Paragwaj: Trzy pielgrzymki

Półkula południowa – czy to na pewno strefa ciepłych krajów? Już na początku maja pogoda była „pod psem”. Zaraz po kilkudniowych, obfitych ulewach, przerywanych zimną mżawką, pojawił się zimny wiatr.

4 października 2024

Temperatura spadła o jakieś 35°C, do 2-5°C na plusie. Z naszego miasteczka o nazwie jak najbardziej religijnej, bo „Encarnación” oznacza „wcielenie”, natychmiast zniknęli turyści. Stali mieszkańcy przełączali w domu klimatyzatory na funkcje „ciepło” i otulali się kocami, kurtkami albo wełnianymi ponchami i zagrzebywali się w łóżkach na dłuższą sjestę. Oczywiście ci, którzy posiadają taki sprzęt i odzież zimową… Ulice zionęły pustką. Piękne plaże na brzegach Parany zaatakowane ogromnymi falami brudnej deszczówki natychmiast straciły piękno złotych piasków i przypominały raczej zaorane mokre pola. Przyszedł więc i w tym roku trudny, ale też dobry czas dla maleńkiego sanktuarium Matki Bożej z Itacua (czyli ze skalnej szczeliny). 14 lat temu zostało ono powierzone opiece misjonarzy oblatówj.

W roku 2010 otrzymałem od prowincjała skierowanie, czyli obediencję, na tę placówkę. Rok wcześniej mój współbrat i kursowiec Józef Orzechowski OMI został zamianowany proboszczem dużego terytorium obejmującego wschodnio-południowe peryferie tego miasta. Tereny parafii zaciekawiały nawet biblijną nazwą w języku guaraní: cambyreta – ojczyzna mleka i… miodu. Zamieszkaliśmy więc razem, jako dwuosobowa wspólnota oblacka, w tej misyjnej ojczyźnie, gdzie o. Józkowi parafianie wypożyczyli za darmo niewielki domek. Nazwaliśmy go kioskiem, ponieważ dawniej był sklepem mięsnym. Wydawało nam się, że kiosk brzmi bardziej przytulnie i trafiliśmy w dziesiątkę. Kiosk przez dwa lata był nam naprawdę przytulnym domem. Nawet wizyty biskupów i Europejczyków potrafił przetrzymać i zachwycić swoją prostotą i pięknem. Opuściliśmy go dopiero pod koniec 2012 r., kiedy wybudowano niewielki klasztor na półwyspie Itacua, dosłownie parę kroków od sanktuarium. Odtąd jesteśmy pierwszymi misjonarzami, którzy zamieszkali w tym miejscu na stale. Przed nami dojazdowo odwiedzali sanktuarium misjonarze jezuici od 1615 r, a później werbisci mniej więcej od 1912r. Msza św. odprawiana była raz na trzy-cztery miesiące, głównie w piątą niedzielę miesiąca (bo w pozostałe cztery misjonarze odwiedzali systematycznie raz w miesiącu inne lokalizacje). Wąska droga polna prowadziła przez tropikalny las i bagna – 12 km – do naszego sankturaium. Ogromna zmiana wydarzyła się dopiero w XXI w., przy okazji budowy elektrowni wodnej Yasyreta.

Teraz już wracam na ziemię, czyli do tematu trzech pielgrzymek. Nazywamy je z Józefem po hiszpańsku tres milagros – trzy cuda. Wydarzają się one w najbardziej zimnej porze roku, wraz z końcem tutejszej jesieni i początkiem zimy, czyli w maju i czerwcu. Opisane na samym początku deszcze i zimno są tak dokuczliwe, że sanktuarium Itacua zieje pustką. Z dnia na dzień ścieżki, dróżki, deptaki, plac przed kościołem, park, grota z piękna figurą Matki Bożej, taras widokowy, kościółek w kształcie lodzi, a nawet i kawiarenka – to wszystko wydaje się niepotrzebne. Zajrzy tu jeden czy drugi pielgrzym, ale szybko zawraca. W takich momentach, już prawie depresyjnych, sam sobie zadaję bez przerwy pytanie: „Będzie w tym roku cud (milagro), przyjdą?”. Jakoś tak się złożyło, że przez 14 lat przyszły do Itacua jedynie 42 pielgrzymki, czyli trzy na rok, i to właśnie w czasie jesienno-zimowej pustki ratowały nasze dusze i dawały nadzieję. Nagle przybywały, napełniając nasze sanktuarium tak niezwykłym życiem, radością, pięknem, muzyką, śpiewem, świadectwem wiary. Zimna pustka dosłownie natychmiast znikała i zapominaliśmy o niej. Wyglądaliśmy ich i w tym roku. Pojawiy się: pierwsza pielgrzymka – dziecięca; druga – Legionu Maryi i trzecia – rodzinna. Kolejny raz wydarzyły się trzy (pielgrzymkowe) cuda.

Andrzej Czekaj OMI
foto. archiw. Andrzej Czekaj OMI