Wigilie dla bezdomnych i ubogich

Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej po raz kolejny organizują Wigilię dla potrzebujących i osób w kryzysie bezdomności. Obok pomocy materialnej przygotowywanej w wielu wspólnotach parafialnych, ta forma przeżywania świąt z potrzebującymi stwarza okazję do doświadczenia wspólnoty oraz przeciwdziałania zjawisku wykluczenia społecznego.

Kędzierzyn-Koźle: Wigilia dla bezdomnych, samotnych i ubogich [ZDJĘCIA]

Kędzierzyn-Koźle

Dla oblatów w Kędzierzynie-Koźlu taka Wigilia to już niemal tradycja. 23 grudnia zapraszają wszystkich potrzebujących, samotnych i osoby w kryzysie bezdomności do kościoła pw. św. Eugeniusza de Mazenoda na Pogorzelcu. Najpierw celebrowana będzie Eucharystia o godzinie 14.00, godzinę później wszyscy zasiądą do świątecznego stołu.

Iława

Wigilia dla potrzebujących w Iławie organizowana jest po raz pierwszy. Inicjatywa zrodziła się wśród parafian i ludzi świeckich. Podjęli ją oblaccy duszpasterze z "czerwonego kościoła".

Propozycja  spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem ze strony parafian:

Obserwując Was Ojców Oblatów służycie ogromną pomocą na wszystkich krańcach świata gdzie bieda i ubóstwo. Niesiecie wiarę i nadzieję tym, którzy sobie nie radzą i nie mają dostatecznej pomocy - napisała jedna z internautek.

To dzięki współpracy i zaangażowaniu parafian i przyjaciół wiele pięknych rzeczy możemy zdziałać. Jeszcze raz dziękujemy wszystkim osobom prywatnym i firmom, które tak chętnie wspierają nasze działania - wyjaśniają misjonarze oblaci z Iławy.

Relacje z wydarzeń zostaną opublikowane w mediach Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej.

(pg)


Poznań: Misyjny wtorek u oblatów

W pierwszy wtorek grudnia w oblackiej wspólnocie parafialnej w Poznaniu odbyło się spotkanie o tematyce misyjnej organizowane przez Prokurę Misyjną Polskiej Prowincji. Prelekcję poprzedziła modlitwa ze wspólnotą parafialną. Nabożeństwo misyjne poprowadził o. Dariusz Buczek OMI – ekonom instytucji odpowiedzialnej za pomoc misjom. Następnie uczestnicy spotkania wzięli udział w parafialnej Mszy roratniej, modląc się także w intencji o. Wiesława Chojnowskiego OMI – dyrektora Prokury Misyjnej z okazji jego imienin.

Kim są Przyjaciele Misji? [WIDEO]

Gościem misyjnego wtorku była s. Celina Wojciechowska – werbistka. W Domu Misyjnym dzieliła się doświadczeniem pracy ewangelizacyjnej w Ghanie i Rosji (Moskwa).

Wiele osób zadawało pytania i dodawało własne spostrzeżenia. Spotkanie zakończyło się odśpiewaniem życzeń dla o. Wiesława Chojnowskiego OMI i Apelem Jasnogórskim – dopowiada s. Urszula Wasiak AM z Prokury Misyjnej.

Przyjaciele Misji Oblackich modlą się, spotykają i wspierają materialnie oblatów na misjach. Stowarzyszenie Misyjne Maryi Niepokalanej (MAMI) związane ze Zgromadzeniem Misjonarzy Oblatów MN powstało w początkach XX wieku. W Polsce, ze względu na sytuację polityczną w czasach komunistycznych (zakaz tworzenia związków), przyjęto nazwę: „Przyjaciele Misji Oblackich”, która pozostała do dziś. Jest to ruch zrzeszający obecnie kilkadziesiąt tysięcy osób w Polsce. Są wśród nich ludzie w różnym wieku: starsi, młodzież, dzieci, kapłani i siostry zakonne.

Aby zostać Przyjacielem Misji Oblackich – KLIKNIJ

(pg/zdj. U. Wasiak AM)


Z Maryją na synodalnym szlaku

Drodzy oblaci i członkowie naszej charyzmatycznej rodziny!

Po raz kolejny w tym roku gromadzimy się wokół naszej Matki w uroczystość Jej Niepokalanego Poczęcia. Dziękuję Bogu, Maryi i wam wszystkim za modlitewne towarzyszenie w tym roku, w którym wszyscy członkowie zarządu centralnego pielgrzymowali, odwiedzając wiele miejsc, w których służymy najuboższym i staramy się żyć z nimi Dobrą Nowiną Ewangelii. Możemy potwierdzić to, co powiedział o. Vincens OMI (sekretarz generalny) w liście skierowanym do o. Arnaux 15 lutego 1860 roku: "Evangelizare pauperibus misit me. Jesteśmy stworzeni dla ubogich; serce czuje się wśród nich swobodnie; mamy szczególną łaskę czynienia im dobra". Służenie ubogim przynosi nam wiele dobra. Dobrze robi nam bycie misjonarzami wśród nich. Wiele dobrego robi nam wsłuchiwanie się w Ewangelię ogłoszoną nam przez nich w nowy sposób (R 8a). Robimy wiele dobra, gdy czynimy nasze wspólnoty domem dla ubogich, a domy ubogich domem dla Jezusa, dając w ten sposób świadectwo o Jego Królestwie.

W tych dniach medytowałem nad dyskretną obecnością Maryi w Dziejach Apostolskich. Uderzające jest milczenie Łukasza na temat obecności Maryi podczas męki Jezusa i ukazywania się Zmartwychwstałego Pana. W Dziejach Apostolskich Maryja pojawia się ponownie, gdy wspólnota gromadzi się na modlitwie i nadziei. Maryja, Matka Jezusa, jest także Matką nowej wspólnoty, na którą Duch Święty zsyła dary w dniu Pięćdziesiątnicy. Tej tajemnicy zdaje się pragnąć sam Jezus z krzyża w Ewangelii Jana (J 19,26). Papież Franciszek mówi: "Wraz z Duchem Świętym pośród ludu jest zawsze Maryja. Ona gromadziła uczniów, aby Go przyzywać (por. Dz 1,14) i w ten sposób uczyniła możliwą misyjną eksplozję, jaka się dokonała w dniu Pięćdziesiątnicy. Ona jest Matką ewangelizującego Kościoła i bez Niej nie potrafilibyśmy naprawdę zrozumieć ducha nowej ewangelizacji". (EG 284). A także: "U stóp krzyża, w szczytowej godzinie nowego stworzenia, Chrystus prowadzi nas do Maryi. Prowadzi nas do Niej, ponieważ nie chce, byśmy szli bez matki, i lud odczytuje w tym macierzyńskim obrazie wszystkie tajemnice Ewangelii. Nie podoba się Panu, aby Jego Kościołowi brakowało kobiecej ikony. Ona, która Go zrodziła z tak głęboką wiarą, towarzyszy także „reszcie Jej potomstwa, tych, co strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa” (Ap 12,17). (EG. 285).

