M. Wrzos OMI o synodalności - Kościół „robi się wspólnie” [felieton]

Tydzień temu rozpoczął się synod w Watykanie, a wczoraj w polskich diecezjach. Byłem dumny z poznańskiego, oblackiego proboszcza, który całe kazanie poświęcił synodalności. Do tego wszystkie msze św., jak przy każdym ważnym wydarzeniu w Kościele, rozpoczęły się wezwaniem Ducha Świętego. Nie mówił rzeczy wielce teologicznych, ale mówił o synodalności, jako współodpowiedzialności i współdecydowaniu w Kościele, na szczeblu parafialnym.

Dom zakonny i parafia oblacka w Poznaniu (zdj. P. Gomulak OMI)

Obserwuję jego pracę od kilku tygodni, gdyż jest w naszej wspólnocie parafialnej od 1 lipca. To niewielka parafia, bo ma ok. 4 tys. ludzi. Działa rada parafialna, a jej członkowie współdecydują o rzeczach, które się dzieją w parafii. Proboszcz zaprosił członków wspólnot i grup do prowadzenia różańca, co nie jest rzadkie. Jednak nie wyznaczał odgórnie dyżurów, każdy zapisuje się w wolności serca. Pojawiła się lista, na której chętni mogą zapisywać się do czytań, zbierania składki, śpiewu psalmu, niesienia darów, modlitwy wiernych. Ta lista powoli zapełnia się, z dnia na dzień, bo nie dotyczy jedynie niedzieli. Dziś mszę koncelebrowałem z proboszczem, wikary spowiadał, a gdy nikt nie wychodził z koszykiem, zrobił to jeden z parafian. Proboszcz zwyczajnie mówił, że po drugiej stronie kartki z wypominkami, każdy może opisać swoją parafię marzeń lub zapisać konkretne podpowiedzi, uwagi. Opowiadał, że po pandemii i trudnym czasie wyjaśniania ciemnych wydarzeń w Kościele, w parafii w porównaniu z czasem sprzed dwóch lat, liczba chodzących na niedzielną msze spadła z 30% do 15%. Wspominał, że taka jest tendencja w innych parafiach, i że chce posłuchać ludzi, jak temu zaradzić, bo na nowe czasy trzeba mieć także nowe pomysły. Być może powstaną parafialne grupy synodalne, jako inicjatywa oddolna. Może z czasem to szef rady parafialnej będzie mówił ogłoszenia duszpasterskie, jak to widziałem np. na Madagaskarze, a nie ksiądz. Bym powiedział – piękna normalność.

Zobacz: [Dom zakonny w Poznaniu – droncast]

Parafia diecezjalna w centrum Poznania. Obumierająca i wiekiem, i wyprowadzkami ludzi, bo domy są zamieniane na banki, biura, urzędy, restauracje itd. Nowy proboszcz, po doświadczeniu misyjnym. Zwołał parafian jakieś dwa tygodnie temu po mszy św. i rozmawiali o tym, co jest potrzebne do duszpasterskiego ożywienia parafii. Kilka osób zgłosiło się do pracy w zakrystii, ktoś inny do opieki nad głodnymi i bezdomnymi, ktoś inny do odwiedzania ludzi po doświadczeniu śmierci najbliższych (bo w biurze nie zawsze jest ksiądz i czas). Jeszcze ktoś inny do sprzątania, ktoś inny do składki i tak świeccy „obsadzili” piętnaście potrzeb duszpasterskich. Parafia zaczyna żyć bardziej. Bym powiedział – piękna normalność.

Nie podzielam obaw tych, którzy budują kolejną spiskową teorię dziejów.  Mówią, że to biskupi w Polsce nie chcą dzielić się władzą i odpowiedzialnością za Kościół ze świeckimi i „niezbyt entuzjastycznie” mówią o synodzie. Jak mówią ci sami krytycy, polscy biskupi kolejny raz torpedują pomysły i nauczanie papieża Franciszka, chociażby przez brak tłumaczenia oficjalnych dokumentów związanych z synodalnością czy watykańskich wskazań dotyczących organizacji synodu, włączających w proces synodalny na równi z duchownymi świeckich (oczywiście z zachowaniem różnorodności właściwej poszczególnym stanom). Przecież i tłumaczenie się pojawiło – także dzięki świeckim, a i uroczyście rozpoczęto prace synodalne w diecezjach. Jak się potoczą, zależy i od nas. Potrzeba zwyczajnie czasu i zmiany naszego nastawienia (nawrócenia duszpasterskiego), żeby zrozumieć, że Kościół „robi się wspólnie”, że to nie instytucja usługowo-duchowa, do której przychodzi się po lepiej czy gorzej świadczoną obsługę duszpasterską.

(cathopic)

I trzeba nam przejść na realizm życia, z wysokich, nawet najświętszych słów. Dziś dwaj ludzie Kościoła przyszli zwyczajnie, jak to prawie każdego dnia, z psem i wózkiem pełnym łupów żelaznych po obiad, z ciężarem życia unoszącym się w powietrzu. Przyszli za późno. Odesłałem ich, bo w kuchni klasztornej już nikogo nie ma, nie mam kluczy, czasu itd. Pokornie odeszli, bez pretensji, godnie i ze zrozumieniem. Zawstydziłem się. Przecież kilka chwil wcześniej pisałem tekst o uchodźcach, opierając się także na Mateuszowej Ewangelii: „Byliśmy przybyszami, a przyjęliście mnie”. A przecież w tym tekście jest też o ubogich i głodnych. Nie zauważyłem w nich, jak mówił Jan Paweł II, oblicza Chrystusa. Zawstydzili mnie jeszcze jednym. Gdy jedli, w końcu, „skombinowany obiad”, po imieniu pytali się o dwóch chorych współbraci – czy są zdrowi, czy już po operacji, czy czegoś im nie potrzeba. Tak dziś sobie myślę, że to oni mnie dziś uczyli Ewangelii i drogi synodalnej. Współodpowiedzialności za siebie, ewangelicznego decydowania, równości w byciu człowiekiem Kościoła, troskliwości i czułości.


