Kamerun: Misjonarz nie potrafi być bezczynny

Urlop dla misjonarza to nie tylko odpoczynek, w zasadzie czasu na regenerację sił nie ma wcale. Przyjeżdżając do Polski misjonarze często poddają się niezbędnym badaniom lekarskim, uzupełniają zapas leków, a jednocześnie bardzo często odwiedzają parafie oblackie, zbierając środki na funkcjonowanie misji, w których posługują.

Ojciec Alojzy Chrószcz OMI ma 76 lat. Wrócił właśnie do Kamerunu, gdzie zakończyła się pora deszczowa. To znak, że można ruszyć z niezbędnymi pracami budowlanymi. Misjonarz koordynuję budowę nowego przedszkola. Z Polski przywiózł pomoc materialną, w szczególności środki higieny osobistej. Na misji, w której posługuje, przeprowadzono ostatnio zabieg usunięcia rozszczepienia wargi i podniebienia u jednego z dzieci.

Kamerun

Ojciec Alojzy Chrószcz OMI wrócił do Kamerunu z urlopu w Polsce. Zabrał ze sobą dary, które otrzymali m.in. uczniowie jednej ze szkół. Nie zabrakło podziękowania 🎶 #TydzieńMisyjny #misje #oblaci #Kamerun

Opublikowany przez Misjonarze Oblaci MN w Polsce Piątek, 28 października 2022

(pg/zdj. A. Chrószcz OMI)


„Misyjne Drogi” o wolontariacie misyjnym

W kolejnym numerze „Misyjnych Dróg” przeczytamy o pracy misyjnej wolontariuszy z Polski. Jest ich z roku na rok coraz więcej. Młodsi pomagają w szkołach, prowadzą zajęcia dla dzieci, zajmują się dziećmi ulicy czy seniorami. Starsi – medycy, nauczyciele, inżynierowie, profesorowie uczelni, informatycy, agronomowie – pomagają bardziej fachowo. Wiele dają, ale też wiele otrzymują.

Wolontariusze utworzyli bibliotekę na Madagaskarze

Można zanurzyć się w narzekanie. Znamy takich "Jasiów marudów". Mówią, jak to jest źle. Ludzi w Kościele mało, a młodych za bardzo nie widać. I, co gorsza, nic się nie zmieni. Warto jednak popatrzeć szerzej. Mam wrażenie, że jesteśmy w Kościele bardziej. Nie tak po wierzchu i byle jak. W pierwszych dniach zapisów na Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie zgłosiło się prawie 10 tys. młodych. Młodzi ludzie Kościoła, i nie tylko młodzi, angażują się w wiele bardzo ewangelicznych inicjatyw. Pomagają osobom w kryzysie bezdomności, organizują jedzenie na ulicach miast, rozdają ciepłe ubrania, udzielają korepetycji. Na ich barkach, w jakiejś mierze, opierała się i opiera pomoc uchodźcom z Ukrainy. Oczywiście, pomagają nie tylko w strukturach organizacji chrześcijańskich. Ewangelia się przez nich dzieje. Wracamy do Kościoła wiarygodnego, «utytłanego» ewangeliczną robotą po łokcie. I dobrze – napisał w edytorialu redaktor naczelny Marcin Wrzos OMI. - Fenomenem obecnego wieku w Kościele staje się wolontariat misyjny. Wyjeżdżają – młodzi z entuzjazmem, a starsi i z entuzjazmem, i z konkretnym fachem. Co roku wolontariuszy misyjnych jest więcej i więcej. Przygotowani są zazwyczaj profesjonalnie. Wiadomo, że może być różnie, ale czas bylejakości już minął. Są dumą i wizytówką Kościoła, bo robią sporo dobrej roboty. Szkoda, że tak mało o nich mówimy. Tym razem to im oddajemy "głos", spoglądamy na ich "misyjne drogi" – kontynuował.

Autorzy tekstów na łamach „Misyjnych Dróg” (m.in. Michał Jóźwiak, Olga Figiel-Rosa, Milena Szymczak, Przemysław Wieczorek, Rafał Bilicki, Dominik Ochlak OMI) opowiadają o zaangażowaniu świeckich Polaków w krótkoterminową działalność misyjną. Ekspertami wydania są: dr Kasper Kaproń OFM, Barbara Uszko-Dudzińska, Justyna Janiec-Palczewska i bp dr Jan Piotrowski. W dwumiesięczniku można przeczytać misjologiczne opracowanie na temat papieskiej pielgrzymki do Kazachstanu (prof. Eugeniusz Sakowicz),  a także materiał o polskich dziejach uchodźczych w Turkmenistanie (prof. Henryk Kasprzak). Opublikowano także analizę kultu Santa Muerte.

