Wietnam: „Zaoferowaliśmy Kościołowi w Wietnamie specjalność misyjną oblatów” [ROZMOWA]

O trudnej misji w Wietnamie pośród mniejszości etnicznych i najuboższych mówi o. Roland Jacques OMI.

26 października 2023

25 stycznia Franciszek opublikował przesłanie, w którym zaproponował medytację wokół historii uczniów z Emaus. Ojciec Święty zaprosił także misjonarzy, aby z płonącymi sercami i otwartymi oczami wyjechali, aby głosić Ewangelię Chrystusa. Z okazji Światowego Dnia Misyjnego media watykańskie opublikowały świadectwo o. Rolanda Jacquesa, oblata Maryi Niepokalanej.

Po karierze profesora na Uniwersytecie św. Pawła w Ottawie w Kanadzie, w 2010 roku „z płonącym sercem” i „z otwartymi oczami” wyjechał do Wietnamu, aby wspierać młodą wspólnotę oblatów, obecną od 2001 roku. W rozmowie porusza różne pola działalności Zgromadzenia.

Jak można być misjonarzem w kraju takim jak Wietnam?

Tylko kilku z nas pojechało do Wietnamu i oprócz mnie pozostali byli Wietnamczykami po formacji we Francji, uchodźcami. Z nich dzisiaj tylko jeden jest nadal ze mną. Naszą misją na początku było formowanie misjonarzy oblatów na miejscu. Nie próbowaliśmy ratować starzejących się społeczności we Francji. Od początku postanowiliśmy zaoferować Kościołowi w Wietnamie specjalność misyjną oblatów i zaprosiliśmy młodych wolontariuszy, aby dołączyli do nas i służyli w Wietnamie. Jest od tego kilka wyjątków: obecnie i ostatnio mamy kilku wietnamskich misjonarzy za granicą, ale jest ich wciąż bardzo niewielu.

Śluby wieczyste oblatów w Wietnamie (zdj. archiwum OMI)

W ostatnich dziesięcioleciach stosunki Wietnamu z Kościołem były często dość złożone. Czy cierpi na tym działalność misyjna?

Oczekuje się, że religie w ogóle, a Kościół katolicki w szczególności, będą współpracować z instytucjami cywilnymi i politycznymi Wietnamu. Nie możemy pracować poza diecezjami. Jesteśmy ściśle związani z duszpasterstwem diecezjalnym. Wcale nam to nie przeszkadza, bo tak oblaci projektują swoją pracę. Krótko mówiąc, zagraniczni misjonarze nie zawsze są mile widziani. Oczywiście następuje ewolucja, ale wciąż powolna. Kiedy zaczynałem tu posługę, poradzono mi, aby w dokumentach pobytowych nie wspominać o moim statusie religijnym. O ile byłem profesorem uniwersyteckim, nie stanowiło to problemu. W przypadku młodych ludzi, którzy do nas dołączyli, którzy są obecnie księżmi i którzy obecnie mają od 30 do 60 lat, pojawia się inne pytanie. Zaczęliśmy od wysyłania ich do diecezji, które poprosiły o naszą obecność. Wysłano ich do jednych z najtrudniejszych regionów kraju. To trochę nasza duma. Dzięki temu jesteśmy teraz obecni w siedmiu czy ośmiu diecezjach w najbiedniejszych regionach. Niedawno otrzymaliśmy od diecezji Kontum odpowiedzialność za region, w którym są chrześcijanie, ale gdzie nie ma żadnej struktury, kościoła ani miejsca zamieszkania. Nie było nawet dostępnej ziemi. Naszą misją było więc podjęcie próby założenia kościoła na miejscu, w odległym zakątku diecezji; obszar przygraniczny (niedaleko Kambodży i Laosu, przyp. red.) zamieszkały przez mniejszości etniczne.

Misja wśród grupy etnicznej Hmongów (zdj. archiwum OMI)

Specjalizujemy się w opiece duszpasterskiej na terenach górskich, wśród mniejszości etnicznych i nie tylko. Regiony górskie były zaludnione „nadwyżką” ludzi mieszkających na równinach, gdzie uprawiano ryż i gdzie populacja była zdecydowanie zbyt gęsta w następstwie mechanizacji uprawy ryżu. Władze przeniosły tę „nadwyżkę” populacji na biedne tereny, w regionach górskich, gdzie żyją oni obok mniejszości etnicznych.

Pierwszą diecezją, która nas zaprosiła, była diecezja Hung Hoa w północno-zachodniej części kraju. Spotkaliśmy tam trzy pokolenia przesiedleńców, wielu z nich to chrześcijanie. Ale byli bez księdza i bez kościoła. Pierwsze pokolenie podtrzymało swoje tradycje. Drugie pokolenie znało jeszcze modlitwy i obrzędy za zmarłych. Jeśli chodzi o trzecie pokolenie, wiedzieli, że są chrześcijanami, nie wiedząc, co to oznacza. Znaleźliśmy się w sytuacji, która dokładnie odpowiadała powołaniu założyciela oblatów, św. Eugeniusza de Mazenoda, późniejszego biskupa Marsylii, który założył swoją grupę księży-misjonarzy dla zdechrystianizowanej wsi, opuszczonej podczas Rewolucji Francuskiej. Zetknęliśmy się z głęboko zdechrystianizowaną populacją wietnamską. Pracujemy, aby wskrzesić wiarę w tych młodszych, biednych populacjach, które ciężko pracują, aby ziemia produkowała żywność. Współpracujemy także z mniejszościami etnicznymi, po uzyskaniu niezbędnych zezwoleń urzędowych.

