Zaryzykować wszystko – wyzwanie Założyciela dla naszej codzienności
Zaryzykować wszystko dla Ewangelii! W żadnym innym okresie naszej historii, może z wyjątkiem wczesnych lat, kiedy nasz Założyciel zakładał bardzo małe, początkujące zgromadzenie, słowa te nie były tak ważne w określeniu ówczesnych problemów. Jako oblaci stoimy przed wieloma poważnymi wyzwaniami dotyczącymi tego, gdzie będziemy się rozwijać, to znaczy na obszarach, gdzie Zgromadzenie jest młode oraz jak przetrwamy w tych częściach, gdzie ono się starzeje. Czym będzie charakteryzował się nasz rozwój w Azji, Afryce, Ameryce Łacińskiej i w niektórych krajach Europy Wschodniej? A w jaki sposób zgromadzenie przetrwa w Europie Zachodniej, Ameryce Północnej i innych częściach świata?
Niewątpliwie pytania te wymagają nowej odwagi, zarówno u młodszych członków naszego Zgromadzenia, jak i w starzejących się jurysdykcjach. Proponuję zająć się oddzielnie tymi dwoma pytaniami.
Zaryzykować wszystko dla Ewangelii! W jaki sposób te słowa stanowią wyzwanie dla starzejących się członków Zgromadzenia w dzisiejszych czasach? A konkretnie oblatów w Europie Zachodniej, Ameryce Północnej, Australii, Japonii, Korei Południowej i innych częściach Zgromadzenia, gdzie nasza liczba maleje, średnia wieku jest bardzo wysoka i gdzie mamy niewiele lub żadnych nowych powołań?
Być może w przemyśleniach pomogą nam dwa obrazy, mianowicie obraz Abrahama i Sary, którzy urodzili dziecko długo po menopauzie oraz drugi obraz – śmierci w wyniku hipotermii.
Pismo Święte mówi nam, że Bóg powiedział Abrahamowi, który miał osiemdziesiąt lat, i Sarze, która miała siedemdziesiąt, aby udali się do nowej ziemi, gdzie będą mieli dziecko. Uwierzyli w obietnicę, mimo że po ludzku było to niemożliwe, i wyruszyli do nowej ziemi, ale dotarcie tam zajęło im dwadzieścia lat. Właśnie wtedy, gdy Abraham miał sto lat, a Sara dziewięćdziesiąt, zaszła w ciążę i urodziła dziecko. To, co rzeczywiście wydarzyło się w tamtych czasach, jest dla nas nie do pojęcia, ale kryje się za tym potężna metafora, że możemy począć i dać początek nowemu życiu długo po tym, jak ludzka logika i zdrowy rozsądek przekroczyły prawa możliwości. Bóg może dać nowe życie, gdy zdrowy rozsądek mówi, że to już nie jest możliwe? Nie chodzi tu jednak o zdrowy rozsądek, lecz o zaufanie i odwagę.
Chciałbym powiązać to z drugim pojęciem – śmiercią w wyniku hipotermii. Kiedy umiera się z zimna, dokonuje się to w następujący sposób. W miarę jak zimno zaczyna atakować człowieka, organizm wpada w coraz większą panikę i koncentruje całą krew wokół najważniejszych narządów, serca i płuc, powodując skurcze, a w końcu śmierć. Zgromadzenia zakonne często umierają w dokładnie taki sam sposób. Bez młodych członków i nowej energii, w obliczu starych wspólnot i braku nowych powołań, łatwo, wręcz naturalnie, można zacząć się wycofywać, skupiać krew wokół organów życiowych i w ten sposób umierać. Widziałem to w ostatnich latach w wielu żeńskich wspólnotach zakonnych i to samo niebezpieczeństwo zauważam w części naszego Zgromadzenia. Jaka jest odpowiedź?
Nowa odwaga! Gdy się starzejemy, gdy zmniejsza się nasza liczba i mamy mało nowych powołań, musimy, jak Abraham i Sara, przenieść się w nowe miejsca, podjąć nowe posługi i przyciągnąć nowe powołania. Jeśli tego nie zrobimy, dojdzie do hipotermii i, szczerze mówiąc, umrzemy. To, czego się od nas wymaga, to, jak sądzę, sprosta ufność w prawdę Ewangelii i w prawdę, którą uosabiał nasz Założyciel (kiedy miał niewielu ludzi, ryzykował, wysyłając ich wszędzie).