W 216. numerze „Misyjnych Dróg” czytelnicy znajdą rozmowy z kard. Antoine Kambandą z Rwandy oraz Eweliną i Ulą Blinstrub – o wolontariacie misyjnym, ale także o wprowadzaniu pokoju.

W czasopiśmie znalazło się miejsce na dwa fotoreportaże.

Jest noc. Budzą mnie odgłosy burzy i szum padającego deszczu. Patrzę na zegarek. Jest druga. Im dłużej wsłuchuję się w te odgłosy, tym bardziej ogarnia mnie zdumienie. W Befasy, dokąd dotarłem z żoną poprzedniego dnia, o tej porze roku (na początku sierpnia) jest to wielka rzadkość. Kiedy rano rozmawiamy z misjonarzami, potwierdzają nam, że deszcz nie padał w tym rejonie o tej porze roku od kilku lat. Może to znak, że Bóg będzie sprzyjał naszej pracy? – to fragment zapisków lek. Zbigniewa Tyczkowskiego pt. „Z USG na Madagaskar”.

To relacja z pracy misyjnej medyka na Madagaskarze. Natomiast drugi reportaż mówi o poznańskich studentach pomagających w Ugandzie, w miejscach związanych z dr Wandą Błeńską.

 

W kolejnym wydaniu czasopisma nie brakuje działu „Przyjaciele Misji”, a także informacji dotyczących prowadzonego przez redakcję projektu „Misja Szkoła”. Jak zwykle jest też szesnastostronicowa wkładka dla dzieci „Misyjne Dróżki Dreptaka Nóżki” – tym razem z opowieściami z Czech. Opublikowano także felietony Elżbiety Adamiak i ks. Andrzeja Draguły. Na łamach pisma czytelnicy zachęcani są też do korzystania z internetowego portalu misyjnego www.misyjne.pl.

„Misyjne Drogi” to prawie stustronicowy dwumiesięcznik wydawany od 1983 r. w Poznaniu przez Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Do publicystów piszących na jego łamach zalicza się ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, o. Jarosława Różańskiego OMI, Tomasza Terlikowskiego, o. Andrzeja Madeja OMI, Elżbietę Adamiak, ks. Artura Stopkę oraz ks. Andrzeja Dragułę. Celem redakcji jest kreatywna i ciekawa prezentacja działalności misyjnej Kościoła, treści religioznawczych, podróżniczych i antropologicznych. „Misyjne Drogi” to czasopismo misyjne o największym nakładzie i objętości w Polsce, dostępne jest także w wolnej sprzedaży.

MW OMI/Poznań (KAI)


31 października 2022

JEST TO SANKTUARIUM MARYI, NASZEJ ŚWIĘTEJ MATKI I PATRONKI, O KTÓREGO WSKRZESZENIE CHODZI.

W 1819 r. oblaci odkryli, że posługa sanktuariów maryjnych jako miejsc misji jest aspektem naszego charyzmatu. Dwadzieścia siedem lat później, sanktuarium w Bon Secours dołączyło do listy jako centrum pielgrzymek misyjnych, miejsce, z którego miały być głoszone misje parafialne i założony juniorat, aby zapewnić powołania oblackie. Eugeniusz powierzył tę odpowiedzialność ojcu Dassy.

Misja, jaką wam polecam, budzi nadzieje. Wybrałem was, aby założyć nasz nowy dom, ponieważ znam wasze przywiązanie do rodziny, waszą gorliwość i bogactwa waszego ducha, żeby tę kwestię pomyślnie załatwić.

List do ojca Toussainta Dassy w Bon Secours, 24.02.1846, w: PO I, t. X, nr 890.