Ta macierzyńska obecność Maryi, ta kobieca ikona, której Pan pragnie dla swojego Kościoła, przejawiała się w całym procesie synodalnym i podczas zgromadzenia, które odbyło się w Rzymie w październiku ubiegłego roku. W proponowanej dynamice zgromadzenia wzajemne słuchanie i słuchanie Ducha są zharmonizowane, aby odkryć, o co Bóg nas prosi, aby współpracować w Jego misji. Ta dynamika sama w sobie jest dobrą nowiną dla Kościoła i dla społeczeństwa, które pielgrzymuje w świecie, jak się wydaje, tracącym nadzieję.

Ten proces synodalny jest tym, co zaproponowaliśmy i ponownie proponujemy dla naszej zakonnej rodziny. Musimy otworzyć się na Ducha Świętego, aby być wiernymi naszemu charyzmatowi i naszej misji. Musimy słuchać siebie nawzajem i wspólnie wsłuchiwać się w Słowo Boże i wołanie dzisiejszych ubogich, aby zrozumieć, co Duch nam podpowiada. W naszej tradycji mówimy o przyjęciu takiego sposobu rozeznania, „który sprzyja zgodzie" (R 26a). Wykorzystanie dynamiki Synodu może pomóc nam spełnić marzenie naszego Założyciela o byciu "jednym sercem i jedną duszą", odtwarzając misyjną komunię pierwszych wspólnot apostolskich. "W miarę jak wzrasta między nimi komunia umysłów i serc, oblaci dają świadectwo przed ludźmi, że Jezus wśród nich żyje i tworzy z nich jedno, aby ich posyłać na przepowiadanie Swego Królestwa". (K 37).

W sieciach społecznościowych pojawił się obraz Synodu, który uważam za niezwykle sugestywny: okrągłe stoły, przy których mężczyźni i kobiety, duchowni i świeccy prowadzą dialog i modlą się w duchowej rozmowie. Marzy mi się, abyśmy i my mogli to zrobić, aby rozeznać, jak ożywić nasze życie i misję w twórczej wierności naszemu charyzmatowi (por. K 168). Myślę, że Maryja przygotowała te "okrągłe stoły", w których liczba uczestników stopniowo się powiększa. Oblaci mogą to zrobić w każdej lokalnej wspólnocie, a później rozszerzyć duchową rozmowę na różne poziomy, w zależności od decyzji, które należy podjąć. Musimy także poszerzać przestrzenie, w których będą zasiadać świeccy oraz przedstawiciele  innych rzeczywistości i instytutów, które uczestniczą z nami we wspólnym charyzmacie. Później każdy z perspektywy swojego specyficznego powołania będzie mógł wcielić w życie to, co odkrywamy. Przy stole Maryi jest miejsce dla wszystkich.

W listach, które skierowałem do was w tym roku, aby spróbować uruchomić procesy animacyjne naszej ostatniej Kapituły Generalnej, zaproponowałem tę samą dynamikę, aby zatroszczyć się o nasz wspólny dom na dwóch ścieżkach: troska o naszą planetę poprzez kompleksowe nawrócenie ekologiczne i troska o naszą charyzmatyczną rodzinę poprzez wzmocnienie wspólnot lokalnych. Ponadto, wraz ze wszystkimi członkami zarządu centralnego i komisji dotyczącej Konstytucji i Reguł, odważyliśmy się marzyć o procesie synodalnym, który doprowadziłby nas do stawienia czoła globalnej restrukturyzacji naszych struktur i domów formacyjnych zaproponowanej przez Kapitułę Generalną. Konstytucje i Reguły poprowadzą nas we wspólnym podążaniu ewangeliczną drogą śladami naszego Założyciela. Wymyśliliśmy ten sam proces, aby szukać działań, które odpowiedzą na to, czego domagano się na Kapitule dla świeckich i stowarzyszeń świeckich, które uczestniczą we wspólnym charyzmacie oraz w odniesieniu do innych propozycji Kapituły. Z radością przyjąłem wiadomości o osobach i grupach, które wyruszyły w drogę i które odpowiadają konkretnymi propozycjami. Z pewnością wielu innych dołączy do tej wspólnej pielgrzymki. Bardzo dziękuję!

Nie mogę powstrzymać się od myślenia o znaku misyjnej świętości pozostawionym przez naszego błogosławionego Józefa Gerarda teraz, gdy czczę go przy jego grobie podczas pielgrzymki po świętej ziemi Lesotho. Był prawdziwym pielgrzymem misyjnym, który szerzył nadzieję i żył komunią. Zawsze wierny służbie najuboższym i chorym, głoszeniu Ewangelii i miłości do Zgromadzenia, nie wahał się narażać życia dla dobra tych, do których został posłany. Jego miłość do Boga, jego nabożeństwo do Najświętszego Serca, jego odwaga, aby spróbować wszystkiego, aby głosić Ewangelię, sprawiają, że rozpoznajemy w nim wzór życia ewangelicznego i misyjnego, wzór oblata, który pozwolił się prowadzić słowom św. Eugeniusza z  Przedmowy i wyrażonych w naszej Regule. Kiedy zadajemy sobie pytanie, jak być lepszymi misjonarzami dzisiaj, on odpowiada: "odpowiedź znajduje się na każdej stronie Ewangelii: musimy ich kochać, kochać ich pomimo wszystko, kochać ich zawsze. Dobry Bóg chciał, abyśmy czynili dobro osobie, kochając ją. Świat należy do tego, kto kocha go najbardziej i udowadnia to”. (Z drugiego czytania Godziny Czytań wspomnienia błogosławionego Józefa Gerarda, Notatki z rekolekcji odbytych latem 1886 r.). Oblaci i Kościół w Lesotho są kustoszami tego skarbu i dziękuję im oraz zachęcam wszystkich do dalszego promowania tego dziedzictwa misyjnej świętości naszej rodziny zakonnej. Józef Gerard był oddanym miłośnikiem Maryi Niepokalanej i wiedział, jak promować Jej nabożeństwo. Wraz z nim i wszystkimi naszymi świętymi, błogosławionymi i całą wspólnotą, która żyje w niebie, chcemy życzyć sobie nawzajem radosnego święta naszej Matki i Patronki, prosząc o Jej wstawiennictwo, aby Bóg błogosławił każdemu z nas, a także wszystkim, do których zostaliśmy posłani.

