„Jego śmierć była słodka i spokojna, ponieważ jego życie było święte”

Tak wyglądały ostatnie chwile życia bł. Józefa Gérarda OMI.

29 maja 2023

5 marca 1914 r., nieco ponad dwa miesiące przed śmiercią, o. Józef Gérard OMI napisał list do swoich dwóch sióstr i brata, w którym relacjonował:

W tym roku, moi drodzy, czuję ciężar moich 84 lat. Jestem bardzo słaby. Nie mogę dłużej pracować. Jednak apetyt mam dobry. Jeśli jeżdżę na moim wiernym „Artabanie”, to i tak dojazd do chorego zajmuje mi godzinę lub dwie, co często robię. Gdybyście mogli zobaczyć mnie w rękach dwóch dużych facetów podnoszących moje ciało na plecach z „Artabana”! Potem podparty kijem odwiedzałem pobliskie chaty, w których przebywali chorzy. Nadal mam radość odprawiania Mszy św. „Semper et semper gratias” za tak wielką łaskę.

W naszych chatach Basuto nie ma krzeseł, stołów ani łóżek, a dla mnie dość trudno jest długo wytrzymać na kolanach; trzeba też znosić dym: domy nie mają kominów. Na zakończenie mojego opisu muszę powiedzieć, że chodzę o lasce, moje oczy wciąż widzą z bliska; jestem zgarbiony, to oczywiste. Jednak nadal mogę odprawiać Mszę św. i iść udzielać błogosławieństwa.

Muszę też powiedzieć, że mam swojego Cyrenejczyka w osobie dobrego ojca Rollanda, który choć cierpi na reumatyzm, podtrzymuje mnie za rękę. Dobry brat Debs pomaga mi również podejść do ołtarza. Ojciec Święty, papież, udzielił mi dyspensy od brewiarza świętego. Odmawiam trzy różańce zamiast brewiarza i codziennie odprawiam Mszę wotywną o Najświętszej Maryi Pannie [jej tekst znał na pamięć, więc nie musiał czytać, co już robił z trudem – przyp. Fabio Ciardi OMI].

29 maja 1914 roku o godzinie 21.30 zmarł ojciec Joseph Gérard OMI. Wśród ludzi był najbardziej umiłowanym oblatem, ze względu na swoją prostotę, ogromne oddanie każdej napotkanej osobie, niesłabnącą gorliwość, cierpliwość, nieustanną modlitwę… Był misjonarzem „par excellence”, który potrafił stworzyć Kościół z niczego, pośród niewyobrażalnych trudności.

Jego śmierć była słodka i spokojna, ponieważ jego życie było święte – napisał bliski mu ojciec Pennerah.

Pielęgniarka, która asystowała mu w ostatnich dniach życia, opisywała, że kiedy miał wysoką gorączkę, wzywał chłopca, który pomagał mu osiodłać jego konia – konia, który stał się sławny – Artabana. Na nim misjonarz odwiedzał chorych. Zakonnice mówiły mu: „Tak, chłopiec właśnie poszedł przygotować konia do drogi”. Tak więc, myśląc, że jest już w drodze, zamknął usta i stukał ręką w koc, myśląc, że popędza Artabana.

W pewnym momencie powiedział:

Chłopcze, dusze, dusze! Bóg mnie wezwie z nich się rozliczyć!… Miłosierdzie Boże jest nieskończone!.

Po śmierci misjonarza zdarzało się, że Artaban sam wyruszał w drogę, zatrzymując się przy poszczególnych chatach, do których wędrował z ojcem Gérardem… obchód chorych, do którego był przyzwyczajony, kiedy zabierał na swoim grzbiecie starego misjonarza.

(pg na podstawie konferencji o. Fabio Ciardiego wygłoszonej w Domu Generalnym w Rzymie, 29 maja 2021).