Adam Jończak OMI: „Czego nie pozwolę sobie zrobić jako przyszły kapłan?” [ROZMOWA]
Diakon Adam Jończak OMI pochodzi z diecezji siedleckiej. Tam w parafii diecezjalnej rozeznawał powołanie, ważnym miejscem na jego drodze był również Kodeń. O wierze, charyzmacie oblackim, spojrzeniu na kapłaństwo i „planami” na przyszłość – z diakonem, który za 19 dni przyjmie święcenia prezbiteratu rozmawia o. Paweł Gomulak OMI.
Paweł Gomulak OMI: Za nieco ponad dwa tygodnie przyjmiesz święcenia prezbiteratu. Czy przeżywasz jakieś emocje, obawiasz się?
Adam Jończak OMI: Powiem szczerze, że największe emocje towarzyszyły mi podczas ślubów wieczystych, bo to była taka konkretna decyzja, od której nie ma już odwrotu. Jeśli chodzi o święcenia, mam w sobie spokój. Wiadomo, że jeśli chodzi o przygotowania, to jest pewien stres, który wywołują szczególnie rodzice, dla których to jest bardzo ważne, żeby wszystko było jak należy. Ja staram się do tego podejść duchowo, żeby do kapłaństwa dobrze się przygotować. Przede mną rekolekcje, które chcę dobrze przeżyć.
Pamiętam swoje rekolekcje przed diakonatem, które prowadził o. Andrzej Juchniewicz OMI. Pamiętam, że dobrze spędziłem ten czas, ponieważ odciąłem się praktycznie od wszystkich mediów, telefon zostawiłem w seminarium i rzeczywiście spotykałem się tylko z Bogiem i z samym sobą. Teraz też tak zamierzam zrobić, chcę dobrze przeżyć ten czas.
Jonasz Lalik OMI: „Muszę być radosnym misjonarzem…” [ROZMOWA]
Jaki cytat wybrałeś na obrazek prymicyjny?
Z Listu św. Piotra – „Wzrastajcie zaś w łasce i poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa! Jemu chwała zarówno teraz, jak i do dnia wieczności! Amen” (2 P 3,18). Są to dla mnie bardzo ważne słowa, ponieważ Pana Jezusa będę poznawał cały czas, Jego osoba cały czas mnie inspiruje. Lubię czytać o Jezusie różne książki, zarówno teologów jak i ludzi duchowych z różnych dziedzin.
To co jest najważniejsze, to żeby w życiu Go szukać, poznawać, ale nie w książkach czy mistycznych uniesieniach, tylko w rzeczywistości. Spodobał mi się wywiad z ojcem Oszajcą, jezuitą, który powiedział, że niektórzy mówią o Eucharystii, że jest oknem na niebo, jakieś niebiańskie doświadczenia – a on mówi, że to jest okno na rzeczywistość, bo tutaj Pan Bóg działa, tutaj spotykam mojego Boga, w drugim człowieku, w różnych nawet trudnych sytuacjach.
Czym dla ciebie jest kapłaństwo? [WIDEO]
Kolejną rzeczą z tego cytatu jest łaska. O łaskę każdy z nas codziennie walczy, żeby w niej trwać. To jest dla mnie istotne, na to przyszłe życie kapłańskie, żeby poznawać Jezusa, walczyć o Jego łaskę, ale też by głosić Go innym. Jego orędzie zbawcze – to się tak ładnie nazywa, no ale tak jest – Pan Jezus przychodzi i nas zbawia: w swoim Słowie, sakramentach świętych. Do tego chcę się dobrze przygotować.
Wiadomo, że mówimy o pewnej przyszłej perspektywie, bo będziesz kapłaństwa uczył się przez całe życie, ale patrząc trochę na Twoje marzenia, czym dla Ciebie jest kapłaństwo, czego od niego oczekujesz, przez jaki pryzmat patrzysz na kapłaństwo?
Ja to jestem posoborowiec, tak powiem. Nie patrzę tradycjonalistycznie. Kapłaństwo to jest moja tożsamość, ale to też jest jakieś kolejne powołanie w Kościele. Są świeccy, są kapłani, ale razem uczestniczymy w kapłaństwie Chrystusa.
Czym dla mnie jest kapłaństwo? Tym, co mówił Pan Jezus w Ewangelii św. Marka (zob. Mk 3,14), żeby być z Chrystusem i Go głosić. Najpierw być z Nim. Dla mnie kapłan to jest człowiek związany z Jezusem, on nic swojego nie daje, tylko ma przekazywać Jego. To jest dla mnie istotą, żeby Go głosić, posługując słowem Bożym, co teraz już robię i daje mi to jako diakonowi wiele radości, ale później także jako kapłan.
Wiadomo, że ze stanem kapłańskim wiążą się różne obowiązki i zadania. Ale dla mnie to jest służba. Tak, ja to wszystko rozumiem, że „alter Christus” podczas Eucharystii… ale to jest takie konkretne zadanie dla mnie, żeby cały czas konfrontować się ze sobą jako człowiekiem. Kapłan to jest też człowiek.
Czego nie pozwolę sobie zrobić jako przyszły kapłan? Nie pozwolę się odczłowieczyć i zrobić z siebie magika. Bo wiara to nie jest magia. Jestem na początku człowiekiem. To co mówił Eugeniusz, że najpierw formacja musi być na poziomie człowieczeństwa, później formacja chrześcijańska i do świętości. Te trzy filary są dla mnie istotne i to jest bardzo mądre. Gdybym zapomniał jako ksiądz, że jestem człowiekiem, to robię z siebie nie wiadomo kogo, a też podlegam grzechowi, też jest we mnie korzeń pożądliwości. Ale myślę, że jeśli odkryję w sobie stronę ludzką i gdzieś mam kontakt sam ze sobą, to będę tym lepiej służył innym jako kapłan.
Powtarza to jeden z obrzańskich formatorów, że we współczesnym świecie nie da się być świadomym, dojrzałym chrześcijaninem bez wiedzy o człowieku. Myślę, że w seminarium też nas do tego przygotowywali i podkreślali wartość strony ludzkiej, żebym się dobrze poznał jako Adam, Żebym później jako Adam-ksiądz znał swoje miejsce, wiedział, kim jestem, zachował swoją tożsamość i służył.