Z wyrazami szacunku, wasz brat pielgrzym nadziei w komunii -

Luis Ignacio Rois Alonso, OMI Superior Generalny

(tł. W. Popielewski OMI)


Roman Kempka OMI: Nie ma takiej chwili, żeby kapelan w więzieniu nie miał co robić

Jest zimowe południe. Jak każdego dnia ojciec Roman Kempka OMI wraca z więzienia. Zapomniał, że umówiliśmy się na zdjęcie przed zakładem karnym. Spotykamy się na dziedzińcu klasztoru. Wracamy do więzienia dla kobiet w Lublińcu. Trzeba zadzwonić do kierownika ochrony i poprosić o zgodę na wykonanie fotografii. Z tonu rozmowy wyraźnie czuć niesamowitą życzliwość, jaką w więzieniu cieszy się kapelan. Mimo wielu problemów zdrowotnych misjonarza, nikt nie wyobraża sobie więzienia bez jego obecności. Podjeżdżamy przed wejście, współbrat wyciąga z samochodu chodzik, podchodzi pod drzwi. Tym razem jesteśmy tutaj, by przyjrzeć się jego codziennej pracy…

Ojciec Roman przed Zakładem Karnym w Lublińcu (zdj. pg)

Paweł Gomulak OMI: Jak trafiłeś do więzienia? [śmiech]

Roman Kempka OMI: Trafiłem całkowicie przez przypadek. Przyszedłem do Lublińca, miałem tu być najpierw w charakterze misjonarza ludowego i przez pierwsze dwa lata po przybyciu nim byłem. Wtedy kapelanem w zakładzie karnym był o. Mariusz Legieżyński i bardzo często chodziłem za niego, jako ekonom miał wiele innych spraw, jeździł też na różne prace i prosił mnie o pomoc. Tak zaczynałem – najpierw za niego, potem była zmiana, przez rok kapelanem był o. Tadeusz Rzekiecki, wtedy chodziłem razem z nim. Od 2011 roku jestem sam, na etacie, pracuje tam cały czas. Personel jest bardzo fajny, nigdy nie sprawiał żadnych problemów, kłopotów. Współpraca przebiega bardzo pozytywnie i do dnia dzisiejszego tam jestem.

Po co kapelan w więzieniu? Jak wygląda na co dzień twoja praca?

Przede wszystkim trzeba z nimi być. Jest tu zakład karny dla kobiet, dlatego ta praca wygląda trochę inaczej niż w zakładzie męskim. Tak jak u mężczyzny jest kolor czarny i biały, tak u kobiet są tysiące odcieni szarego, a czarnego ani białego nie ma. Mają tysiące różnych problemów, spraw, kłopotów, które dla mężczyzny bardzo często wydawałyby się jakąś błahostką – dla nich jest to problem, przez który rozpada się cały ich świat. Bardzo często przychodzą, korzystają z obecności kapelana. Drzwi są zawsze otwarte, także widzą kto może być w środku. Zazwyczaj nie ma takiej chwili, żeby kapelan był tam sam. Na okrągło ktoś jest, ktoś przychodzi.

Prócz tego mamy różnego rodzaju spotkania, a to z jakimiś misjonarzami, czy przyjeżdżają siostry zakonne z Częstochowy. Weszliśmy w taki układ z siostrami, że raz na dwa miesiące przyjeżdżają z różnymi prelekcjami, pokazem jakiegoś filmu, czy przyjeżdżają z gitarami, albo nowicjuszki też nas tutaj odwiedzają.

Piątek, sobota, niedziela są Msze święte dla wszystkich. Wszystkie oddziały mają możliwość uczestniczenia we Mszy świętej. Jak przypadają jakieś święta czy uroczystości, to wtedy mamy też Mszę świętą, dodatkowo nabożeństwo w każdą środę do świętego Józefa, pierwsze piątki miesiąca do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Cały czas coś się dzieje. Poza tym dochodzą obchody różnych świąt, na przykład wielkanocnych – w Wielki Piątek była zawsze droga krzyżowa, początkowo była przygotowywana przez kobiety – teraz niestety przychodzą takie osadzone, z których coraz trudniej jest wybrać kogoś do czytania na Mszy świętej. Wprowadziłem zmianę – jednego roku jest droga krzyżowa, na drugi ceremonie Wielkiego Piątku.

Każdego roku próbuję im stworzyć okazję do bierzmowania. Zawsze przyjeżdża biskup, albo częstochowski, albo nasz – gliwicki. I oczywiście obchód Bożego Narodzenia – taka wcześniejsza Pasterka. Zawsze trzy, cztery dni przed świętami, przed Wigilią – też zawsze jest jakiś biskup – i właśnie w ten sposób wspólnie chcemy uczcić Boże Narodzenie. Msza jest wtedy odprawiana na pierwszym oddziale, na korytarzu, a wszystkie pozostałe oddziały są pootwierane, żeby jak największa liczba mogła brać w niej udział.

Pasterka w więzieniu dla kobiet (zdj. Zakład Karny w Lublińcu)
Lubliniec: Kapelan więzienny odznaczony srebrną odznaką "Za zasługi dla więziennictwa"

Funkcjonariusze Służby Więziennej, których spotkałem w Lublińcu – szczególnie podczas kolędy – często mówią o tobie „nasz kapelan”… Jak wygląda twoja współpraca z pracownikami zakładu karnego?

