Gdańsk: Oblacki kościół ostoją dla Białorusinów

W oblackim kościele rektoralnym pw. św. Józefa schronienie zyskała mniejszość białoruska mieszkająca na Pomorzu. To głównie katolicy, którzy byli zmuszeni opuścić Białoruś ze względu na prześladowania. Drugą grupą są Białorusini mieszkający w Polsce od dawna. Pierwsze próby opieki duszpasterskiej pojawiły się, gdy w gdańskim klasztorze przebywał o. Jerzy Kotowski OMI, który wcześniej posługiwał na Białorusi. Wtedy spotkania odbywały się raz w miesiącu.

(zdj. catholic_belarus Instagram)

Ostatnio do misjonarzy oblatów zgłosiła się grupa Białorusinów, prosząc o częstsze Eucharystie. Znaleźli również kapłana archidiecezji gdańskiej, który był misjonarzem na Białorusi. Teraz Msze święte w ich ojczystym języku odbywają się co tydzień. Jak podkreśla o. Marcin Szafors OMI jest to jedna z najliczniejszych grup wiernych, która uczestniczy w nabożeństwach w oblackiej świątyni.

Obok posługi sakramentalnej, w Oblackim Centrum Edukacji i Kultury odbyła się Noc Poetów. Wydarzenie nawiązywało do wydarzeń sprzed 85 lat, kiedy na Białorusi w nocy z 29 na 30 października 1937 roku władze sowieckie dokonały mordu na inteligencji białoruskiej. Wśród ofiar znalazło się wielu literatów, których wiersze stały się testamentem duchowym dla patriotów. Niemym świadkiem mrocznych czasów jest między innymi niepozorny las na obrzeżach Mińska - Kuropaty. Szacunki ofiar są nieprecyzyjne. Władze białoruskie mówią o około 7 tysiącach ofiar, niezależni historycy mówią nawet o ćwierć miliona zamordowanych. Egzekucji dokonywano tutaj w latach 1937-1941.

(zdj. catholic_belarus Instagram)

Wieczornia zorganizowana w oblackim ośrodku kulturalnym zgromadziła blisko setkę Białorusinów. Wybrzmiały utwory literackie osób, które oddały życie za wolną Białoruś.

(pg)


Od marzeń o wielkich pieniądzach i sławie do bycia oblatem [świadectwo]

Najważniejszą rzeczą w życiu każdego młodego człowieka jest zdecydowanie, kim chce być, na której ścieżce będzie szczęśliwy i zyska życie wieczne. Rozpoznać, do czego Bóg go powołał. To pytanie zadaję sobie bez przerwy chyba od dziesięciu lat. Moje plany na przyszłość bardzo często się zmieniały, chciałem być chirurgiem, potem dentystą, potem biznesmenem, potem inżynierem, czy po prostu milionerem... Bo zawsze wszystko mierzyłem w kategoriach pieniędzy. Ale jednocześnie pielęgnowałam w sobie pragnienie bycia kimś większym, niż tylko człowiekiem sukcesu, więc zaczęły do ​​mnie dochodzić myśli o życiu konsekrowanym.

Jako dziecko zawsze planowałem dwie drogi na przyszłość: ścieżkę bycia księdzem i osobą świecką. To było w 3-4 klasie szkoły. Z biegiem czasu to pragnienie tylko wzrosło. W wieku trzynastu lat po raz pierwszy udałem się na pielgrzymkę do Matki Bożej Berdyczowskiej, zorganizowaną przez kapucynów. Była tam konferencja na temat powołania do kapłaństwa, na której usłyszałem to samo, co wtedy przeżywałem i będąc pod wrażeniem tego, co usłyszałem, zdałem sobie sprawę, że kiedyś jeszcze będę księdzem.

Ale był jeden problem: ja też wtedy chciałem być biznesmenem, więc nie wiedziałem, w którą stronę iść. Ale zrozumiałam, że to tylko moje dziecięce przemyślenia i że jeszcze daleko mi do czasu, kiedy trzeba je będzie rozstrzygnąć. Później moje pragnienie oddania życia Bogu i ludziom jako kapłan czasami zanikało, ale były momenty, że wracało z nową siłą.