Bardzo spodoba mi się to, co napisał Franciszek, chyba we „Fratelli tutti” – tak jak św. Franciszek poszedł do sułtana, to poszedł jako chrześcijanin, nie wyparł się swojej tożsamości i wrócił od niego też jako chrześcijanin.
A co po święceniach? Tak konkretnie.
Uważam, że my teraz w rzeczywistości Kościoła za dużo sobie racjonalizujemy. Za mało jest ducha. Z momentem przyjścia do zakonu oddałem Panu Bogu wszystko, teraz też zdaję się na Jego wolę. Co będzie, to będzie. Tam gdzie będzie drugi człowiek, tam jest sytuacja, która woła o zbawienie, o Pana Boga, gdziekolwiek to nie będzie. Ja jestem gotowy do tego, żeby posługiwać w Polsce, zagranicą… Wiadomo, mamy marzenia, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Czyli nie prosiłeś ani o misjonarkę ludową, duszpasterstwo, ani o misje zagraniczne?
Prosiłem, przez sześć lat prosiłem o wyjazd zagranicę. Prosiłem o pracę w Anglii, w takim społeczeństwie bardziej zsekularyzowanym, gdzie są wspólnoty, ale jest mało księży. Mamy Prowincję Anglo-Irlandzką, w której są oblaci, pracują. Ktoś może powiedzieć, że to oblaci w podeszłym wieku, ale naprawdę im zależy.
Ale rozumiem, że jak po święceniach zostaniesz posłany na przykład na kapelana do więzienia, to nie będziesz kręcił nosem?
Nie, przyjmuję wszystko, do czego Kościół mnie pośle. Nie będę kręcił nosem.
Zapewne w Twoim życiu był taki moment, w którym zrozumiałeś, że Pan Bóg zaprasza Ciebie do kapłaństwa. Dlaczego życie zakonne a nie kapłaństwo diecezjalne?
Na pewno nie otworzyłem Pisma Świętego i nie przeczytałem wezwania: „Pójdź za Mną”, ani z Księgi Izajasza: „Oto ja, poślij mnie”. Tak nie było. To nie było nic nadzwyczajnego. Po prostu Pan Bóg jakoś mnie tak kierował, że zapragnąłem tego życia. Ale nie działo się to bezwiednie, bo miałem wspaniałych ludzi na swojej drodze.
Kawał serca zostawiłem w mojej parafii. Były tam siostry Służki Maryi Niepokalanej, które pracowały w mojej parafii. Siostry bezhabitowe, rodzina Honorata Koźmińskiego. Siostry pracowały w mojej parafii, katechizowały i wnosiły do mojej parafii taką świeżość. Przyszła siostra Kasia Pyl, rodzona siostra bp. Jacka Pyla OMI, zaczęła grać na gitarze, założyła scholkę, naprawdę przyciągała młodzież do parafii. I myśmy się tam angażowali. Przed tą siostrą służki prowadziły krąg biblijny, była taka siostra Bożenka. Chodziliśmy do sióstr, to były naprawdę liczne grupy. Najpierw była modlitwa u nich w kaplicy, ucałowanie relikwii Honorata i szliśmy rozważać niedzielną Ewangelię, czytania na niedzielę.
Byłem ogólnie bardzo zaangażowany w parafię. Pochodzę z Kocka. To jest parafia diecezjalna. Miałem dobrych księży, którzy też przyciągali. Angażowałem się w wielu grupach, byłem szalony – nie wiem, jak znajdowałem na to czas. Nie miałem nigdy zagrożenia z jakiegokolwiek przedmiotu, ale angażowałem się w KSM [Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży – przyp. red.], później zostałem prezesem KSM-u, byłem odpowiedzialnym za ministrantów, śpiewałem w chórze, było mnie pełno w parafii. Co ważne, księża stwarzali taką atmosferę, która sprzyja samorozwojowi, dojrzewaniu chrześcijańskiemu. Bardzo podoba mi się formacja w KSM-ie, bo tam ksiądz jest nazwany księdzem-asystentem, czyli nie kręcimy się wokół niego – on jest alfą i omegą i wszystko wie – tylko są konspekty spotkań i my je prowadzimy, wymieniamy się. To nas motywowało, żeby coś z siebie dać i przybliżało tak do Pana Boga. Służyć Bogu i Ojczyźnie. Gotów? Gotów! To jest to hasło KSM-u.
Ten dobry klimat w parafii sprzyjał rozwojowi powołań. Jestem którymś z kolei powołaniem z mojej parafii. Z mojej rodzinnej parafii pochodzą też misjonarze. Pochodzi jeden oblat i świętował tam swój jubileusz kapłaństwa – śp. o. Krzysztof Kopeć OMI, zmarł na posłudze. Miałem przyjemność go poznać, zamienić kilka słów. Dalej, ojciec Tomasz Pawelec, dominikanin, który pracował w Japonii – już wrócił, jest teraz w Poznaniu. Nasz wikariusz, ks. Andrzej Kubalski, który pracuje w Boliwii, w wiosce Bulo Bulo… Jako młodzież mieliśmy z nimi spotkania, wiele dobrych spotkań.
Dla mnie zakonnik-misjonarz to ktoś, kto daje z siebie jeszcze więcej. Na mojej drodze Pan Bóg postawił siostry, swego czasu przyjeżdżał ojciec Jacek Pyl. Z młodzieżą kolędowaliśmy po domach, na gitarze graliśmy kolędy. Zbieraliśmy ofiary na misje – była to Syberia, inne kraje byłego Związku Radzieckiego i była to Ukraina, gdzie ojciec Jacek Pyl był wtedy superiorem delegatury. W ramach podziękowania za te ofiary, przyjechał i głosił rekolekcje u sióstr. Widziałem oblata, z takim krzyżem – to było dla mnie wizualnie pociągające. Inspirowało mnie to życie, opowieści misjonarskie. I zapragnąłem potem tak żyć. Poznawałem oblatów m.in. na rekolekcjach powołaniowych w Kodniu.
Oblaci, czyli kto?