Ale czy nie jest to tylko idealistyczna retoryka? Gdy w niektórych jurysdykcjach naszego Zgromadzenia średnia wieku zbliża się do osiemdziesiątki, czy naprawdę możemy rozpoczynać nowe misje, podejmować nowe dzieła i przyciągać młode życie? Rozważnie i rozsądnie – nie. Podejmując ewangeliczne ryzyko – tak. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli ryzykujemy nowe narodziny, Ewangelia zapewnia nas, że tak się stanie.
Uważam, że radykalnie nowym ryzykiem jest wyzwanie dla starzejących się członków naszego Zgromadzenia. Z całym zdrowym rozsądkiem, w oparciu o zasadę Ewangelii i motto naszego Założyciela, musimy zaryzykować uczynienie czegoś nowego, a mianowicie podjęcie nowych misji, nowych dzieł, zapraszając młodych ludzi do przyłączenia się do nas, a świeckich do związania się z naszym charyzmatem na nowe sposoby. Niepodjęcie takiego ryzyka oznacza przyjęcie alternatywy, która nie jest ani satysfakcjonująca, ani życiodajna.
Jak będą wyglądały te nowe dzieła, nowe zagrożenia, nowe misje? Tego nie wiemy lub już je podejmujemy. Musimy wspólnie się modlić, wspólnie marzyć, rozeznawać, a przede wszystkim ryzykować, opierając się na prostej wierze w prawdę Ewangelii. Bóg wskaże nam drogę.
Zaryzykować wszystko dla Ewangelii! Jakiej nowej odwagi wymaga się od młodszych członków Zgromadzenia? Młodsze i rozwijające się jurysdykcje Zgromadzenia są proszone o jeszcze większe ryzyko, o jeszcze większą odwagę w wychodzeniu na peryferie i zbliżaniu się do ubogich. Nasz Założyciel podjął właśnie takie ryzyko, kiedy jako młody ksiądz diecezjalny przeniósł się na peryferie, aby służyć tam, gdzie nikt inny nie służył. Patrząc na naszą historię, widzimy, że rozwijaliśmy się zawsze, gdy podejmowaliśmy takie ryzyko. Musimy zaryzykować i pójść do ludzi, do których nikt inny nie idzie.
Jest taka historia o samorządzie lokalnym w Anglii, który przez lata w następujący sposób prowadził swoją działalność w zakresie pomocy społecznej. W określonym dniu urzędnicy państwowi, którzy byli odpowiedzialni za dystrybucję żywności i innych artykułów dla potrzebujących, spotykali się w jednym miejscu i rozdawali je w różnych kościołach. Katolicy ustawiali się w szeregu za biskupem lub księdzem, który ich reprezentował. Podobnie postąpili anglikanie, prezbiterianie i kwakrzy. Ale zawsze byli ludzie, którzy nie należeli do żadnego Kościoła, do których nikt się nie zgłaszał. Osoba, która reprezentowała Armię Zbawienia, krzyczała: Wszyscy, którzy nie macie nikogo, chodźcie ze mną!
Jako oblaci musimy utożsamić się z tymi słowami (Wszyscy, którzy nie macie nikogo, chodźcie z nami), zwłaszcza gdy staramy się rozeznać, gdzie się udać i gdzie rozmieścić nasze zasoby. Musimy oprzeć się pokusie szukania bezpieczeństwa, statusu, wygody, a to wymaga odwagi, ryzyka i pewności Ewangelii.
Jest to wyzwanie dla wszystkich członków Zgromadzenia, ale szczególnie dla młodszych jurysdykcji, które zastanawiają się, gdzie się udać i komu służyć. Programy dwunastu kroków mają wspaniały slogan, który brzmi prosto: Program działa, jeśli się go realizuje! W przypadku Ewangelii jest to podwójnie prawdziwe: Ewangelia działa, jeśli my ją realizujemy… a działa właśnie w takim stopniu, w jakim my ją realizujemy! Jeśli zaryzykujemy zaufanie, jeśli zaryzykujemy pójście tam, gdzie wzywa nas nasz charyzmat, Bóg da nam przyszłość, na którą zasługujemy. Jeśli ryzykujemy nowe narodziny, Ewangelia zapewnia nas, że tak się stanie. W końcu jesteśmy ludźmi zmartwychwstania i nic nie jest w stanie pogrzebać nas na zawsze.