Yvon Beaudoin przytacza protokół z posiedzenia Rady Generalnej, na którym podjęto tę decyzję:

Biskup Guibert, który był bardzo przywiązany do swojej rodziny zakonnej, postanowił powierzyć jej opiekę nad sanktuarium i odpowiedzialność za misje w części diecezji. Rada Generalna chętnie przyjęła to dzieło, które tak dobrze odpowiadało celom zgromadzenia. W protokole sesji z 14 stycznia 1845 r. czytamy: "Jest to sanktuarium Maryi, naszej świętej Matki i Patronki, o którego wskrzeszenie chodzi i do którego nasze Zgromadzenie jest powołane, aby czynić to samo dobro, co w innych powierzonych mu miejscach pielgrzymkowych [...] Przez swoje położenie na granicach diecezji Viviers, Nîmes i Mende, dom ten będzie przedstawiał rozległe pole, godne gorliwości tych naszych, którzy będą tworzyć jego personel [...]". (https://www.omiworld.org/fr/lemma/notre-dame-de-bon-secours-depuis-1846-fr/)


Komentarz do Ewangelii dnia

Coś za coś. To pewien schemat działający w relacjach międzyludzkich. Niestety tak bardzo ukorzeniony w naszym myśleniu i działaniu. Pan Jezus zaprasza nas do innego wymiaru logiki Boga. On to uczynił nas z miłości bez żadnego warunku i pozostawił nam pełną wolność w wyborach i podejmowanych decyzjach. Jednakże grzech, a właściwie jego działanie, osłabiło naszą naturę na tyle, że we wszystkim dopatrujemy się „drugiego dna”. Kierujemy się zasadą: „oko za oko i ząb za ząb”. Pan Jezus daje nam przykład swojej bezinteresownej miłości. Zatem cóż czynić? Od tego momentu starajmy się bardziej żyć dla drugiego. Czynić wszystko z miłością i dla miłości, niczego w zamian nie pragnąc. Po prostu naśladować Mistrza. Jeśli nie domagamy w takiej postawie, w takim postępowaniu, to tym bardziej prośmy o siłę i determinację w przekraczaniu takiego schematu życia.

(zdj. pixabay)


Dominik Ochlak OMI: Wielu młodych ma problemy, będziemy się z tym mierzyć w najbliższych latach

Jest duszpasterzem młodzieży i organizatorem pieszych wędrówek, które przybliżają młodych do Boga. Ojciec Dominik Ochlak OMI przyznaje, że pandemia odcisnęła na młodych ludziach piętno. Wie jednak, jak zatroszczyć się o młodzież.

Młodzi ludzie chcą być przede wszystkim wysłuchani. Pragną, by spotkać się z nimi na serio, a poświęcony im czas, był skupiony na nich. Młodzież chce też, by to, co się dla niej organizuje, było konkretne, "pożywne" i dawało im wzrost. Za tym pójdą - zapewnia ojciec Dominik Ochlak.

Piotr Kosiarski: Jak młodych ludzi zmieniła pandemia koronawirusa?

Dominik Ochlak OMI: Obecnie "wyjście na zewnątrz", przełamanie się, jest dla wielu młodych ludzi wielkim zwycięstwem. Pandemia utrwaliła w nich schematy zamknięcia, na ważnym etapie rozwoju mieli przestój, byli oddzieleni od relacji rówieśniczych. Z tego powodu może być im dzisiaj trudno, zwłaszcza studentom - drugiego i trzeciego roku.

Przez pandemię wielu młodych ludzi ma obecnie problemy rozwojowo-psychiczne. I z tym będziemy się mierzyć w najbliższych latach.

Konsekwencją pandemii jest również to, że religijność i związane z nią przyzwyczajenia zostały przerwane, przez co młodzi ludzie między innymi zaczęli odchodzić z Kościoła. Ich osobiste praktyki, w tym modlitwa, zostały wystawione na próbę. Młodzież jest przez to słabsza. Tym bardziej potrzebuje towarzyszenia.

Letni zjazd młodzieży oblackiego duszpasterstwa młodzieży "Niniwa" w Lublińcu, maj 2022 roku (zdj. P. Gomulak OMI)

Jak oblackie duszpasterstwo młodych reaguje na ten kryzys?

W Niniwie od dawna kierujemy się zasadą, że rekolekcji i spotkań dla młodzieży nie wymyślamy "za biurkiem". Zamiast tego sprawdzamy, co podoba się młodym, czego potrzebują i co daje im wzrost duchowy. Dzielimy się z nimi pasją, włączając w nasze akcje element przygody. To przyciąga.