Kodeń to jest dla mnie święte miejsce. Najbardziej bliskie mojemu sercu ze wszystkich sanktuariów, nawet przed Częstochową. Tam poprosiłem o dokumenty do Zgromadzenia, tam się rozgrywały moje dramaty, bo trzeba było naprawdę zmienić swoje życie. Nie od razu po maturze wstąpiłem, bo tak prywatnie jeszcze uczyłem się chemii – starałem się dostać na medycynę. To nie jest tak, że mi się nie udało, tylko zawsze z tyłu głowy miałem: „Będę księdzem”. Kodeń – u mnie w parafii było troszeczkę sztywno, a tutaj oblaci byli tacy bardzo pozytywnie szaleni. Pierwsze takie konkretne spowiedzi to były w Kodniu, trzymałem oblacki krzyż. To było takie mocne doświadczenie. Adoracje eucharystyczne. I to zbliżało do Niego.
Masz już pewne doświadczenie życia zakonnego. Był ten moment, że zdecydowałeś się związać z Bogiem i Zgromadzeniem przez oblacje wieczystą. Co najbardziej cenisz w charyzmacie oblackim?
Ubogich. Najbardziej cenię ubogich, że my jesteśmy tam, gdzie inni nie chcą pójść. Misje. Dzisiaj na kazaniach w Lublińcu mówiłem o Franciszku, który powiedział, że kapłan ma pachnieć owcami, a nie drogimi perfumami. To wyryło się we mnie i tak ma być, że ja mam być blisko ludzi. Zawsze blisko ludzi – to jest coś, co wyznacza mi perspektywę na przyszłość. I to cenie, że oblaci są zawsze blisko ludzi. Te wszystkie posługi, które pełnimy chociażby w Polsce – szpitalnictwo, posługa w więzieniach, misjonarka ludowa… Pisałem magisterkę z misji ludowych, z ojca Hajduka. Wygłosił 1054 kazania. To jest konkretne świadectwo tych ojców, którzy oddali się Panu Jezusowi na różne sposoby.
Nasz charyzmat jest tak szeroki, że naprawdę odnajdziemy się w posłudze temu światu. W różnych, wielu dziedzinach.
Dziękuję za rozmowę i życzę dobrego przygotowania do święceń.
(pg)
Opole: Graffiti na urodziny proboszcza
Z okazji urodzin proboszcza parafii pw. św. Jana Pawła II w Opolu najmłodsi parafianie przygotowali… graffiti na schodach prowadzących do klasztoru. Życzenia „Ojcze, wszystkiego najlepszego” z pewnością ucieszyły o. Damiana Dybałę OMI, który kończy dziś 46 lat. Nie zabrakło również tortu oraz urodzinowych cukierków, którymi częstował parafian jubilat.
(pg/zdj. OMI Opole)
Lubliniec: Młodzież na Śląskim Balu Młodych
Światowe Dni Młodzieży odbędą się za kilka miesięcy w Lizbonie. 100 dni przed tym wydarzeniem została zorganizowana Studniówka. Młodzież z całego Śląska, w tym reprezentanci z Lublińca, spotkała się na wspólnej modlitwie w kościele św. Alberta Wielkiego w Gliwicach na Mszy św. pod przewodnictwem bpa Sławomira Odera. Następnie kilkaset młodych w Arenie Gliwice bawiło się na balu, który potrwał do samego rana. Śląski Bal Młodych został zorganizowany przez Gliwickie Duszpasterstwo Młodzieży – „Pełni Życia” na czele z ks. Marcinem Pasiem – organizatorem Balu. Młodzieży z Lublińca towarzyszył ich duszpasterz – o. Mariusz Piasecki OMI.
(mp)
Obra: Podczas rekolekcji pisali ikony [ZDJĘCIA]
W oblackim klasztorze w Obrze, w którym działa Dom Rekolekcyjny Alma Mater, odbyły się warsztaty pisania ikon. Uczestnicy tworzyli wizerunki św. Piotra i Jana Chrzciciela. Część realizowała swój indywidualny program. Przy okazji wielkim zainteresowaniem cieszyły się wyroby pszczelarskie br. Zdzisława Cieśli OMI z klasztornej pasieki.
Jarosław Kędzia OMI: „Wychowałem się w parafii, która przez kilka wieków była parafią unicką”
Więcej informacji o rekolekcjach i warsztatach realizowanych w Domu Rekolekcyjnym Alma Mater można znaleźć TUTAJ
(pg/zdj. Z. Cieśla OMI)
Turkmenistan: "Ojcze, mów nam o Bogu” [ŚWIADECTWO]
Misja w Turkmenistanie to najpiękniejszy czas w moim życiu. Był to nowy początek ewangelizacji tego kraju i Pan Bóg działał tu szczególnie mocno. Doświadczenie tej misji to doświadczenie chodzenia po kruchym lodzie, kiedy nogi ci drżą i Ktoś ciebie podtrzymuje - można przeczytać w oblackim dwumiesięczniku "Misyjne Drogi".
Misjonarz oblat Daniel Szwarc był diakonem w dalekiej Kanadzie Północnej i poprosił mnie o kazanie prymicyjne na Mszy świętej w jego rodzinnej parafii na Kujawach. Gdy szliśmy do kościoła, to spytałem go: „Danielu, co jest najpiękniejsze na dalekiej Północy?”. Odpowiedział: „Pan Bóg”. Gdy przybyliśmy z ojcem Andrzejem do Turkmenistanu, to nie było miejscowych katolików i taka sytuacja zachęcała nas do modlitwy, do adoracji Najświętszego Sakramentu i to był ten najpiękniejszy czas. Ale namaszczenie Pana towarzyszyło nam cały czas i dzięki temu mogliśmy iść do przodu.