PYTANIA DO REFLEKSJI:
- Czytając tę refleksję, jaka myśl mnie inspiruje, a jaka mnie drażni? Dlaczego?
- Jakiego ryzyka musimy się podjąć w starzejących się sektorach Zgromadzenia (robiąc coś nowego), jeśli chcemy przetrwać?
- Czy nadal świadomie wyciągamy rękę do ubogich?
- Czy przychodzi ci do głowy jakiś „dzikie” i szalone marzenie, które Zgromadzenie powinno podjąć?
(tł. P. Latusek OMI)
Ron Rolheiser OMI, znany ze swojego humoru, szczerości i mądrości, jest popularnym mówcą w dziedzinie współczesnej duchowości. Dorastał w dużej, kochającej się rodzinie na farmie w Saskatchewan, a święcenia kapłańskie otrzymał w 1972 r. Pełnił funkcję rektora Oblate School of Theology w San Antonio w Teksasie. Jest autorem ponad 15 książek, w tym bestsellerowej pozycji: “Modlitwa. Nasza najgłębsza tęsknota”. Jego najnowsze książki to “Wrestling with God” [polski tytuł: “Zmagania z Bogiem. Wiara w czasach niepokoju”], “Domestic Monastery” [Domowy klasztor – przyp. tłum.] oraz “Bruised & Wounded: Struggling to Understand Suicide” [Posiniaczony i zraniony: Walka o zrozumienie samobójstwa – przyp. tłum.]. Rolheiser tworzy także popularne kolumny wydawnicze, które pojawiają się w wielu katolickich gazetach na całym świecie.
Nowicjusze na górskiej wyprawie
Dzień I
Wyruszyliśmy ze Świętego Krzyża i wróciliśmy… ponieważ ktoś na wyprawę w góry nie zabrał butów. Po przyjeździe do Rabki Zdroju, zrobiliśmy zakupy i wyruszyliśmy w drogę. Już po pierwszych kilometrach oczom ukazały się piękne górskie krajobrazy. Dzień zakończyliśmy w schronisku kolacją przy ognisku, której towarzyszyła muzyka i gra na gitarze.
Statystyki
7 km
Mnóstwo entuzjazmu i radości
Dzień II
Obudziliśmy się w schronisku przy pięknym widoku gór, który towarzyszył nam przez cały dzień. Po dobrym śniadanku na świeżym powietrzu (niektórzy woleli zostać w budynku) wyruszyliśmy w trasę na najwyższy szczyt, jaki mieliśmy do zdobycia podczas naszej wyprawy – Turbacz. Po kilku godzinach drogi dotarliśmy na szczyt gdzie przeżyliśmy Eucharystię. Zjedliśmy dobry obiad i wyruszyliśmy dalej. Dalszej wędrówce towarzyszył różaniec, śpiewy oraz jeszcze piękniejsze widoki. Po kilkunastu kilometrach dotarliśmy w końcu do wyznaczonego miejsca zakupów oraz noclegu. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy okazało się że sklep już dawno zamknięty i musimy przejść dodatkowe kilometry, aby móc w końcu zjeść dobrą kolację. I jesteśmy, jemy, rozmawiamy, śmiejemy się i gramy w „czułko” oraz chwalimy Boga za ten piękny czas, jaki nam daję. Ten dzień był z pewnością bardzo udany!
Statystyki:
24 km
Parę bombli
Bolące kolana
I jeden kleszcz
Dzień III
Dzień rozpoczął się zwyczajnie: śniadanko, szybkie pakowanie i w drogę. Ku naszemu zaskoczeniu już na samym początku było ostre podejście. Wspólnie odmówiona jutrznia i rozmowy, aż tu nagle niespodzianka – pogoda nas mocno zaskoczyła i musieliśmy wyjąć nasze peleryny przeciwdeszczowe, co najdziwniejsze nikogo to nie zniechęciło, a wręcz przeciwnie dało nam mnóstwo radości. Gdy deszcz ustał było już tylko lepiej, piękne widoki gór we mgle były niezwykłe. Później Msza święta przeżyta w altance na tle pięknego widoku gór, której towarzyszyły nasze piękne i radosne śpiewy. I za parę kilometrów powitało nas piękne, malownicze miasteczko Krościenko, w którym każdy z nas spędził wieczór na swój sposób kreatywnie. Ten dzień był bardzo udany.