Element przygody?

Kilkanaście lat temu Niniwa zasłynęła z wypraw rowerowych, a od kilku lat organizuje również wyprawy piesze "na wiarę".

https://oblaci.pl/2022/08/17/niniwa-team-w-krainie-reniferow-i-sw-mikolaja/

W tym roku, w 24-osobej grupie, szliśmy bez umówionych noclegów przez góry Czarnogóry oraz Bośni i Hercegowiny do Medjugorje. Spaliśmy w namiotach, między 1300 a 1700 m n.p.m. Przez pierwsze dni sporo padało. Wśród czekających na słońce młodych słyszałem pytania: "Po co się w to pakowałem? Dlaczego tu jestem?". Byliśmy jednak ciągle razem, blisko siebie. Na dobrą atmosferę wpływał dystans wobec trudności, radość, śmiech i wzajemne wsparcie. Po 17 dniach i pokonaniu 400 km dotarliśmy do Medjugorje. Szliśmy, modląc się w intencji pokoju na świecie a szczególnie na Ukrainie.

Niniwici jak Hobbici. Refleksje po pieszej wyprawie NINIWA Team przez bałkańskie góry

Kilka razy w czasie drogi dzieliliśmy tym, co było dla nas radosne i trudne. Po dojściu do Medjugorje, miejsca wyjątkowego, uczestnicy wędrówki przyznali, że najważniejsze wydarzyło się w drodze. Nie droga była trudnością, ale trudności były drogą.

Była to nasza piąta wyprawa, poprzednio wędrowaliśmy po Gruzji, Rumunii, Mołdawii, Ukrainie, Portugalii, Hiszpanii i polskim Głównym Szlaku Beskidzkim.

(zdj. niniwa.org)
Niniwa: Wolontariusze ruszyli na Madagaskar

Wyprawy uczą tego, że można być silnym i wrażliwym jednocześnie. W życiu nie każdy, kto jest silny, jest wrażliwy. I odwrotnie - gdy ktoś jest wrażliwy, ma delikatną "konstrukcję", może nawet nie pomyśleć, że drzemie w nim siła. Siły też uczy droga, która jest stroma, wyczerpuje, czasami zamieniała się w rzekę, zalewając nogi, a wrażliwości ja sam uczyłem się, rozmawiając z młodymi, by widzieć świat wewnętrzny drugiego i nic nie przyspieszać.

(Piotr Kosiarski/DEON.pl - za zgodą redakcji)

 

 

 

 


Madagaskar: "Odzyskiwaliśmy dla Pana wioski, w których nikt nie modlił się od 30 lat"

Ojciec Franciszek Chrószcz był pierwszym oblackim misjonarzem na Madagaskarze. O tym, jak rozpoczęły się misje na malowniczej Czerwonej Wyspie, jak wygląda dzień buszowego misjonarza na Madagaskarze i dlaczego przed przybyciem oblatów nie nosiło się tam sutann rozmawia z nim Karolina Binek.

Karolina Binek: Północ Kamerunu. To tam dziesięć lat wcześniej, bo w 1970 r., rozpoczęli pracę polscy oblaci. Do tej pory są tam zaangażowani w posługę w interiorze, w lasach tropikalnych, w sanktuarium w Figuil. Dbają o miejscową kulturę, wydają mszały w miejscowych językach. Dlaczego Ojciec, pracując w Kamerunie, wyjechał na misje akurat na Madagaskar?

Franciszek Chrószcz OMI: Na początku wcale nie chciałem jechać na Madagaskar. Byłem już osiem lat w Kamerunie, zdążyłem się nauczyć języka gidarskiego – bo przecież nie wszyscy Kameruńczycy mówią po francusku, to nie jest takie łatwe. Misje polskich oblatów dobrze się rozwijały. Akurat wtedy biskup Toamasiny z Madagaskaru – Jérôme Razafindrazaka – oraz prowincjał misjonarzy montfortanów poprosili o pomoc. Pracujący tam misjonarze byli już starsi. Przyjechali więc do oblackiego Domu Generalnego, gdzie usłyszeli, że mają się zgłosić do Polski.

Wpierw poleciał Ojciec na rekonesans, aby wybrać miejsce posługi polskich oblatów. Od czego zaczęliście tam swoją pracę?

