Jesteśmy braćmi, dzielą nas… dwie minuty [ŚWIADECTWO]

Jeden z braci wstąpił do misjonarzy oblatów, drugi do księży filipinów.

16 lutego 2023

Jesteśmy przykładem tego, że Pan Bóg ma dla każdego człowieka swój wyjątkowy plan na jego życie, na jego powołanie. Mogłoby się wydawać, że wszystko w życiu jest już poukładane i zaplanowane, wszystko idzie zgodnie z twoim zamysłem, i wtedy w sercu słyszysz cichy szept: „Tomaszu, Krzysztofie «czy miłujecie Mnie więcej aniżeli ci?» (J 21,15). A może nie idziecie swoją drogą? Mam dla was coś piękniejszego!

Jesteśmy braćmi, dzielą nas… dwie minuty. Właśnie taki szept usłyszeliśmy w swoim życiu i zdecydowaliśmy się na niego odpowiedzieć, jednak wybierając dwie różne drogi.

Wychowaliśmy się wspólnie z siostrą w rodzinie, w której wartości chrześcijańskie zajmują bardzo istotne miejsce. Jak pamiętamy, zawsze Pan Bóg był bardzo ważny w codziennym życiu. To z pewnością wielka zasługa naszych rodziców, którzy nam tę wiarę przekazali.  – Już w dzieciństwie pamiętam, jak z bratem kłóciliśmy się o to, który z nas będzie księdzem – Pan Bóg chyba wziął to na poważnie! – wspomina Tomasz. Od zawsze byliśmy bardzo ze sobą związani. Ta sama szkoła podstawowa, to samo gimnazjum, to samo liceum. Po maturze przyszedł czas decyzji – co dalej? Wybraliśmy tę samą uczelnię i ten sam kierunek. Wszystko robiliśmy razem – te same hobby, podobne zainteresowania.

Dwie duchowości

Od dzieciństwa byliśmy związani z księżmi z Oratorium św. Filipa Neri – filipinami. To właśnie w parafii prowadzonej przez filipinów nasza wiara się rozwijała – choć nie byliśmy ministrantami, to zawsze interesowało nas to, co działo się przy ołtarzu. Dopiero w wieku 15 lat wstąpiliśmy do liturgicznej służby ołtarza, jako lektorzy. Później zaangażowaliśmy się w grupy młodzieżowe i wyjazdy rekolekcyjne, oczywiście wszystko robiliśmy razem. Potem poznaliśmy kilku oblatów Mary Niepokalanej, którzy odwiedzali nas podczas wizyt kolędowych, a także przez posługę w sanktuarium Bł. Edmunda Bojanowskiego w Luboniu. Przenikały się w nas dwie duchowości, pracowały w nas. Przyszedł wreszcie czas, kiedy Pan Bóg zaczął powoli podsuwać myśli o kapłaństwie – przez lekturę Pisma Świętego, rekolekcje na Świętej Górze i ludzi, których stawiał na naszych drogach.  Oczywiście, żeby nie wypaść ze schematu – jednemu i drugiemu. To był proces, może nawet długotrwały, kiedy w każdym z nas coś zaczynało się rodzić. Tak naprawdę nigdy o tym nie rozmawialiśmy, każdy zastanawiał się, czy to mu się wydaje, czy to są tylko jakieś zwyczajne ludzkie pragnienia, chęci, a może to głos Boży? Ale jak się tego dowiedzieć?

(zdj. Krzysztof i Tomasz Gablerowie)
Oblaci też ludzie – mają pasje!

Co zrobić?

W międzyczasie często odwiedzaliśmy Świętą Górę – miejsce, w którym króluje Matka Boża Świętogórska, a którego stróżami są księża filipini. Byliśmy w stanie pokonać prawie 70 km, żeby tam uczestniczyć we mszy świętej, modlić się przed cudownym wizerunkiem naszej Matki, a po skończonej modlitwie wrócić do domu. Tam często mogliśmy usłyszeć pytania księży o to, kiedy wreszcie wstąpimy do filipinów. My oczywiście, jak zwykle, zgodnie odpowiadaliśmy, że nie przyjdziemy, ,,no bo gdzie’’ – przecież nic się nie dzieje, nikt z nas nawet nie ma takich myśli! Podobne stwierdzenia pojawiały się lubońskim sanktuarium bł. Edmunda. Te same pytania i te same odpowiedzi. Kapłaństwo? Nie, na pewno nie! Ale to był tylko zewnętrzny kamuflaż. W środku, w sercu, było coś zupełnie innego…