W 2015 roku udałem się również na tą samą pielgrzymkę do Matki Bożej Berdyczowskiej. Tam już pierwszego dnia spotkałem kleryka Vadyma Dorosha OMI, który opowiadał mi o oblatach, o powołaniach różnych księży i ​​świętych, o misjach w Afryce i Azji... Lubiłem też słuchać kazań o. Pawła Wyszkowskiego OMI, a potem dowiedziałem się, że jest także oblatem. Tak poznałem oblatów. A podczas moich studiów na politechnice w Polsce fr. Vadym Dorosh OMI często zachęcał mnie do pojechania na rekolekcje dotyczące rozeznawania powołania do o. Krzysztofa Jurewicza OMI. Długo zwlekałem, bo myślałem, że jeśli pojadę, to na pewno pójdę do oblatów. I wciąż myślałem o ukończeniu studiów i szczęśliwym życiu. Wtedy miałem pieniądze, uniezależniłem się finansowo od rodziców, dostałem dobre stypendium, trochę więcej pracowałem. Miałem własny samochód i rzeczy, o których przedtem tylko marzyłem. Poza tym do końca studiów pozostał jeszcze rok, więc trudno było mi to wszystko zostawić. Ale właśnie wtedy moje pragnienie bycia księdzem, misjonarzem przewyższało wszystko inne. Takie myśli nie opuszczały mnie ani w dzień, ani w nocy.

Wtedy postanowiłem udać się na te rekolekcje. I ani razu tego nie żałowałem, bo tam znalazłem odpowiedzi na większość moich pytań. Później jeździłem na nie jeszcze kilka razy. A podczas święceń diakonatu Vadyma Dorosha OMI rozmawiałem z o. Pawłem Wyszkowskim OMI, który przypomniał mi, jak Jezus powołał Mateusza. Potem kilkanaście razy ponownie czytałem fragmenty Biblii o powołaniu apostołów. Ponadto codziennie uczęszczałam na nabożeństwa, nieustannie modliłam się, aby Pan pomógł mi, wskazał mi właściwą drogę. Dał jakiś znak. I otrzymałem wystarczająco dużo tych znaków, aby zrobić to, co zrobili apostołowie: natychmiast porzucić wszystkie moje sprawy i iść za Jezusem, aby być przedłużeniem Jego rąk na tej ziemi, aby wykonać dzieło, które rozpoczął dla zbawienia ludzi. Uświadomiłam sobie też, jak wielu ludzi na świecie nie zna Jezusa Chrystusa, aby mogli otrzymać życie wieczne... I to był jeden z głównych argumentów. Mając dwadzieścia lat, rozpocząłem postulat u Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Obuchowie. Potem odbyłem nowicjat na Świętym Krzyżu. I szczerze wierzę, że zrobiłem wszystko dobrze, tak jak chce tego Pan.

fr. Sviatoslav Chernetskyi OMI

Obecnie Sviatoslav jest na czwartym roku w Międzynarodowym Scholastykacie w Rzymie - przyp. red.

(pg/OMI Ukraina)


Odeszli do Pana (2021-2022) [wideo]

Przypominamy sylwetki tych, którzy odeszli do Domu Ojca od listopada zeszłego roku.


3 listopada 2022

TAK SAMO MNIE PONIOSĄ, JAK WIDZIAŁEM NIESIONEGO KARDYNAŁA

W latach 1836-1846 arcybiskupem Aix był Joseph Bernet. W 1846 roku został mianowany kardynałem i 25 marca w procesji ulicami powrócił do Aix-en-Provence.

Zmarł cztery miesiące później i Eugeniusz w swoim dzienniku przywołuje myśli, które przeszły mu przez głowę, gdy szedł w kondukcie pogrzebowym.

Podczas procesji z powodu braku śpiewu odmawiałem różańce za zmarłego. Mój duch był zajęty tysiącem myśli. Najpierw, że podobny przepych o mały włos był przeznaczony dla mnie, że tak samo mnie poniosą, jak widziałem niesionego kardynała, że być może jego następca przyjechałby, aby mi oddać to, co dzisiaj zrobiłem dla niego, w konsekwencji, że życie tego świata było prawie drobnostką itd. Jakże nie myśleć o próżności rzeczy doczesnych, kiedy się myśli, że już minęło ponad sto dni, dokładnie sto dni temu ksiądz biskup Bernet prawie podobnymi ulicami, po których dziś niesiemy go umarłego, odbył swój triumfalny wjazd. Tak więc jego czerwona sutanna była dla niego jedynie całunem.