 

o. Marcin Wrzos OMI, redaktor naczelny „Misyjnych Dróg”, portalu www.misyjne.pl, misjolog, teolog środków społecznego przekazu

 

 

 

 

(misyjne.pl)


20 października 2021

MÓJ DROGI OJCZE, MIEJCIE NIECO WIĘCEJ ZAUFANIA DO BOGA

 Od 1816 roku scholastyków zawsze nazywano oblatami, chociaż tę nazwę przyjęto dopiero dziesięć lat później. W ramach formacji do kapłaństwa, przez 27 lat naszego istnienia zmieniali miejsca swojego pobytu: Aix-en-Provence, Laus, Marsylia, przez prawie jeden rok Notre-Dame de l'Osier. Nadszedł czas do powrót do stałego domu w Marsylii. Eugeniusz napisał w swoim dzienniku:

List do ojca Guiguesa, aby wszystkich oblatów wezwać do Marsylii, aby tam studiowali filozofię i teologię.

Dziennik, 01.10.1843, w: EO I, t. XXI.

Ojciec Guigues i miejscowa wspólnota sprzeciwiali się tej decyzji, ponieważ młodzi scholastycy zapewniali żywotność w maryjnym sanktuarium, w którym pozostanie nowicjat.

Mój drogi ojcze, miejcie nieco więcej zaufania do Boga. Kiedy oblaci wyjadą z l’Osier, pojawią się nowicjusze, aby ich zastąpić. Dobrze wiecie, że tylko przez przypadek w ubiegłym roku pozostali w l’Osier. To nie mógł być stan stały. Bez żalu wzywam tutaj tylu teologów i filozofów… Wszyscy nasi oblaci przybędą, aby studiować zarówno filozofię, jak i teologię w moim seminarium w Marsylii.

List do ojca Bruno Guiguesa, 02.10.1843, w: EO I, t. X, nr 816.

 

Odpowiedzialnym za formację będzie ojciec Henryk Tempier. Eugeniusz w swoim mieście mógł utrzymywać regularne kontakty ze scholastykami i dzielić wraz nimi ducha jego charyzmatu i misjonarska gorliwość. Czyni tak nadal w odniesieniu do członków mazenodowskiej rodziny, kiedy zgłębiamy jego pisma i wnikamy w jego ducha.


Lubliniec: Odszedł do Pana o. Wacław Gospodarczyk OMI

W lublinieckiej infirmerii dla schorowanych oblatów odszedł do Pana śp. o. Wacław Gospodarczyk OMI. Przeżył 90 lat - 69 lat w życiu zakonnym i 63 lata w kapłaństwie Chrystusowym.

Śp. Wacław Gospodarczyk OMI urodził się 28 września 1931 roku w Elżbiecinie, parafia kodeńska (diecezja siedlecka). Po skończeniu szkoły podstawowej, naukę kontynuował w oblackim junioracie w Lublińcu. Po złożeniu egzaminu dojrzałości, rozpoczął kanoniczny nowicjat w Markowicach na Kujawach, gdzie ślubował pierwszą profesję zakonną 1 listopada 1952 roku. Studia filozoficzno-teologiczne odbył w Wyższym Seminarium Duchownym w Obrze. Tutaj też złożył wieczystą profesję zakonną 1 listopada 1956 roku. Święcenia diakonatu otrzymał 24 listopada 1957 roku, a prezbiteratu udzielił mu abp Antoni Baraniak 22 czerwca 1958 roku.

Po święceniach odbył roczny staż pastoralny w Lublińcu. Następnie skierowany do Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie do 1963 roku był duszpasterzem osób głuchoniemych. W latach 1963-1970 pomagał duszpastersko w oblackiej parafii we Wrocławiu, kontynuując posługę wśród osób głuchoniemych. W 1970 roku skierowany do Markowic jako profesor w Niższym Seminarium Duchownym, rok później został również ekonomem tego domu. W latach 1974-1978 był misjonarzem ludowym (rekolekcjonistą) w Bodzanowie, Belgii i Siedlcach. W 1980 roku skierowany jako spowiednik do domu zakonnego w Gdańsku. W 2015 roku otrzymał ostatnią obediencję do Lublińca na oblacką infirmerię.

Uroczystości pogrzebowe:

Zgodnie z wolą zmarłego i jego rodziny pogrzeb odbędzie się w kościele parafialnym w Kodniu w piątek 22 października:

11.00 - różaniec w bazylice

11.30 - Msza św. żałobna oraz uroczystości pogrzebowe w kwaterze oblackiej cmentarza parafialnego.

 

R.I.P.

 

(pg)


Cnota oczekiwania według bł. Józefa Gérarda

Cierpliwość to ważna cnota. Współcześnie chcielibyśmy od razu widzieć efekty naszych działań. W przeciwnym wypadku zniechęcamy się i rezygnujemy z kolejnych prób. Ojciec Józef Gerard OMI to przykład osoby, która nigdy się nie poddawała, a owoce swojej, mogłoby się wydawać, syzyfowej pracy oddawała Panu Bogu.

