Ukraina: Witalij Podolan OMI mianowany superiorem delegatury w Ukrainie na drugie trzylecie

Nominacji o. Witalija Podolana OMI na kolejną kadencję dokonał ojciec prowincjał Marek Ochlak OMI z radą na sesji rady prowincjalnej w Poznaniu. Wydarzenie to odbywało się w dniach 28-29 października 2024 r. Potwierdzenie ojca generała z radą nosi datę 6 listopada br.

8 listopada 2024

Ojciec Witalij Podolan został mianowany superiorem delegatury w Ukrainie na drugie trzylecie. Radnymi superiora zostali mianowani ojcowie: Aleksander Zieliński – pierwszym, Paweł Wyszkowski – drugim, Bernard Felczykowski – trzecim.

Poniżej publikujemy rozmowę z o. Witalijem Podolanem OMI.

Michał Jóźwiak: Tysiąc dni trwa już wojna w Ukrainie. Który z tych dni był dla Ojca najtrudniejszy?
Witalij Podolan OMI: Warto zaznaczyć, że ta rosyjsko-ukraińska wojna trwa zdecydowanie dłużej. Właściwie od dziesięciu lat. Zaczęło się od aneksji Krymu w 2014 r. Ale na pewno te pierwsze dni pełnowymiarowej inwazji militarnej w 2022 r. były tym najgorszym momentem. To był szok i czasem paraliżujący działania strach. Z niektórych miast nie dało się wyjechać – nie było wiadomo, na jakich terenach ukrywają się zbrodniarze. Mówię zbrodniarze, bo trudno tu mówić o żołnierzach.

Gdzie Ojca zastała ta inwazja? W jakim regionie Ojciec przebywał?
Byłem w Obuchowie pod Kijowem. Akurat tego dnia mieliśmy wywieźć do Lwowa najważniejsze dokumenty, bo spodziewaliśmy się, że może dojść do ataku ze strony Rosji. Obudziliśmy się i okazało się, że jesteśmy otoczeni i nie możemy nigdzie się ruszyć.

Jest Ojciec przełożonym oblatów w Ukrainie. Jakie były Ojca pierwsze decyzje po inwazji? Jak zorganizować życie wspólnoty zakonnej w tak tragicznym momencie?
Większość placówek oblackich była odcięta od świata. Oczywiście nie mogliśmy się spotkać twarzą w twarz, bo podróżowanie po kraju było niemożliwe. Codziennie organizowaliśmy spotkania online na platformie internetowej, aby móc porozmawiać, dowiedzieć się, co w różnych regionach Ukrainy się dzieje. Czasem o połączenie było trudno. Niektórzy współbracia nie bez ryzyka musieli przemieszczać się po mieście, żeby mieć dostęp do sieci. Przypomnijmy, że trwały i trwają bombardowania. Szczęśliwie zawsze udawało nam się choć na chwilę ze sobą połączyć.

Trudno skupić się na Bogu, na modlitwie, kiedy dookoła wyją syreny, wybuchają bomby? Czy może to niebezpieczeństwo pomaga się do Niego zbliżyć?
Moje doświadczenie jest takie, że to zdecydowanie pomaga. Widząc dookoła nas bezradność, szuka się wsparcia u innych ludzi i u Pana Boga. Każdy szukał bezpiecznego miejsca. Staraliśmy się, żeby kościoły były otwarte, ale nie zawsze było to możliwe. Podziemia niektórych świątyń były organizowane jako schrony, bo starsze kościoły mają grube, solidne mury. Ludzie jednak domagali się możliwości modlitwy, adoracji, sakramentów.

Jak wygląda obecnie duszpasterska praca oblatów na Ukrainie?
Regularnie odprawiamy msze święte, przygotowujemy też do przyjmowania sakramentów. Zazwyczaj takie przygotowanie to kilkuletni proces, ale teraz znacznie to przyspieszamy. Wojna to szczególnie trudne warunki, a nie chcemy nikomu utrudniać drogi do sakramentów. Trzeba jednak znać priorytety. W niebezpieczeństwie śmierci patrzy się przede wszystkim na to, żeby jak to tylko możliwe ułatwić ludziom życie wiary. Decyzje indywidualnie podejmują duszpasterze.