Statystyki:
Od 22-26 km
Kilka dużych odcisków
I mnóstwo radości
Dzień IV
Dzień, którym obawy i strach mieszały się z entuzjazmem i radością, ponieważ tego dnia mieliśmy do zrobienia 30 kilometrów. Rozpoczęliśmy poranną Eucharystią połączoną z jutrznią, zjedliśmy pożywne śniadanie i wyruszyliśmy. Na samym początku okazało się być bardzo ostre podejście, po pokonaniu którego przeszła myśl czy damy sobie dzisiaj radę. Jednak szybko minęła, gdy zobaczyliśmy piękne widoki i ujrzeliśmy na horyzoncie szczyt, na który mieliśmy się wspinać. Parę przerw, kilka zejść w dół, kilka cięższych podejść i dotarliśmy na szczyt Raciejowej, gdzie przy wieży widokowej, z której były jeszcze piękniejsze widoki, zjedliśmy obiad. A później już zostało tylko 10 kilometrów do miejsca gdzie mieliśmy nocować. Przechodząc już ostatnie kilometry tego dnia, każdy marzył już o szybkim prysznicu i położeniu się do łóżka. Ale zakończyliśmy ten dzień indywidualnie, jedni poszli spać, drudzy siedzieli i rozmawiali, a inni zwiedzali okoliczne miejsca. Pomimo trudności i bólu dzień był fantastyczny.
Statystyki
30-32 km
Bolące nogi
Mnóstwo satysfakcji i zadowolenia
Dzień V
Obudziliśmy się wypoczęci i wyspani, z mnóstwem radości i entuzjazmu, ponieważ ten dzień miał być inny niż pozostałe, ten dzień był poświęcony tylko i wyłącznie na odpoczynek. Więc rozpoczęliśmy go od jutrzni i Mszy świętej w tutejszym pięknym kościele, później wspólne śniadanie i czas wolny, który połowa wykorzystała na odpoczynek w pokoju, a druga połowa wybrała się nad rzekę. Później zakończyliśmy wyprawę wspólnym podsumowaniem i obiadem.
Na wyprawie Bóg po raz kolejny pokazał mi że jeśli całkowicie Jemu zaufam, On zrobi wszystko sto razy piękniejszym. Wyprawa była niesamowitym przeżyciem z Bogiem i moimi współbraćmi – Adrian
Ta wyprawa to jedno z najlepszych wydarzeń mego nowicjatu. Jestem dumny z każdego kilometra który razem pokonaliśmy. Piękne widoki na szczytach oraz śmiech współbraci dodawały mi sił, były miejscem spotkania z Panem. Już czekam następnej okazji, żeby wyrwać się w góry… – Witalij
Wyprawę zaliczam do cennych przeżyć w nowicjacie. Było wiele czasu na przemyślenie ważnych spraw. Zachwyciłem się po raz kolejny górskimi krajobrazami i spontanicznymi przygodami – Maciej
Dobry czas doświadczenia trudów wędrówki, wspólnoty i piękna stworzenia. Ta wyprawa to wszystko zapewniła… był czas na modlitwę, rozmyślanie, rozmowy i podziwianie przyrody. Czuję wdzięczność do Boga za możliwość przeżywania takich chwil i odwiedzania takich miejsc – Tomasz
Po wyprawie w Beskidzie Sądeckim odczuwam lekkie zmęczenia fizyczne. Ale jestem bardzo zadowolony z tej wyprawy, przez wspaniałe towarzystwo, krajobrazy, ciszę którą nie spotkasz nigdzie oprócz gór. A w ciszy można spotkać się z Panem, naszym Stwórcą. Również góry pokazują moc naszego Stwórcy i góry dały mi do zrozumienia, że nadzieja, którą pokładam w Panu, nigdy nie zawiedzie – Andrzej
Tegoroczna wyprawa w góry przypomniała mi, że jestem częścią świata, stworzeniem Boga. Dał On życie zwierzętom, ukształtował góry, wymyślił zmieniająca się pogodę, a obok tego wszystkiego jest także człowiek – korona Jego wszystkich dzieł – ojciec Dawid Grabowski OMI.
(pg/A. Bugdol)
Czy kościół św. Mikołaja w Kijowie wróci do katolików? Wyjaśniamy!
