Dominik Ochlak OMI: Wielu młodych ma problemy, będziemy się z tym mierzyć w najbliższych latach
Jest duszpasterzem młodzieży i organizatorem pieszych wędrówek, które przybliżają młodych do Boga. Ojciec Dominik Ochlak OMI przyznaje, że pandemia odcisnęła na młodych ludziach piętno. Wie jednak, jak zatroszczyć się o młodzież.
Młodzi ludzie chcą być przede wszystkim wysłuchani. Pragną, by spotkać się z nimi na serio, a poświęcony im czas, był skupiony na nich. Młodzież chce też, by to, co się dla niej organizuje, było konkretne, "pożywne" i dawało im wzrost. Za tym pójdą - zapewnia ojciec Dominik Ochlak.
Piotr Kosiarski: Jak młodych ludzi zmieniła pandemia koronawirusa?
Dominik Ochlak OMI: Obecnie "wyjście na zewnątrz", przełamanie się, jest dla wielu młodych ludzi wielkim zwycięstwem. Pandemia utrwaliła w nich schematy zamknięcia, na ważnym etapie rozwoju mieli przestój, byli oddzieleni od relacji rówieśniczych. Z tego powodu może być im dzisiaj trudno, zwłaszcza studentom - drugiego i trzeciego roku.
Przez pandemię wielu młodych ludzi ma obecnie problemy rozwojowo-psychiczne. I z tym będziemy się mierzyć w najbliższych latach.
Konsekwencją pandemii jest również to, że religijność i związane z nią przyzwyczajenia zostały przerwane, przez co młodzi ludzie między innymi zaczęli odchodzić z Kościoła. Ich osobiste praktyki, w tym modlitwa, zostały wystawione na próbę. Młodzież jest przez to słabsza. Tym bardziej potrzebuje towarzyszenia.
Jak oblackie duszpasterstwo młodych reaguje na ten kryzys?
W Niniwie od dawna kierujemy się zasadą, że rekolekcji i spotkań dla młodzieży nie wymyślamy "za biurkiem". Zamiast tego sprawdzamy, co podoba się młodym, czego potrzebują i co daje im wzrost duchowy. Dzielimy się z nimi pasją, włączając w nasze akcje element przygody. To przyciąga.
Element przygody?
Kilkanaście lat temu Niniwa zasłynęła z wypraw rowerowych, a od kilku lat organizuje również wyprawy piesze "na wiarę".
https://oblaci.pl/2022/08/17/niniwa-team-w-krainie-reniferow-i-sw-mikolaja/
W tym roku, w 24-osobej grupie, szliśmy bez umówionych noclegów przez góry Czarnogóry oraz Bośni i Hercegowiny do Medjugorje. Spaliśmy w namiotach, między 1300 a 1700 m n.p.m. Przez pierwsze dni sporo padało. Wśród czekających na słońce młodych słyszałem pytania: "Po co się w to pakowałem? Dlaczego tu jestem?". Byliśmy jednak ciągle razem, blisko siebie. Na dobrą atmosferę wpływał dystans wobec trudności, radość, śmiech i wzajemne wsparcie. Po 17 dniach i pokonaniu 400 km dotarliśmy do Medjugorje. Szliśmy, modląc się w intencji pokoju na świecie a szczególnie na Ukrainie.
Niniwici jak Hobbici. Refleksje po pieszej wyprawie NINIWA Team przez bałkańskie góry
Kilka razy w czasie drogi dzieliliśmy tym, co było dla nas radosne i trudne. Po dojściu do Medjugorje, miejsca wyjątkowego, uczestnicy wędrówki przyznali, że najważniejsze wydarzyło się w drodze. Nie droga była trudnością, ale trudności były drogą.
Była to nasza piąta wyprawa, poprzednio wędrowaliśmy po Gruzji, Rumunii, Mołdawii, Ukrainie, Portugalii, Hiszpanii i polskim Głównym Szlaku Beskidzkim.
