K. Nering OMI: Obecność kapelana jest ważna przede wszystkim dla osób wierzących, ich rodzin i personelu

W Polsce posługuje około tysiąca kapelanów szpitalnych - odwiedzają chorych, udzielają sakramentów, towarzyszom rodzinom w trudnych sytuacjach związanych z chorobą i śmiercią bliskich. Często są ostatnimi, którzy towarzyszą umierającym w przejściu do domu Ojca. Z o. Krzysztofem Neringiem OMI z Opola, kapelanem Szpitala Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, rozmawia Koordynator Medialny Polskiej Prowincji.

o. Krzysztof Nering OMI (zdj. archiwum prywatne)

o. Paweł Gomulak OMI: Na czym polega posługa kapelana w szpitalu? Czy jest to ważna obecność dla pacjentów?

o. Krzysztof Nering OMI: Najpierw powiem na czym nie polega posługa kapelana w szpitalu, a mianowicie nie polega na zastępowaniu lekarza, pielęgniarki czy innego członka zespołu medycznego. Najkrócej mówiąc, posługa kapelana to realizacja chrześcijańskiej idei caritas - miłosierdzia. Jest również dopełnieniem zadań wykonywanych przez personel medyczny, które obejmują płaszczyznę duchową, psychologiczną, egzystencjalną i społeczną pacjenta. Obecność kapelana jest ważna przede wszystkim dla osób wierzących, ich rodzin i personelu który dostrzega potrzeby duchowe pacjenta. Dla pozostałych? Myślę, że jest im to obojętne.

Posługujesz obecnie w szpitalu MSWiA w Opolu, wcześniej posługiwałeś w różnych placówkach medycznych, czy szpitale różnią się między sobą? Jak do posługi kapelana podchodzi personel medyczny?

Wcześniej pracowałem w Szpitalu Psychiatrycznym i Powiatowym w Lublińcu. Teraz oprócz posługi w szpitalu MSWiA, dodatkowo we wtorki i środy mamy dyżur w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Opolu, który znajduje się na terenie naszej parafii. Szpitale różnią się swoją specyfiką chociaż cel mają ten sam: dobro pacjenta. Podobnie jeżeli chodzi o personel. Jest różnie, część personelu jest życzliwa, część obojętna, a część pewnie byłaby zadowolona, gdyby kapelan nie przychodził. Wynika to z ich osobistych relacji z Kościołem.

Wiemy, że Eugeniusz jako młody kapłan posługiwał wśród jeńców wojennych w Aix, czy czujesz jakąś szczególną więź z Założycielem w Twojej posłudze?

Tak. Przede wszystkim jestem z Niego dumny. Chciałbym jak On być wśród najbardziej potrzebujących, chorych i cierpiących, choć nie jest to łatwe. Duch Święty, który prowadził Eugeniusza, prowadzi także dzisiaj. Trzeba się tylko odważyć. Być pośród ludzi, towarzyszyć im w bólu, a często w ostatnich chwilach ich życia. Nie jest to łatwe.

Czego życzyć pracownikom służby zdrowia - w tym kapelanom szpitalnym - w dniu wspomnienia św. Łukasza?

Pracownikom służby zdrowia życzę dużo cierpliwości, a kapelanom wrażliwości na potrzeby pacjenta.

 

(pg)


Gorzów Wlkp: Uroczystości pogrzebowe 37. dzieci utraconych

Z inicjatywy Stowarzyszenia św. Eugeniusza de Mazenoda, działającego przy oblackiej parafii w Gorzowie Wielkopolskim, odbył się pochówek 37. dzieci utraconych. Mszy świętej i uroczystościom na cmentarzu przewodniczył proboszcz o. Tadeusz Kal OMI.

Pogrzeb dzieci utraconych odbywa się dwa razy w roku – w sobotę przed Niedzielą Miłosierdzia oraz w sobotę przed 16 października – wyjaśnia oblat.

W tym roku 16 października przypadł właśnie w sobotę. Pochówek odbywa się w specjalnie przygotowanym grobie na gorzowskim cmentarzu, Gorzowski Dom Pogrzebowy użycza pracowników. Liturgia i obrzędy pogrzebowe sprawowane są w białym kolorze liturgicznym, a śpiewy nawiązują do tajemnicy Zmartwychwstania Chrystusa. W uroczystościach biorą udział rodziny utraconych dzieci.

W gorzowskiej parafii przy ul. Brackiej, każdego 25. dnia miesiąca sprawowane są Eucharystie w intencji rodzin dzieci utraconych.

(pg/zdj. Paweł Intek)


Na Tydzień Misyjny misjonarze oblaci proponują niezwykły prezent

W niedzielę, 24 października po raz 95. będziemy obchodzić Światowy Dzień Misyjny, a w kolejnych dniach Tydzień Misyjny. Z tej okazji zapraszamy wszystkich katechetów i nauczycieli religii do zamówienia darmowych pakietów czasopisma „Misyjne Drogi” – bogatego w treści o tematyce misyjnej, które może być nieocenioną pomocą dydaktyczną.

Tematem tegorocznego Światowego Dnia Misyjnego są słowa: „Nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4, 20). Jako chrześcijanie jesteśmy zaproszeni do głoszenia Ewangelii słowem i przykładem życia. To zadanie w sposób szczególny dotyczy katechetów – ludzi powołanych do przekazywania innym wiary i chrześcijańskich wartości.

Zobacz: [Orędzie papieża na Światowy Dzień Misyjny 2021]

W wypełnianiu tej misji nauczycielom służą różnego rodzaju środki pomocy dydaktycznej. W październiku, miesiącu poświęconym misyjnej działalności Kościoła, chcemy wesprzeć katechetów. Specjalnie dla nich przygotowaliśmy darmowe pakiety czasopisma „Misyjne Drogi”! Oferujemy wysyłkę 25 egzemplarzy pisma. Można posłużyć się nimi podczas zajęć, wykorzystać zawarte w nich materiały do przygotowania lekcji, a także zapoznać z nimi uczniów.

„Misyjne Drogi” to prawie stustronicowy dwumiesięcznik wydawany od 1983 r. w Poznaniu przez Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Do publicystów piszących na jego łamach zalicza się ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, o. Jarosława Różańskiego OMI, Tomasza Terlikowskiego, o. Andrzeja Madeja OMI, Elżbietę Adamiak, ks. Artura Stopkę oraz ks. Andrzeja Dragułę. Celem redakcji jest kreatywna i ciekawa prezentacja działalności misyjnej Kościoła, treści religioznawczych, podróżniczych i antropologicznych. W każdym wydaniu znajdziemy dodatek dla dzieci „Misyjne Dróżki Dreptaka Nóżki”, barwnie i przystępnie prezentujący świat misji najmłodszym. „Misyjne Drogi” to czasopismo misyjne o największym nakładzie i objętości w Polsce, które dostępne jest także w wolnej sprzedaży.