W dniu 1 czerwca kościół św. Mikołaja w Kijowie miał oficjalnie przejść na własność oblackiej parafii. Biorąc pod uwagę obecność na uroczystościach ministra kultury, tak to wyglądało. Pomimo wciąż toczących się procedur biurokratycznych MKIP (Ministerstwa Kultury i Polityki Informacyjnej Ukrainy) i parafii, udało się osiągnąć pewien konsensus. Jednak później doszło do sprostowania ze strony MKIP, w którym jak się wydaje, w swojej retoryce wraca do punktu wyjścia. Jak i dlaczego tak się stało – odpowiada proboszcz parafii pw. św. Mikołaja w Kijowie – o. Paweł Wyszkowski OMI.
Pomimo że nie ma formalnych przeszkód…
Chcę podkreślić naszą wdzięczność ministrowi za obecność i tym, którzy pomagają w sprawie oddania naszego kościoła wspólnocie parafialnej. Lecz jak mówi przysłowie, “Jeden w polu nie jest wojownikiem”. Przez to sprostowanie zdaje się, że w samym MKIP działają jakieś siły, które przez podobnego rodzaju sprostowania usiłują przeszkodzić ministrowi i nie dają mu możliwości wypełnienia swojej obietnicy. Trzeba zaznaczyć, że na chwilę obecną nie istnieje żadna realna przeszkoda, żeby w kościele swoją działalność prowadziła parafia.
Kijowski kościół wrócił wreszcie do katolików
Ukraińskie ministerstwo zaprzecza przekazaniu kościoła w Kijowie katolikom
Kościół rozpada się
Wcześniej był problem z przeniesieniem organów państwowych, które w 1980 roku władze Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki umieściły w kościele zamiast prezbiterium, ponieważ nie było innego odpowiedniego pomieszczenia dla ustawienia takiego instrumentu. To obiektywne. Dlatego podjęto decyzję o budowie nowego budynku do 2023 roku i przeniesieniu tam organów oraz artystów Narodowego Budynku Organowej Muzyki. Wraz z tym kościół miał być przekazany na własność parafii. Już wtedy mocno podkreślano kwestię niszczenia kościoła – zaciekanie i naruszenie fundamentów, przeciekanie dachu, odpadające elementy elewacji. Przez lata parafianie o tym alarmowali i prosili o pozwolenie na podjęcie działań mających na celu odrestaurowanie i uratowanie kościoła.
Tłumaczyliśmy władzom, że zaangażowanie fachowców i niezbędnych środków będzie możliwe tylko wtedy, gdy kościół będzie przekazany do stałego użytkowania parafii z odpowiednią rejestracją prawną. A im szybciej to nastąpi, tym większe szanse na zachowanie tej perły Kijowa.
Pożar kościoła
W dniu 3 września 2021 roku spłonęły organy z przyczyn niezwiązanych z działalnością parafii. Od tamtego czasu artyści nie mogli gromadzić się w kościele na próbach, ani koncertować. Czyli de facto Narodowy Dom Muzyki Organowej przemieścił swoje zasoby do innych lokalizacji. Z powodu całkowitego zniszczenia organów, ustała też potrzeba szukania dla nich pomieszczenia. Faktycznie przeszkód, które blokowały przekazanie świątyni do 2023 roku nie ma. Dlatego na początku listopada 2021 r. między parafią a władzami (Ministerstwo Kultury i Polityki Informacyjnej Ukrainy) zostało podpisane memorandum o przekazaniu kościoła parafii z dniem 1 czerwca 2022 r. Jednocześnie władze zapowiedziały wdrożenie niezbędnych, przewidzianych prawem środków dla prawnej rejestracji stałego użytkowania kościoła przez parafię.
Kijów: Spłonęły organy – obraz Matki Bożej nienaruszony
Pozostałości sowieckiej mentalności
Wydawałoby się, że po ustaniu czerwonego kolosa na glinianych nogach – państwa sowieckiego, niepodległa Ukraina musiałaby się pozbyć podstaw ZSRR i skorzystać z restytucji w odniesieniu do własności Kościoła – wyeliminować wiele lat niesprawiedliwości i oddzielić się od bolszewicko-komunistycznej przeszłości, przekreślić, pozbyć się haniebnych praktyk i zacząć budowanie kraju od czystej karty, naprawić błędy przeszłości. Za rządów sowieckich praktycznie wszystkie budynki sakralne zostały wywłaszczone (znacjonalizowane), ponieważ Bóg nie istniał w systemie sowieckim. Z tego samego powodu siłą niszczono parafie (wspólnoty religijne). Komuniści bali się Światła, bali się Boga i dlatego próbowali walczyć z wiarą w Zmartwychwstałego, zamieniając świątynie w wysypiska śmieci, tzw. “domy kultury”, planetaria, sale koncertowe. To jak z wprowadzeniem alternatywy dla świąt Bożego Narodzenia – wprowadzenie „Nowego Roku” i „dziadka mroza” zamiast św. Mikołaja. Zło nie może tworzyć, tylko kopiować i zniekształcać.
