy uczestnik to inna, wyjątkowa historia. Od siedmiu lat przychodzi tu Janina Jakubowska. To dla niej odskocznia od codziennego życia.

Tutaj mogę się spotkać z drugim człowiekiem. To dla mnie najważniejsze! – podkreśla gorzowianka. – Moją szczególną pasją są prace manualne, np. decoupage. Szydełko i druty to już nie dla mnie, bo źle widzę – dodaje.

Jej rodzinne korzenie sięgają Darachowa k. Tarnopola. Gdy wyjeżdżała stamtąd po wojnie, miała 7 lat.

To trudne wspomnienia. Na własne oczy widziałam rzeź wołyńską. To do dzisiaj siedzi w człowieku. Wiele trupów widziałam. Przyszli w nocy, wszystko splądrowali, a do haka na ścianie przywiązali sznur i chcieli nas powiesić. Ale na szczęście ktoś zapukał i zostawili nas. Mogliśmy zginąć – podkreśla pani Janina. – Kiedyś przeglądałam mapy w internecie i zobaczyłam swój dom. Stoi i jest odnowiony. Chciałabym tam pojechać i zobaczyć, ale nocować nie dałabym rady – dodaje.

Dla emerytowanej pielęgniarki Polskiego Czerwonego Krzyża zawsze były ważne rodzina, kraj i wiara. Tak pozostało do dziś.

Wychowałam się w rodzinie wierzącej i patriotycznej. Mój ojciec całą wojnę służył w armii Andersa. Gdy wrócił w 1947 roku, był szkalowany. Wiadomo, jakie to czasy były. Dużo się przeszło – opowiada pani Janina. – Dziś cieszę się trójką dzieci. Dużo mi pomagają. Mam też sześcioro wnucząt i czworo prawnuków – dodaje.

Wspólnie spędzany czas (zdj. archiwum OMI)

Babciu, opowiadaj!

Także Zofia Mamys lubi przychodzić do oblackiego domu.

Rozmawiamy, opowiadamy, śpiewamy i modlimy się razem. Chce się żyć! – podkreśla z uśmiechem pani Zofia. – Gdyby nie ten dom, to dzisiaj nie rozmawiałabym, stojąc o własnych siłach. Któregoś dnia ścierpła mi noga. Chciałam wrócić do siebie, ale na szczęście opiekunowie zatrzymali mnie i wezwali pogotowie. Gdy lekarz zabrał mnie do karetki, usłyszałam, że to rozległy wylew krwi do mózgu. Dzięki temu, że byłam tutaj, i szybkiej reakcji, jakoś stoję na nogach. W szpitalu leżałam dwa i pół miesiąca. Zawszę modlę się: „Panie Boże, dałeś mi krzyż, to proszę, pomóż mi go dźwigać!”. I Pan Jezus pomógł, bo wstałam – dodaje.

Pani Zofia chodzi do kościoła do dziś. Teraz ma blisko, ale kiedyś z rodzinnego Konstantynowa k. Mińska musiała iść na niedzielną Mszę piechotą około 5 km. Dobrze to pamięta, podobnie jak i to, że mieli być wywiezieni na Sybir, ponieważ jej ojciec miał dużo ziemi.

Pamiętam te przygotowane worki suszonego chleba, bo co innego można było tam zabrać? Ale Niemcy napadli na Rosję i Sowieci nas nie wywieźli. Oj, tych historii jest wiele. Żałuję, że nie zaczęłam pisać książki, bo wiele jest do opisania. Opowiadam to mojej prawnuczce. Staram się przekazać to, co zawsze było dla mnie ważne, na przykład, że nigdy nie wyrzucałam chleba do śmietnika, bo jak kiedyś chleb upadł, trzeba było go podnieść i pocałować.

Tęskniłam za tym miejscem

Już cztery lata do Domu u Oblatów przychodzi Janina Sowa. Ona też pochodzi ze Wschodu. Przyszła na świat w Husiatynie nad Zbruczem w województwie tarnopolskim.