Jeśli jesteś katechetką/tą i chcesz skorzystać z naszej oferty, napisz na adres monika.krol@misyjnedrogi.pl, podając nazwę i adres szkoły, w której pracujesz oraz dane potrzebne do wysyłki. Koszty wysyłki pokrywa redakcja czasopisma. Oferta ważna do wyczerpania zapasów!

(misyjne.pl)


Orędzie papieża na Światowy Dzień Misyjny 2021

ORĘDZIE OJCA ŚWIĘTEGO FRANCISZKA NA ŚWIATOWY DZIEŃ MISYJNY 2021 r.

„Nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4, 20).

Drodzy bracia i siostry

Gdy doświadczamy mocy miłości Boga, gdy rozpoznajemy Jego ojcowską obecność w naszym życiu osobistym i wspólnotowym, nie możemy nie głosić i nie dzielić się tym, cośmy widzieli i usłyszeli. Relacja Jezusa z Jego uczniami, Jego człowieczeństwo, które objawia się nam w tajemnicy wcielenia, w Jego Ewangelii i w Jego tajemnicy paschalnej ukazują nam, jak bardzo Bóg miłuje nasze człowieczeństwo i czyni swoimi nasze radości i cierpienia, nasze pragnienia i niepokoje (por. SOBÓR WAT. II, Konst. duszpast. Gaudium et spes, 22). Wszystko w Chrystusie przypomina nam, że świat, w którym żyjemy i jego potrzeba odkupienia nie są Mu obce, a także wzywa nas, byśmy poczuli, że jesteśmy aktywną częścią tej misji: „Idźcie na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie” (Mt 22,9). Nikt nie jest obcy, nikt nie może czuć się wyobcowany czy daleki od tej miłości współczucia.

Doświadczenie Apostołów

Historia ewangelizacji rozpoczyna się od namiętnego poszukiwania Pana, który powołuje i chce nawiązać dialog przyjaźni z każdą osobą, gdziekolwiek by się ona znajdowała (por. J 15,12-17). Apostołowie mówią nam o tym jako pierwsi, pamiętając nawet dzień i godzinę, kiedy Go spotkali: „Było to około czwartej po południu” (J 1,39). Przyjaźń z Panem, to, że widzieli Go uzdrawiającego chorych, jedzącego z grzesznikami, karmiącego głodnych, podchodzącego do wykluczonych, dotykającego nieczystych, utożsamiającego się z potrzebującymi, zapraszającego do błogosławieństw, uczącego w nowy, pełen władzy sposób, pozostawia niezatarte piętno, zdolne wzbudzać zadziwienie oraz wylewną i bezinteresowną radość, której nie można powstrzymać. Jak powiedział prorok Jeremiasz, doświadczenie to jest płonącym ogniem Jego czynnej obecności w naszych sercach, która przynagla nas do misji, nawet jeśli czasami wiąże się z poświęceniami i niezrozumieniem innych (por. 20,7-9). Miłość jest zawsze dynamiczna i pobudza nas, by dzielić się najpiękniejszą wieścią, będącą źródłem nadziei: „znaleźliśmy Mesjasza” (J 1,41).

(cathopic)

Z Jezusem widzieliśmy, słyszeliśmy i dotykaliśmy, że sytuacja może wyglądać inaczej. Już dziś zainaugurował On czasy przyszłe, przypominając nam o zasadniczej, tak często zapominanej cesze charakterystycznej naszego bycia człowiekiem: „zostaliśmy stworzeni do pełni, którą można osiągnąć tylko w miłości” (Enc. Fratelli tutti, 68). Nowe czasy wymagają wiary zdolnej, by nadać rozmach inicjatywom i kształtowaniu wspólnot, poczynając od mężczyzn i kobiet, którzy uczą się brać odpowiedzialność za słabość własną i cudzą, promując braterstwo i przyjaźń społeczną (por. tamże, 67). Wspólnota kościelna ukazuje swoje piękno za każdym razem, gdy z wdzięcznością przypomina, że Pan pierwszy nas umiłował (por. 1 J 4,19). „Szczególna miłość Pana zadziwia nas, a zadziwienia, ze swej natury, nie możemy zawłaszczyć ani nikomu narzucić. [...] Tylko w ten sposób może rozkwitać cud bezinteresowności, darmowego daru z siebie. Również zapału misyjnego nigdy nie można osiągnąć w wyniku rozumowania czy kalkulacji. Wejście «w stan misji» wynika z poczucia wdzięczności”. (Orędzie do Papieskich Dzieł Misyjnych, 21 maja 2020).

Czasy nie były jednak łatwe; pierwsi chrześcijanie zapoczątkowywali swoje życie wiary w środowisku nieprzyjaznym i trudnym. Marginalizacje i uwięzienie przeplatały się z oporami wewnętrznymi i zewnętrznymi, które zdawały się przeczyć, a nawet negować to, co widzieli i słyszeli. Ale to, zamiast być trudnością lub przeszkodą, zamiast skłaniać ich do załamania się czy zamknięcia się w sobie, pobudzało ich do przekształcenia wszelkich niedogodności, przeciwności czy trudności w okazję do misji. Ograniczenia i przeszkody stały się również uprzywilejowanymi miejscami namaszczania wszystkiego i wszystkich Duchem Pana. Nic i nikt nie mógł pozostać poza wyzwalającym głoszeniem.

Żywe świadectwo tego wszystkiego znajdujemy w Dziejach Apostolskich, księdze, którą uczniowie-misjonarze zawsze mają pod ręką. Jest to księga opowiadająca o tym, jak woń Ewangelii rozprzestrzenia wraz z jej przejściem, wzbudzając radość, którą może dać jedynie Duch Święty. Księga Dziejów Apostolskich uczy nas przeżywania trudnych doświadczeń przez przylgnięcie do Chrystusa, by dojrzewać w „przekonaniu, że Bóg może działać w jakichkolwiek okolicznościach, nawet pośród pozornych niepowodzeń” i w pewności, że „kto się ofiaruje i oddaje się Bogu z miłości, z pewnością będzie przynosił obfity owoc (por. J 15,5)” (Adhort. apost. Evangelii gaudium, 279).

