„To miejsca, gdzie jako duchowny nigdy bym nie trafił” [ROZMOWA]

"W sercu nadal czuję się synem św. Eugeniusza, tego nie da się zapomnieć, czy wyprzeć ze swojego życia".

7 maja 2023

Od kilkunastu lat prowadzi Szkolne Koło Caritas. Mąż, ojciec, katecheta… żyjący wiarą na co dzień. Pod koniec zeszłego roku w ramach wolontariatu wraz z młodzieżą i rodzicami uratował życie pięcioletniej Anjary z Madagaskaru. O swoim związku z oblatami, wierze i powołaniu osoby świeckiej – z Krzysztofem Tomiakiem rozmawia o. Paweł Gomulak OMI.

Dzień Dobra organizowany przez Szkolne Koło Caritas w Poznaniu (zdj. archiwum prywatne K. Tomiaka)

Paweł Gomulak OMI: W jaki sposób jesteś związany z oblatami?

Krzysztof Tomiak: Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej znam od dzieciństwa, pochodzę z Obry. Tam dorastałem karmiąc się duchowością oblatów. Jestem absolwentem Niższego Seminarium Duchownego w Markowicach. Miałem również okazję przez wiele lat żyć i kształtować swoje powołanie oraz wiarę będąc alumnem Wyższym Seminarium Duchownym w Obrze – był to dla mnie błogosławiony czas. W moim przypadku zakończył się rozeznaniem innej drogi, jednak w sercu nadal czuję się synem św. Eugeniusza, tego nie da się zapomnieć, czy wyprzeć ze swojego życia. Dla mnie to ogromna wartość i doświadczenie, które zmieniło moje życie i ukierunkowało je na najbiedniejszych – materialnie i duchowo.

Dzieci z Poznania uratowały życie 5-letniej Malgaszki

Jesteś katechetą i organistą w parafii. Czy w Kościele jest miejsce dla osób świeckich?

Opuszczając mury klasztoru, wiedziałem, że chcę być blisko Boga, chcę głosić Chrystusa w środowisku, w którym On mnie postawi. Czy w Kościele jest miejsce dla świeckich? Oczywiście. Pracuję jako organista, katecheta, w firmie Święty Wojciech Dom Medialny odpowiadam za Strefę Katechety, prowadzę Caritas. Chciałem uczyć religii, katechizować – nigdy jednak nie myślałem o pozostałych zaangażowaniach. One pojawiły się później – zupełnie ich nie szukając. Boża Opatrzność tak kieruje moimi drogami, że zawsze znajduje mi miejsce, gdzie mógłbym służyć i dzielić się swoim doświadczeniem. To miejsca, gdzie jako duchowny nigdy bym nie trafił. Świeccy, jeśli tylko chcą, mogą znaleźć miejsce w Kościele dla siebie, dla dawania siebie innym. Nasze powołanie jest inne niż duchownych, czy osób zakonnych, jest jednak na nie miejsce. Widzę, że mogę docierać do ludzi, do których nie dotrą kapłani. Mogę żyć i pracować wśród tych, do których Ewangelię mogę zanieść tylko jako świecki.

Łeba: Świeccy zgłębiają duchowość św. Eugeniusza [ZDJĘCIA, WIDEO, AUDIO]

Jako katecheta założyłeś i prowadzisz Szkolne Koło Caritas. Skąd ten pomysł?

Pamiętam, kiedy przed 12 laty w Kopanicy, podczas wizytacji ks. abp Stanisław Gądecki zapytał, czy mamy w szkole Szkolne Koło Caritas? Odpowiedzieliśmy, ze nie ale przecież organizujemy różne zbiórki. Odparł, że w Caritas nie chodzi o zbiórki. Dało mi to do myślenia i było początkiem zaangażowania się jako nauczyciel w SKC (Szkolne Koło Caritas). Często myślimy, że jeśli wpłacimy jakąś kwotę pieniędzy, przyniesiemy jedzenie, czy ubrania, to pomagamy. Cenniejszym od dóbr materialnych jest jednak nasz czas i MIŁOŚĆ. Widać to wśród młodych ludzi, pośród których pracuję – oni sami nie mają NIC! Mogą dać tylko swoje dłonie, oczy, serce i czas! To przewyższa wszelkie dary materialne. Po pierwsze MIŁOSĆ – to hasło naszego wolontariatu. Boża Opatrzność zatroszczy się o środki materialne – doświadczam tego od 10 lat.

W ciągu roku organizujecie wiele akcji pomocowych. Czy dzieci i rodzice chętnie się angażują w pomoc drugiemu?

Wolontariat jest fenomenem. Ludzie jednoczą się, wspólnie działają. Czy chętnie? Bardzo! Dowodem tego są nasze współprace, akcje i stałe zaangażowania – wszystko dokumentuję na www.skcstrzeszyn.pl

Jesteś też mężem i ojcem. Czy trudno jest być wierzącym we współczesnym świecie?

Tak i nie. Tak, jeśli swoją wiarę zamknę tylko w murach kościoła. Łatwo być chrześcijaninem wśród chrześcijan. Trudniej, jeśli chcę swoją wiarą żyć wśród tych, pośród których pracuję, przebywam. Chcąc wychować swoje dzieci w Bożej obecności i nauczyć ich tego, że wiara wymaga – trzeba nią żyć na co dzień. Jest to trudne i bardzo często nie wychodzi tak, jak powinno… Robiąc rachunek sumienia, widzę, że wiele wyborów, słów, postaw w moim życiu powinno być zupełnie innych, bardziej radykalnych, ewangelicznych. Często ludzka słabość wygrywa z tym, co podpowiada sumienie. Wiem jednak, że mam Kogoś większego od siebie i zawsze mogę rozpocząć na nowo.

A jak z przekazem wiary? Czy mógłbyś coś podpowiedzieć innym rodzicom, którzy chcą być świadkami wiary dla swoich dzieci?

Nie wiem, czy sam jestem takim świadkiem dla swoich dzieci – tutaj musiałbym zapytać ich. Staram się na tyle, na ile potrafię. Przede wszystkim wiara nie może ograniczać się tylko do murów świątyni. Musimy, jako rodzice, żyć Bogiem na co dzień. Nie jest to łatwe ale dzięki Bożej pomocy możliwe. Modlitwa, wspólna Eucharystia, poruszanie tematów religijnych w domu, piątkowy post, celebracja świąt liturgicznych, zaangażowanie w parafii, życie sakramentami. Nasze dzieci nie oczekują fajerwerków, a autentyczności. Jeśli pokażemy im, że sami jesteśmy ludźmi, popełniamy błędy, ale mamy Kogoś WIĘKSZEGO ponad sobą, kogo kochamy, słuchamy i faktycznie żyjemy tym, czego On nas uczy, nasze dzieci będą miały obraz Boga, który nie jest bajkową postacią, a prawdziwą Osobą.

Dziękuję za rozmowę

(pg)