Współpraca układa się bardzo dobrze. Od samego początku nigdy nie było żadnego zgrzytu. Jedenaście razy asystowałem przy sakramencie małżeństwa naszych funkcjonariuszy, ochrzciłem 28 dzieci naszych funkcjonariuszy, którzy prosili mnie, żebym ja udzielił im tego sakramentu. Zawsze staram się być na wspólnych Mszach, uroczystościach czy pogrzebach. Nie tylko w tych chwilach miłych, przyjemnych, ale również w tych ciężkich, żeby z nimi być. Razem pracujemy, jesteśmy razem i wspólnie wszystko przeżywamy.

Patrząc na lata pracy za tobą, co mógłbyś uznać za sukces, z czego jesteś zadowolony, co cię buduje?

Na pewno buduje mnie, że udało mi się wprowadzić trochę innowacji. Na przykład wypominki. Choć czasem daje się to we znaki, bo kobiety tak bardzo się przyzwyczaiły, że czytanie wypominek zajmuje więcej niż cały różaniec. Czasami jest 70, 80 kartek… Ale cieszy mnie to, że przychodzą.

Podobnie nabożeństwa październikowe, majowe, czerwcowe. Robimy je zawsze popołudniu. Szczególnie na nabożeństwach maryjnych zawsze jest pełna kaplica, przychodzi bardzo dużo kobiet. Matka kojarzy im się tak ckliwie i do Matki przychodzą. Podobnie we wszystkie święta maryjne jest większa frekwencja, nawet większa niż niekiedy na niedzielnej Mszy. Chociaż nie ma co narzekać. W piątek, sobotę i niedzielę są po dwie Msze święte – na te 220, 230 osób, które zazwyczaj tutaj są, to tak koło 80, 90 jest. Przychodzą chętnie, wiadomo nie wszystkie z pobożności, bo zdarzają się takie, które przychodzą załatwić jakieś sprawy. Nigdy nie było jednak żadnego incydentu podczas Mszy czy nabożeństwa, nigdy nie trzeba było nikogo wyprowadzać czy wołać oddziałowych. Te kobiety, które przychodzą, wydaje mi się, że wiedzą po co przychodzą.

Wprowadziłem zwyczaj, że jak ktoś umrze z rodziny, i na pogrzeb zazwyczaj nie jadą, to wtedy w dniu pogrzebu robimy Mszę za tego zmarłego, zmarłą, a kobiety mogą zaprosić kogoś z celi albo koleżanki i wtedy wspólnie bierzemy w tej Mszy udział.

Czy osadzone wspominają o powodach, z których znalazły się w więzieniu?

Zdarzyło mi się kilka razy, że te, które skrzywdziły kogoś, prosiły o modlitwę. Jak kogoś zabiły, skrzywdziły, prosiły o modlitwę za nich, albo żeby odprawić Mszę. Czasami opowiadają, ale wiadomo, że większość jest niewinnych – sędzia się uwziął albo prokurator. Ale powtarzam, że niekiedy się zdarzało, że przychodziły i pytały, czy wypada się pomodlić za osobę skrzywdzoną. Przynoszą zapisane na kartce i na Mszy czy nabożeństwie za te osoby się modlimy.

Ojciec Roman Kempka OMI podczas jubileuszu 25. lecia kapłaństwa w 2015 roku (zdj. A. Matyja/sw.gov.pl)

Czy coś w tych osobach się zmienia?

Niekiedy na przykład po Pasterce były osoby, które powiedziały, że one nigdy jeszcze na takiej Mszy nie były, nie wiedziały, że coś takiego w ogóle istnieje. Większość osadzonych jest religijnie zaniedbanych, z rodzin patologicznych. Tutaj zaczynają dowartościowywać to wszystko. Podobnie z sakramentami. Niekiedy przed bierzmowaniem trzeba było ochrzcić te osoby. Tak samo za mojego czasu do chrztu przystąpiło osiem osób.

Czy po wyjściu na wolność te osoby utrzymują dalej z tobą kontakt?

Na pewno nie było takich sytuacji, że wyszły i zerwały kontakt. Dzwoniły, pisały listy czy kartki na święta. Niektóre piszą do dnia dzisiejszego.

Pasterka w zakładzie karnym dla kobiet [ZDJĘCIA]

Najtrudniejsze doświadczenie, z którym musiałeś się zmierzyć?

Chyba najtrudniejsze doświadczenie jakie miałem, to rekolekcje w Strzebiniu. Wtedy była taka możliwość, że kilka osób jechało razem ze mną – przywozili je funkcjonariusze. Kobiety przyjechały z wielkopiątkową drogą krzyżową, wystawiały ją i się pomyliły. Tak się rozkleiły, że nie dały rady jej poprowadzić. To był chyba dla mnie najtrudniejszy moment. Po nabożeństwie żaliły się, że „zawaliły” – ciężko było je uspokoić, że każdemu może się przydarzyć pomyłka. Bardzo to przeżywały, że nie wyszło tak jak powinno.

Czy żałujesz, że kiedyś przekroczyłeś pierwszy raz bramy więzienia jako kapelan?

Oj, chyba nie, bo to naprawdę jest potrzebna praca, daje dużo zadowolenia, satysfakcji. Chociażby to, gdy wychodzą. Mało kiedy się zdarza, żeby nie przyszły podziękować. Nawet dla tych osób warto to robić. Żałować, na pewno nie żałuję.


Z listów św. Eugeniusza

PRZEKONANI, ŻE DZIAŁAMY JEDYNIE Z BOŻEGO NATCHNIENIA I DLA NAJWIĘKSZEJ CHWAŁY JEGO ŚWIĘTEGO IMIENIA

Rozpoczynam od pogratulowania tobie, że byłeś pierwszym z naszego Zgromadzenia, który głosił Słowo Boże zimnym ludziom tych północnych okolic.

Dom oblacki w Nancy był pierwszą fundacją w północno-wschodniej Francji (350 kilometrów od Paryża i 200 kilometrów od granicy z Niemcami). Ze względu na niższe temperatury, ludzie nie byli tak wylewni i otwarci jak w ciepłej, słonecznej Prowansji.

W Prowansji misjonarze wypracowali szczególny styl prowadzenia i głoszenia 3-6 tygodniowych misji, podczas których ludzie mieli wiele okazji do wyrażania swoich żywych emocji.

Ponieważ według tego, co mi piszesz, ludzie nie chcą korzystać z naszej posługi, należy sądzić, że zakończy się przezwyciężeniem ich niechęci dla świętych misji, które skądinąd przynoszą tyle cudów zbawienia.