Podobnie i my: także obecny moment dziejowy nie jest łatwy. Sytuacja pandemii uwypukliła i powiększyła cierpienie, samotność, ubóstwo i niesprawiedliwości, z powodu których tak wielu już cierpiało, a także zdemaskowała nasze fałszywe bezpieczeństwo oraz rozdrobnienie i polaryzację, które po cichu nas rozdzierają. Osoby najbardziej wrażliwe i podatne na zagrożenia jeszcze bardziej odczuły swoją własną bezradność i kruchość. Doświadczyliśmy przygnębienia, rozczarowania, zmęczenia, i nawet naszym spojrzeniem mogło zawładnąć konformistyczne rozgoryczenie, które odbiera nadzieję. My jednak „nie głosimy siebie samych, lecz Chrystusa Jezusa jako Pana, a nas – jako sługi wasze przez Jezusa” (2 Kor 4,5). Z tego powodu w naszych wspólnotach i w naszych rodzinach rozbrzmiewa Słowo życia, które odbija się echem w naszych sercach i mówi nam: „Nie ma Go tutaj, zmartwychwstał” (Łk 24,6); Słowo nadziei, które przełamuje wszelki determinizm, a tym, którzy pozwalają się dotknąć, daje wolność i odwagę konieczną, aby powstać i twórczo poszukiwać wszelkich możliwych sposobów przeżywania współczucia, „sakramentaliów” bliskości Boga względem nas, Boga, który nikogo nie porzuca na skraju drogi. W tym czasie pandemii, w obliczu pokusy ukrywania i usprawiedliwiania obojętności i apatii w imię zdrowego dystansu społecznego, istnieje pilna potrzeba misji współczucia zdolnej uczynić z niezbędnego dystansu miejsce spotkania, opieki i promocji. „To, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4,20), okazane nam miłosierdzie, przekształca się w punkt odniesienia i wiarygodności, który pozwala nam odzyskać wspólną pasję tworzenia „wspólnoty przynależności i solidarności, której należy poświęcić czas, trud i dobra” (Enc. Fratelli tutti, 36). To Jego Słowo, które codziennie nas odkupia i ocala przed wymówkami, prowadzącymi nas do zamknięcia się w najbardziej tchórzliwym sceptycyzmie: „wszystko jest takie samo, nic się nie zmieni”. I w obliczu pytania: „w jakim celu powinienem wyzbywać się moich zabezpieczeń, wygód i przyjemności, jeśli nie widzę żadnych istotnych rezultatów?”, odpowiedź pozostaje zawsze ta sama: „Jezus Chrystus zatriumfował nad grzechem i śmiercią i jest pełen mocy. Jezus Chrystus naprawdę żyje” (por. Adhort. apost. Evangelii gaudium, 275) i chce, abyśmy byli żywi, braterscy i zdolni do przyjęcia i dzielenia się tą nadzieją. W dzisiejszej sytuacji istnieje pilna potrzeba misjonarzy nadziei, którzy, namaszczeni przez Pana, byliby zdolni proroczo przypominać, że nikt nie zbawia się sam.

Misjonarze oblaci na Filipinach ruszyli z błogosławieństwem do domów w Manili

Podobnie jak apostołowie i pierwsi chrześcijanie, także i my mówimy z całą mocą: „Nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4,20). Wszystko, co otrzymaliśmy, wszystko, czym stopniowo obdarzył nas Pan, dał nam, byśmy mogli to wprowadzać w życie i dać bezinteresownie innym. Podobnie, jak apostołowie ujrzeli, słyszeli i dotykali zbawienia Jezusa (por. 1 J 1,1-4), tak dziś możemy dotknąć cierpiącego i chwalebnego ciała Chrystusa w historii każdego dnia i znaleźć odwagę, by dzielić się ze wszystkimi przeznaczeniem nadziei, tym niewątpliwym tonem, który rodzi się ze świadomości, że towarzyszy nam Pan. Jako chrześcijanie nie możemy zatrzymać Pana dla siebie: misja ewangelizacyjna Kościoła wyraża swoją integralną i publiczną wartość w przekształcaniu świata i w trosce o stworzenie.

Zaproszenie dla każdego z nas

Temat tegorocznego Światowego Dnia Misyjnego, „Nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4,20) jest zaproszeniem dla każdego z nas, aby „wziąć odpowiedzialność” i oznajmić, co nosimy w swoich sercach. Ta misja jest i zawsze była tożsamością Kościoła: „Kościół jest dla ewangelizacji” (Św. Paweł VI, Adhort. apost. Evangelii nuntiandi, 14). Nasze życie wiary ulega osłabieniu, zatraca proroctwo i zdolność zdumienia i wdzięczności w osobistej izolacji lub przez zamykanie się w małych grupach. Ze względu na samą swoją dynamikę wymaga ono coraz większej otwartości, zdolnej by dotrzeć i ogarnąć wszystkich. Pierwsi chrześcijanie, dalecy od ulegania pokusie zamknięcia się w elicie, zostali pociągnięci przez Pana oraz przez nowe życie, które ofiarował, aby iść do pogan i dawać świadectwo o tym, co widzieli i usłyszeli: bliskie jest królestwo Boże. Czynili to z hojnością, wdzięcznością i szlachetnością tych, którzy sieją, wiedząc, że inni będą konsumowali owoc ich zaangażowania i poświęcenia. Dlatego lubię myśleć, że „Nawet najsłabsi, najbardziej ograniczeni i zranieni mogą być na swój sposób [misjonarzami], ponieważ zawsze trzeba pozwalać, aby dobro było przekazywane, nawet jeśli współistnieje z wieloma słabościami” (Posynod. adhort. apost. Christus vivit, 239).

W Światowy Dzień Misyjny, obchodzony co roku w przedostatnią niedzielę października, z wdzięcznością wspominamy wszystkie osoby, które swoim świadectwem życia pomagają nam odnowić nasze zobowiązanie chrzcielne do bycia hojnymi i radosnymi apostołami Ewangelii. Pamiętamy zwłaszcza o tych, którzy potrafili wyruszyć w drogę, opuścić ojczyznę i rodzinę, żeby Ewangelia mogła dotrzeć bez zwłoki i bez obaw do zakątków miast i narodów, w których tak wiele istnień spragnionych jest błogosławieństwa.