Józef urodził się 12 marca 1831 r. w Bouxières-aux-Chênesw północno-wschodniej Francji. W tym czasie w miejscowości tej żyło zaledwie 1108 osób i zapewne niewielu ludzi w ogóle wiedziało, że takie miejsce istnieje. W tamtych czasach młodym chłopakom z prowincji nie zawsze było łatwo uzyskać odpowiednie wykształcenie, a co dopiero zostać księdzem. Pan Bóg jednak nie patrzy po ludzku i stamtąd wybrał sobie człowieka, który do dzisiaj inspiruje misjonarzy, nie tylko tych pracujących w Afryce. Pochodził z bardzo katolickiej rodziny. Od najmłodszych lat zatapiał się w modlitwie, gdy samotnie wychodził paść stada. Wkrótce też zdecydował, że chciałby zostać kapłanem. Ksiądz z jego parafii dostrzegł jego pobożność i pomógł mu dostać się do seminarium, by to powołanie się nie zmarnowało.

Dom rodzinny Józefa Gérarda

Wielki zachwyt 

Najbliższym większym miastem było Nancy. W nim to młody Józef przygotowywał się do kapłaństwa. W czasie studiów w seminarium zaczytywał się w listach Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Bardzo go poruszyły, sam chciał wyjechać, by głosić Chrystusa poza Europą. Oblaci byli wówczas nowym zgromadzeniem, założył je w 1816 r. Eugeniusz de Mazenod. Po dwóch latach w seminarium diecezjalnym Gerard wstąpił do oblatów i wkrótce został wyświęcony na diakona (pierwszy stopień święceń kapłańskich) przez samego Mazenoda, który był już wtedy biskupem Marsylii. Fundator dostrzegł w młodym kleryku tyle gorliwości i cnotliwości, że wysłał go jeszcze jako diakona do Afryki. Ojciec Józef miał wtedy 22 lata.

Trudne początki 

Pierwsze kroki na Czarnym Lądzie stawiał w kolonii Natal – terytorium przyłączonym do Wielkiej Brytanii przed niecałą dekadą. Już początki jego przygody z Afryką wystawiały jego cierpliwość na próbę. Podróż do Natalu wydłużyła się o miesiące, ponieważ statek, którym płynął, został zniesiony przez wiatr w stronę Ameryki Południowej. Gdy w końcu dotarł do celu, wyświęcono go na prezbitera (drugi stopień święceń kapłańskich), a więc mógł już odprawiać mszę świętą i spowiadać. Rozpoczął pracę wśród Zulusów w bardzo niesprzyjających warunkach – często bez dachu nad głową i w ekstremalnych temperaturach. Jego poświęcenie nie przynosiło jednak żadnych efektów przez prawie 10 lat. Zulusi pozostawali niewzruszeni, a o. Gerard zapewne był zawiedziony bezskutecznością swoich działań. W 1562 r. przeniósł się wraz z dwoma współbraćmi zakonnymi, biskupem Marią Janem Allardem i ojcem Justinem Barretem, do Basuto (dzisiaj Lesotho), gdzie został życzliwie przyjęty przez wodza ludu Soto, Moshoeshoe. Pozwolił on nawet na poświęcenie kraju Najświętszej Maryi Pannie, co uczyniono 15 sierpnia 1865 r. Mimo sympatii samego władcy, który zresztą nigdy nie przyjął chrześcijaństwa, ewangelizacja szła bardzo topornie. Przez pierwsze lata nie ochrzcił nikogo. Pomyślmy, jak my byśmy zareagowali na tak wielki wysiłek, który nie tyle, że rodzi mizerne wyniki, co wręcz nie przynosi żadnych.

Światełko nadziei 

W końcu po ponad dwóch latach pojawiło się JEDNO nawrócenie. Możemy się domyślić, że ta pierwsza konwersja sprawiła ogromną radość o. Gerardowi. Był to pewien przełom, ale nie spowodował on od razu lawiny kolejnych nawróceń i chrztów, o której marzą zazwyczaj młodzi i pełni zapału misjonarze. To pewien paradoks, ale po wieloletnim niestrudzonym oczekiwaniu na pierwszy widoczny efekt ciężkiej pracy, łatwo może on wzniecić niecierpliwość, gdy tylko się pojawi. W tym wypadku wytrwałość Francuza nadal była wystawiana na próbę. Miał zapewne w pamięci list samego Mazenoda z 4 września 1860 r., w którym napisał mu: „Od tylu lat ani jednego nawrócenia, to straszne! Nie należy się tym zniechęcać”. Ze swoim wiernym towarzyszem, koniem o imieniu Artaban, przemierzał rozległe tereny, ewangelizował oraz troszczył się o chorych i biednych.

Kraj Matki Bożej 

Wkrótce po oddaniu Basuto Matce Bożej misja zaczęła się powoli rozwijać. Mógł to być wyraźny znak, że to nie w wysiłkach ludzkich należy pokładać nadzieję, lecz w łasce Boga, który jako jedyny może naprawdę zwrócić serca ludzkie ku Sobie. Cierpliwość i nieugiętość misjonarza wobec niepowodzeń świadczyła o jego wielkiej pokorze. Pierwszy uroczysty chrzest miał miejsce 8 października 1865 r., a 19 marca 1867 r. pierwsza kobieta z ludu Soto złożyła ślub czystości. Ojciec Gerard pracował niestrudzenie, co stopniowo przynosiło coraz więcej owoców. Pokochał Basuto całym sercem i całkowicie oddał się służbie jego mieszkańcom. Od przybycia w 1862 r. do swojej śmierci w 1914, czyli przez 52 lata, nie opuścił tego kraju ani razu.