Niniwa: Wolontariusze ruszyli na Madagaskar
Wyprawy uczą tego, że można być silnym i wrażliwym jednocześnie. W życiu nie każdy, kto jest silny, jest wrażliwy. I odwrotnie - gdy ktoś jest wrażliwy, ma delikatną "konstrukcję", może nawet nie pomyśleć, że drzemie w nim siła. Siły też uczy droga, która jest stroma, wyczerpuje, czasami zamieniała się w rzekę, zalewając nogi, a wrażliwości ja sam uczyłem się, rozmawiając z młodymi, by widzieć świat wewnętrzny drugiego i nic nie przyspieszać.
(Piotr Kosiarski/DEON.pl - za zgodą redakcji)
Madagaskar: "Odzyskiwaliśmy dla Pana wioski, w których nikt nie modlił się od 30 lat"
Ojciec Franciszek Chrószcz był pierwszym oblackim misjonarzem na Madagaskarze. O tym, jak rozpoczęły się misje na malowniczej Czerwonej Wyspie, jak wygląda dzień buszowego misjonarza na Madagaskarze i dlaczego przed przybyciem oblatów nie nosiło się tam sutann rozmawia z nim Karolina Binek.
Karolina Binek: Północ Kamerunu. To tam dziesięć lat wcześniej, bo w 1970 r., rozpoczęli pracę polscy oblaci. Do tej pory są tam zaangażowani w posługę w interiorze, w lasach tropikalnych, w sanktuarium w Figuil. Dbają o miejscową kulturę, wydają mszały w miejscowych językach. Dlaczego Ojciec, pracując w Kamerunie, wyjechał na misje akurat na Madagaskar?
Franciszek Chrószcz OMI: Na początku wcale nie chciałem jechać na Madagaskar. Byłem już osiem lat w Kamerunie, zdążyłem się nauczyć języka gidarskiego – bo przecież nie wszyscy Kameruńczycy mówią po francusku, to nie jest takie łatwe. Misje polskich oblatów dobrze się rozwijały. Akurat wtedy biskup Toamasiny z Madagaskaru – Jérôme Razafindrazaka – oraz prowincjał misjonarzy montfortanów poprosili o pomoc. Pracujący tam misjonarze byli już starsi. Przyjechali więc do oblackiego Domu Generalnego, gdzie usłyszeli, że mają się zgłosić do Polski.
Wpierw poleciał Ojciec na rekonesans, aby wybrać miejsce posługi polskich oblatów. Od czego zaczęliście tam swoją pracę?
Pojechałem na Madagaskar z ojcem Alfonsem Kupką, polskim prowincjałem, 2 lata wcześniej, aby wybrać jedną z trzech diecezji proszących o misjonarzy i ustalić obszar misji oblackiej, na terenie której mieliśmy pracować. Kiedy Malgasze nas zobaczyli, wołali: „A, Polacy! To ci od nowego papieża”. Wróciłem do Kamerunu na 2 lata i w sierpniu 1980 r. razem ze współbraćmi – ojcami: Janem Sadowskim, Janem Wądołowskim, Marianem Lisem i Romanem Krauzem – wyjechaliśmy z Polski do Francji. Oni zaraz poszli do szkoły w Paryżu, na dalszą naukę języka francuskiego, a ja poleciałem na Madagaskar. Poznawałem misje ojców montfortanów i metody pracy misjonarzy, które przecież w każdym państwie są inne. Odwiedziłem nasze przyszłe placówki misyjne w tzw. Dystrykcie Lasów Tropikalnych na terenie diecezji Toamasina, zapisując co nam będzie potrzebne. Miałem już adresy różnych instytucji pomagających misjom w Polsce, Europie, Kanadzie i wysyłałem prośby z projektami. 4 grudnia 1980 r. przyjechało moich czterech współbraci i zaczęły się misje – od nauki języka malgaskiego. Choć wcześniej mieli już przygodę misyjną. Gdy wylatywali samolotem z Antananarywy do Toamasiny, czyli ze stolicy Madagaskaru na wybrzeże, ich samolot Air Madagascar uległ awarii, dekompresji. Lecieli bardzo nisko, pobożnie się modląc. Na lotnisku przywitaliśmy ich z biskupem Jérôme Razafindrazaką, siostrami i księżmi. Podsumowując, zaczęliśmy od nauki języka i od strachu.