Pojechałem na Madagaskar z ojcem Alfonsem Kupką, polskim prowincjałem, 2 lata wcześniej, aby wybrać jedną z trzech diecezji proszących o misjonarzy i ustalić obszar misji oblackiej, na terenie której mieliśmy pracować. Kiedy Malgasze nas zobaczyli, wołali: „A, Polacy! To ci od nowego papieża”. Wróciłem do Kamerunu na 2 lata i w sierpniu 1980 r. razem ze współbraćmi – ojcami: Janem Sadowskim, Janem Wądołowskim, Marianem Lisem i Romanem Krauzem – wyjechaliśmy z Polski do Francji. Oni zaraz poszli do szkoły w Paryżu, na dalszą naukę języka francuskiego, a ja poleciałem na Madagaskar. Poznawałem misje ojców montfortanów i metody pracy misjonarzy, które przecież w każdym państwie są inne. Odwiedziłem nasze przyszłe placówki misyjne w tzw. Dystrykcie Lasów Tropikalnych na terenie diecezji Toamasina, zapisując co nam będzie potrzebne. Miałem już adresy różnych instytucji pomagających misjom w Polsce, Europie, Kanadzie i wysyłałem prośby z projektami. 4 grudnia 1980 r. przyjechało moich czterech współbraci i zaczęły się misje – od nauki języka malgaskiego. Choć wcześniej mieli już przygodę misyjną. Gdy wylatywali samolotem z Antananarywy do Toamasiny, czyli ze stolicy Madagaskaru na wybrzeże, ich samolot Air Madagascar uległ awarii, dekompresji. Lecieli bardzo nisko, pobożnie się modląc. Na lotnisku przywitaliśmy ich z biskupem Jérôme Razafindrazaką, siostrami i księżmi. Podsumowując, zaczęliśmy od nauki języka i od strachu.

Matka Boża wśród pogan. Niezwykła peregrynacja na Madagaskarze
(zdj. M. Ochlak OMI)

Jak widać, było wiele emocji. A czy od samego początku odróżniano polskich misjonarzy od innych misjonarzy z Europy?

Najpierw, jak wspominałem, głównie witały nas siostry zakonne i inni misjonarze, bo miejscowa ludność o nas nie wiedziała. Dla nich byliśmy „biali”, „wazaha”. Nie wiedzieli, skąd pochodzimy. Później natomiast przyjmowali nas po prostu jak misjonarzy, nie rozróżniali nas od Francuzów i Włochów.

A jak wyglądały Wasze pierwsze dni na Czerwonej Wyspie? Trzeba było przecież poznać kulturę, języki, styl duszpasterzowania.

Każdego dnia chodziliśmy odwiedzać kościoły, parafie oraz siostry pracujące w różnych ośrodkach. Uczyliśmy się też języka malgaskiego. Nie jest on prosty, bo nie należy do grupy języków afrykańskich, ale do rodziny języków austronezyjskich (malajsko-polinezyjskich). Już w miarę dobrze czytałem i mówiłem, bo spędziłem tam wcześniej trzy miesiące. Ale na miejscu języka uczył nas francuski misjonarz. Wieczorami natomiast graliśmy w siatkówkę na plaży. W soboty i niedziele często chodziliśmy też do buszu. Uczyliśmy się odprawiać mszę świętą w języku malgaskim. Dużo rozmawialiśmy z ludźmi, zdarzało się, że dostarczaliśmy im podstawowe leki i leczyliśmy ich.

(zdj. Archiwum OMI)

Afryka to też czarownicy, świat duchów, świat przodków…

Jestem egzorcystą i często mówię, że ludzie w różnych krajach szukają pośredników do Pana Boga. Polacy modlą się za wstawiennictwem Matki Bożej lub świętych. W Kamerunie często mieli na swoich podwórkach lub w domach małe figurki bogów domowych. Malgasze to w większości ludy, które mają pochodzenie azjatyckie, i które przywiozły z Azji „kult przodków”. Uważają przodków za pośredników w kontakcie z Bogiem. Często ich wywołują i proszą za ich wstawiennictwem, pytają o coś Pana Boga. Następnie taki czarownik tłumaczy usłyszaną od przodków odpowiedź. Dla Malgaszy ważne jest też, by groby ich przodków były w dobrym stanie. Często nawet można zauważyć, że malgaskie domy nie mają dachów z blachy, ale groby są porządnie wykonane i przykryte blachą.