Zobacz: [Bł. Józef Gérard OMI: Po jego śmierci na misjach zaczęły dziać się cuda]

Grób błogosławionego Józefa

Dzieją się cuda 

Po śmierci o. Gerarda nastąpił szybki rozkwit Kościoła i zaczęły się dziać cuda, wymodlone za jego wstawiennictwem. Przykładem jest Florina Pakhela z ludu Soto, która miała kilka lat, gdy zachorowała i straciła wzrok. Towarzyszył jej silny ból i rany wokół oczu. Odwiedzający miejscowość każdego miesiąca lekarz przepisał jej specjalne leki. Po wielu miesiącach przyjmowania farmaceutyków zdrowie dziewczynki nie poprawiło się. Mama Floriny, Maria Pakhela, zabrała ją do szpitala w Maseru, stolicy Basuto. Tamtejszy lekarz stwierdził, że Florinie nie można pomóc. Dziewczynka miała być ślepa już na zawsze. Ostatnią nadzieją była modlitwa. Mama prosiła nieżyjącego już od 15 lat o. Gerarda o wstawiennictwo u Boga, jeden z ojców misjonarzy zaś przyniósł jego relikwię, którą mała Florina ucałowała. Następnego wieczoru dziewczynka miała zobaczyć postać, która powiedziała jej, że została uzdrowiona. Maria nie chciała uwierzyć córce, lecz następnego dnia okazało się, że Florina rzeczywiście widzi i rozróżnia kolory. Po pewnym czasie minął też ból, a rany wokół oczu się zagoiły.

Co by było, gdyby o. Gerard się zniechęcił i zwątpił w moc Bożą, która może nawrócić każde serce? Jest prawdopodobne, że wiele dusz nie spotkałoby Chrystusa, a współczesny Kościół w Lesotho nie wyglądałby tak samo. „Kołaczcie, a otworzą wam” – o. Gerard nigdy nie przestał kołatać i dlatego dzisiaj czcimy jego pamięć, a wielu misjonarzy chce go naśladować.

(misyjne.pl)

 


Katowice: V Światowy Dzień Ubogich

Pod hasłem: "Nie wiesz, co robić? Rób dobro", w dniach 12-14 listopada br., odbędą się obchody Światowego Dnia Ubogich w Katowicach. Organizatorem wydarzenia jest Wspólnota Dobrego Pasterza. Patronatu honorowego udzielili: abp Wiktor Skworc - metropolita katowicki oraz Marcin Krupa - prezydent miasta Katowice.

Obchody rozpoczną się już w piątek 12 listopada. W oblackim kościele na Koszutce zostanie odprawiona Eucharystia pod przewodnictwem o. Pawła Zająca OMI - Prowincjała Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów MN. Po Mszy świętej będzie można wysłuchać świadectwa aktora Lecha Dyblika. W sobotę w Punkcie Misyjnym przy ul. Opolskiej 9 ubodzy będą mogli skorzystać z wymiernej pomocy - punkt oferuje odzież, usługi fryzjerskie i higieniczne. Kulminacyjnym momentem Światowego Dnia Ubogich będą niedzielne wydarzenia: koncerty, świadectwa oraz wspólne posiłki. O godzinie 15.00 rozpocznie się Przemarsz Ubogich Ulicami Katowic do kościoła pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przy ul. Granicznej 26. Zostanie tutaj odprawiona Eucharystia pod przewodnictwem arcybiskupa katowickiego. Ubodzy otrzymają też praktyczne upominki.

Ambasadorami V Światowego Dnia Ubogich w Katowicach zostali Tomasz Budzyński i Michał Koterski.

Do 5 listopada można włączyć się w przygotowania obchodów, przygotowując paczki z najpotrzebniejszymi rzeczami dla ludzi ubogich. Paczki można składać w Punkcie Misyjnym Wspólnoty Dobrego Pasterza w Katowicach przy ul. Opolskiej. W sumie potrzebnych jest 300 pakietów (100 damskich i 200 męskich).

(pg)


Beatyfikacja Eugeniusza de Mazenoda była największym zgromadzeniem biskupów od Soboru Watykańskiego II

Przed 1936 rokiem skierowano do Stolicy Apostolskiej około 200 petycji o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Karola Józefa Eugeniusza de Mazenoda. Podpisało je wielu kardynałów, biskupów, superiorów generalnych i rektorów uczelni katolickich.

Pomnik św. Eugeniusza de Mazenoda w przyklasztornym parku w Lublińcu (zdj. P. Gomulak OMI)

Przygotowanie procesu beatyfikacyjnego Założyciela oblatów na poziomie diecezjalnym zainaugurowano w 1926 r. Po dziesięciu latach, 14 stycznia 1936 r., w Pałacu Apostolskim w Watykanie odbyło się zgromadzenie zwyczajne Kongregacji ds. Obrzędów. Kardynał Granito Pignatelli di Belmonte opisał aktualny etap badań dotyczących Eugeniusza de Mazenoda w perspektywie jego beatyfikacji. Po przeanalizowaniu pisemnych oświadczeń konsultorów kardynałowie zarekomendowali rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego.

Ojciec Święty przed zgromadzeniem 14 stycznia poprosił o wgląd do akt sprawy beatyfikacyjnej Eugeniusza de Mazenoda. Chciał podjąć decyzję nie tylko zgodnie z sugestiami konsultorów Kongregacji ds. Obrzędów, ale na podstawie własnego przekonania. I tak, gdy w środę 15 stycznia Mons. Salvatore Natucci, przedstawił wyniki obrad z poprzedniego dnia, Jego Świątobliwość odpowiedział: „Sprawa Założyciela Oblatów! O tak, podpiszę z całego serca! BEN VOLENTIERI, BEN VOLENTIERI!”