Matka Boża wśród pogan. Niezwykła peregrynacja na Madagaskarze
Jak widać, było wiele emocji. A czy od samego początku odróżniano polskich misjonarzy od innych misjonarzy z Europy?
Najpierw, jak wspominałem, głównie witały nas siostry zakonne i inni misjonarze, bo miejscowa ludność o nas nie wiedziała. Dla nich byliśmy „biali”, „wazaha”. Nie wiedzieli, skąd pochodzimy. Później natomiast przyjmowali nas po prostu jak misjonarzy, nie rozróżniali nas od Francuzów i Włochów.
A jak wyglądały Wasze pierwsze dni na Czerwonej Wyspie? Trzeba było przecież poznać kulturę, języki, styl duszpasterzowania.
Każdego dnia chodziliśmy odwiedzać kościoły, parafie oraz siostry pracujące w różnych ośrodkach. Uczyliśmy się też języka malgaskiego. Nie jest on prosty, bo nie należy do grupy języków afrykańskich, ale do rodziny języków austronezyjskich (malajsko-polinezyjskich). Już w miarę dobrze czytałem i mówiłem, bo spędziłem tam wcześniej trzy miesiące. Ale na miejscu języka uczył nas francuski misjonarz. Wieczorami natomiast graliśmy w siatkówkę na plaży. W soboty i niedziele często chodziliśmy też do buszu. Uczyliśmy się odprawiać mszę świętą w języku malgaskim. Dużo rozmawialiśmy z ludźmi, zdarzało się, że dostarczaliśmy im podstawowe leki i leczyliśmy ich.
Afryka to też czarownicy, świat duchów, świat przodków…
Jestem egzorcystą i często mówię, że ludzie w różnych krajach szukają pośredników do Pana Boga. Polacy modlą się za wstawiennictwem Matki Bożej lub świętych. W Kamerunie często mieli na swoich podwórkach lub w domach małe figurki bogów domowych. Malgasze to w większości ludy, które mają pochodzenie azjatyckie, i które przywiozły z Azji „kult przodków”. Uważają przodków za pośredników w kontakcie z Bogiem. Często ich wywołują i proszą za ich wstawiennictwem, pytają o coś Pana Boga. Następnie taki czarownik tłumaczy usłyszaną od przodków odpowiedź. Dla Malgaszy ważne jest też, by groby ich przodków były w dobrym stanie. Często nawet można zauważyć, że malgaskie domy nie mają dachów z blachy, ale groby są porządnie wykonane i przykryte blachą.
Byliście zaskoczeni sposobem prowadzenia misji przez montfortanów? Nie zawsze na pierwszym miejscu stawiali oni przekazywanie wiary. Od lat nie zakładali habitów.
Wielu montfortanów francuskich, wcześniej przebywających na Madagaskarze, było po służbie wojskowej w Algierii, prawie wszyscy też przeżyli wojnę. I, co było dla mnie, Polaka, dziwne, wszystkie tzw. pobożnościowe praktyki były odsuwane. Tam, gdzie my byliśmy, wszystkie welony zostały podarte i wyrzucone. W ogóle nie dbano o dewocjonalia. Nie rozdawano cudownych medalików z Matką Boską, które katechumeni nosili aż do chrztu. W Kamerunie były też różne etapy dla katechumenów przed chrztem, a na Madagaskarze nie było to praktykowane przez misjonarzy. Byli bardziej rozluźnieni, nie mieli żadnego rygoru. Sam zapytałem biskupa, czy możemy ubierać się w sutanny. Zezwolił i powiedział, że ostatnio ktoś w tym miejscu nosił sutannę 20 lat temu i dzieci się go bały. Zaczęliśmy też organizować uroczyste procesje oraz chrzty, żeby było trochę inkulturacji.