Byliście zaskoczeni sposobem prowadzenia misji przez montfortanów? Nie zawsze na pierwszym miejscu stawiali oni przekazywanie wiary. Od lat nie zakładali habitów.

Wielu montfortanów francuskich, wcześniej przebywających na Madagaskarze, było po służbie wojskowej w Algierii, prawie wszyscy też przeżyli wojnę. I, co było dla mnie, Polaka, dziwne, wszystkie tzw. pobożnościowe praktyki były odsuwane. Tam, gdzie my byliśmy, wszystkie welony zostały podarte i wyrzucone. W ogóle nie dbano o dewocjonalia. Nie rozdawano cudownych medalików z Matką Boską, które katechumeni nosili aż do chrztu. W Kamerunie były też różne etapy dla katechumenów przed chrztem, a na Madagaskarze nie było to praktykowane przez misjonarzy. Byli bardziej rozluźnieni, nie mieli żadnego rygoru. Sam zapytałem biskupa, czy możemy ubierać się w sutanny. Zezwolił i powiedział, że ostatnio ktoś w tym miejscu nosił sutannę 20 lat temu i dzieci się go bały. Zaczęliśmy też organizować uroczyste procesje oraz chrzty, żeby było trochę inkulturacji.

Pierwszy oblacki krzyż na Madagaskarze
Prowincjał Polskiej Prowincji na Madagaskarze - zdjęcie z z oblackimi klerykami.

Oblacka ewangelizacja opierała się na pobożności ludowej, trosce o powołania, docieraniu do najbiedniejszych ludzi, mieszkających w buszu, wprowadzaniu pobożności maryjnej.

W prawie siedmiuset wioskach założyliśmy wspólnoty chrześcijańskie. Odzyskiwaliśmy dla Pana Jezusa wioski, w których nikt nie modlił się od 30 lat. Na Madagaskarze były bowiem miejsca, do których misjonarz przyjeżdżał raz w roku. Od samego początku staraliśmy się również o nowe powołania. Prosiliśmy też biskupa, żeby otworzył niższe seminarium, bo rzadko kto z młodych mógł zdać maturę i pójść do seminarium. Nasze największe misje znajdowały się 200-360 km od Toamasiny – dużego miasta i siedziby biskupa oraz dobrych szkół katolickich. Na naszym terenie były tylko dwie szkoły – jedna luterańska i jedna państwowa. Poziom w nich nie należał do najwyższych – na sto osób maturę co roku zdawały tylko dwie. Nie było tam sensu szukać jakichkolwiek powołań. Kiedyś montfortanie zbudowali niższe seminarium, ale panowała w nim inna mentalność. I na prawie 250 chłopców, którzy je ukończyli, dwóch zostało księżmi, a reszta urzędnikami, nauczycielami i policjantami. Z czasem zamknięto więc i to seminarium. Na naszą prośbę (mieliśmy dobrą młodzież, ministrantów) udało się otworzyć niższe seminarium, które wciąż działa. A dla nas, oblatów, otworzyliśmy nowicjat i wyższe seminarium. Ponadto, w ciągu czterdziestu lat posługi na Madagaskarze wybudowaliśmy kilkadziesiąt kaplic i kościołów, prowadzimy też szkoły, przedszkola i ośrodki zdrowia. Dzisiaj 98 oblatów na Madagaskarze (w tym kilkunastu Polaków) stanowi ważny element Kościoła katolickiego na Czerwonej Wyspie.

Czy łatwo było Ojcu wrócić?

Wcale nie chciałem wracać. Było mi dobrze na Madagaskarze. Prowincjał Polski (kolega!) Jan Bielecki poprosił, abym pojechał w 1996 r. na dwa lata kierować Prokurą Misyjną w Polsce, a potem wrócę na Madagaskar. Nawet wielu bagaży nie zabrałem. Zostałem w Polsce do dziś.