Kontemplacja ich świadectwa misyjnego pobudza nas do odwagi i do uporczywej modlitwy do „Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Łk 10,2). Istotnie, mamy świadomość, że powołanie do misji nie jest czymś z przeszłości ani romantycznym wspomnieniem innych czasów. Dzisiaj Jezus potrzebuje serc, zdolnych do przeżywania powołania jako prawdziwej historii miłosnej, sprawiającej, że wychodzą na obrzeża świata i stają się posłańcami i narzędziami współczucia. I jest to powołanie, które kieruje On do wszystkich, choć nie w ten sam sposób. Pamiętamy, że są obrzeża, które są blisko nas, w centrum miasta, lub w naszych własnych rodzinach. Istnieje również aspekt powszechnej otwartości miłości, który nie jest geograficzny, lecz egzystencjalny. Zawsze, ale szczególnie w obecnych czasach pandemii, ważne jest, aby zwiększać naszą codzienną zdolność do poszerzania kręgu, docierania do tych, którzy spontanicznie nie jawią się jako część „mojego świata zainteresowań” chociaż są blisko nas (por. Enc. Fratelli tutti, 97). Żyć misją, to mieć odwagę pielęgnować te same uczucia, co Jezus Chrystus i wierzyć wraz z Nim, że ten, kto jest obok mnie, jest także moim bratem i siostrą. Niech Jego miłość współczucia rozbudzi także nasze serce i sprawi, że wszyscy staniemy się uczniami misyjnymi.

Niech Maryja, pierwsza uczennica-misjonarka, sprawi, aby we wszystkich ochrzczonych wzrastało pragnienie bycia solą i światłem na naszych ziemiach (por. Mt 5,13-14).

W Rzymie, u św. Jana na Lateranie, 6 stycznia 2021 roku, w Uroczystość Objawienia Pańskiego.

 

Franciscus

 


Obra: Posługa lektoratu

W kaplicy Wyższego Seminarium Duchownego w Obrze sześciu oblackich kleryków otrzymało lektorat. Posługa ta jest konieczna dla kandydata do święceń prezbiteratu (kan. 1053 KPK), musi ją sprawować przynajmniej przez pół roku. Odpowiada przedsoborowym święceniom niższym. Biskup diecezjalny lub przełożony zakonny odmawia nad kandydatami modlitwę z Pontyfikału i wręcza im księgę Pisma Świętego. Strojem liturgicznym ustanowionego lektora jest alba, głównym zadaniem jest odczytywanie słowa Bożego we wspólnocie liturgicznej, może on również w imieniu Kościoła: podczas nieobecności prezbitera lub diakona przewodniczyć nabożeństwom (np. różaniec, gorzkie żale, droga krzyżowa), błogosławić pokarmy w wielką sobotę, czy prowadzić modlitwy podczas obrzędu pogrzebu (stacja w domu zmarłego).

Uroczystej Eucharystii przewodniczył superior obrzańskiej wspólnoty i rektor oblackiego scholastykatu – o. Sebastian Łuszczki OMI. Była ona również zwieńczeniem miesięcznego dnia skupienia, który poprowadził o. Wojciech Ruszniak OMI – kapelan sióstr zakonnych w Wielkiej Wsi.

(pg/WSD OMI)


18 października 2021

NIE MOŻE OJCIEC UWIERZYĆ, JAKĄ PRZYJEMNOŚĆ SPRAWIA MI WSZYSTKO, CO MI PRZYPOMINA DZIECI, KTÓRYMI BÓG MNIE OBDARZYŁ

Oddzielony przez Ocean Atlantycki od swoich misjonarzy w Kanadzie Eugeniusz był z nimi stale zjednoczony w myślach i podczas oracji. Ojciec Dandurand przesłał mu szkic domu, w którym powstała wspólnota oblacka.

Mój drogi o. Dandurandzie, dziękuję ojcu za przysłanie mi szkicu rysunkowego. Wystarczył on, abym sobie wyrobił pojęcie o miejscach, w których mieszka tak droga część mojej rodziny. To mi wypełni czas oczekiwania, w którym ojciec przygotuje mi starannie wypracowany szkic, tak żebym mógł go dać oprawić i umieścić w moim gabinecie. Nie może ojciec uwierzyć, jaką przyjemność sprawia mi wszystko, co mi przypomina dzieci, którymi Bóg mnie obdarzył.

Miłość Założyciela do swoich dzieci była czymś więcej niż ludzkim uczuciem. Kochał swoich oblatów, ponieważ żyli charyzmatem, który Bóg dał Zgromadzeniu. Radował się ze sposobu, w jaki kochali Jezusa-Zbawiciela i złożyli ofiarę z życia, aby do tej samej miłości przyprowadzić najbardziej opuszczonych. Teraz przypomniał im o warunkach koniecznych do utrzymania tej relacji.

Wszyscy starajcie się, żeby nasza wspólnota była gorliwa. Wierność Regułom, ścisła dyscyplina, miłość, wzajemna pomoc, dobra wola szybkiego i chętnego spełniania wszystkiego, co nakazuje posłuszeństwo, to są cnoty, których praktykowanie czyni z religii prawdziwy raj na ziemi. Wiem, że to ojciec zrozumiał, gdy wstępował do Stowarzyszenia, i cieszę się z tego w Panu, błogosławiąc ojca z całego serca.

List do ojca Danduranda, 11.08.1843, w: EO I, t. I, nr 23.

Dziś Eugeniusz, poprzez obcowanie świętych, nadal modli się za „swoje dzieci” – wszystkich członków swojej rodziny mazenodowskiej, którzy nadal kochają Jezusa, naszego Zbawiciela oraz aby Go poznali najbardziej potrzebujący.


Przy świętokrzyskim sanktuarium stanie krzyż morowy

Krzyż morowy (karawaka) stanie przy klasztorze na Świętym Krzyżu - to inicjatywa wojewody świętokrzyskiego Zbigniewa Koniuszego. Wydarzenie odbędzie się 24 października br. przy sanktuarium na Świętym Krzyżu. Inicjatywę poparli m.in. biskupi: sandomierski i kielecki, a także superior świętokrzyskiej wspólnoty zakonnej - o. Marian Puchała OMI.

Zawsze w historii Polski i nie tylko naszego kraju stawiane były krzyże morowe, zwane karawakami. Nazwa pochodzi od miejscowości w Hiszpanii, gdzie pierwszy tego typu krzyż postawiono. To wyraz albo podziękowania już za przebytą epidemię, albo jako wotum z prośbą o zahamowanie od zarazy - wyjaśniał na antenie Radia Kielce wojewoda.

Fragment relikwii Drzewa Krzyża Świętego przechowywanych na Świętym Krzyżu

Krzyż morowy stanie po prawej stronie od głównego wejścia do klasztoru. Będzie to sześciometrowy krzyż wykonany z profili stalowych i wypełniony onyksem. Postawiony zostanie przy murze po południowej stronie wzgórza - informują misjonarze oblaci ze Świętego Krzyża.

Uroczystość rozpocznie się o godz. 15.00 w bazylice świętokrzyskiej.