Eugeniusz ojcu Dassy'emu i jego wspólnocie udziela dobrych rad, jak być cierpliwym i jak się zachowywać, aby zdobyć serca miejscowej ludności.

Nie trać odwagi; zakończymy tym, że uda się nam ich uformować na nasz sposób. Niczego nie należy przyspieszać, to przyjdzie. Najpierw wyróbmy sobie opinię bożych ludzi, którzy nie szukają poklasku ludzi, ale jedynie pragną zbawienia dusz. Niech uważa się nas za regularnych, gorliwych, miłosiernych, oddanych wszelkiemu rodzajowi dobra, skądinąd uprzejmych, grzecznych, ujmujących i godnych szacunku, a za dobre uważać się będzie wszystko, co będziemy robić w przekonaniu, że działamy jedynie z Bożego natchnienia i dla największej chwały Jego świętego Imienia.

List do o. Louisa Dass’ego w Nancy, 07.012.1847, w: PO I, t. X, nr 956.

"Nie ma sensu chodzić gdzieś, aby głosić, jeśli nasz chód nie jest naszym głoszeniem" (Franciszek z Asyżu).

"Najbardziej przekonującym sposobem na nawrócenie ludzi jest pokazać, że naprawdę jesteśmy przeniknięci tym, co głosimy i że sami zaczęliśmy praktykować, zanim zaczęliśmy nauczać innych" (Reguła z 1818 r.).


Komentarz do Ewangelii dnia

Pozwólmy naszemu Bogu dokonywać cudów w naszym życiu. Gdy bezgranicznie Mu zaufamy, zdumienie tłumu stanie się i naszym udziałem. Będzie to radosne zdumienie nad mocą i potęgą Boga, nad Jego działaniem i dobrocią. Czyńmy wtedy tak, jak owe tłumy: uwielbiajmy Pana. Panie bądź uwielbiony w nas, w swoich stworzeniach.

(S. Stasiak OMI)


Jako pierwszy kapłan modlił się w Katyniu...

Polski duchowny katolicki, podpułkownik ludowego Wojska Polskiego, Generalny Dziekan Wojska Polskiego, kapelan 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, w komunistycznym reżimie otrzymywał od sowieckiej Rosji wszelkie sprzęty liturgiczne, aby sprawować sakramenty wśród żołnierzy armii generała Berlinga. Jako pierwszy kapłan modlił się nad mogiłami polskich oficerów zamordowanych w Katyniu... Jego obecność w komunistycznym wojsku do dziś budzi emocje. W sprawach wiary nigdy nie odmówił posłuszeństwa Kościołowi, nigdy nie stał się komunistycznym "księdzem-patriotą". Był po prostu kapelanem, kapłanem...

Spowiedź żołnierzy przed bitwą pod Lenino - 1943 rok (zdj. archiwum)

Od kapłaństwa do partyzantki

Urodził się w Gliwicach 29 marca 1911 roku w rodzinie urzędnika kolejowego Karola i Jadwigi, jako szósty syn z jedenaściorga dzieci. Jego młodszy brat, Józef, był również oblatem, który jako nowicjusz tego zgromadzenia zginął podczas wojny pod El Alamein w Egipcie.

W 1914 roku rodzina Kubszów przeniosła  się do Wodzisławia. Ojciec Wilhelma, Karol, walczył w powstaniach śląskich, był czynnym działaczem bractw i stowarzyszeń katolickich.

W 1924 rok Wilhelm rozpoczął naukę w Niższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Lublińcu. 14 sierpnia 1930 roku rozpoczął oblacki nowicjat w Markowicach. Rok później złożył swoje pierwsze śluby zakonne. Swoje studia seminaryjne rozpoczął w 1932 r. najpierw w Krobi, by następnie rok później kontynuować je w Obrze. Święcenia kapłańskie przyjął 21 czerwca 1936 roku z rąk bp. Walentego Dymka.

Pierwszą placówką o. Wilhelma była Obra, gdzie pełnił funkcję ekonoma. W czerwcu 1939 roku został duszpasterzem w Łunińcu na Polesiu, a od lipca roku 1941 był administratorem parafii Puzicze. Tam zastał go wybuch wojny między Niemcami, a Związkiem Radzieckim. Kiedy wojska niemieckie początkowo odnosiły zwycięstwa i przejęły kontrolę m.in. nad Puziczami o. Wilhelm odmówił podpisania volkslisty, za co w maju 1942 roku został aresztowany przez Gestapo i osadzony w więzieniu, najpierw w Sosnkowiczach, potem w Baranowiczach. Ostatecznie o. Kubsz został skazany na śmierć. Wyrok ten otrzymał za kontakty z partyzantami, rozprowadzanie materiałów antyniemieckich i namawianie młodzieży do rezygnacji z wyjazdów na roboty w Niemczech. Dzięki pomocy jednego ze strażników uciekł z więzienia. Przedostał się do partyzantki, w której służył nie tylko jako kapłan, ale też jako dentysta (zawód technika dentystycznego o. Wilhelm zdobył jeszcze jako kleryk w Obrze).

Tak o. Kubsz wspomina ten czas:

Partyzantka nasza przebywała na terenie mojej parafii Puzicze na błotach gryczyńskich, otoczonymi lasami. W tym samym czasie, gdy hitlerowcy posuwali się pod Stalingrad, dzieliłem los bezdomnych partyzantów na Polesiu. Pod względem narodowościowym gros stanowili Rosjanie- żołnierze Armii Czerwonej, którzy broniąc się przed śmiercią głodową uciekli z obozów jenieckich w pobliskie lasy. Następną grupę stanowili Żydzi, którzy uciekli  z getta. Byli wśród nich i Polacy, przedwojenni więźniowie Berezy Kartuskiej oraz Polacy, którzy za sprzyjanie partyzantom ściągnęli na siebie wyrok śmierci (…) W każdą niedzielę i święto odprawiałem im Mszę Świętą. A właściwie trzy Msze Św., odprawiając każdą w innym miejscu. Byli to przecież moi parafianie. Dołączyli się do nas i prawosławni, bo ich proboszcz został rozstrzelany…

Wilhelm Franciszek Kubsz OMI (zdj. archiwum)

"Znakiem krzyża wskazywałem jednym drogę do wolności, drugim do zmartwychwstania”

W czerwcu 1943 roku został powołany na kapelana I Dywizji im. T. Kościuszki. Był ze swoimi żołnierzami „na dobre i na złe”. Jego posługę żołnierzom najlepiej charakteryzują słowa  samego kapelana, które zapisał wspominając bitwę pod Lenino:

Byłem wtedy wraz z nimi, błogosławiłem walczących, koiłem umierających, znakiem krzyża wskazywałem jednym drogę do wolności, drugim do zmartwychwstania…

W 1944 roku został dziekanem I Armii Polskiej w ZSSR, został podniesiony do rangi pułkownika.