Tam rozpoczęłam edukację. Z pierwszej klasy mam świadectwo niemieckie, a z drugiej – rosyjskie. Potem przyjechaliśmy tutaj i do trzeciej klasy chodziłam w szkole w Kołczynie. Aż wreszcie sama zostałam nauczycielką. Podobnie jak moje dzieci, a nawet wnuczka – mówi z uśmiechem i dodaje, że uczyła m.in. matematyki i biologii. – Oprócz tego prowadziłam tzw. działalność spółdzielczą, czyli sklepiki szkolne. Byłam nawet zwierzchnikiem spółdzielni uczniowskich. Łącznie opiekowałam się 23 z nich w Gorzowie Wlkp. i okolicy. To była taka nauka przedsiębiorczości. Starałam się zawsze wychowywać dzieci w duchu uczciwości, koleżeństwa, miłości do ojczyzny – dodaje.

(zdj. Krzysztof Król/Foto Gość)

Jej zdaniem Dom u Oblatów jest bardzo potrzebny.

Niedawno trochę się połamałam i nie mogłam przychodzić. Bardzo wtedy tęskniłam za tym miejscem – podkreśla. – Tutaj jesteśmy razem, a także możemy zbliżać się do Boga. Śpiewamy razem godzinki, odmawiamy różaniec, a po drodze tutaj idę na Mszę św. Jestem wdzięczna Bogu za to, co mam, i jestem szczęśliwa. Mam wspaniałe dzieci, które się o mnie troszczą. Nie narzekam na starość – mówi.

Korepetycje z życia

Mówi się, że wszystko Panu Bogu wyszło, tylko starość się nie udała. Co na to podopieczni oblackiego domu?

Nie zgadzam się z tym! – mówi Krystyna Grześ, związana z placówką od jej początku. – Oczywiście teraz człowiek traci siły i wie, że zbliża się ku końcowi, ale jesień życia, choć trudna, ma też piękne kolory – podkreśla.

Dom u Oblatów bardzo ją cieszy.

Gdy mój mąż w wieku 86 lat stracił wzrok, siedział tylko w domu i słuchał radia, ale gdy otworzyli Dom u Oblatów, mogliśmy spędzać pół dnia z innymi ludźmi. A dzieje się tu niemało, bo oprócz przeróżnych zajęć wychodzimy też do muzeum, teatru czy kawiarni. Najważniejsze jest przebywanie razem – dodaje.

Reklama

Oczywiście dobre miejsca działają w obie strony. Wiele dobrego czerpią też pracujący tutaj opiekunowie. Dostają tu korepetycje z życia.

Człowiek nabiera dystansu do współczesnego świata, gdy słyszy, jak pani Zosia mówi: „Nigdy nie miałam tak dobrze jak teraz – ciepło w mieszkaniu, bieżąca woda i jedzenie” – zauważa Marzena Kruszakin.

Wspólnie realizowane pasje (zdj. archiwum OMI)

Ona też nie uważa, że starość się Panu Bogu nie udała.

Gdy dzisiaj świat goni za urodą, sprawnością fizyczną, posiadaniem kontroli i sprawczości, osoby starsze nie spełniają tych oczekiwań, są przez to nieatrakcyjne i wzbudzają w nas lęk przed podeszłym wiekiem. Tak naprawdę boimy się tego, czego nie znamy. Przebywanie z seniorami uświadamia nam, że jesień życia to zbieranie owoców tego, co się wcześniej zasiało, a wszelkie trudności wyzwalają w nas nieznaną do tej pory siłę, by sobie z nimi poradzić. Urzeka nas w nich nieustępliwość w pokonywaniu ograniczeń, których my nie mamy, mądrość życiowa, pokora, cierpliwość i zgoda na to, że nie zawsze wszystko będzie od nas zależało. Jesień życia nie jest przygnębiająca. Jest za to pełna wyzwań i możliwości realizacji swoich pasji i marzeń – dodaje.

 

(Krzysztof Król/Gość Zielonogórsko-Gorzowski, 45/2021)