Zobacz: [P. Zając OMI: Droga Eugeniusza na ołtarze krok po kroku]

Największa uroczystość po czasach Soboru Watykańskiego II

Uroczystości beatyfikacyjne wyznaczono na Niedzielę Misyjną 19 października 1975 roku. Uczestniczyło w niej 23 kardynałów, 175 biskupów, 600 misjonarzy oblatów i 150 tysięcy pielgrzymów z całego świata. Było to największe zgromadzenie biskupów od czasów zakończenia Soboru Watykańskiego II. Wraz z Eugeniuszem de Mazenodem do chwały ołtarzy zostali wyniesieni: Arnold Janssen, Joseph Freinademetz i Maria Teresa Ledóchowska.

„Był pasjonatem Jezusa Chrystusa i bezwarunkowo oddanym Kościołowi!”

W kazaniu papież Paweł VI uwypuklił najważniejsze cechy świętości Eugeniusza:

Najpierw powiemy Synom ojca de Mazenoda, członkom jego rodziny, jego rodakom w Aix-en-Provence, diecezjanom Marsylii, wszystkim pielgrzymom, którzy przybyli, aby świętować: Bądźcie bardzo dumni, radujcie się! Był pasjonatem Jezusa Chrystusa i bezwarunkowo oddanym Kościołowi! W następstwie Rewolucji Francuskiej Opatrzność miała uczynić z niego pioniera odnowy duszpasterskiej. Gdy tylko wrócił do Aix po święceniach, ksiądz Mazenod został pochłonięty przez nadzwyczajne potrzeby diecezji: młodzież, klasy niższe, zepchniętych na margines, ludność wiejską. Chce być kapłanem ubogich i zdobywa towarzyszy do realizacji swego ideału. To początek małego stowarzyszenia: Misjonarzy Prowansji, którzy staną się oblatami Maryi Niepokalanej. Mianowany Wikariuszem Generalnym, a następnie Biskupem Marsylii, de Mazenod ukazuje swój pełny potencjał. Buduje kościoły, tworzy nowe parafie, z wigorem i czułością czuwa nad życiem swoich księży, mnoży wizyty duszpasterskie i mocne kazania, często w języku prowansalskim, rozwija katechezę i pracę z młodzieżą, wzywa do nauczania i do posługi w szpitalach, broni praw Kościoła i Stolicy Piotrowej. W 1841 roku oblaci Maryi wyruszają na pięć kontynentów, udając się do kresu zamieszkanych ziem. Nasz poprzednik Pius XI powie o nich: „Oblaci to są specjaliści od trudnych misji!”. A ojciec de Mazenod chciał, aby byli doskonałymi zakonnikami! Ten Pasterz i ten Założyciel, autentyczny świadek Ducha Świętego – jak trafnie powiedział arcybiskup Marsylii w swoim biuletynie diecezjalnym – kieruje przypomnienie wszystkim ochrzczonym, wszystkim apostołom czasów dzisiejszych: dajcie się ogarnąć ogniem zesłania Ducha Świętego, a doświadczycie misyjnego entuzjazmu!

Pamiątkowy medal wybity z okazji beatyfikacji Eugeniusza de Mazenoda

W 1975 roku Kościół obchodził Rok Jubileuszowy. Wielkim pragnieniem Pawła VI było, aby stał się on czasem uzdrowienia ludzkości i odnowy relacji z Chrystusem. Zapewne stąd beatyfikacja Eugeniusza de Mazenoda została wyznaczona właśnie na Niedzielę Misyjną.

Ojciec Święty w swoim kazaniu na placu św. Piotra uwypuklił trzy zaproszenia, które płyną z postaci nowych błogosławionych – w tym Założyciela misjonarzy oblatów:

  • do dostrzegania w bliźnich braci i sióstr, pomagania im w osiągnięciu pełni rozwoju w aspekcie człowieczeństwa, kultury, społeczeństwa i duchowości. Ojciec Święty podkreślał, że nie wolno zapomnieć w tym dziele o Objawieniu, które każe nam dostrzegać w twarzach naszych braci i sióstr, szczególnie cierpiących, oblicza Jezusa Chrystusa.
  • do dostrzegania znaków czasu i bycia świadkiem Chrystusa.

W rzeczywistości nowi błogosławieni dają nam obraz ludzi, którzy z pewnością nie koncentrują się na sobie samych w sterylnych narcyzmach lub w rozwiązywaniu indywidualnych problemów lub pseudo-problemów, ale którzy zaczęli poważnie i ciężko pracować dla Królestwa Bożego – mówił Ojciec Święty.

  • do dzieła zbawiania świata i odnowy wszelkiego stworzenia – w myśl nauczania Dekretu Soboru Watykańskiego II „O misyjnej działalności Kościoła” – „aby wszystko doznało naprawy w Chrystusie i aby w Nim ludzie tworzyli jedną rodzinę i jeden lud Boży”. Jako środek do osiągnięcia tego zadania papież wskazał na nieograniczoną wiarę w Boga, która objawiła się w życiu nowych błogosławionych i żarliwą miłość do Chrystusa.
Inskrypcja na grobowcu Eugeniusza w katedrze marsylskiej (zdj. P. Gomulak OMI)

Modlitwa stała się wreszcie tajemną siłą zadziwiającej płodności działania tych dusz. Modlitwa podtrzymywała ich w trudnościach i umożliwiała wykonywanie dzieł przewyższających ludzkie siły. A ich przykład uczy wszystkich apostołów — dziś i na wieki — że życie wewnętrzne jest i pozostaje „duszą wszelkiego apostolstwa”. To jest tajemnica i warunek wstępny misyjnego oddziaływania na wszystkich poziomach Kościoła na świecie. Ponieważ ci nowi Błogosławieni – tak różni, a jednak tak podobni – wskazują nam drogę, którą należy podążać, niech także wyjednają dla nas pomoc Bożą. Prosimy ich o to, powierzając nasze intencje pierwocinom ich wstawiennictwa.