W Luboniu, u sióstr, pojawiła się inicjatywa poświęcenia się Jezusowi przez ręce Maryi na podstawie „Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” św. Ludwika Marii Grignion de Montfort. Każdy z nas zdecydował się na ten akt bez wahania. – Wiedziałem, że Ona – Maryja – pomoże mi odpowiedzieć na to, czego chce ode mnie Bóg. Dokonałem tego aktu z wielką ufnością i nadzieją, że Maryja wyprosi mi łaskę odwagi do zostawienia dotychczasowego życia i rozpoczęcia czegoś nowego pod Jej płaszczem – mówi Krzysztof.

W miejscu, w którym pracowaliśmy, pojawiła się szansa podniesienia kwalifikacji zawodowych. Po otrzymaniu takiej propozycji (jak się później okazało), każdy z nas zaczął myśleć już poważnie nad tym, w którą stronę iść. Czy rozwijać się zawodowo, czy zostawić to wszystko i iść za tym cichym głosem Pana? „Nie bój się i nie drżyj, bo z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz” (Joz 1,8). Trzeba byłoby podjąć radykalne kroki, jednak jeszcze wszystko w tajemnicy, nawet przed sobą nawzajem.

Te same myśli

– Od jakiegoś czasu Krzysztof korzystał z kierownictwa duchowego jednego z oblatów. Szczerze mówiąc – to był dla mnie znak, przeczucie, czy nawet przekonanie, że coś się dzieje, że on chyba słyszy to samo co ja. Nic mu nie mówiąc, czekałem na dalszy rozwój sytuacji – wspomina Tomasz. – Na rekolekcje powołaniowe pojechałem do Obry, do seminarium oblackiego. Właściwie minęło 8 lat od pierwszego zaproszenia na takie rekolekcje. Teraz pojechałem już bez zaproszenia, ale z pragnieniem odnalezienia odpowiedzi na najważniejsze pytanie. Chwytając przypadkową książkę w kaplicy seminaryjnej, otworzyłem ją  i przeczytałem słowa, które skierował Jezus do pewnego kapłana: ,,Nic, mnie tak nie boli, jak brak ufności w sercu, które pragnie Mnie bardziej kochać” – wspomina Krzysztof. – Ja też w tym czasie szukałem w sobie choć cienia odwagi, aby zdecydować się na ten pierwszy krok, lecz moje poszukiwania nie przynosiły rezultatu. Zdaje się, że momentem przełomowym był powrót z Gostynia, od Matki Bożej Świetogórskiej, kiedy to Krzysztof powiedział mi, że myśli o wstąpieniu do seminarium. Odpowiedziałem mu wtedy, że w takim razie jest nas dwóch. Znowu okazało się, że Pan Bóg chce, abyśmy robili to samo, ale nie do końca…To było nie do uwierzenia, że Jezus zaprasza każdego z nas do pójścia za Sobą i to w jednym czasie. Jednak wtedy również pojawił się pierwszy sygnał, że coś zaczyna nas różnić. Krzysztof myśli o oblatach, a ja o filipinach – mówi Tomasz. W zasadzie nasza rozmowa na ten temat szybko się skończyła i w milczeniu kontynuowaliśmy drogę powrotną do domu. Po ludzku – brakowało słów.

(zdj. Krzysztof i Tomasz Gablerowie)
Przewrót Eugeniusza, czyli jak oblaci zostali zakonnikami