Pierwszy oblacki krzyż na Madagaskarze
Oblacka ewangelizacja opierała się na pobożności ludowej, trosce o powołania, docieraniu do najbiedniejszych ludzi, mieszkających w buszu, wprowadzaniu pobożności maryjnej.
W prawie siedmiuset wioskach założyliśmy wspólnoty chrześcijańskie. Odzyskiwaliśmy dla Pana Jezusa wioski, w których nikt nie modlił się od 30 lat. Na Madagaskarze były bowiem miejsca, do których misjonarz przyjeżdżał raz w roku. Od samego początku staraliśmy się również o nowe powołania. Prosiliśmy też biskupa, żeby otworzył niższe seminarium, bo rzadko kto z młodych mógł zdać maturę i pójść do seminarium. Nasze największe misje znajdowały się 200-360 km od Toamasiny – dużego miasta i siedziby biskupa oraz dobrych szkół katolickich. Na naszym terenie były tylko dwie szkoły – jedna luterańska i jedna państwowa. Poziom w nich nie należał do najwyższych – na sto osób maturę co roku zdawały tylko dwie. Nie było tam sensu szukać jakichkolwiek powołań. Kiedyś montfortanie zbudowali niższe seminarium, ale panowała w nim inna mentalność. I na prawie 250 chłopców, którzy je ukończyli, dwóch zostało księżmi, a reszta urzędnikami, nauczycielami i policjantami. Z czasem zamknięto więc i to seminarium. Na naszą prośbę (mieliśmy dobrą młodzież, ministrantów) udało się otworzyć niższe seminarium, które wciąż działa. A dla nas, oblatów, otworzyliśmy nowicjat i wyższe seminarium. Ponadto, w ciągu czterdziestu lat posługi na Madagaskarze wybudowaliśmy kilkadziesiąt kaplic i kościołów, prowadzimy też szkoły, przedszkola i ośrodki zdrowia. Dzisiaj 98 oblatów na Madagaskarze (w tym kilkunastu Polaków) stanowi ważny element Kościoła katolickiego na Czerwonej Wyspie.
Czy łatwo było Ojcu wrócić?
Wcale nie chciałem wracać. Było mi dobrze na Madagaskarze. Prowincjał Polski (kolega!) Jan Bielecki poprosił, abym pojechał w 1996 r. na dwa lata kierować Prokurą Misyjną w Polsce, a potem wrócę na Madagaskar. Nawet wielu bagaży nie zabrałem. Zostałem w Polsce do dziś.
(misyjne.pl)
Komentarz do Ewangelii dnia
Człowiek ma w sobie wielkie pragnienie ujrzeć Boga. Doświadczyć spotkania z Ojcem. Stąd i Zacheusz robi wszystko, co możliwe, aby zobaczyć Jezusa. Działa wręcz irracjonalnie. Przekracza pewne bariery ludzkiej ciekawości. Wdrapuje się na drzewo. Natomiast to sam Pan Jezus dostrzega poszukującego człowieka. Bóg w Jezusie Chrystusie zatrzymuje się i pragnie, aby zbawienie stało się udziałem poszukującego człowieka. Pan Jezus „wysyła” sygnał do będącego na drzewie Zacheusza: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. W ten sposób radość wielka staje się udziałem odnalezionego człowieka. Zacheusz z przepełnionego radością serca odzyskuje wolność i dzięki Panu Jezusowi odpowiada hojnością w zadośćuczynieniu swoim ofiarom, którym wyrządził jakąkolwiek krzywdę. W odpowiedzi słyszy słowa z ust Pana Jezusa: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”. Panie Jezu, i nam także pozwól doświadczyć takiego spotkania, takiej radości i odmiany życia. Aby i w naszym życiu zbawienie stało się udziałem każdego z nas.