(pg)


F. Chrószcz OMI: Odzyskiwaliśmy dla Pana Jezusa wioski, w których nikt nie modlił się od 30 lat

Franciszek Chrószcz był pierwszym oblackim misjonarzem na Madagaskarze. O tym, jak rozpoczęły się misje na malowniczej Czerwonej Wyspie, jak wygląda dzień buszowego misjonarza na Madagaskarze i dlaczego przed przybyciem oblatów nie nosiło się tam sutann rozmawia z nim Karolina Binek.

Pierwsi oblaci na Madagaskarze - drugi z prawej: o. Franciszek Chrószcz OMI (Archiwum OMI)

Karolina Binek: Północ Kamerunu. To tam dziesięć lat wcześniej, bo w 1970 r., rozpoczęli pracę polscy oblaci. Do tej pory są tam zaangażowani w posługę w interiorze, w lasach tropikalnych, w sanktuarium w Figuil. Dbają o miejscową kulturę, wydają mszały w miejscowych językach. Dlaczego Ojciec, pracując w Kamerunie, wyjechał na misje akurat na Madagaskar?

Franciszek Chrószcz OMI: Na początku wcale nie chciałem jechać na Madagaskar. Byłem już osiem lat w Kamerunie, zdążyłem się nauczyć języka gidarskiego – bo przecież nie wszyscy Kameruńczycy mówią po francusku, to nie jest takie łatwe. Misje polskich oblatów dobrze się rozwijały. Akurat wtedy biskup Toamasiny z Madagaskaru – Jérôme Razafindrazaka – oraz prowincjał misjonarzy montfortanów poprosili o pomoc. Pracujący tam misjonarze byli już starsi. Przyjechali więc do oblackiego Domu Generalnego, gdzie usłyszeli, że mają się zgłosić do Polski.

Wpierw poleciał Ojciec na rekonesans, aby wybrać miejsce posługi polskich oblatów. Od czego zaczęliście tam swoją pracę?

Pojechałem na Madagaskar z ojcem Alfonsem Kupką, polskim prowincjałem, 2 lata wcześniej, aby wybrać jedną z trzech diecezji proszących o misjonarzy i ustalić obszar misji oblackiej, na terenie której mieliśmy pracować. Kiedy Malgasze nas zobaczyli, wołali: „A, Polacy! To ci od nowego papieża”. Wróciłem do Kamerunu na 2 lata i w sierpniu 1980 r. razem ze współbraćmi – ojcami: Janem Sadowskim, Janem Wądołowskim, Marianem Lisem i Romanem Krauzem – wyjechaliśmy z Polski do Francji. Oni zaraz poszli do szkoły w Paryżu, na dalszą naukę języka francuskiego, a ja poleciałem na Madagaskar. Poznawałem misje ojców montfortanów i metody pracy misjonarzy, które przecież w każdym państwie są inne. Odwiedziłem nasze przyszłe placówki misyjne w tzw. Dystrykcie Lasów Tropikalnych na terenie diecezji Toamasina, zapisując co nam będzie potrzebne. Miałem już adresy różnych instytucji pomagających misjom w Polsce, Europie, Kanadzie i wysyłałem prośby z projektami. 4 grudnia 1980 r. przyjechało moich czterech współbraci i zaczęły się misje – od nauki języka malgaskiego. Choć wcześniej mieli już przygodę misyjną. Gdy wylatywali samolotem z Antananarywy do Toamasiny, czyli ze stolicy Madagaskaru na wybrzeże, ich samolot Air Madagascar uległ awarii, dekompresji. Lecieli bardzo nisko, pobożnie się modląc. Na lotnisku przywitaliśmy ich z biskupem Jérôme Razafindrazaką, siostrami i księżmi. Podsumowując, zaczęliśmy od nauki języka i od strachu.

(zdj. archiwum H. Marciniaka OMI)

Jak widać, było wiele emocji. A czy od samego początku odróżniano polskich misjonarzy od innych misjonarzy z Europy?

Najpierw, jak wspominałem, głównie witały nas siostry zakonne i inni misjonarze, bo miejscowa ludność o nas nie wiedziała. Dla nich byliśmy „biali”, „wazaha”. Nie wiedzieli, skąd pochodzimy. Później natomiast przyjmowali nas po prostu jak misjonarzy, nie rozróżniali nas od Francuzów i Włochów.

A jak wyglądały Wasze pierwsze dni na Czerwonej Wyspie? Trzeba było przecież poznać kulturę, języki, styl duszpasterzowania.

Każdego dnia chodziliśmy odwiedzać kościoły, parafie oraz siostry pracujące w różnych ośrodkach. Uczyliśmy się też języka malgaskiego. Nie jest on prosty, bo nie należy do grupy języków afrykańskich, ale do rodziny języków austronezyjskich (malajsko-polinezyjskich). Już w miarę dobrze czytałem i mówiłem, bo spędziłem tam wcześniej trzy miesiące. Ale na miejscu języka uczył nas francuski misjonarz. Wieczorami natomiast graliśmy w siatkówkę na plaży. W soboty i niedziele często chodziliśmy też do buszu. Uczyliśmy się odprawiać mszę świętą w języku malgaskim. Dużo rozmawialiśmy z ludźmi, zdarzało się, że dostarczaliśmy im podstawowe leki i leczyliśmy ich.