Lipiec 1943 - Sielce nad Oką. Katecheza dla 1 Samodzielnego Batalionu Kobiecego im. Emilii Plater (zdj. archiwum)
Styczeń 1944 roku - uroczystości żałobne w Katyniu (zdj. archiwum

Po której stronie politycznej się opowie?

Kiedy wojsko radzieckie wkroczyło do Warszawy, rozpoczął się nowy etap w działaniach wojennych, a raczej bardziej się rozwinął - walka polityczna. O. Wilhelm był przymuszany do jasnego określenia się, po której stronie politycznej się opowie. Po latach o. Kubsz wyjawił, że został zaocznie oskarżony za działanie przeciw ZSSR , poprzez wygłoszenie „nie takiego kazania, jak trzeba” oraz o rzekome odrzucenie zaproponowanego mandatu do KRN. Do tego doszedł osobisty konflikt z ówczesnym naczelnym dowódcą gen. Rolą-Żymierskim na tle stosunku do żołnierzy Armii Krajowej. W skutek tych wszystkich okoliczności 31 stycznia 1945 roku o. Wilhelm został usunięty z wojska…

Po opuszczeniu wojska ukrywał się przez dwa lata (1945-47) pod fikcyjnym nazwiskiem, Franciszek Kopiec, w klasztorze Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej na Świętym Krzyżu. W następnych latach pełnił różne funkcje w oblackich klasztorach w Gdańsku, Poznaniu, Pawłowie k. Chojnic i Laskowicach Pomorskich. Przez cały ten czas o. Wilhelm marzył i starał się o powrót do wojska. Dopiero w 1964 roku został ponownie zatrudniony w Generalnym Dziekanacie Wojska Polskiego. Został proboszczem kościołów garnizonowych najpierw we Wrocławiu, następnie w Katowicach i Jeleniej Górze. Zmarł po ciężkiej chorobie nowotworowej 24 lipca 1978 roku w Jeleniej Górze, mając 67 lat życia i 42 lata kapłaństwa.

(zdj. archiwum)

Odznaczenia

Krzyż Grunwaldu III klasy, Krzyż Walecznych, sowiecki Order Wojny Narodowej II st, Krzyż Oficerski i Komandorski Orderu Odrodzenia Polski oraz pośmiertnie Krzyż Orderu Virtuti Militari IV klasy.

Wspomnienia

Były to pierwsze dni czerwca 1943 r. Dla wypoczynku po trudach partyzanckich skierowano mnie do podmoskiewskiej miejscowości letniskowej w Srebrnym Borze i ułatwiono mi zwiedzanie wielkiej stolicy kraju rad. Tak upłynęło kilka dni.

Dnia 8 czerwca powiedział mi gen. Żukow, że w dniu następnym odbędzie się I Zjazd Patriotów Polskich w Moskwie. Ucieszyłem się ogromnie z możliwości spotkania naszych rodaków. Poznałem tam wielu, wśród płk. Zygmunta Berlinga, Wandę Wasilewską, Włodzimierza Sokorskiego, dr. Bolesława Drobnera, Andrzeja Witosa, prof. dr. Jakuba Parnasa, dr. Stefana Jędrychowskiego, płk. Antoniego Siwickiego, Aleksandra Kłosa, Kazimierza Witaszewskiego, Stanisława Skrzeszewskiego, Włodzimierza Stahla, Janinę Broniewską, Helenę Usiejewicz i wielu innych.

Płk Berling powitał mnie z miejsca słowami: „Mianuję księdza majorem. Oto dywizja ma już swego kapelana-partyzanta”. (…)

kapelan rozmawia ze swoim kościelnym i kierowcą kaplicy polowej (zdj. archiwum)

Pod koniec czerwca 1943 r. przybyłem z Moskwy do Sielc nad Oką. W 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki spotkałem się z nadzwyczaj życzliwym przyjęciem ze strony dowódcy [jak i oficerów i żołnierzy] Za najpilniejsze swe zadanie uważałem przygotowanie kaplicy. Na ten cel oddano mi jeden z nielicznych domków, który dotychczas służył celom wczasowo-wypoczynkowym. (…)

W rocznicę bitwy pod Grunwaldem 15 lipca miała być pierwsza uroczysta Msza Święta dla naszych żołnierzy i delegacji. Przez kilka wieczorów, gdy żołnierze byli po ćwiczeniach, słuchałem spowiedzi. Przystępowali młodzi i starsi. Dnia 15 lipca o godz. 7.30 odprawiłem uroczystą Mszę Świętą dla naszych żołnierzy (…) Śpiewano chóralne pieśni religijne i religijno-patriotyczne, przygrywała potężna orkiestra dęta pod batutą Cajmera. Żołnierze śpiewali, ale i mocno szlochali. Znaczna część żołnierzy przystąpiła do Komunii Św. Ileż starań włożyły uprzednio dziewczęta w uprzątnięcie budynku i przeobrażenie go w piękną kaplicę dywizyjną, ozdobienie nie tylko ołtarza, ale i całej kaplicy kwiatami…

Po nabożeństwie odbyła się przysięga 1 Dywizji.

Sielce 1943- o. Kubsz przyjmuje przysięgę płk Berlinga (zdj. archiwum)

O godz. 9.30 po dokonaniu przeglądu wojsk przez płk. Bolesława Kieniewicza i złożeniu przezeń dowódcy dywizji i meldunku o gotowości żołnierzy do przysięgi (…) Jako pierwszy złożył przysięgę na moje ręce dowódca dywizji- płk Zygmunt Berling. Byłem ubrany w komżę, a w reku trzymałem krzyż. Następnie poszedłem z płk. Berlingiem na trybunę, gdzie dowódca stojąc w asyście Wandy Wasilewskiej i kapelana dywizji odbierał przysięgę od żołnierzy.