„Przyszedłeś wskrzesić Timura?” [WIDEO]
Nie wiemy jak będzie
Jak to się stało, że misja w Turkmenistanie przyniosła owoce, że po trzech latach kilkadziesiąt osób przystąpiło do pierwszej spowiedzi, a osiem osób dorosłych przyjęło chrzest? Znany w świecie oblackim i w środowisku współczesnych filozofów profesor oblat George McLean – który swego czasu współpracował z Karolem Wojtyłą w Krakowie, a później miał wykłady w Iranie, Chinach, Pakistanie, Egipcie i był twórcą Instytutu Poszukiwań i Wartości – przebywał przez jakiś czas na misji w Turkmenistanie. Gdy przyjechał pierwszy raz – nie było jeszcze Kościoła, wspólnoty wierzących, była tylko grupa sympatyków. Oni przychodzili, my mówiliśmy, śpiewaliśmy pieśni, ale to jeszcze nie był Kościół. Ojciec George przekonywał nas, że mamy otworzyć centrum kultury i należy ograniczyć się do dialogu kulturowego. My odpowiadaliśmy: „Ojcze, my nie wiemy, jak będzie. My wiemy, że jesteśmy misjonarzami i że mamy głosić Ewangelię”. Pamiętam, jakie było jego zdziwienie, gdy przyjechał po roku i zobaczył już Kościół. Wtedy była to wspólnota katechumenów.
Ewangelizacja działa się
Na synodzie poświęconym ewangelizacji w Azji jeden z biskupów z Indii zapytał ojca Andrzeja: „Czy wy robicie cuda? Bo na początku ewangelizacji powinny być cuda”. My próbowaliśmy „robić cuda”, modliliśmy się nad chorymi, ale Pan Bóg nie podtrzymał naszej modlitwy i nie uczynił cudu. Niemniej, ewangelizacja mimo to działa się i narodził się Kościół – i to był cud. Stało się tak dzięki temu, że za naszą misję modliło się wielu ludzi. Pan również przez cierpienie i krzyże przygotował ludzi, których wybrał, aby byli tu pierwocinami Kościoła. Owocowanie misji wynikało też z cierpienia, które nam tu towarzyszyło i które, jak umieliśmy, przeżywaliśmy z Panem.
Muzułmanom w Turkmenistanie śni się Jezus… [wideo]
Pamiętam pierwsze spotkania z turkmeńską Polonią, która była społecznością ludzi mających polskie korzenie lub sympatyzujących z liderami Polonii. Nikt z nich nie miał żadnego doświadczenia wiary i gdy mówiliśmy o Jezusie Chrystusie, to odczuwaliśmy, że oni nas nie słuchają. Jednego razu ktoś z nich powiedział: „W taki sposób nie powstanie tutaj Kościół. Aby ludzi przyciągnąć, trzeba dać im jakiegoś «cukierka»”.
Ojcze mów nam o Bogu
Byli jednak ludzie, których Pan przygotował do przyjęcia Ewangelii. To było środowisko Raisy. Ona nas zaprosiła do swego domu i przyjęła w nim też swoich znajomych Tatarów, Tadżyków, Turkmenów, Rosjan… Pierwsze spotkanie w jej domu trwało siedem godzin i mówiliśmy o Bogu, o wierze, o sensie życia. Z tego środowiska ludzi oraz niektórych osób z Polonii turkmeńskiej narodził się Kościół. Właśnie w domu Raisy usłyszałem prośbę pewnej kobiety: „Ojcze, mów nam o Bogu”. Tylko raz w życiu ktoś mnie o to poprosił.
Turkmenistan: Śladami Polaków na pustyni Kara-Kum
Należy dodać, że środowisko Raisy zapoczątkowała obecność księdza Henryka Sroki, marianina z Kazachstanu, który swego czasu był posłany do dwóch katoliczek z Niemiec w Krasnowodzku. Jest to miasto na brzegu Morza Kaspijskiego, gdzie kończy się powieść Herlinga-Grudzińskiego „Inny świat”. Kończy się właśnie w Krasnowodzku, ponieważ z portu w tym mieście armia generała Władysława Andersa odpływała do Persji. Warto dodać, że ówczesny nuncjusz apostolski w Kazachstanie arcybiskup Marian Oleś jako dziecko wychodził z wygnania do Rosji razem z armią Andersa i ostatni raz widział swojego ojca właśnie w Krasnowodzku. Widzimy, jak się przeplatają historie osobiste z historią zbawienia i historią Kościoła. Wracając do księdza Henryka, to on po wizycie w Krasnowodzku chciał jeszcze odwiedzić stolicę kraju, Aszchabad. Ludzie z Krasnowodzka dali mu adres do Raisy, aby mógł się u niej zatrzymać. Tak pięknie, wspaniale pokazał wtedy Ewangelię, że wszyscy czekali na przyjazd misjonarzy, którzy są związani z księdzem Henrykiem.
Pan Bóg na początek misji w Turkmenistanie posłał ojca Andrzeja z jego darem nawiązywania relacji z ludźmi i zdobywania serc ludzkich. Posłał także mnie – z darem rozumienia konieczności i ważności katechumenatu. Dzięki temu „dusze nieśmiertelne”, które Bóg wybrał na pustyni Kara-Kum mogły być „uwiedzione” i otrzymały podstawowe wtajemniczenie w wiarę chrześcijańską.
Ukraina: Młodzież u oblatów w Tywrowie
W dniach 5-7 maja br. oblacki dom zakonny w Tywrowie (obwód winnicki) po raz kolejny stał się miejscem spotkania dla młodzieży. Był to czas budowania wiary oraz wzmacniania więzów koleżeńskich między młodymi. W spotkaniu uczestniczyło 18 osób. Przyjechały z Lwowa, Kijowa, Żytomierza i Czernihowa. Jednocześnie misjonarze oblaci potwierdzili, że w tym roku festiwal „Tchnienie Życia” odbędzie się normalnie – zaplanowano go na ostatni tydzień lipca.
Atmosfera na spotkaniu? Cudowna. Przecież tak jest zawsze, kiedy przyjeżdża się do Tywrowa. Dla mnie osobiście to miejsce, gdzie stawiałem pierwsze kroki, kiedy prawie 10 lat temu przyjechałem na Ukrainę. Z Czernihowa przyjechały ze mną dwie osoby: Aleksander i Wiktoria. Spotkanie było pełne modlitw, wspólnych spotkań, spacerów do źródła i wielu innych atrakcji – wyjaśnia o. Błażej Gawliczek OMI.