(zdj. cathopic)
Jest taki dom... gorzowski Dom u Oblatów
Przy oblackim klasztorze w Gorzowie Wielkopolskim działa Dom u Oblatów. Placówka stanowi ostoję dla osób starszych i samotnych. Działa od 2014 roku.
Nasza wspólnota parafialna, widać to już mocno, starzeje się. Pokolenie osób starszych, które do niedawna było filarem parafii, dziś potrzebuje troski ze strony duszpasterzy. Chcemy w ten sposób wyrazić wdzięczność za ich wieloletnie świadectwo życia wiarą i być blisko nich. W jesieni życia mogą tutaj ze wspólnoty czerpać siłę – wyjaśnia superior o. Piotr Osowski OMI, przełożony gorzowskich oblatów.
W ciągu roku obok zajęć rehabilitacyjnych, wspólnej modlitwy i spotkań, mają miejsce różne odwiedziny. Ostatnio do seniorów przyszły dzieci z Miejskiego Przedszkola Integracyjnego w Gorzowie Wielkopolskim.
O seniorach nie zapominają również misjonarze oblaci z lokalnej wspólnoty. Po powrocie z pielgrzymki do Fatimy, o. Piotr Osowski OMI odwiedzając uczestników Domu u Oblatów, podarował seniorom drobne upominki.
Część spośród seniorów to jednocześnie parafianie oblackiej wspólnoty pw. św. Józefa przy ul. Brackiej 7. Nie ma się co dziwić, że wydarzenia ważne dla parafii często przenoszą się również tutaj.
Codzienne życie toczy się wokół rozmów oraz prostych czynności manualnych i integracyjnych. Drugi człowiek to najlepszy lek na samotność.
(pg/zdj. Dom u Oblatów)
Lubliniec: Prosty sposób na animacje misyjną dzieci
W Zespole Szkół Katolickich im. św. Edyty Stein w Lublińcu, prowadzonej przez oblacką Fundację Edukacji Katolickiej, w nowatorski sposób obchodzono Tydzień Misyjny. Inicjatywa o. Mateusza Króla OMI, prefekta szkoły, spotkała się z zaangażowaniem całej społeczności szkolnej i stała okazją do poznawania poszczególnych Kościołów misyjnych.
Pomysł zrodził się z różańca misyjnego, mamy pięć dziesiątek i pięć dni w tygodniu. Każdego dnia ubieraliśmy się w inny kolor misyjny. Modliliśmy się za konkretne kontynenty, konkretnych ludzi mieszkających na kontynentach. Każdego dnia opowiadałem też krótką historię o tym, w jakich warunkach żyją – tłumaczy o. Mateusz Król OMI.
Oprócz wizualnej akcji dzieci uczestniczyły w nabożeństwach różańcowych, część spośród nich wykonała różańce misyjne. Jedna z modlitw odbyła się przy krzyżu oblackim na placu przyklasztornym, podczas której proszono o Boże błogosławieństwo dla misjonarzy oblatów. Podczas Tygodnia Misyjnego nie mogło zabraknąć spotkania z misjonarzem. O swojej posłudze wśród Pierwszych Narodów Kanady (Indian) opowiadał o. Wiesław Nazaruk OMI z lublinieckiej wspólnoty zakonnej.
(pg/zdj. Zespół Szkół im. św. Edyty Stein w Lublińcu)
Święty Krzyż: Obchody 70. lecia Radia Kielce
W piątek 28 października w bazylice na Świętym Krzyżu miał miejsce wyjątkowy koncert wieńczący obchody 70 lat Radia Kielce. Wystąpił zespół Cappella Gedanensis, prezentując utwory mistrzów muzyki klasycznej: Mozarta, Moniuszki i Vivaldiego. Wśród przybyłych gości byli parlamentarzyści, przedstawiciela władz wojewódzkich i samorządowych oraz biskupi: Jan Piotrowski i Marian Florczyk. Po koncercie miał miejsce wernisaż grafik Marka Judyckiego zatytułowany „Kapliczki. Na rozstaju dróg”.