Szanowni Państwo

Czas pandemii z którym przyszło nam się zmagać od 2020 roku, pozostanie na długo w zbiorowej pamięci, którą pragniemy przekazać przyszłym pokoleniom. Niewidzialny wróg zmienił nasz świat, kraj i nas samych, często w sposób bardzo bolesny, zabierając nam bliskich i przyjaciół, a wielu doświadczył ciężką chorobą.

Jako wspólnota ludzka zdaliśmy ten trudny życiowy egzamin. Nasza walka o życie  i zdrowie prowadzona była na wielu poziomach aktywności życiowej i zawodowej. Równie wielki wysiłek poniosły struktury Państwa Polskiego.

Toczoną do tej pory batalię wygraliśmy. Wszystko to jednak okupione zostało ogromem wyrzeczeń, obowiązków i ograniczeń. Jako Polska byliśmy wzorem do naśladowania dla innych narodów, a my jako mieszkańcy Ziemi Świętokrzyskiej stanęliśmy na wysokości zadania.

Miniony czas, to również sposobność do głębszej refleksji na temat życia oraz możliwości i ograniczeń, które ono ze sobą niesie. To czas na ponowne określenie priorytetów i zdanie sobie sprawy z wagi ludzkiej egzystencji.

W tradycji naszego narodu chrześcijańskiego praktykowane było od wieków stawianie krzyży morowych na pamiątkę epidemii oraz jako podziękowanie Bogu za Jego opiekę. Dziękować i tym razem mamy za co. Dlatego powstał pomysł wzniesienia Krzyża Morowego przy sanktuarium relikwii Krzyża Świętego, którego kustoszami są Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej.

- czytamy w apelu podpisanym przez wojewodę, biskupów dwóch diecezji oraz przełożonego świętokrzyskiego klasztoru.

Sygnatariusze listu zaproponowali również umieszczenie świadectw z czasu pandemii, podziękowań czy prośby modlitewnej w specjalnej kapsule, która zostanie umieszczona pod morowym krzyżem jako świadectwo dla przyszłych pokoleń. Można je przesyłać na adres świętokrzyskiego sanktuarium:

Misjonarze Oblaci Niepokalanej
Święty Krzyż 1
26-006 Nowa Słupia
z dopiskiem „Niesiemy Krzyż na Święty Krzyż”

 

(pg/OMI Święty Krzyż)


Wrocław: 15-lecie Spotkań z Kulturą Ojczystą u oblatów

„Spotkania z Kulturą Ojczystą” to cykl spotkań odbywających się w oblackim kościele na wrocławskich Popowicach. Inspiracją dla powstania w 2006 roku inicjatywy była spuścizna nauczania św. Jana Pawła II. Celem prelekcji i wieczorów poetycko-muzycznych jest krzewienie polskiej kultury, ukazywanie jej chrześcijańskich korzeni, propagowanie wartości patriotycznych, ogólnoludzkich i estetycznych. Inicjatywa jest okazją do kontaktu z kulturą wysoką. Pomysłodawczynią spotkań jest polonistka Maria Sonia Sok. Wśród prelegentów na przestrzeni lat znaleźli się m.in.: Lidia Szauer – germanistka, aktorka i katechetka, Waldemar Szauer – artysta plastyk, Helena Wiewiórska – publicystka kwartalnika „Semper Fidelis”.

(pg/zdj. OMI Wrocław)


Czy św. Eugeniusz spotkał się z Fryderykiem Chopinem? [felieton]

Bez Ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia! Tak brzmiały jedne z ostatnich słów, jakie wypowiedział przed śmiercią najwybitniejszy polski muzyk – Fryderyk Chopin.

Fryderyk Chopin – render 3D (zdj. Hadi Karimi/Facebook)

Obecna niedziela jest dniem najlepszym na refleksję o wielkim pianiście. Właśnie teraz cały muzyczny świat czeka na finał i ogłoszenie zwycięzcy oraz laureatów trwającego jeszcze w Warszawie słynnego, już XVIII edycji, Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego imienia Fryderyka Chopina. Dzisiaj natomiast, czyli 17 października, przypada kolejna, dokładnie 172. rocznica śmierci geniusza fortepianu.

Na wstępie muszę przyznać, że od lat Chopin jest mi szczególnie bliski, i to wcale nie tylko dlatego, że urodziliśmy się tego samego dnia, czyli 1 marca. Mam nadzieję, że po lekturze tego artykułu również Wam, Drodzy Czytelnicy, ta wybitna postać stanie się bliższa. Chopin został moją bratnią duszą, kiedy przeczytałem pewien list księdza Aleksandra Jełowickiego. Był to kapłan, który swoim bogatym życiorysem mógłby obdarzyć wielu z nas. Patriota, działacz niepodległościowy, powstaniec listopadowy, poseł na sejm, także emigracyjny działacz i wydawca, pisarz, poeta i tłumacz, wreszcie ksiądz i zakonnik ze Zgromadzenia Zmartwychwstańców oraz duszpasterz wielkiej polskiej emigracji we Francji. Później jego posługę wśród francuskiej Polonii kontynuowali polscy oblaci. Ksiądz Aleksander był też rodzonym bratem Edmunda Jełowickiego – jednego z serdecznych przyjaciół wielkiego pianisty. Nie sposób nie dać wiary jego słowom, skoro to właśnie u niego Fryderyk odbył spowiedź generalną i to on był obecny przy jego długim konaniu i narodzinach dla nieba.

Ksiądz Aleksander wspomniany wyżej list adresuje do księżnej Ksawery Grocholskiej. Prywatna korespondencja wybitnego Polaka do wielkiej filantropki i przyszłej karmelitanki mogła nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Na szczęście i ku zbudowaniu wiernych chrześcijan trafiła ostatecznie do rąk czytelników. Szczerze polecam lekturę słynnego listu tym wszystkim, którzy mają już dosyć niedbałego języka korespondencji, jaką znajdujemy w skrzynkach mailowych czy w różnych telefonicznych komunikatorach. Piękną polszczyzną listu księdza Jełowickiego, datowanym dnia 21 października 1849 roku, można się naprawdę zachwycić, natomiast jego treścią – wiarygodną i najważniejszą relacją z ostatnich chwil życia wielkiego kompozytora zostaniemy wstrząśnięci do głębi. Znajdziemy tam świadectwo heroicznego zmagania o jego wiarę i końcowe nawrócenie. W przekazie mainstreamowych mediów niestety nie często usłyszymy o tej przedśmiertnej i Bożej przemianie artysty. Wielka to szkoda! Mam nadzieję, że niniejszy artykuł chociaż trochę uzupełni ten znaczący brak w portrecie Chopina. Przecież mówi się, że to koniec wieńczy dzieło. A właśnie sam Pan Bóg sprawił, że burzliwe i krótkie, bo zaledwie 39-letnie życie Fryderyka zakończyło się nad wyraz pięknie. Tym bardziej, że zgoła nic nie zdawało się tego wcześniej zwiastować.