(zdj. Misyjne Drogi)

Afryka to też czarownicy, świat duchów, świat przodków…

Jestem egzorcystą i często mówię, że ludzie w różnych krajach szukają pośredników do Pana Boga. Polacy modlą się za wstawiennictwem Matki Bożej lub świętych. W Kamerunie często mieli na swoich podwórkach lub w domach małe figurki bogów domowych. Malgasze to w większości ludy, które mają pochodzenie azjatyckie, i które przywiozły z Azji „kult przodków”. Uważają przodków za pośredników w kontakcie z Bogiem. Często ich wywołują i proszą za ich wstawiennictwem, pytają o coś Pana Boga. Następnie taki czarownik tłumaczy usłyszaną od przodków odpowiedź. Dla Malgaszy ważne jest też, by groby ich przodków były w dobrym stanie. Często nawet można zauważyć, że malgaskie domy nie mają dachów z blachy, ale groby są porządnie wykonane i przykryte blachą.

Byliście zaskoczeni sposobem prowadzenia misji przez montfortanów? Nie zawsze na pierwszym miejscu stawiali oni przekazywanie wiary. Od lat nie zakładali habitów.

Wielu montfortanów francuskich, wcześniej przebywających na Madagaskarze, było po służbie wojskowej w Algierii, prawie wszyscy też przeżyli wojnę. I, co było dla mnie, Polaka, dziwne, wszystkie tzw. pobożnościowe praktyki były odsuwane. Tam, gdzie my byliśmy, wszystkie welony zostały podarte i wyrzucone. W ogóle nie dbano o dewocjonalia. Nie rozdawano cudownych medalików z Matką Boską, które katechumeni nosili aż do chrztu. W Kamerunie były też różne etapy dla katechumenów przed chrztem, a na Madagaskarze nie było to praktykowane przez misjonarzy. Byli bardziej rozluźnieni, nie mieli żadnego rygoru. Sam zapytałem biskupa, czy możemy ubierać się w sutanny. Zezwolił i powiedział, że ostatnio ktoś w tym miejscu nosił sutannę 20 lat temu i dzieci się go bały. Zaczęliśmy też organizować uroczyste procesje oraz chrzty, żeby było trochę inkulturacji.

(zdj. M. Ochlak OMI)

Oblacka ewangelizacja opierała się na pobożności ludowej, trosce o powołania, docieraniu do najbiedniejszych ludzi, mieszkających w buszu, wprowadzaniu pobożności maryjnej.

W prawie siedmiuset wioskach założyliśmy wspólnoty chrześcijańskie. Odzyskiwaliśmy dla Pana Jezusa wioski, w których nikt nie modlił się od 30 lat. Na Madagaskarze były bowiem miejsca, do których misjonarz przyjeżdżał raz w roku. Od samego początku staraliśmy się również o nowe powołania. Prosiliśmy też biskupa, żeby otworzył niższe seminarium, bo rzadko kto z młodych mógł zdać maturę i pójść do seminarium. Nasze największe misje znajdowały się 200-360 km od Toamasiny – dużego miasta i siedziby biskupa oraz dobrych szkół katolickich. Na naszym terenie były tylko dwie szkoły – jedna luterańska i jedna państwowa. Poziom w nich nie należał do najwyższych – na sto osób maturę co roku zdawały tylko dwie. Nie było tam sensu szukać jakichkolwiek powołań. Kiedyś montfortanie zbudowali niższe seminarium, ale panowała w nim inna mentalność. I na prawie 250 chłopców, którzy je ukończyli, dwóch zostało księżmi, a reszta urzędnikami, nauczycielami i policjantami. Z czasem zamknięto więc i to seminarium. Na naszą prośbę (mieliśmy dobrą młodzież, ministrantów) udało się otworzyć niższe seminarium, które wciąż działa. A dla nas, oblatów, otworzyliśmy nowicjat i wyższe seminarium. Ponadto, w ciągu czterdziestu lat posługi na Madagaskarze wybudowaliśmy kilkadziesiąt kaplic i kościołów, prowadzimy też szkoły, przedszkola i ośrodki zdrowia. Dzisiaj 98 oblatów na Madagaskarze (w tym kilkunastu Polaków) stanowi ważny element Kościoła katolickiego na Czerwonej Wyspie.

Czy łatwo było Ojcu wrócić?

Wcale nie chciałem wracać. Było mi dobrze na Madagaskarze. Prowincjał Polski (kolega!) Jan Bielecki poprosił, abym pojechał w 1996 r. na dwa lata kierować Prokurą Misyjną w Polsce, a potem wrócę na Madagaskar. Nawet wielu bagaży nie zabrałem. Zostałem w Polsce do dziś.

 

Rozmowa pochodzi z pisma "Misyjne Drogi" - zamów prenumeratę TUTAJ

(misyjne.pl)


Wrocław: Koncert Papieski i Jan Paweł II w twórczości najmłodszych

W oblackiej parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej Pokoju, w niedzielę 17 października, odbył się Koncert Papieski. Wydarzenie w kameralnym kościele pw. św. Jerzego zgromadziło grono parafian, którzy mogli wysłuchać ulubionych pieśni papieża-Polaka: „Barka”, „O której berła” czy „Zwiastunom z gór”. Aranżacji i wykonania utworów podjęły się dwa zespoły muzyczne pod dyrekcją Marka Gierczaka: Wrocławski Chór Pokoju i Wrocławska Orkiestra Pokoju. W murach kościoła przyklasztornego zabrzmiały również utwory, które towarzyszyły pielgrzymkom Jana Pawła II do Ojczyzny: „Czarna Madonna”, „Kiedy w jasną spokojną cichą noc”, „Abba Ojcze”, „Moje Wadowice”… i „Góralu, czy ci nie żal?” Zwieńczeniem muzycznej opowieści były fragmenty „Tryptyku Rzymskiego”, „Renesansowego Psałterza” oraz hymn z okazji 100. lecia urodzin Karola Wojtyły – „Nie zastąpi Ciebie nikt”.