Dziennik, 09.08.1846, w: PO I, t. XXI.


Komentarz do Ewangelii dnia

Radość Boga jest przeogromna, kiedy odnajduje swoje dziecko, które gdzieś się zagubiło. Każdy z nas jest Jego dzieckiem. Nawet ten, co w to nie wierzy, albo po prostu utracił dar przynależności do Boga przez grzech. Jednakże tym większa jest Jego radość z nawrócenia, z powrotu zagubionego dziecka. Tak dziś łatwo zagubić dziecięctwo Boże, a jakże trudno dać się odnaleźć. Człowiek z natury skażonej i osłabionej grzechem chce jak najbardziej „wydorośleć” - usamodzielnić się. Samemu decydować o swoim życiu, być niejako panem swego życia. Tym samym odrzucając Boga i Jego wskazania. W tym wszystkim człowiek myśli, że sobie poradzi; zgubne myślenie, iż da sobie radę bez Boga i Jego pomocy. Obecny czas weryfikuje, jak ogromna liczba ludzi błądzi; trwa w zagubieniu i rozproszeniu. Bóg czeka cierpliwie, ale i aktywnie wychodzi na poszukiwanie zagubionych. Kiedy odnajduje w nas swoje podobieństwo, „wpada” w zachwyt. Jego Miłość odnawia i umacnia wszystko, aby żyło. On pragnie, abyśmy zawsze żyli w mocy Jego miłości. Panie, nasz Boże, niech Twoja Radość z odnajdywania człowieka stanie się i naszym udziałem.

(pixabay)


Katowice: Wieczór świętych przygotowała młodzież

W oblackiej parafii na Koszutce, w wieczór uroczystości Wszystkich Świętych, młodzież z duszpasterstwa „Niniwa” przygotowała modlitewne czuwanie ze świętymi. Zebranym w kościele towarzyszyli święci: Jan Paweł II, Eugeniusz de Mazenod, ojciec Pio, Teresa od Dzieciątka Jezus i John Neumann. Po nieszporach nastąpiło wystawienie Najświętszego Sakramentu i uwielbienie zakończone litanią do Wszystkich Świętych i śpiewem Te Deum laudamus.

(pg/zdj. OMI Katowice)


Tomasz Woźny OMI: Dzisiaj miłość nie pozwala nam siedzieć w domach

W oblackiej parafii pw. św. Stanisława Kostki w Lublińcu już po raz XI odbyły się Zaduszki Muzyczne. Do kościoła „u Oblat” przyszli parafianie i goście z okolicznych parafii, aby modlić się za bliskich zmarłych, w sposób szczególny za tych, którzy odeszli w mijającym roku. Świątynia została nastrojowo udekorowana, a animację muzyczną poprowadził zespół „NieBo Tak!”. Eucharystii połączonej z nieszporami za zmarłych przewodniczył proboszcz parafii – o. Tomasz Woźny OMI. Koncelebrowali ją wikariusze oraz domownicy miejscowego komunitetu zakonnego.

Dziś jest taki wyjątkowy dzień, kiedy może niewiele chce się wypowiadać słów, a bardziej człowiek dzisiaj rozmyśla nad tajemnicą śmierci, przemijalnością. Pewnie byliście już dzisiaj nad grobami tych, których kochacie, bo miłość nie pozwala nam siedzieć w domu, kiedy można właśnie w tych dniach w sposób szczególny modlić się za nich, ofiarować odpusty, przyjąć komunię świętą – rozpoczął kazanie o. Tomasz Woźny. – Człowiek jest stworzony do miłości i śmierć nie odbiera nam tego, że możemy kochać, kocha się zawsze, bo On – Jezus Chrystus pokonał śmierć, pokonał Szatana i dał nam życie wieczne.

Tak spoglądam na was i widzę tu wiele rodzin, które w tym roku odprowadziły kogoś na cmentarz. Dzisiaj ojciec Mariusz przeliczył, że od ostatniej uroczystości Wszystkich Świętych do dnia dzisiejszego odprowadziliśmy na wieczny odpoczynek 113 osób. To jest 113 historii, 113 dramatów ludzkich, to jest 113 tęsknień, to jest 113 złamanych serc, to jest 113 westchnień z tęsknoty, ale my wiemy, że oni są w Bogu.