Gdy wcześnie rano przygotowałem się do Mszy Świętej usłyszałem pytanie podchodzących żołnierzy: „Czy ma ksiądz ministranta?” Czy możemy posłużyć do Mszy Świętej?” – Chętnie przyjąłem ich propozycję. Po Mszy Świętej doszły mnie ich uwagi: „A jednak umie odprawiać” – O co im chodzi?- pomyślałem sobie. (…) Gdy zbliżaliśmy się pod Lenino słuchałem zwykle spowiedzi w czasie postoju w marszu do pozycji przyfrontowych. Szukając odpowiedniego miejsca do udzielania sakramentu zauważyłem zbliżającą się grupę żołnierzy. Wystąpił jeden, zameldował się przepisowo i powiedział: „Nie mieliśmy do księdza zaufania. Nie mogło się nam w głowie pomieścić, że pozwolono na obecność katolickiego kapelana w wojsku. Pójdziemy w bój, nie wiadomo, czy przeżyjemy, więc serdecznie przepraszamy księdza majora”. (…)

Ojciec Kubsz błogosławi oblackim krzyżem polskie oddziały przeprawiające się przez Wisłę pod Warką - rok 1944 (zdj. archiwum)

Gdy żołnierze otrząsnęli się ze swoich wątpliwości i nabrali zaufania do mnie, zaczęli mnie męczyć swoimi skrupułami. Odtąd przychodzili na poufne rozmowy. Wyraźnie zaznaczali, że przychodzą również w imieniu swoich kolegów.

„Ksiądz major jest kapelanem, dlatego przychodzimy z całym zaufaniem jako do swego ojca duchowego” Nikomu nie mówiłem o ich wątpliwościach. Uważałem za swój obowiązek koić rany, naprostowywać ich myśli…

Każdego dnia, przeważnie wieczorem, odprawiałem Mszę Świętą i słuchałem spowiedzi. Każdego też dnia przystępowało wielu żołnierzy do spowiedzi (…)

Bywały wypadki, że sami dowódcy prosili mnie, abym przyszedł z nabożeństwem, bo wtedy żołnierze lepiej słuchają i lepiej pracują. Trudno było nie pójść, gdyż każda jednostka prosiła. Mniej więcej obchodziłem kolejno wszystkie jednostki. W niedziele zawsze odprawiałem trzy Msze Święte, każdą w innej jednostce. Trzecią Mszę Świętą odprawiałem z reguły po południu, bo parę godzin spowiadałem przed nabożeństwem. Przy każdej Eucharystii przystępowało kilkudziesięciu żołnierzy do Komunii Świętej.

Było kilka wypadków, że sami żołnierze przygotowywali się wzajemnie do pierwszej spowiedzi i Komunii Świętej. Moja rola ograniczała się tylko do skontrolowania i uzupełniania wiadomości podanych przez żołnierzy. Panował gorliwość niczym pierwszych gmina chrześcijańskich…

(bh)


Wrocław: "Chcemy budować na fundamencie Boga" [ŚWIADECTWO]

Jesteśmy małżeństwem od dwóch lat. Niedawno urodziło się nasze pierwsze dziecko – synek Tadeusz. Poznaliśmy się sześć lat temu na studiach pedagogicznych. Od początku się zaprzyjaźniliśmy i stosunkowo szybko wiedzieliśmy, że chcemy budować wspólną przyszłość. Mieliśmy też silne przekonanie, że do naszego życia chcemy zaprosić Pana Boga. Ponieważ relację z Bogiem niełatwo buduje się na własną rękę, szukaliśmy środowiska, w którym nasza wiara mogłaby wzrastać i gdzie poznalibyśmy ludzi, którzy chcą żyć podobnymi jak my wartościami. Były to czasy studiów, więc naturalne było poszukiwanie duszpasterstwa akademickiego. Wybór był przypadkowy, choć z perspektywy czasu widzimy w tym Boży plan. Podczas jednych z pierwszych akademickich rekolekcji adwentowych, w których wzięliśmy udział, mieliśmy okazję zgłębić budowanie relacji przyjacielskiej, partnerskiej i małżeńskiej. Na tamten moment była to cenna wskazówka, która pomogła nam rozwijać nasz związek.

Wspólnota znana od dziecka

Po trzech latach znajomości zaręczyliśmy się i już wtedy wiedzieliśmy, że gdy zostaniemy małżeństwem, będziemy potrzebować odmiennej formacji duszpasterskiej. W duszpasterstwie akademickim brakowało nam poczucia wspólnotowości i spojrzenia na wiarę przez pryzmat miłości małżeńskiej oraz rodzinnej. Tym razem wybór drogi formacyjnej był bardzo przemyślany i nieprzypadkowy. Byliśmy pewni, że po ślubie chcielibyśmy dołączyć do Wspólnoty Rodzin Katolickich „Umiłowany i umiłowana”. Jej założyciel o. Kazimierz Lubowicki oraz Wspólnota zawsze byli nam bliscy. Jako córka rodziców, którzy od 26 lat są członkami tej Wspólnoty, miałam okazję się w niej urodzić, wychowywać i zawierać przyjaźnie. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym dołączyć wraz z mężem do innej niż ta wspólnoty, którą znam od dziecka. Dlatego naturalne było, że w okresie narzeczeństwa poprosiliśmy Ojca o udzielenie nam sakramentu małżeństwa, a także o spowiedź przedślubną i nauki przedmałżeńskie. Podczas jednego ze spotkań z Ojcem wyraziliśmy chęć wstąpienia do Wspólnoty. Wraz ze zgodą Ojca staliśmy się jej częścią, a dzień naszego ślubu jest dla nas podwójną radością świętowania sakramentu zawarcia małżeństwa oraz wstąpienia do Wspólnoty.