Zdjęcie Fryderyka Chopina w roku jego śmierci

Zawód publiczny skończony! Od tej pory będę grał hymny na cześć Królowej Korony Polskiej

Tak napisał Chopin po ostatnim publicznym wystąpieniu, niedocenionym przez publiczność, w Londynie. Wiedział, że jego ziemskie życie się kończy. Przeczuwał swoją rychłą śmierć, którą zapowiadała zaawansowana choroba gruźlicza. Jednak do ostatecznego pojednania z Bogiem pozostawała jeszcze długa droga. Od prostych Bożych dróg pianista oddalił się bardzo w czasie emigracji i życia, które wiódł na salonach Francji. Do czasu powstania listopadowego artysta otrzymał w Polsce od swoich rodziców solidne katolickie wychowanie. Może to właśnie ono zaowocowało jego ostatecznym nawróceniem? Z całą pewnością rezonowało w jego wycieńczonym sercu. Ksiądz Jełowicki wspomina, że owa

pobożność, którą z łona matki Polki był wyssał, była mu już tylko rodzinnym wspomnieniem. A bezbożność towarzyszów i towarzyszek jego lat ostatnich wsiąkała coraz bardziej w chwytny umysł jego i na duszy jego jak chmurą ołowianą osiadła zwątpieniem. I tylko już mocą wykwintnej przyzwoitości jego się stawało, że się nie naśmiewał głośno z rzeczy świętych, że jeszcze nie szydził.

O tym, jak bardzo Fryderyk zagubił się w wierze świadczy wyznanie artysty:

Nie chciałbym umrzeć bez Sakramentów, aby nie zasmucić Matki mej ukochanej; ale ich przyjąć nie mogę, bo już ich nie rozumiem po twojemu.

Słowa te skierowane były do księdza Aleksandra. Żarliwa modlitwa w intencji artysty, jaką duszpasterz emigracji zanosił do Boga razem ze współbraćmi w czasie zakonnych rekolekcji przyniosła z czasem owoce. Dlatego też Chopin zapytany na łożu śmierci przez księdza Jełowickiego:

Czy wierzysz?

Mógł już tylko odpowiedzieć: Wierzę.

Pytany dalej: Jak cię matka nauczyła?

Odpowiedział: Jak mię nauczyła matka!

Co oni tutaj robią, czemu się nie modlą? – zapytał w agonii księdza Aleksandra, kiedy jego dusza, już po spowiedzi, była na nowo przy Bogu. Pytanie konającego artysty sprawiło, że na wezwania Litanii do Wszystkich Świętych, którą odmawiano przy umierającym, odpowiadali nawet protestanci. Mimo wielkiego cierpienia był teraz zdolny do tego, żeby pocieszać najbliższych słowami:

Kocham Boga i ludzi!… Dobrze mi, że tak umieram… Siostro moja kochana, nie płacz. Nie płaczcie, przyjaciele moi. Jam szczęśliwy! Czuję, że umieram. Módlcie się za mną! Do widzenia w Niebie.

Natomiast do lekarzy, którzy na próżno starali się przedłużyć jego wątłe życie mówił:

Puśćcie mię, niech umrę. Już mi Bóg przebaczył, już mię woła do siebie! Puśćcie mię; chcę umrzeć!

Wreszcie Fryderyk Chopin, ten, który zawsze był wykwintny w słowach, nie zawahał się wypowiedzieć w krytycznej chwili życia bardzo dobitnego zdania:

Bez Ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia!

Po co ten dosadny język? Ażeby podziękować przyjacielowi za pomoc w pojednaniu z Bogiem i wyrazić przestrogę dla tych, co bez sakramentów świętych umierają – konstatuje ksiądz Jełowicki. I nie sposób się z nim nie zgodzić. Kapłan swój list kończy stwierdzeniem, że to właśnie Tak umarł Chopin! i zaraz prosi w liście: Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie. Osobiście wierzę, że już żyje wiecznie, ale mimo wszystko dzisiaj i ja pomodlę się za spokój jego pięknej duszy. W modlitwie tej jednak chyba jeszcze bardziej pochwalę Pana Boga za muzyczny geniusz, jakim obdarzył Fryderyka. Wierzę ponadto, że dane mi będzie jeszcze usłyszeć na żywo Chopina, który wygrywa na fortepianie wszystkie etiudy, walce, fantazje, czy tak bardzo polskie polonezy, mazurki, nokturny, a także całe koncerty. Przecież powiedział: Do widzenia w Niebie. Postawił ostatecznie wszystko na Jezusa Chrystusa i nie ma opcji, żeby nie wygrał. Żyje na nowo, w Bogu, już zdrowy, w pełni sił i z umysłem nie zmąconym grzechem. Komponuje znów i gra w niebie jeszcze doskonalej, niż miało to miejsce na ziemi!

Czy  zastanawialiście się kiedyś, jaka po drugiej stronie życia musi być piękna muzyka?! Skoro być może tam, na tej jednej wielkiej wieczystej Eucharystii, do organów zasiada właśnie Fryderyk Chopin! Bo przecież grał na kościelnych organach, nie tylko za młodu w Warszawie, ale miało to też mieć miejsce między innymi w kościele de la Madeleine w Paryżu, gdzie do jednej Mszy świętej akompaniował ponoć założycielowi Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej – świętemu Eugeniuszowi de Mazenodowi. Czy przypuszczał wtedy, że w tym samym kościele świętej Magdaleny wybrzmi kiedyś Requiem Mozarta na uroczystościach pogrzebowych Chopina?

Niewykluczone, że św. Eugeniusz i Chopin spotkali się również w Marsylii w 1839 roku. Fryderyk gościł wtedy w mieście, a de Mazenod od dwóch lat był następcą na legendarnym biskupstwie Łazarza-przyjaciela Pana Jezusa. Odpowiedź poznamy zapewne po tamtej stronie życia.