(misyjne.pl)


Komentarz do Ewangelii dnia

Człowiek ma w sobie wielkie pragnienie ujrzeć Boga. Doświadczyć spotkania z Ojcem. Stąd i Zacheusz robi wszystko, co możliwe, aby zobaczyć Jezusa. Działa wręcz irracjonalnie. Przekracza pewne bariery ludzkiej ciekawości. Wdrapuje się na drzewo. Natomiast to sam Pan Jezus dostrzega poszukującego człowieka. Bóg w Jezusie Chrystusie zatrzymuje się i pragnie, aby zbawienie stało się udziałem poszukującego człowieka. Pan Jezus „wysyła” sygnał do będącego na drzewie Zacheusza: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. W ten sposób radość wielka staje się udziałem odnalezionego człowieka. Zacheusz z przepełnionego radością serca odzyskuje wolność i dzięki Panu Jezusowi odpowiada hojnością w zadośćuczynieniu swoim ofiarom, którym wyrządził jakąkolwiek krzywdę. W odpowiedzi słyszy słowa z ust Pana Jezusa: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”. Panie Jezu, i nam także pozwól doświadczyć takiego spotkania, takiej radości i odmiany życia. Aby i w naszym życiu zbawienie stało się udziałem każdego z nas.

(zdj. cathopic)


Jest taki dom... gorzowski Dom u Oblatów

Przy oblackim klasztorze w Gorzowie Wielkopolskim działa Dom u Oblatów. Placówka stanowi ostoję dla osób starszych i samotnych. Działa od 2014 roku.

Nasza wspólnota parafialna, widać to już mocno, starzeje się. Pokolenie osób starszych, które do niedawna było filarem parafii, dziś potrzebuje troski ze strony duszpasterzy. Chcemy w ten sposób wyrazić wdzięczność za ich wieloletnie świadectwo życia wiarą i być blisko nich. W jesieni życia mogą tutaj ze wspólnoty czerpać siłę – wyjaśnia superior o. Piotr Osowski OMI, przełożony gorzowskich oblatów.

W ciągu roku obok zajęć rehabilitacyjnych, wspólnej modlitwy i spotkań, mają miejsce różne odwiedziny. Ostatnio do seniorów przyszły dzieci z Miejskiego Przedszkola Integracyjnego w Gorzowie Wielkopolskim.

O seniorach nie zapominają również misjonarze oblaci z lokalnej wspólnoty. Po powrocie z pielgrzymki do Fatimy, o. Piotr Osowski OMI odwiedzając uczestników Domu u Oblatów, podarował seniorom drobne upominki.

Część spośród seniorów to jednocześnie parafianie oblackiej wspólnoty pw. św. Józefa przy ul. Brackiej 7. Nie ma się co dziwić, że wydarzenia ważne dla parafii często przenoszą się również tutaj.

Codzienne życie toczy się wokół rozmów oraz prostych czynności manualnych i integracyjnych. Drugi człowiek to najlepszy lek na samotność.

(pg/zdj. Dom u Oblatów)


Lubliniec: Prosty sposób na animacje misyjną dzieci

W Zespole Szkół Katolickich im. św. Edyty Stein w Lublińcu, prowadzonej przez oblacką Fundację Edukacji Katolickiej, w nowatorski sposób obchodzono Tydzień Misyjny. Inicjatywa o. Mateusza Króla OMI, prefekta szkoły, spotkała się z zaangażowaniem całej społeczności szkolnej i stała okazją do poznawania poszczególnych Kościołów misyjnych.

Pomysł zrodził się z różańca misyjnego, mamy pięć dziesiątek i pięć dni w tygodniu. Każdego dnia ubieraliśmy się w inny kolor misyjny. Modliliśmy się za konkretne kontynenty, konkretnych ludzi mieszkających na kontynentach. Każdego dnia opowiadałem też krótką historię o tym, w jakich warunkach żyją – tłumaczy o. Mateusz Król OMI.

Oprócz wizualnej akcji dzieci uczestniczyły w nabożeństwach różańcowych, część spośród nich wykonała różańce misyjne. Jedna z modlitw odbyła się przy krzyżu oblackim na placu przyklasztornym, podczas której proszono o Boże błogosławieństwo dla misjonarzy oblatów. Podczas Tygodnia Misyjnego nie mogło zabraknąć spotkania z misjonarzem. O swojej posłudze wśród Pierwszych Narodów Kanady (Indian) opowiadał o. Wiesław Nazaruk OMI z lublinieckiej wspólnoty zakonnej.

(pg/zdj. Zespół Szkół im. św. Edyty Stein w Lublińcu)