Siedlce: „Boże, dziękuję za mój Kościół” [świadectwo]

Budowanie rodziny daje nam szczęście

Ostatnie miesiące są dla nas wyjątkowym czasem. W czerwcu oprócz roli żony i męża musieliśmy dojrzeć także do roli mamy oraz taty. Adwent był czasem nie tylko oczekiwania i przygotowania na narodziny Pana Jezusa, ale także czasem przygotowania na narodziny naszego pierwszego dziecka – synka Tadzia. Z wielką wdzięcznością myślimy o danych nam dziewięciu miesiącach, które pozwalały na przygotowanie naszego domu, jak i serc do rodzicielstwa. To czas, kiedy uważniej przyglądaliśmy się Maryi, Matce Pana Jezusa, i św. Józefowi oraz temu, w jaki sposób łączyli czułą miłość małżeńską z rodzicielstwem. Chcemy, żeby nasz syn dorastał w domu pełnym miłości do Boga oraz do siebie nawzajem. Budowanie rodziny daje nam szczęście. Jesteśmy wdzięczni Bogu za nasze małżeństwo, dziecko, rodziców i rodzeństwo, na których możemy liczyć. Dziękujemy za życzliwych kapłanów, a w szczególności za ojca Kazimierza, który towarzyszy nam od początku naszego związku i jest naszym spowiednikiem.

Lech Dyblik – „Zawdzięczam to Kościołowi i Panu Bogu” [ŚWIADECTWO]

Bezpieczna przystań

Dzięki obecności we Wspólnocie mamy okazję obserwować małżeństwa z różnym stażem i na różnym etapie życia, które starają się żyć zgodnie z nauczaniem Pana Jezusa i przekładać to na życie małżeńskie oraz rodzinne. Możemy czerpać z ich doświadczenia. Jesteśmy przekonani, że gdyby nie Wspólnota i opieka ojca Kazimierza od początku naszego małżeństwa, bylibyśmy na innym jego etapie. Budowanie relacji w oparciu o wartości biblijne pozwala przetrwać trudniejsze chwile i zwątpienia. Wiemy, że przed nami większe wyzwania, którym będziemy musieli stawić czoła. Ale wiemy też, że Jezus Chrystus i Wspólnota będą naszą podporą oraz bezpieczną przystanią.

Ela i Piotr Chudzikowscy (Wrocław – świadectwo opublikowano na stronie wroclaw.oblaci.pl)


Wspólnota Rodzin Katolickich „Umiłowany i umiłowana” powstała w oblackiej parafii we Wrocławiu 14 kwietnia 1992 roku. Jej założycielem i opiekunem jest o. prof. dr hab. Kazimierz Lubowicki OMI, kierownik Katedry Teologii Małżeństwa i Rodziny na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu.

Jesteśmy wspólnotą rodzin katolickich, które w duchu Ewangelii i według nauki Kościoła, chcą przede wszystkim pogłębiać osobistą zażyłość z Jezusem Chrystusem, głęboko wierząc, że tylko ona umożliwia pełny i rzeczywisty rozwój życia rodzinnego oraz poprawność i głębię relacji w małżeństwie.

(pg)


Rzym: Spotkanie oblatów-braci zakonnych

Eucharystią w domu generalnym w Rzymie rozpoczęło się spotkanie Generalnego Komitetu Braci. Składa się z przedstawicieli oblatów-braci zakonnych z każdego rejonu Zgromadzenia. Polską Prowincję reprezentuje br. Adam Petelczyc OMI, do niedawna misjonarz na Białorusi, obecnie ekonom domu zakonnego w Grotnikach koło Zgierza.

Dlaczego jestem bratem zakonnym? [ŚWIADECTWA-WIDEO]

Podczas Mszy świętej o. Luis Alonso OMI, superior generalny mówił:

Podczas Kapituły Generalnej było wiele momentów, w których propozycje tej komisji zostały wysłuchane i zatwierdzone. Podczas tego spotkania prosimy o pomoc Ducha Świętego w odkryciu, w jaki sposób możemy wdrożyć te propozycje. Były też inne momenty, które dają mi do myślenia z nadzieją, że bracia oblaci pomogą nam być pielgrzymami nadziei we wspólnocie, o której marzyliśmy na Kapitule. Odważmy się dzisiaj marzyć i prośmy Boga, aby nasze marzenia były Jego marzeniami i aby pomógł nam je urzeczywistnić!

(pg/zdj. OMIWorld)


Z listów św. Eugeniusza

ŚWIĘTY JÓZEF PATRON ZGROMADZENIA

Gdy chodzi o modlitwy, to muszę wam powiedzieć, że wielu naszych ojców pragnie, abym dodał codziennie wezwanie do św. Józefa, ojca i żywiciela Świętej Rodziny, i uprosił, by z wysokości nieba czuwał nad spełnieniem doczesnych potrzeb Zgromadzenia, które ma Go za głównego patrona. Nie po to, abyśmy się wzbogacili, ale byśmy byli w stanie zaradzić choćby potrzebom tych wszystkich, których Opatrzność nam przysyła.

List do o. Ambroise’a Vincensa, mistrza nowicjuszów, 07.11.1847, w: PO I, t. X, nr 953.

Eugeniusz nosił imiona Karol Józef Eugeniusz i dlatego święty Józef zawsze zajmował szczególne miejsce w jego życiu i pobożności. Za przykład może posłużyć jego doświadczenie bliskiej śmierci w 1814 roku:

 W koszarach, gdzie przebywało dwa tysiące więźniów austriackich, zaraziłem się chorobą nazywaną chorobą więźniów. Rano, w Dzień Świętego Józefa, byłem już prawie umierający. A skoro mój święty patron zechciał mi okazać swe potężne wstawiennictwo, które zewsząd przyzywano, tego samego wieczoru z zadziwiającą szybkością polepszyło mi się. Nazajutrz lub na drugi dzień nie było już żadnego zagrożenia.

List do ojca Karola Antoniego de Mazenoda, 17.06.1814, w: PO I, t. XV, nr 125.

 

"Wydaje się, że to nabożeństwo powinno być związane z jego wizją Kościoła, nabytego za cenę Krwi Jezusa, wizją, która wykraczała poza ziemski Kościół i prowadziła go do nieustannej komunii z Kościołem w niebie. Stąd jego głębokie nabożeństwo do świętych, zwłaszcza do Maryi Niepokalanej, a zaraz po Najświętszej Dziewicy" - napisał ojciec Toussaint Rambert, "święty Józef zajmował pierwsze miejsce w jego sercu" (https://www.omiworld.org/fr/lemma/joseph-saint-fr/)

"Święty Józef. Nie można kochać Jezusa i Maryi nie kochając świętego patriarchy" (św. Josémaria Escriva).