(pg/zdj. OMI Czernihów)
Maryja zasłuchana w słowo Boga
Kontynuujemy duchowe przygotowanie do jubileuszu trzechsetlecia koronacji Obrazu Matki Bożej Kodeńskiej, modląc się nowenną przygotowaną na tę okoliczność. Dzisiaj szósty dzień nowenny.
Świadectwo
Maryjo Kodeńska, przed rokiem tak bardzo Cię prosiłam, a Ty, Matko, mnie wysłuchałaś. Przyjechałam, by podziękować Ci za odzyskane zdrowie! Mateczko Kodeńska, dziękuję. (Księga uzdrowień, cudów, łask w Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej, rok 2016, s. 363).
Matko Najukochańsza, wysłuchałaś naszej gorącej prośby o dar macierzyństwa dla Basi! Bardzo Ci za to dziękujemy (Księga…, rok 2016, s. 367).
Dwa powyższe świadectwa zawierają czasownik „wysłuchać”. Matkę Bożą przede wszystkim prosimy o wysłuchanie naszych próśb. Maryja zaś uczy nas słuchania słowa Bożego. Tymczasem wydaje się, że je zaniedbujemy, a przecież słuchanie słowa Bożego i medytowanie nad nim jest konieczne, abyśmy mogli być chrześcijanami.
Warto przypomnieć sobie słowa Jana Pawła II, które podczas homilii wypowiedział w Pelplinie w 1996 roku:
Jeżeli na progu trzeciego tysiąclecia pytamy o kształt czasów, które nachodzą, to równocześnie nie możemy uniknąć pytania o fundament, jaki kładziemy pod tę budowlę − budowlę, którą podejmą przyszłe pokolenia. Trzeba, aby nasze pokolenie było roztropnym budowniczym przyszłości. A roztropny budowniczy to ten, który słucha słów Chrystusa i wypełnia je. Te słowa Chrystusa od dnia zesłania Ducha Świętego Kościół przechowuje jako najcenniejszy skarb. Zapisane na kartach Ewangelii przetrwały do naszych czasów. Dziś na nas spoczywa odpowiedzialność za to, aby zostały przekazane przyszłym pokoleniem nie jako martwa litera, ale jako żywe źródło poznania prawdy o Bogu i o człowieku − źródło prawdziwej mądrości. […] Dziś z nadzieja proszę was: wchodźcie w nowe tysiąclecie z księgą Ewangelii! Niech nie zabraknie jej w żadnym polskim domu! Czytajcie i medytujcie! Pozwólcie, by Chrystus mówił!.
Natomiast Roman Brandstaetter pisze tak:
Nie lubię nieskazitelnie czystego egzemplarza Pisma Świętego. Ta czystość jest bowiem dowodem, że księga nie służy swojemu celowi, że stoi bezużytecznie na półce, że jest pustą dekoracją, martwym przedmiotem. Takie martwe Pismo Święte świadczy o martwocie swojego właściciela. Pismo Święte powinno być w miarę podniszczone, w miarę zabrudzone, w miarę postrzępione, ze śladami palców na rogach stronic, zapisane na marginesie drobnym pismem i upstrzone różnokolorowymi podkreśleniami, przypominającymi mosty przerzucone nad przepaściami (Roman Brandstaetter, Krąg biblijny, Kraków 2012, s. 113).
„Kodeń – miejsce, które wybrała Maryja” [PODCAST]
Rozważanie
O Ty, większa od Cherubinów i chwalebniejsza od Serafinów, wyśpiewuj ich pieśni, alleluja! Ty, która nosisz wieczne słowo, Ty, która słuchasz i przestrzegasz wiecznego słowa, Ty, która wprowadzasz w czyn wieczne słowo, Ty, najmiłosierniejsza, uwielbiaj Pana, alleluja!
Ta antyfona liturgii anglikańskiej może nas z radością wprowadzić w dzisiejsze rozważania.
Papież Franciszek w Liście Apostolskim ustanawiający Niedzielę Słowa Bożego z 30 września 2019 roku, przypomina słowa św. Augustyna (Komentarz do Ewangelii św. Jana, 10, 3), który tak komentuje znane nam wydarzenie z Ewangelii: „ktoś pośród tłumu, będąc szczególnie rozentuzjazmowanym, zakrzyknął: «Błogosławione łono, które Cię nosiło». A On: «Raczej ci są błogosławieni, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą go». To jakby powiedzieć: również moja matka, którą ty nazywasz błogosławioną, jest błogosławiona właśnie z tego powodu, że strzeże Słowa Boga, a nie dlatego, że w niej Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami, ale właśnie dlatego, że strzeże Słowa samego Boga, przez które została stworzona, a które w niej stało się ciałem”.
Zatrzymajmy się dzisiaj na temacie słuchania słowa Bożego. Są dwa teksty mówiące o tym, że Maryja nosiła i rozważała Słowo Boga w sobie: „Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2, 19) – chodzi tutaj o słowa pasterzy, którzy przyszli do żłóbka i opowiadali, co im zostało objawione o „tym Dziecięciu; Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu” (Łk 2, 51) – po odnalezieniu Jezusa w Świątyni i dialogu z Nim.
Maryja chowała wiernie wszystkie wspomnienia. Wszystkie! Co to znaczy? Nie skupiała się na jednym Słowie Boga, ale na wszystkich Słowach, które słyszała. Co słyszała? Czytała Stary Testament; słuchała go w synagodze; usłyszała Słowo podczas zwiastowania. Józef Jej pewnie mówił o swoich snach – objawieniu od Boga; pasterze opowiadali o zwiastowaniu im Dobrej Nowiny i o Chórach Anielskich; słuchała słów Symeona w świątyni; a potem Jezusa, który mówi: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca”?
Wymowne jest greckie słowo, które my tłumaczymy jako zachowywać. Oznacza ono dosłownie: zbierać razem, odnajdywać jedność, odkrywać znaczenie symbolu (odkrywać symbol).
Maryja zbiera razem wszystkie słowa, robi ich syntezę. Wtedy stają się one jakąś sumą i wówczas tylko widzi pełną prawdę, którą przekazują.
Zasłuchana Dziewica żyje w pełnej harmonii ze słowem Bożym; zachowuje w swym sercu wydarzenia z życia swego Syna, niejako układa z nich jedną mozaikę (Benedykt XVI, Verbum Domini, 27).