(kj)
Katowice: Zbliża się 6. Światowy Dzień Ubogich
Pod hasłem "Chrystus dla was stał się ubogim", 13 listopada 2022 roku, odbędzie się w Katowicach 6. Światowy Dzień Ubogich. Organizatorem wydarzenia jest Wspólnota Dobrego Pasterza. Jednym z ambasadorów został o. Paweł Zając OMI, Prowincjał Polskiej Prowincji.
(pg)
Nowa fundacja misjonarek oblatek
W przeddzień święta apostołów Szymona i Judy Tadeusza, w obecności przełożonej generalnej – s. Raquel Toro Gil OMI – została erygowana nowa wspólnota misjonarek oblatek w San Cristóbal de Segovia w Hiszpanii. Oblatki były obecne na terenie diecezji Segovia od dwóch lat. Współpraca z lokalnym duchowieństwem skłoniła siostry do fundacji stałej obecności na terenie metropolii kościelnej Valladolid. Diecezja posiada bogatą historię chrześcijaństwa – założona została już w VI wieku.
Będziemy nadal ewangelizować i troszczyć się o duszpasterskie potrzeby miast zgodnie z charyzmatem oblackim. Prosimy o waszą modlitwę abyśmy w tych miejscach żyły pasją św. Eugeniusza – skomentowały wydarzenie Misjonarki Oblatki Maryi Niepokalanej.
(pg/oblatas.org)
Andrew Small OMI: Watykańska komisja ds. ochrony nieletnich coraz mocniejsza
Franciszek stale wzmacnia pozycję Papieskiej Komisji ds. Ochrony Nieletnich. Świadectwem tego było niedawne rozszerzenie grona członków komisji o kolejne 10 osób, a także zagwarantowanie jej niezależności w strukturach Kurii Rzymskiej. Zwrócił na to uwagę podczas spotkania z dziennikarzami tymczasowy sekretarz komisji o. Andrew Small OMI.
Podkreślił on, że zgodnie z zamysłem Ojca Świętego komisja pełni nie tylko rolę doradczą, służąc swą pomocą w sytuacjach kryzysowych, ale ma także w imieniu Papieża sprawdzać, a ile poszczególne Kościoły lokalne dostosowały się do aktualnych wymogów w zakresie bezpieczeństwa i troski o ofiary nadużyć. Poważnym wyzwaniem jest też zapewnienie wysokich standardów bezpieczeństwa na całym świecie, zwłaszcza w krajach rozwijających się, gdzie Kościół nie ma środków, by stworzyć wymagane przez Stolicę Apostolską struktury. Papieska komisja liczy więc na pomoc zamożniejszych episkopatów. Na taką współpracę zgodzili się już na przykład włoscy biskupi.
Ojciec Small podkreślił, że komisja ma już za sobą długą drogę, a sama sytuacja w Kościele zmieniła się w porównaniu do tego, co było przed dziesięciu laty. Przede wszystkim sam Papież podjął zdecydowane działania, by walczyć z nadużyciami w całym Kościele.
Komisja będzie obchodzić w przyszłym roku 10-lecie istnienia. Jak mówi kard. O’Malley, w tym czasie były chwile bardzo intensywne, były też trudności, konfrontacje z innymi. Komisja musiała przełamywać lody wśród tych, którzy twierdzili, że problem nie jest aż tak poważny, bądź jest ograniczony tylko do niektórych części świata. Ta praca została wykonana. Komisja utorowała sobie drogę dzięki swej reputacji i temu, co udało się jej zrobić. Dobrze znamy już Kościół, jego struktury. Lepiej rozumiemy, jak wprowadzać w życie papieskie postanowienia. (…) Dziś panuje już zgoda co do tego, że odpowiednie środki muszą być zastosowane wszędzie. Kiedy komisja została powołana jej członkowie mieli świadomość, że będą doradzać Piotrowi, jak prowadzić Kościół wąską ścieżką. Odbierali to jako swoje powołanie, byli tym bardzo zaszczyceni i bardzo się w to zaangażowali.
(vaticannews.va)