Kaznodzieja nawiązał do Ewangelii, w której Chrystus prowadzi dialog ze swoimi uczniami. Jezus mówi o przygotowaniu miejsca w domu Ojca. Ojciec Woźny nawiązał następnie do czytania z Księgi Mądrości, które przypomina, że „dusze sprawiedliwych są w ręku Boga”.

Śmierć nie jest unicestwieniem. Śmierć jest bramą do domu Oblubieńca (…) Śmierć nie jest ostatecznym słowem, ostatecznym słowem jest życie, a więc zmartwychwstanie.

Niech to nasze dzisiejsze spotkanie, zaduma, refleksja, wspólna modlitwa, śpiew wzmocnią naszą wiarę – apelował kaznodzieja – Nie da się żałoby przyspieszyć, ją trzeba po prostu przeżyć. Z Bogiem ją przeżyć. Wtedy Pan Bóg leczy nasze serce, daje nadzieję.

Posłuchaj całego kazania:

Na zakończenie liturgii pobłogosławione zostały znicze i światło na groby zmarłych. Po wystawieniu Najświętszego Sakramentu rozpoczęło się uwielbienie prowadzone przez proboszcza, które animował muzycznie zespół „NieBo Tak!”

(pg)


Paweł Gomulak OMI: Cmentarz - słowo, które zmieniło świat

Choć nazwa „cmentarz” funkcjonowała w starożytnej Grecji i Rzymie, okazuje się, że jego rozpowszechnienie na świecie należy przypisywać chrześcijaństwu i jego wierze w powszechne zmartwychwstanie w dniu Paruzji – powtórnego przyjścia Chrystusa na końcu czasów.

Cmentarna lingwistyka

Starożytny świat używał kilku terminów na określenie miejsca pochówku. Jednym z najbardziej popularnych to nekropolia. Pochodzi od dwóch greckich słów: nekro i polis. Oznacza „miasto zmarłych”. Nekropolie przybierały różne formy – od spektakularnych piramid w starożytnym Egipcie, poprzez starochińskie groby cesarzy wraz ze służbą czy wojskiem, aż po funkcjonujące w starożytnej Grecji i Cesarstwie Rzymskim miejsca pochówków, ciągnące się wzdłuż dróg prowadzących do miast.

Rzymska nekropolia przy drodze – Pompeje (zdj. iStockphoto)

W judaizmie miejsca pochówku nazywano różnie: „bejt olam” – dom świata, dom wieczności; „bejt chajim” – dom życia; „bejt kwarot” – dom grobów; „bejt almin” – dom wieczności. Słowo „kirkut”, do którego przywykliśmy, jest terminem zapożyczonym z języka niemieckiego. Żydzi jednak go unikali, ponieważ nacechowany jest perspektywą chrześcijańską – językoznawcy podkreślają, że jego źródłosłowem jest niemieckie „kirche” – kościół. Co ciekawe, na żydowskich grobowcach umieszcza się symbole przynależności zmarłego do poszczególnych rodów biblijnego Izraela.

W islamie miejsca pochówku oznacza się terminem „mizar”. Nazwa pochodzi od arabskiego „mazar” – grób. Mizary znajdują się także w Polsce, chowano na nich Tatarów, którzy przez wieki budowali wspólne dziedzictwo naszej Ojczyzny. Jednym z nich jest mizar w Lebiedziewie niedaleko Kodnia.