Skutki rosyjskiej agresji. fot. arch. Witalija Podolana OMI

Msze święte podczas trwającej wojny czasem są pewnie z konieczności przerywane…
Nie brakuje nam dylematów. Jeden z moich współbraci w Kijowie opowiadał mi, że odprawiał Eucharystię i nagle usłyszał, że zbliżają się drony kamikaze. Co wtedy robić? Przerwać mszę św.? Biec do schronu? Nie zwracać uwagi na ryzyko i celebrować dalej? Skończyło się na tym, że drony eksplodowały kilometr dalej, ale życie w Ukrainie ciągle wiąże się z namacalnym dotykaniem granicy między życiem a śmiercią. Gdy byłem w Gniewaniu i szedłem z domu rodzinnego do kościoła, widziałem nad głową przelatujące rakiety. Takie obrazki zostają w głowie. Później człowiek się zastanawia, wpatrując się w okno, czy zaraz nie stanie się jakaś tragedia.

Rozmawialiśmy przed wybuchem wojny. Mówił wtedy Ojciec, że paradoksalnie nastrojów prorosyjskich w Ukrainie nie brakuje. Jak to wygląda dzisiaj? Ukraina jest zjednoczona? Wierzy w zwycięstwo? Czasem pojawiają się komentarze, że władze już się pogodziły z tym, że nie wygrają tej wojny.
Ta pełnowymiarowa agresja Rosji wielu ludziom otworzyła oczy, ale jest jeszcze jakiś prorosyjski margines w Ukrainie. Niektórzy, jak choćby w krajach Ameryki Łacińskiej, twierdzą, że w globalnym pojedynku Stanów Zjednoczonych z Rosją to zachód jest zawsze tą złą stroną. A zatem popierają wszystko, co jest przeciwne USA. Widać to także w wypowiedziach papieża Franciszka.

Ukraińcy mają papieżowi za złe, że jego niektóre wypowiedzi są, mówiąc delikatnie, „niefortunne”.
Ukraina jest w zdecydowanej większości prawosławna, a ze strony katolików słychać czasem rozgoryczenie, na pewno nie agresję, bo to za duże słowo. Jest takie poczucie, że papież Franciszek nie rozumie Ukraińców. Można choćby wspomnieć o apelach o pojednanie, do których zachęca Ojciec Święty. W tym momencie jest to przecież niemożliwe.

Trudno mówić o pojednaniu, kiedy ma się pistolet przystawiony do głowy. Najpierw trzeba dać niezbywalne prawo do obrony koniecznej.
Otóż to. Rosjanie bombardują, mordują, gwałcą, dokonują ludobójstwa na cywilnej ludności ukraińskiej, a papież zachęca do gestów otwartych ramion. Najpierw trzeba zaprzestać agresji i ponieść konsekwencje zbrodni. Później można i trzeba mówić o przebaczeniu i pojednaniu.

A gdyby miał Ojciec opisać te tysiąc dni w kilku zdaniach… Kościoły zamienione na noclegownie, klasztory stały się punktami pomocy. Jak zmienia się codzienne życie po wybuchu wojny?
Na pewno zmieniają się priorytety. Nagle przestaje być ważny komfort, chęć bogacenia się, a ważniejsza zaczyna być potrzeba dzielenia się i otwartości na innych. Nagle dostrzegamy, ile wzajemnie możemy sobie dać, kiedy jesteśmy razem. Nawet, jeśli to ryzykowne i może kosztować nas zdrowie, a czasem i życie. Ukraińcy byli i nadal są pod wrażeniem tego, jak wielkiej pomocy udzielili im Polacy zaraz po inwazji. Przyjmowanie we własnych domach, organizowanie pomocy na dworcach – to było coś nieprawdopodobnego. To jednak prawda, że wojna wyzwala w ludziach to, co najgorsze, ale także i to, co najlepsze.

 

Tekst: Michał Jóźwiak

zdjęcie: arch. Witalija Podolana OMI