Czy tutaj spotkali się Fryderyk Chopin i św. Eugeniusz de Mazenod? Kościół św. Marii Magdaleny w Paryżu (zdj. ChrisoO/Wikipedia Commons)

Niewykluczone, że w niebie od niedawna psalmy śpiewa już Krzysztof Krawczyk, bo przecież wiele razy pięknie śpiewał psalmy responsoryjne w swoim parafialnym i oblackim kościele w Grotnikach. Ta muzyczna spekulacja na temat nieba, którą teraz kreślę nie jest żadnym dogmatem wiary ani oficjalną wykładnią Kościoła na temat wieczności. Jest tylko moją osobistą nadzieję i marzeniem o tej wielkiej rzeczywistości, która chociaż już zapoczątkowana, to jednak ma się dopiero w pełni wydarzyć. Wierzę, że w Królestwie Niebieskim musi grać najpotężniejsza w dziejach stworzenia orkiestra symfoniczna, w której za instrumenty smyczkowe odpowiedzialny jest zapewne ksiądz Antonio Vivaldi. Bo maestro Vivaldi był przede wszystkim i do końca życia księdzem. Dziwnym co prawda, i to wcale nie dlatego, że rudowłosym. Potrafił bowiem porzucić ołtarz i pobiec do zakrystii, żeby zapisać nuty, bo podobno najlepsze inspiracje miewał właśnie w czasie celebrowania Eucharystii. Marzy mi się niebo, w którym za sekcję dętą odpowiada największy mistrz trąbki, a więc sam Georg Friedrich Händel. Bo czyż na wieczystych godach Baranka może zabraknąć oratorium Mesjasz, a wraz z nim słynnego Alleluja?! Tam przy wtórze trąb dobitnie wybrzmiewa najpiękniejsze zapewnienie o tym, że Chrystus włada światem teraz i wiecznie! Królów Król i panów Pan! Jest tam też z całą pewnością miejsca dla Ludwiga van Beethovena, który przed śmiercią wykrzyknął z utęsknieniem: W niebie będę znowu słyszał! Ogłuchł, jak twierdził, dlatego, że Pan Bóg, który zazwyczaj ludziom jedynie szepcze, jemu samemu zaś krzyczał do ucha. Co też on musi w niebie teraz komponować, skoro będąc głuchym jak pień potrafił napisać swoją największą IX symfonię, która zawiera wiekopomną Odę do radości?! Tam, u góry, ma do swojej dyspozycji chór o całe niebo (sic!) lepszy od tego w Wiedniu, bo wzmocniony o głosy wszystkich anielskich zastępów. Jest tam z pewnością maestro polifonii – Giovanni Pierluigi da Palestrina, wreszcie radosny, rezolutny i lekki Wolfgang Amadeusz Mozart, czy chociażby twórca i wielki dyrygent światowej sławy chóru Poznańskie Słowiki – druh Stefan Stuligrosz. Ten sławny Wielkopolanin, urodzony tego samego roku co Jan Paweł II, zbierając już zasłużone laury światowego uznania za monumentalny dorobek artystyczny zwykł żartować, że w nocy przyszedł do niego archanioł Gabriel i przekazał mu dwie wiadomości: jedną dobrą, drugą złą. Ta pierwsza oznajmiała, że Pan Bóg w uznaniu zasług mianował go dyrygentem chórów archanielskich, które są najbliżej Bożego tronu, a druga zapowiadała pierwszą próbę już dzisiaj, w samo południe. Stąd nieprzypadkowo odszedł do wieczności dokładnie o godzinie 11:45, 15 czerwca 2012 roku. Zdążył zatem na próbę! Do takiego nieba mnie ciągnie i za takim tęsknię! Parafrazując słowa świętego Pawła z I Listu do Koryntian możemy się tylko domyślać, że tej wielkiej muzycznej uczty w Królestwie Bożym żadne ludzkie serce nie zdoła w pełni sobie wyobrazić ani pojąć, bo jej przecież jeszcze ani nasze oko nie widziało, ani też ucho nie słyszało. Duch jednak objawia, że gody Baranka już się dzieją, chociaż wielki tryumf Jezusa Chrystusa dopiero przed nami! Każdemu z nas w niebie już przygotowano miejsce, co więcej podpisano je nawet z imienia i nazwiska. Od Ciebie teraz zależy, czy twoje własne miejsce będzie zajęte, czy też pozostanie pustym na całą wieczność.

Pomnik Fryderyka Chopina w Warszawie (zdj. Cezary Piwowarski)

Rodem Warszawianin, sercem Polak, a talentem – świata Obywatel, Fryderyk Chopin zszedł z tego świata

– wieścił światu śmierć wirtuoza nekrolog opublikowany w paryskim Dzienniku Polskim i napisany ręką Cypriana Kamila Norwida. Również ten wieszcz towarzyszył Fryderykowi w jego narodzinach do wieczności. W poemacie Fortepian Chopina mówi przecież: Byłem u Ciebie w dni te przedostatnie, Gdy podobniałeś – co chwila, co chwila – Do upuszczonej przez Orfeja liry. A właśnie twórczość Norwida szczególnie cenił Jan Paweł II. Czy papież Polak słuchał Chopina? Tego nie jesteśmy pewni. Mieli jednak ze sobą wiele wspólnego. Nie przypadkowe jest wreszcie także i to, że w polskich ekranizacjach biografii obydwu najbardziej znanych na świecie Polaków w ich role wcielił się ten sam aktor – Piotr Adamczyk. Ciało Fryderyka spoczęło wkrótce na najsłynniejszej paryskiej nekropolii Père-Lachaise, z pomnikiem nagrobnym od serdecznych przyjaciół, na którym marmurowa figura muzy Euterpe pochyla się nad złamaną lirą.