Jesteśmy skazani na życie…

Wreszcie najpopularniejsze słowo we współczesnej kulturze zachodniej – cmentarz. Jego etymologia jest niesamowicie ciekawa. „Coemeterium” to łacińska nazwa cmentarza, który ciągnął się wzdłuż drogi prowadzącej do starożytnego Rzymu. Pochodzenie słowa nie jest jednak łacińskie. Jest zlatynizowaną formą greckiego „koimeterion”, które wprost nawiązuje do snu, oczekiwania, tymczasowości: „koimoumai” oznacza „spać”, a „koimeterion” wskazuje na „sypialnię, miejsce odpoczynku”. Lubię to słowo. Jeśli pójdziemy troszkę głębiej, rozbijemy je na dwa terminy: „koimeo” – układam do snu i „tereo” – ochraniam. Podczas gdy świat pogański chował swoich zmarłych w miastach zmarłych (nekropolie), chrześcijanie składali ciała w miejscach snu, z którego zostaną wybudzeni (cmentarze). Celowo pomijam tutaj istnienie chrześcijańskich katakumb, choć są one przepiękne. Ich funkcjonowanie wiąże się bowiem z okresem wczesnego chrześcijaństwa w Rzymie, kiedy Kościół był prześladowany. System podziemnych korytarzy służył nie tylko pochówkom, ale stanowił bezpieczne miejsce modlitwy: greckie „kata” – pod, obok, na dole i „tymbos” – grób.

(zdj. autora)

Ziemia, która pulsuje życiem

Ksiądz Piotr Pawlukiewicz powiedział kiedyś: „To oni żyją, a my umieramy”. Kiedy staję na cmentarzu, mam przekonanie, że ta ziemia pulsuje życiem. Jak ziarno rzucone w ziemię, które musi obumrzeć, żeby wyrosło z niego życie. Jeśli wsłuchamy się w słowa Kościoła, jakie kieruje do zmarłego podczas pogrzebu, mowa jest o życiu. Tu nie ma końca, jest przejściowość. Myślę, że coraz bardziej o tym zapominamy. „Bereszit” – na początku, kiedy wszystko się ukorzeniało – Bóg ulepił człowieka z ziemi, konkretnie z gliny, która w Izraelu była niezwykle ceniona do wyrobu naczyń. Ten obrazowy język księgi Rodzaju, bo przecież nie jest to opis historyczny, a teologiczny, pokazuje niezwykłą intymność między Bogiem a człowiekiem. Na każdym z nas jest odcisk Jego palców… Ale to nie ostatni akt stwórczy Boga. Czeka nas Paruzja, a więc ostateczne słowo Boga wobec stworzenia, kiedy wszystko znowu zostanie ukorzenione, znów wróci do „bereszit”, do początku. Wtedy ciała spoczywające w ziemi zostaną znów ulepione palcem Bożym. Dopiero wtedy będziemy w pełni żyć z Bogiem na wieki… Nota bene, dlatego właśnie Benedykt XVI wskazywał, że błędem teologicznym jest modlenie się tylko za dusze zmarłych. My modlimy się za całego człowieka w perspektywie Paruzji. W książce „Zmartwychwstanie i życie wieczne” kardynał Ratzinger wskazuje, że istnienie wyjątkowa nić połączenia konkretnej duszy z ciałem, które obumiera w ziemi. Przy przyjściu Chrystusa dusza powróci do konkretnego ciała, swojego, które zostało utkane palcami Boga.

Pamięć korzeni

Papież Franciszek obecne pokolenie młodych nazywa „pokoleniem wykorzenionym”. Chyba najbardziej wyraźnie można zaobserwować to właśnie w dzień zaduszny, gdy udajemy się na groby naszych bliskich. Trzeba nadmienić, że w naszych czasach coraz bardziej zatracamy odrębny charakter tych dwóch listopadowych dni. Uroczystość Wszystkich Świętych jest dniem radosnym, natomiast Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych (2 listopada) ma charakter refleksyjny i modlitewny.

Zdjęcie grobowca rodzinnego w Lublinie (zdj. I. Danielkiewicz)

Ale powracając do głównej myśli, w moich rodzinnych stronach w zwyczaju jest umieszczanie na grobach porcelanowych zdjęć zmarłych. Stając przy mogiłach w dzień zaduszny, spogląda się na konkretne twarze. Z dzieciństwa pamiętam, że często na cmentarzach spotykała się cała rodzina, niekiedy pokonując setki kilometrów. To rodziło okazję nie tylko do rodzinnych kawek, ale przy ich okazji wspominano poszczególnych zmarłych, niekiedy wyciągano stare fotografie, przywoływano ciekawe anegdoty… W tych konkretnych grobach spoczywają bowiem nasze korzenie, historia i mądrość pokoleń, z których wyrastamy my.