Pójść za głosem

Każdy z nas zaczął działać na własną rękę, aby dobrze to rozeznać. Wielką pomocą okazało się kierownictwo duchowe i stały spowiednik. Ale przede wszystkim Boże słowo. To w nim szukaliśmy odpowiedzi, umocnienia i odwagi. To słowo faktycznie potrafi przemieniać serce. Jak się później okazało, było ono kluczowe. Bo, pytając Pana na modlitwie, jaka jest moja droga, On odpowiada: „Nie bój się, bo z tobą jest Pan, twój Bóg” (Joz 1,8); „Ukochałem cię miłością odwieczną” (Jr 31,3); „I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie” (Oz 2,21); „Ty więc, synu człowieczy, słuchaj tego, co ci powiem. Nie opieraj się, jak ten lud zbuntowany” (Ez 2,8); ,,Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5, 10). Nie pamiętam już, po jakim czasie byliśmy pewni swojej drogi i tego, co chcemy uczynić. To nie była łatwa decyzja, ponieważ życie mieliśmy już jakoś poukładane. Zaczynać, w wieku 29 lat, coś od zera – to niosło za sobą wiele pytań. Pozostało tylko powiedzieć to rodzinie. Okazało się, że oni tyko czekali, kiedy ten moment nastąpi – myślę, że ,,wiele kamieni spadło wtedy z wielu serc’’. Droga wolna – możemy zostawić nasze ,,sieci’’ i iść za Panem!

– Obecnie jesteśmy w trakcie formacji, Krzysztof jest na 3 roku studiów, a ja jestem na 4 (różnica wynika z tego, że oblaci mają roczny nowicjat przed rozpoczęciem studiów, a filipini nowicjat odbywają równocześnie z pierwszym rokiem studiów) – pisze Tomasz.  Co ciekawe, nie jesteśmy jedynymi braćmi ,,oblacko-filipińskimi’’, jest jeszcze jedno rodzeństwo, które wybrało również te dwa chryzmaty. Dwa różne charyzmaty, można powiedzieć, że dwie różne drogi, jednak Wołający jest jeden. Podstawowa różnica jest taka, że oblaci – jako zgromadzenie – składają śluby zakonne, a filipini – jako Stowarzyszenie Życia Apostolskiego – nie. Oblaci w trakcie swojej posługi zmieniają placówki, są zgromadzeniem misyjnym, a filipini prowadzą ,,osiadły tryb życia’’ i zachowują stabilitas loci, czyli stałość miejsca. Zdecydowanie tym, co nas łączy, jest miłość do Maryi! Oblaci mają to nawet w nazwie: oblaci Maryi Niepokalanej, natomiast kongregacja, do której wstąpiłem – na Świętej Górze – opiekuje się głównym sanktuarium maryjnym archidiecezji poznańskiej, gdzie czczona jest Maryja w łaskami słynącym obrazie Matki Bożej Świętogórskiej.

(zdj. Krzysztof i Tomasz Gablerowie)

Dzieli nas 90 km

Jak wygląda nasza więź, gdy teraz dzieli nas 90 km? Dłużej rozmawiamy ze sobą co najmniej raz w tygodniu, jednak codziennie jesteśmy w kontakcie. Staramy się wykorzystywać wszystkie okazje, żeby się zobaczyć, porozmawiać , wymienić spostrzeżenia i po prostu być ze sobą. Kiedy się nawzajem odwiedzamy w naszych domach zakonnych, nierzadko siejemy zamęt, bowiem przez podobieństwo zewnętrzne nasi współbracia mają zagadkę pt. „który jest nasz”. Była nawet sytuacja, kiedy jeden z nas podmienił habit i, przechodząc korytarzem swojego klasztoru, spotkał starszego kapłana, z którym przywitał się tak, jakby się nie znali (mimo że mieszkali w jednym domu już od 2 lat). Ów kapłan powiedział: „Dobrze, że odwiedzasz brata”. Sytuacja została wyjaśniona dopiero kolejnego dnia.

Dlaczego oblaci na rekolekcjach nie zachowują świętego milczenia?

Nasz przykład jest dowodem na to, że święty Paweł nie pomylił się w swoim liście, kiedy pisał: „różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan” (1Kor 12,5), bo to właśnie Jezus jest tym, który cicho szepnął nam do ucha: ,,Pójdź za mną’’, a myśmy odpowiedzieli na to wezwanie. Co przyniesie przyszłość i jakie plany ma jeszcze względem nas Jezus – to się dopiero okażę. Lecz wierzymy w to, że jeszcze nieraz będziemy mogli współpracować ze sobą na większą chwałę Bożą i cześć Niepokalanej Dziewicy!

(misyjne.pl)