Maryja, poprzez światło wiary, odnajduje ostateczne znaczenie, ukrywające się w tak często sprzecznych zdarzeniach, jakie przeżywa ona i jej rodzina. Jest obdarzona najwyższego rodzaju mądrością, na jaką wskazuje Biblia, to znaczy potrafi wniknąć w głębię rzeczy, potrafi odkryć w nich znaczenie symboliczne. Wie, że mówią one o tajemnicy wyższego rzędu.
Przyjmuje wszystkie Słowa, czyli nie wyrywkowo: to dla mnie, a to na pewno nie. To Słowo mogę wypełnić, a tego nie chcę, by mnie dotyczyło. To Słowo wpuszczam do serca, a tamtego będę się wystrzegał jak ognia.
Tego nas uczy Maryja, by Słowo Boże przyjmować w sposób całościowy; by zbierać wszystkie Słowa Boga, a nie tylko to, co wydaje się dla nas wygodne. Niektórzy zamiast słuchać słowa Bożego, posługują się nim dla własnych celów. Czynią je pretekstem do wyrażania własnych punków widzenia, do potwierdzania swoich racji.
Przed takim przyjmowaniem Słowa przestrzega papież Franciszek w adhortacji apostolskiej Evangelii Gaudium (152). Przestrzega nas, by nie „wyczytywać z tekstu tego, co wygodne, co służy potwierdzeniu własnych decyzji, co przystosowuje się do naszych schematów myślowych. Oznaczałoby to w końcu posługiwanie się czymś świętym dla własnej korzyści i przekazywanie takiego zamętu Ludowi Bożemu. Nie można nigdy zapominać, że czasem «sam […] szatan podaje się za anioła światłości» (2 Kor 11, 14)”.
„Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu”. Co znaczy „w sercu”?
W sercu, to znaczy z miłością. Rozważała Słowo nie tylko umysłem, ale i uczuciem. Słowo Boga będę znał wtedy, kiedy je pokocham. Znam tych, których kocham. Rzeczywistość tych, których nie kocham nie jest mi znana. Podchodzę z miłością nie do abstrakcyjnej prawdy, ale z miłością do Tego, który wypowiada Słowo. Do Boga. Jeśli kogoś kocham, to inaczej go słucham. Nawet jeśli nie będę go rozumiał, to będę go uważnie słuchał, bo go kocham. I jeśli on mnie kocha, wtedy jest inna wrażliwość na wypowiadane między nami słowa.
Kodeń: Album na 300. lecie koronacji
Pwt 6, 4-9: „Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym. Będziesz miłowałPana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił. Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję. Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił przebywając w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu. Przywiążesz je do twojej ręki jako znak. Niech one ci będą ozdobą przed oczami. Wypisz je na odrzwiach swojego domu i na twoich bramach”.
To Słowo mówi, że Słowa Boga, zanim wpoimy synom, zanim będziemy o nich mówić dzień i noc, zanim przywiążemy je do ręki czy na czole (filakterie), zanim przygwoździmy je do drzwi (mezuza), najpierw mają znaleźć miejsce w naszym sercu! „Niech pozostaną one w twym sercu”!
Jednak „w sercu” oznacza coś jeszcze. „W sercu” oznacza wewnątrz!
Maryja zachowuje Słowo w sercu, czyli wewnątrz, by stało się Jej wewnętrzną prawdą, by oddawało Jej sposób myślenia. W naszym życiu Słowo pozostaje na zewnątrz wtedy, kiedy nie potrafimy się z nim utożsamić. Nie przyjmujemy Go za swoje, nie staje się naszym sposobem myślenia, oceniania, wartościowania, nie jest dla nas źródłem żadnych decyzji. Wtedy jest wciąż na zewnątrz. Jest nawet czymś, co nas krępuje. Można przeczytać całą Biblię kilka razy, ale może być tak, że żadne Słowo z Biblii nie stanie się naszą wewnętrzną prawdą.
Św. Paweł też mówi o Słowie „w nas” i „w sercu”: „Słowo Chrystusa niech w was przebywa z [całym swym] bogactwem: z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach” (Kol 3, 16). W tłumaczeniu paulistów nie mówi się, by Słowo w nas „przebywało”, lecz by słowo w nas„zamieszkało”: „Niech zamieszka w was bogactwo nauki Chrystusa: pouczajcie z całą mądrością i napominajcie się wzajemnie przez psalmy, hymny, natchnione pieśni, śpiewając Bogu z wdzięcznością w waszych sercach”. Podobnie jest w tłumaczeniu Sterna: „Niech mieszka w was Słowo Mesjasza z całym swym bogactwem”.
Papież Franciszek we wspomnianym już wyżej Liście Apostolskim ustanawiający Niedzielę Słowa Bożego przypomina:
Na drodze przyjmowania Słowa Bożego towarzyszy nam Matka Pana, uznana za błogosławioną, ponieważ uwierzyła w spełnienie tego, co Pan Jej powiedział (por. Łk 1,45).
Matka Pana towarzyszy nam na drodze przyjmowana Słowa Bożego.
(koden.oblaci.pl/zdj. P. Gomulak OMI)
Krzysztof Koślik OMI: Dzień z życia misjonarza na Madagaskarze
Każdy dzień z życia misjonarza na Madagaskarze wygląda inaczej i jest jedyny w swoim rodzaju. Moje zaledwie kilkuletnie doświadczenie misyjne potwierdza, że choć ma się plany, to dzień i tak bywa nieprzewidywalny - można przeczytać na portalu misyjne.pl
Na Madagaskarze przebywam od końca 2014 roku. Po kilkumiesięcznym kursie języka malgaskiego rozpocząłem pracę misyjną na wschodnim wybrzeżu tej wyspy, gdzie posługuję do dziś. Wpierw w Mahanoro, a teraz w Volobe.