Jak ponownie ewangelizować zdechrystianizowane społeczności?

Jeśli pozostaniemy przy przykładzie diecezji Hung Hoa, istnieją małe grupy chrześcijan. Odwiedzamy ich, pracujemy z młodymi ludźmi, jednoczymy młodych ludzi i zawsze jest to efekt kuli śnieżnej. Czasami dzieje się to bardzo powoli. Wspólnoty ​​stają się bardziej żywe dzięki swoim małym kapliczkom, w których prowadzimy chór, przyciągają ludzi, ludzi zagubionych, ponieważ kiedy jesteśmy zdechrystianizowani w Wietnamie, nie mamy mamy miejsca do zakorzenienia. Ci ludzie w ogóle nie czują się buddystami ani buddyzm ich nie pociąga. Przyciągamy młodych ludzi, którzy tracą swoje ideały, tracą swoją przyszłość. Kiedy pojawia się ożywiona grupa młodych chrześcijan, przyciąga to przyjaciół, dziewczyny i znajomych znajomych. Nie jest to oczywiście masowe działanie, ale jest to długoterminowa praca, którą prowadzimy także z mniejszościami etnicznymi, które na ogół poszukują tożsamości religijnej. Ludzie są ciekawi, o jakiej wierze chrześcijańskiej słyszeli. W ten sposób udało nam się zbudować wspólnoty, które rozprzestrzeniają się, rozmnażają i trwają do dziś.

Zajęcia z młodzieżą (zdj. archiwum OMI)

Jakie postrzegasz znaczenie misji?

Jest to wizja Kościoła, którą odnajdujemy u wielu wietnamskich księży. Wietnam ma wiele pięknych parafii, dobrze zorganizowanych, z wieloma stowarzyszeniami, grupami modlitewnymi itp. Uwielbiają organizować piękne uroczystości. Ale Kościół nie może być tylko tym. W naszej świadomości misyjnej, jako synowie św. Eugeniusza de Mazenoda, nie możemy się tym zadowolić. Wiemy, że jest, jak mówił założyciel, wiele dusz opuszczonych, wiele osób poszukujących sensu i którym trzeba towarzyszyć. Dlatego właśnie w diecezji Hung Hoa utworzyliśmy małą organizację charytatywną. To dzieło umożliwia zaangażowanie świeckich, którzy być może nie wszyscy są gotowi zostać misjonarzami w sensie świeckich misjonarzy, ale którzy są całkowicie gotowi w imię swojej wiary na wykonanie kilku drobnych gestów miłosierdzia. Ta organizacja charytatywna odniosła pewien sukces. Świeckim towarzyszy jeden lub dwóch oblatów, a obecnie jest ona obecna w pięciu prowincjach.

Opiekujemy się także chorymi, odizolowanymi ludźmi i przejęliśmy opiekę nad sierocińcem na wielkich przedmieściach Sajgonu. Wszystko to wpisuje się w naszą działalność misyjną. Nasz sierociniec został nawet wyróżniony przez wietnamską telewizję. Przyjmujemy dzieci głównie z mniejszości etnicznych, albo dlatego, że ich rodzina jest w takiej biedzie, że nie mogą się już nimi opiekować, albo dlatego, że nie mają już nikogo, kto by się nimi zaopiekował. Możemy te dzieci uczyć katechizmu, jeśli oczywiście uczęszczają do szkoły publicznej. Następnie zapewniamy wsparcie akademickie z „błogosławieństwem” władz. Pracy nie brakuje, brakuje robotników w winnicy! Ale w tym roku daliśmy Kościołowi pięciu księży i ​​czterech diakonów.

Papież Franciszek nieustannie powtarza, że ​​Kościół nie jest organizacją pozarządową. Zainicjowałeś wiele działań społecznych. Jak nie zostać zwyczajną organizacją charytatywną?

Ryzyko jest oczywiste. Ale nasza mała organizacja charytatywna złożona z wolontariuszy, chrześcijan, którzy są tam, ponieważ są chrześcijanami, świadomi życia swoją wiarą poprzez akty miłosierdzia. Nie ukrywają tego w żaden sposób i regularnie celebrują swoją wiarę, z nami lub bez nas. Wracając do naszego sierocińca, czyli domu młodzieżowego, zapraszamy chłopców i dziewczęta do 16 roku życia, a nawet starsze, które nie są w stanie same się utrzymać, otoczone wolontariuszami i niektórymi pracownikami, którym możemy zapłacić. Wszyscy są chrześcijanami i oni także przychodzą, aby żyć swoją wiarą, aby ją utwierdzić. Wiedzą o tym dzieci i rodziny tych dzieci także – w przypadku tych, którzy mają rodziny. Codziennie odprawiamy Mszę św., w której młodzi ludzie mogą uczestniczyć. Uczymy katechizmu tych, którzy chcą lepiej poznać Chrystusa, a ci, którzy chcą, mogą poprosić o chrzest. Przebywają w środowisku chrześcijańskim, co do tego nie ma wątpliwości, a my zapewniamy im chrześcijańskie wychowanie. To odróżnia nas od organizacji charytatywnych, które nie mają odniesień religijnych…

(Vatican News/tł. pg)