Halloween i dzień zaduszny – inna perspektywa skutków

Wydaje się, że współczesne pokolenie młodych i dzieci zostało odcięte od korzeni. Od lat nie walczę już z cywilizacją Halloween, choć w swoim pierwotnym wymiarze ma ona korzenie chrześcijańskie, a dopiero z biegiem lat, mieszania się tradycji i zeświecczeniem społeczeństwa przybiera formę pseudo zabawy o dużym niebezpieczeństwie duchowym. Osobiście, ciarki mnie przechodzą, gdy widzę dzieciaki poprzebierane za upiory, które przemierzają ulice naszych miast i wsi… ale ostatecznie to odpowiedzialność rodziców…

Cmentarz parafialny w Piwnicznej (zdj. autora)

Pamiętam, jak kiedyś na Śląsku pomagałem duszpastersko w uroczystość Wszystkich Świętych i dzień zaduszny. Do kościoła parafialnego przylegał rozległy cmentarz, który przeżywał istne oblężenie. Spacerowałem po nim, odmawiając różaniec i przyglądałem się gwarowi, który na nim panował. Od razu uderzył mnie jeden fakt – poza nielicznymi wyjątkami, nie było tam dzieci i młodzieży… Spytałem zatem kilka rodzin: „A gdzie są Wasze dzieci?”. Padały różne odpowiedzi: „Zostały w domu, mają wiele nauki”, „Jest zimno, nie chcemy, żeby się przeziębiły”, „Nie chciały przyjść”. Zrodziło się we mnie pytanie: Ciekawe, ile spośród nich dzień wcześniej biegało po ulicach przebranych za upiory, „bawiąc się” w Halloween? Wtedy rodzice nie myśleli o pogodzie, nauce, nie przejmowali się potencjalną chorobą…

Trzeba przyznać, że to rodzice sami odcinają dzieci od korzeni. Niekiedy, gdy staną wreszcie przy mogiłach swoich dziadków, pradziadków – jeśli nawet na pomniku są ich zdjęcia – kompletnie nie wiedzą, kim byli ci ludzie… Nie mają korzeni, są „pokoleniem wykorzenionym”.

Przyszłość…

Pamiętam, jak pierwszy raz stanąłem nad grobem mojego pradziadka w Piwnicznej. Wiedziałem, że moje imiona są po dziadku i pradziadku ze strony ojca. Dziwne uczucie, gdy patrzysz na tablicę i widzisz swoje własne imię i nazwisko. Ale z kolei to motywuje do refleksji o przyszłości…

Grób pradziadka (zdj. autora)

Moi rodzice dbali o pamięć o zmarłych, ciągnęli nas na cmentarz, mówili o nich, wspólnie za nich się modliliśmy. Moja świętej pamięci mama wciąż przypominała, że właśnie dziś przypada rocznica śmierci dziadka, babci, wujka etc. To najlepsza inwestycja na przyszłość. Dziś mam tą samą wrażliwość, na ścianie w moim zakonnym pokoju wiszą moje korzenie, wciąż zabieram się za artystyczne wykonanie mojego drzewa genealogicznego. Każde spojrzenie na nich rodzi we mnie modlitwę, która jest przecież nieporównanie cenniejsza od kwiatów i zniczy – te są bardziej dla oka ludzkiego. Moi przodkowie dokonali najlepszej inwestycji na przyszłość. Nauczyli mnie pamięci i modlitwy za zmarłych. Jeśli dzisiejsi rodzice nie zaszczepią tej troski młodemu pokoleniu, kiedy odejdą z tego świata – kto z bliskich za nich się pomodli? Zapali znicz na grobie, zapamięta? Wtedy pozostanie tylko i aż – modlitwa wspólnoty Kościoła. A kolejne wykorzenione pokolenie nie ukorzeni następnego, bo zostaje zerwana łączność pokoleń.


o. Paweł Gomulak OMI – misjonarz ludowy (rekolekcjonista), ustanowiony przez papieża Franciszka Misjonarzem Miłosierdzia. Studiował teologię biblijną na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. Koordynator Medialny Polskiej Prowincji, odpowiedzialny za kontakt z mediami i wizerunek medialny Zgromadzenia w Polsce. Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Pasjonat słowa Bożego, w przepowiadaniu lubi sięgać do Pisma Świętego i tradycji biblijnej. Należy do wspólnoty zakonnej w Lublińcu.