By wyruszyć
Opowiem dziś o tournée, czyli obchodzie, odwiedzinach wiernych w buszu. Wtedy jesteśmy zdani na wszystko, a przede wszystkim na Bożą Opatrzność. Przygotowanie tournée, czyli odwiedzin kilku wspólnot chrześcijańskich w buszu, które zazwyczaj trwa około dwóch tygodni, rozpoczyna się minimum trzy tygodnie przed jego rozpoczęciem. Trzeba napisać list do wiosek, które będzie się odwiedzać. Trzy tygodnie wcześniej, ponieważ w buszu nie ma poczty. Listy są przekazywane z rąk do rąk, czyli z wioski do wioski. W takim liście przekazuje się nie tylko pozdrowienia, ale też podaje się program odwiedzin w poszczególnych kościołach. Wierni z pierwszej wioski na liście, najczęściej 2-3 ludzi, są odpowiedzialni za to, aby pomóc w niesieniu bagaży, a przede wszystkim w zaprowadzeniu misjonarza na miejsce. I potem to samo robią mieszkańcy kolejnych wiosek.
Noc z pchłami, pluskwami i komarami
Nastawiony poprzedniego wieczora budzik wyrywa mnie ze snu o 3:30. Wczoraj zakończyłem pobyt w jednej z wiosek. Czas na odwiedziny w kolejnej. Jest ciemno. Uważam, żeby nie zahaczyć głową o belkę, która przechodzi przez środek domku, bo tradycyjny domek jest bardzo mały i w 90% wykonany z palmy podróżnych (nazywanych ravinala). W nocy szczury i komary malaryczne nie przeszkadzały, bo mam ze sobą moskitierę. Ona nie chroni jednak przed pluskwami i pchłami, które były w quasi materacu, na którym spałem. Jest to najczęściej worek wypchany wysuszoną trawą. Drugą moją udręką było łóżko. Zdecydowanie za krótkie! Nie ma się co dziwić – Malgasze są ogólnie bardzo niscy. Latarka pomaga mi odnaleźć bez problemu drogę do wyjścia, gdzie stoi wiaderko z wodą, którą mogę wykorzystać do porannej toalety. Uważnie sprawdzam, czy nie ma w nim „niespodzianek” – kiedyś w wodzie pływał czarny skorpion. Następnie poranne modlitwy i dopakowywanie bagaży.
Dzieci z Poznania uratowały życie 5-letniej Malgaszki
Poranna kawa i banany
Kiedy wszystko gotowe i dochodzi już 4 czekam cierpliwie na kafe fary, czyli mocną kawę słodzoną sokiem z trzciny cukrowej. Zjadam słodkie banany, które mi przyniesiono dzień wcześniej. Bardzo gościnni mieszkańcy wioski proponują jedzenie – czyli jak zawsze ryż. Grzecznie odmawiam i dziękuje za szczodrość. Wiem, że gdybym się zgodził, to wyruszylibyśmy z godzinnym opóźnieniem, a przed nami droga długa i ciężka. Dla mnie to też zbyt wczesna pora na jedzenie. Tę trasę znam już dobrze. Wiem, co mnie czeka. Warto jak najmocniej wykorzystać poranny chłód. Z latarką w ręku ruszamy. O 5 robi się już jasno. W nocy padał deszcz, a to sprawiło, że jest dużo błota, a droga jest śliska. A musimy się trochę wspinać, nasz teren misyjny jest bardzo górzysty. W czasie naszej trasy kilka razy przeprawialiśmy się przez rzeki. Głębsze pokonujemy łódką albo tratwą, a płytsze (do pasa) pieszo. Przy ostatnim takim miejscu obmywamy się z błota, bo jesteśmy już na miejscu. Wioska (jak każda) jest blisko rzeki.
Przywitanie w wiosce
Jest już po ósmej. Prowadzą mnie do domku, w którym zatrzymam się i spędzę dzisiejszą noc. Powitanie rozpoczyna się dopiero, gdy jestem już w środku, to zwyczaj malgaski. Trwa ono dość długo – ok. pół godziny. Każdy przychodzi, aby mnie pozdrowić. Kobiety przynoszą najpierw do picia ranampango – wodę gotowaną na ryżu, trochę podobną do kawy zbożowej, potem kafe fary i posiłek, czyli ryż razem z ugotowanymi liśćmi. W czasie posiłku uzgadniam już z odpowiedzialnymi za ten kościół (katecheci i inspektor) program dnia i sakramenty, które będą sprawowane. Po posiłku rozpakowuję bagaże i idę nad rzekę, aby się wykąpać i zrobić pranie.
Kąpiel w górskiej rzece
Kąpiel w górskiej wodzie niesamowicie odświeża i dodaje sił. Dlatego po powrocie do domku robię spacer po wiosce. Prawie punktualnie w południe – Malgasze zazwyczaj nie noszą zegarków – jest obiad, czyli ryż, ale tym razem „na bogato”, bo z kurczakiem. Po obiedzie chwila przerwy. Jestem sam na sam. Mam czas na modlitwy zakonne, krótką sjestę (koniecznie) i czas, aby przygotować się bezpośrednio do katechezy i Mszy świętej.
Madagaskar: Oblaci i życie codzienne w Mahanoro [WIDEO]
Pręt, butla gazowa i Msza święta
Słyszę huk przypominający w pewnym sensie dzwon. Katecheta uderza metalowym prętem w starą butlę gazową. W ten sposób wzywa wszystkich do kościoła lub kaplicy na spotkanie i Mszę świętą. Jestem gotowy. W kościele czekają już wierni. Powtarzają pieśni, które będą śpiewane w czasie Eucharystii. Rozpoczynam katechezę, a po niej jest spowiedź, która trwa prawie godzinę. Msza święta zaś dwie godziny. W jej czasie były chrzty (17) i dingana, czyli wprowadzenie katechumenów. Eucharystia w buszu odprawiana jest bardzo rzadko, dlatego też zawsze jest bardzo uroczysta i bogata w tańce. W czasie Mszy świętej, na szczęście coraz rzadziej, zdarzają się przypadki tromby (manifestacja opętania). Tak też się stało tutaj. Nie jest to miłe doświadczenie, tym bardziej, jak słyszy się, gdy demony przez opętanych wyzywają mnie od najgorszych. Jest to doświadczenie trudne, ale utwierdzające mnie osobiście w tym, co robię, po co tutaj jestem i przede wszystkim – kim jestem.
