Chciał choć jeden dzień być księdzem… Został męczennikiem: „Nie mogę zostawić Najświętszego Sakramentu”

This is a custom heading element.

6 grudnia 2021

Pochodził z prostej rodziny. Ojciec Karol był górnikiem, aby utrzymać rodzinę dodatkowo uprawiał niewielki skrawek ziemi. Ludwik Wrodarczyk miał 13. rodzeństwa. Dzieciństwo przeżyło oprócz niego ośmioro. Już jako dziecko wykazywał się dojrzałością i opanowaniem. Po przystąpieniu do pierwszej komunii świętej, bardzo często w drodze do szkoły wstępował do kościoła parafialnego w Radzionkowie na Śląsku.

Wiesz Franek, ja bym tak chciał, aby moje życie przyczyniło się do wzmocnienia Królestwa Niebieskiego. Ja bym chciał umrzeć śmiercią męczeńską – mówił do swojego szkolnego kolegi.

Od małego pchał się do Boga. Był to święty człowiek – wspomina Franciszek Bączkowicz.

Ludwik Wrodarczyk w wieku szkolnym

Ludwik odkrywa w sobie powołanie do kapłaństwa, chociaż jego ojciec miał inne oczekiwania wobec syna:

Ty bier karbidka (lampka górnicza) i idź na „Johanka” (potoczna nazwa późniejszej kopalni „Bobrek”).

Tato, choby ino godzina być księdzem – ale jo nim byda (Tato, choćbym miał jedną godzinę być księdzem, to nim zostanę) – odpowiedział Ludwik.

Zobacz: [Maria Kielar-Czapla: Ojciec Ludwik Wrodarczyk OMI autorytetem dla młodzieży – wywiad]

W wieku 14 lat decyduje się wstąpić do małego seminarium w Krotoszynie, prowadzonego przez oblatów. Misjonarze Niepokalanej byli znani na Śląsku przede wszystkim z prowadzenia misji parafialnych i rekolekcji. Ludwik do najbliższego oblackiego klasztoru w Lublińcu miał zaledwie 40 kilometrów. W czasie studiów seminaryjnych, w wyniku podejmowanego nadmiernego postu, zapadł na poważną chorobę żołądka. Był zmuszony przerwać formację i udać się na urlop zdrowotny do domu. Tutaj chodził pieszo pięć kilometrów do sanktuarium maryjnego w Piekarach Śląskich, gdzie doznał uzdrowienia z dolegliwości żołądkowych. Wraca do Obry i w konsekwencji przyjmuje święcenia kapłańskie.

Po Mszy świętej prymicyjnej w Radzionkowie

Po sześciu latach posługi w dzisiejszych granicach Polski, został skierowany do kościoła pw. św. Jana Chrzciciela w Okopach jako administrator parafii. Tutaj zastał go wybuch II wojny światowej. Udzielał schronienia Żydom (odznaczony medalem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”). Z posługą duszpasterską przedzierał się przez lasy, aby dotrzeć do najbardziej oddalonych skupisk ludzkich. Wśród okolicznej ludności zasłynął również z ziołolecznictwa. Nie robił różnicy między Polakami a Ukraińcami – pomagał każdemu, kto potrzebował.

Jego poświęcenie nie miało granic. Podawał mi lekarstwa, robił zastrzyki, pouczał rodziców, jak mają postępować. O każdej porze dnia i nocy był gotów służyć pomocą – wspomina jeden z uleczonych mieszkańców.

Z posługą sakramentalną i leczniczą zapuszczał się też na tereny Związku Radzieckiego, bowiem Okopy leżały blisko przedwojennej granicy Rzeczypospolitej z sowiecką Rosją. Bilans jego jednej dwumiesięcznej wyprawy misyjnej to kilka tysięcy ochrzczonych, zaopatrzenie 500 chorych oraz około 600 nawróceń.

Zbliżała się uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny 1943 roku – święto patronalne misjonarzy oblatów. Ojciec Ludwik wraz z br. Karolem Dziembą OMI odmawiali Litanię Loretańską na plebanii. Był to czas pogromów Polaków na Wołyniu. Do Okopów wkroczyli żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii. Rabowali, co tylko się dało. Zabijali tych, którzy jeszcze pozostali we wsi. Od strzałów w głowę, w twarz; od uderzeń siekierami czy nożami, ginęli wszyscy – mężczyźni, kobiety, starcy i małe dzieci.

Zobacz: [Przecinany piłą na pół za wiarę – poznaj niezwykłe cytaty Sługi Bożego Ludwika Wrodarczyka OMI o wierze]

Proboszcz, niejako przeczuwając co miało nastąpić, pożegnał się ze współbratem zakonnym i skierował się do kościoła.

Zostań z Bogiem Bracie i kochaj Matkę Najświętszą. Zdajmy się na wolę Bożą. Ja pójdę do kościoła, nie mogę zostawić Najświętszego Sakramentu.

Obraz Sługi Bożego Ludwika Wrodarczyka OMI ofiarowany przez delegaturę ukraińską podczas Kongresu Polskiej Prowincji w Kodniu

Tutaj zastali go bandyci. Wywlekli ze świątyni i ciągnęli przywiązanego do sań aż do oddalonej o siedem kilometrów Karpiłówki, gdzie znajdowała się kwatera UPA. To jedyny przypadek uprowadzenia żywego Polaka podczas pogromu. Został poddany okrutnym torturom.

Byłem w tym domu, w tym pokoju. Patrzę, a na ścianie dziwne plamy. Pytam, co to. A one mówią, że to krew torturowanego. Tyle razy malowali ściany, a te ślady stale wychodzą… – wspomina ks. Ludwik Kieras, krewny ojca Wrodarczyka.

Według słów świadków, ojca Ludwika wywleczono z domu do chlewu. Tam został żywcem przerżnięty na pół. Piłę trzymały młode kobiety z oddziału UPA. Potem jedna z nich wyrwała z piersi kapłana ciągle bijące serce. Jego ciało nigdy nie zostało odnalezione…

Zobacz: [II edycja ogólnopolskiego konkursu literackiego o oblacie-męczenniku]

W 2016 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny o. Ludwika Wrodarczyka OMI.

(pg)