Obchodom kolejnej rocznicy wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową towarzyszyła internetowa wystawa prac artystycznych uczniów szkoły podstawowej: „Święty Jan Paweł II widziany oczami dzieci”.

(pg/zdj. OMI Wrocław)


19 października 2021

DUCH ŚWIĘTY PEŁNYMI RĘKAMI PRZELAŁ NA NOWEGO OBLATA NAMASZCZENIE SWOIMI SŁODKIMI DARAMI

Léonard Baveux był sulipcjaninem. Miał 47 lat i święcenia kapłańskie otrzymał w 1828 roku. Dzięki spotkaniu z oblatami w Montrealu odkrył, że został powołany do życia misjonarskiego i wstąpił do Zgromadzenia. 2 sierpnia złożył wieczystą oblację i napisał list do Eugeniusza na ten temat. Eugeniusz wspomniał o nim w swoim dzienniku:

List od ojca Léonarda nazajutrz po jego profesji. W najbardziej wzruszających słowach wyraża szczęście, jakiego doświadczył. Biskup z Montrealu skierował do niego bardzo ojcowskie słowa; na tej pięknej ceremonii był także biskup z Kingston. Kaplica była wypełniona przyjaciółmi i proboszczami. Był tam także pewien ojciec jezuita. Łzy naszego ojca Léonarda wycisnęły je także z oczu wszystkich uczestników.

Dziennik, 19.09.1843, w: EO I, t. XXI.

Następnie w liście do biskupa Montrealu Eugeniusz przypomina o roli biskupa podczas obrzędu oblacji.

Przed chwilą otrzymałem list od o. Leonarda. Napisał go do mnie nazajutrz po swojej profesji. O!, jaką pociechę sprawiło mi opowiadanie wszystkiego, co działo się tego pięknego poranka. Wydaje się, że Duch Święty pełnymi rękami przelał na nowego oblata namaszczenie swoimi słodkimi darami. Mogę tak sądzić na podstawie listu tego gorliwego zakonnika. Ale, Księże Biskupie, po wyrażeniu mojej wdzięczności Panu, czy mogę powstrzymać się od powiedzenia Ekscelencji, jak bardzo jestem wzruszony całkiem ojcowską miłością Księdza Biskupa w stosunku do moich drogich dzieci, które oczywiście są również dziećmi Księdza Biskupa. Słowa, jakie w tych okolicznościach Ksiądz Biskup do nich kieruje, dowodząc dobroci Księdza dla nich, sprawiają im niezmierne dobro. Są bardzo szczęśliwi, mając takiego ojca jak Ksiądz Biskup. Dlatego nie niepokoję się o nich mimo ich oddalenia ode mnie. To jest zupełnie tak, jakbym był przy nich.

List do biskupa Bourgeta z Montrealu, 01.10.1843, w: EO I, t. I, nr 26.


Wesprzyj Święty Krzyż - petycja online

W związku z ogromnym zainteresowaniem w sprawie wyrażenia poparcia dla Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w odzyskaniu przez Kościół zabudowań klasztornych, które uległy kasacie w czasach zaboru rosyjskiego i do dziś zachodnie skrzydło nie stanowi integralnej części zabudowań klasztornych - a także wobec nieuczciwej narracji tzw. środowisk ekologicznych, które insynuują jakoby oblaci chcieli przejęcia obszaru zielonego, stanowiącego obiekt ścisłej ochrony Świętokrzyskiego Parku Narodowego - uruchomiona została internetowa lista poparcia pod petycją do Rządu Rzeczypospolitej. Klasztor na Świętym Krzyżu stara się o reintegrację zabudowań klasztornych w ścisłej współpracy ze Świętokrzyskim Parkiem Narodowym. Pod petycją podpisało się już fizycznie wiele osób z regionu świętokrzyskiego oraz całej Polski.

Petycja do Rządu RP w sprawie zjednoczenia własnościowego pobenedyktyńskiego zespołu klasztornego na Świętym Krzyżu.

Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej ze Świętego Krzyża od wielu lat starają się o integralność całego pobenedyktyńskiego zespołu klasztornego,o przywrócenie jego pierwotnego, sakralnego charakteru. Nie chodzi o żadne wycinanie drzew, czy dewastację ŚPN.

Od 1950 roku znaczna część pomieszczeń klasztornych jest w posiadaniu Skarbu Państwa, w zarządzie Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Natomiast 1000-letnie Sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego nie posiada obecnie żadnej sali konferencyjnej, żadnego większego refektarza, żadnych możliwości noclegowych. Sanktuarium nie dysponuje pomieszczeniami, które mogłyby służyć prowadzeniu rekolekcji, sympozjów naukowych czy szeroko pojętej edukacji religijno-patriotycznej.

Dlatego domagamy się sprawiedliwości dziejowej, zwrotu pomieszczeń klasztornych, byśmy mogli normalnie funkcjonować, służyć Bogu i ludziom, regionowi świętokrzyskiemu i całej Ojczyźnie. Prosimy Was o modlitwę w tej sprawie i o złożenie podpisu pod petycją skierowaną do Rządu RP.

Serdecznie dziękujemy!

Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej ze Świętego Krzyża.
superior o. dr Marian Puchała OMI

Święty Krzyż, 11 października 2021

Petycję można podpisać od 19 października TUTAJ

(pg)