Butelki oranżady
Po Mszy świętej według wcześniej ustalonego planu były jeszcze odwiedziny dwóch chorych, w tym jednej młodej, bardzo ciężko chorej kobiety. Poświęciliśmy też nowo wybudowany domek. W tych wydarzeniach uczestniczą wszyscy chrześcijanie, którzy ze śpiewem razem ze mną idą i do chorych, i do miejsca poświęcenia domu. Gospodarze po poświęceniu częstują nas (około 100 osób) trzema butelkami oranżady, dwoma piwami i trzema paczkami ciasteczek. Niesamowite, wszyscy są szczęśliwi. Słońce zachodzi, ale dzień się jeszcze nie skończył.
Pierwszy oblacki krzyż na Madagaskarze
By być i pomóc
Wracam do mojego domku. Jest wtedy czas na rozmowy z wiernymi. Na ile mogę, na tyle staram się pomóc im w rozwiązaniu różnych problemów. Jest także możliwość kupienia za symboliczną kwotę lekarstw. Przychodzi chłopak z ranami na nodze. Nie mam pojęcia, co mu jest, ale wygląda to strasznie. Mówi, że ma tak od momentu, kiedy skaleczył się przy pracy. Pomimo intensywnego zapachu nie mam problemu z tym, aby mu przeczyścić ranę i założyć opatrunek. Tyle mogę w tym momencie zrobić. Proponuję mu dalszą pomoc. Chcę wysłać go do lekarza w mieście, aby przepisał mu specjalistyczne leki, antybiotyki. Po kolacji w kościele zaplanowane zostały wieczorne modlitwy. Wierni nie przyszli tak licznie jak na Mszę, ale to zrozumiałe, bo niektórzy mieszkają kilka kilometrów poza wioską. Po modlitwach są jeszcze „rozmowy niedokończone”, czyli czas na pytania i odpowiedzi związane z Kościołem, wiarą, katechizmem itp.
Czas spać
Wracam do mojego domku. Po drodze żarty i śmiechy. No i w końcu pora na upragniony spoczynek. Ale… Po wieczornej toalecie i modlitwach, leżąc już na łóżku, słyszę krzyk, płacz, „wycie”. Nie wiem, co się dzieje. Wychodzę z domku i pytam, o co chodzi. Dowiaduję się, że zmarła Louisette – młoda kobieta, którą odwiedziłem z sakramentami po Mszy świętej. O 3.30 miałem wstać, aby iść dalej. Każdy dzień z życia misjonarza na Madagaskarze wygląda zawsze inaczej i jest jedyny w swoim rodzaju. Jest on zawsze do ostatnich godzin nieprzewidywalny. Taka jest nasza codzienność.
Z listów św. Eugeniusza
ZAPROSZENIE DO PRZYGOTOWANIA SIĘ DO UROCZYSTOŚCI ŚWIĘTEGO EUGENIUSZA PIELGRZYMA NADZIEI W KOMUNII
Pielgrzym to ktoś, kto z pobudek religijnych wyrusza w często długą i trudną drogę do szczególnego miejsca. Ta słownikowa definicja z pewnością pasuje do świętego Eugeniusza, pielgrzyma nadziei w komunii. Całe jego życie można nazwać długą i wymagającą pielgrzymką, ale nie do jakiegoś konkretnego miejsca, na przykład do Composteli czy Jerozolimy, ale do bardzo szczególnego spotkania i ciągłego poświęcenia się swojemu Zbawicielowi.
Eugeniusz był ciągle w drodze, kierując i towarzysząc członkom swojej apostolskiej i misjonarskiej rodziny, aby byli świadkami nadziei dla najbardziej opuszczonych. Tę drogę doskonale opisano w naszej oblackiej Regule:
Oczyma ukrzyżowanego Pana patrzymy na świat krwią Jego odkupiony, żywiąc pragnienie, żeby ludzie, w których nadal trwa Jego męka, poznali także moc Jego zmartwychwstania (por. Flp 3,10).
W ramach przygotowań do obchodów uroczystości Eugeniusza 21 maja, zapraszam was do udziału w dniach modlitewnej refleksji nad dziewięcioma znakami drogowymi jego osobistej drogi, które jako członkowie jego misjonarskiej rodziny czynimy naszymi. Dzięki spojrzeniu ukrzyżowanego Zbawiciela znaki te stają się drogowskazami wspomagającymi nas w naszej pielgrzymce.
SŁOWO BOŻE
Święty Paweł napisał:
Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno [czynię]: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie (Flp 3,13-14).
Wraz ze świętym Eugeniusza bądźmy świadomie pielgrzymami nadziei i biegnijmy z nim ku potędze krzyża i zmartwychwstania Zbawiciela.
MODLITWA
Boże, nasz Ojcze, przez łaskę Ducha Świętego powołałeś św. Eugeniusza de Mazenoda, aby założył misjonarską rodzinę do głoszenia Ewangelii zwłaszcza ubogim i najbardziej opuszczonym. Niech nas pobudza jego gorliwość w głoszeniu i dawaniu świadectwa Ewangelii Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela, a za jego wstawiennictwem niech otrzymamy szczególne łaski, o które prosimy jako pielgrzymi nadziei.
Komentarz do Ewangelii dnia
Pan Jezus w swoim często obrazowym nauczaniu posługiwał się alegorią, gdzie każdy element przedstawianego przez Niego obrazu był osadzony w świecie dobrze znanym Jego słuchaczom. Kiedy wybrał Apostołów, porównał to wybraństwo do dwóch zawodów: rybaków i pasterzy. Rybak powinien umieć wypłynąć na głębię na dobry połów, a pasterz wiedzieć, która droga prowadzi na zielone pastwiska. Jednak za najważniejsze cechy Jezus uważa poświęcenie i ofiarność, czyli gotowość obrony owiec za cenę swojego życia. Dobry Pasterz, nie najemnik, zna swoje owce, oddaje za nie życie, bo zależy mu na nich i kocha je. Zatem przykład Mistrza Jezusa, ukazuje nam najpełniej obraz naszego powołania. Jako „rybacy” i „pasterze”, czynić mamy wszystko z większą pasją i poświęceniem dla większej chwały naszego dobrego Boga.