Grób Chopina na paryskim cmentarzu Père-Lachaise

Zabierz moje serce do Polski

– usłyszała od ukochanego brata Ludwika Jędrzejowiczowa. Spełniła jego ostatnią wolę. Serce Chopina spoczęło w filarze kościoła Świętego Krzyża w Warszawie i od razu stało się narodową relikwią. Słowa Pana Jezusa z Ewangelii według świętego Mateusza: Gdzie skarb twój, tam i serce twoje, jakie zostały wyryte na epitafium stołecznego kościoła, przypominają nam o wielkiej miłości Fryderyka do ojczyzny. Bardzo pragnął wolności dla Polski! Zapewne nie przypuszczał, że to właśnie jego muzyka wywalczy niepodległość dla Rzeczpospolitej. Ignacy Jan Paderewski, późniejszy premier polskiego rządu, goszcząc w Białym Domu, świadomie grał wyłącznie Chopina. To właśnie ta muzyka, tak głęboko przesiąknięta dramatem umęczonej Polski, najlepiej wyrazić mogła ogromne pragnienie wolności i krzyk o prawo do samostanowienia polskiego narodu. Pośród tysięcy języków, jakimi włada ludzkość, jest też przecież język muzyki. Jeden jedyny, który potrafi zrozumieć każdy człowiek, niezależnie od narodowości, kultury czy epoki. Muzyka bowiem łączy nie tylko ludzi, ale również czas i pokolenia, a także ziemię z niebem. Dobitnym tego przykładem jest muzyczna spuścizna Fryderyka Chopina. Niewątpliwie potrafi ona wyrazić to wszystko, czego ograniczone słowa nie są w stanie wypowiedzieć. To właśnie za jej sprawą, a dokładniej dzięki chopinowskim recitalom, prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki – Thomas Woodrow Wilson nie tylko zaprzyjaźnił się z wybitnym pianistą i politykiem – Ignacym Paderewskim, ale pod jej wpływem stał się także wielkim orędownikiem sprawy polskiej na arenie międzynarodowej. Zrozumiał w pełni słowa Ferenca Liszta, węgierskiego wirtuoza fortepianu, który powiedział o Fryderyku, że ten unieśmiertelnił w swoich dziełach Polskę. Dzięki muzyce Chopina prezydent Wilson zagłębił się w tragedię zniewolonego narodu. Dlatego też w konsekwencji domagał się od świata tego, co mógł odczytać w nutach geniusza, a więc utworzenia suwerennego państwa polskiego. 8 stycznia 1918 roku w czasie orędzia w Kongresie postulował Stworzenie niepodległego państwa polskiego na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, niepodległością polityczną, gospodarczą, integralność terytoriów tego państwa powinna być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową. Właśnie tego dokładnie zażądał prezydent światowego mocarstwa w całym trzynastym spośród czternastu postulatów programu, jaki zaproponował celem zaprowadzenia pokoju i stabilizacji politycznej w Europie po dramacie I wojny światowej. Postulat Wilsona został zrealizowany już 11 listopada 1918 roku.

Miejsce wmurowania serca Fryderyka Chopina w kościele Krzyża Świętego w Warszawie. Epitafium dłuta Leonarda Marconiego (zdj. Marek i Ewa Wojciechowscy/Trips over Poland)

Marzenie Chopina o wolnej ojczyźnie ziściło się! Polska stała się na powrót niepodległa. Udręczone niewolą i emigracją serce Fryderyka może być już wreszcie spokojne. Niech dobry Bóg sprawi, żebyśmy także i my potrafili kochać ten dar wolności, a przez miłość ziemskiej ojczyzny umieli też marzyć o tej niebieskiej i z biegiem lat coraz bardziej za nią tęsknili. Bo chociaż żyjemy w świecie, to wcale do niego nie należymy. Jako wierzący w Chrystusa ciągle pozostajemy zesłańcami i jeszcze wcale nie jesteśmy w domu!!!

Twórczość Chopina nadal zachwyca i inspiruje młode pokolenia


o. Adrian Wojciech Kotlarski OMI – ur. 01.03.1990 r. w Wolsztynie. Absolwent oblackiego Niższego Seminarium Duchownego w Markowicach. Śluby zakonne złożył w 2010 r. na Świętym Krzyżu. Studia filozoficzno-teologiczne zrealizował w Wyższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów MN w Obrze oraz na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Po ślubach wieczystych odbył dwuroczny staż misyjno-pastoralny na Ukrainie. Po święceniach prezbiteratu w 2018 r. przez dwa lata pełnił posługę wikariusza we Wrocławiu-Popowicach. Obecnie doktorant na drugim roku specjalizacji w zakresie teologii dogmatycznej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II oraz duszpasterz pielgrzymów w sanktuarium maryjnym w Kodniu nad Bugiem. Prywatnie pasjonat jazdy konnej, podróży oraz muzyki klasycznej. Należy do wspólnoty domu zakonnego w Kodniu.


Kamerun: Szkoła imienia niespodziewanie zmarłej misjonarki świeckiej

W Kereng niedaleko Figuil w północnym Kamerunie otwarto szkołę im. Moniki Pacholak-Wiśniewskiej. Wolontariuszka miała 44 lata, przez 20 lat związana z Fundacją „Redemtoris Missio”. W budowie żywego pomnika jej pamięci pomagali misjonarze oblaci: o. Alojzy Chrószcz OMI oraz śp. o. Jerzy Kalinowski OMI. Ten ostatni, przed śmiercią wykonał pamiątkową tablicę, która została zawieszona na szkole.

W wiosce żyje 1500 ludzi, utrzymują się tylko z rolnictwa, nikt nie jest urzędnikiem. Wcześniej dzieci do szkoły miały kilka kilometrów – wyjaśnia o. Alojzy Chrószcz OMI.

Poprzednia szkoła zbudowana była z tyczek prosa, przykryta słomianym dachem. W porze deszczowej dach przeciekał, a klepisko zamieniało się w błoto. Pracował w niej jeden nauczyciel, który na przemian uczył w trzech klasach. Budowa murowanej szkoły zrodziła się w ramach czynu społecznego, rodzice wypalali cegły, a dzieci same nosiły piasek z rzeki. Problemy pojawiły się, gdy trzeba było zatrudnić specjalistów.

Pomoc przyszła ze strony Fundacji „Redemptoris Missio”. Na chwilę obecną uczy się tutaj 96 uczniów w sześciu klasach. Można było też zwiększyć kadrę nauczycielską. Jak podkreśla polski oblat, o poziomie nauczania świadczy fakt, że podczas egzaminów końcowych na 20 zdających, pozytywny wynik otrzymało 18 dzieci.

Chcemy, by dzieci mogły siedzieć w ławkach, by mogły czytać z tablicy, by nie padał na nie deszcz i nie doskwierał im upał. By szkoła była ich azylem i oknem na świat – mówią przedstawiciele fundacji, zapowiadając budowę kolejnych szkół.

Podział edukacji w Kamerunie odzwierciedla system francuski, ale na słowie „odzwierciedla” wiele w zasadzie się kończy. Wprawdzie od 2000 roku szkolnictwo na poziomie podstawowym jest bezpłatne, ale rodzice ponoszą ogromne koszty finansowe za wyprawkę szkolną dla dzieci. Obowiązkowe nauczanie obejmuje tylko okres do 12. roku życia. O dalszej edukacji – na poziomie szkoły średniej – większość Kameruńczyków może zapomnieć, ze względu na wysokie opłaty za czesne. Analfabetyzm jest tutaj wysoki – sięga blisko 50%. Wprawdzie lepsza sytuacja jest na południu kraju, ale tam gdzie posługuje o. Alojzy Chrószcz OMI, na północy, sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana.

(pg/zdj. A. Chrószcz OMI/Fundacja „Redemptoris Missio”)