Ale niestety Ukraina nadal istnieje w sowieckim układzie współrzędnych. Jesteśmy jedynym krajem w Europie, oprócz totalitarnej Białorusi i Federacji Rosyjskiej, gdzie nie odbyła się lustracja bezpośrednio po ogłoszeniu niepodległości, ani też restytucja zrabowanego przez bolszewików mienia, w tym kościelnego. W ten sposób Ukraińcy do dzisiaj nie nawrócili się za złodziejstwa przeszłości, nie odpokutowali za czyny ukraińców-komunistów, którzy zniszczyli tysiące chrześcijan, kapłanów, zburzyli tysiące świątyń, okaleczyli losy setkom tysięcy ludzi. Od trzydziestu lat Ukraińcy błakają się wśród pozostałości komunistycznej epoki. Od trzydziestu długich lat dojrzewają do niezależności, samodzielności, godności, śmiałości bycia wolnymi; męstwa, żeby pozbyć się skutków zbrodniczego reżimu komunistycznego.
Prawa wierzących tylko na papierze
Komuniści otwarcie walczyli z Kościołem i przekształcili naszą świątynię na salę koncertową. Budynek kościoła, dzięki komunistycznym funkcjonariuszom oraz ideologom ateizmu, stał się jednym z centrów rozrywkowych. Na początku okradli go, zniszczyli, okaleczyli, wywieźli organy, ikony, zbezcześcili ołtarz, a dopiero w latach 70-tych, uświadomiwszy sobie wartość kulturową unikalnego gotyckiego dzieła architekta Gorodeckiego, postanowili zamienić na salę koncertową – budynek muzyki organowej. Dobrze, że nie zburzyli go całkowicie i nie wybudowali na miejscu świątyni, jak teraz się przyjęło, kompleksu mieszkalnego czy handlowo-rozrywkowego.
Budynek kultu, chrześcijańska świątynia, miejsce oddawania czci Twórcy, konsekrowany, czyli oddzielony dla Boga, kościół św. Mikołaja z pomocą ateistów stał się salą koncertową. Ta haniebna praktyka była szeroko rozpowszechniona w ZSRR.
Współczesna, niepodległa Ukraina deklaruje zupełnie inne wartości, odmienne od sowieckich. Wolność sumienia, wyznania – zyskały status niezbywalnych praw człowieka i obywatela. Werchowna Rada pierwszego zwołania nawet uchwaliła ustawę “O wolności sumienia i organizacjach religijnych”, która przewiduje prawo i porządek oddania mienia kościelnego organizacjom wyznaniowym.
Oblaci w Kijowie: Ludzie muszą wiedzieć, gdzie nas znajdą i otrzymają pomoc
Niestety, praktyka diametralnie odbiega od teorii. Prawa wierzących (chrześcijan) określone w Ustawie Zasadniczej nadal pozostają tylko na papierze. Z czasem ustawa “O wolności sumienia i organizacjach religijnych” przestała obowiązywać ze względu na szereg innych aktów prawnych, moc prawna których została uznana przez sądy ukraińskie za bardziej znaczące i istotne. Oznacza to, że istnieją ustawy, dekrety i rozporządzenia, które nie tylko są sprzeczne z ustawą “O wolności sumienia i organizacjach religijnych”, ale także neutralizują jej skutki. Taki nonsens. Prawo istnieje, ale nie da się egzekwować i w tym celu utworzono cały szereg przeszkód legislacyjnych. Dlaczego? Żeby nie oddawać Bogu to, co Boże. Aby dalej kontynuując upokarzającą człowieka praktykę ZSRR, posiadać kościoły-sale koncertowe, kościoły-kina, kościoły-muzea…
To boli, szczególnie teraz, podczas krwawej wojny, kiedy rząd stawia opór Kościołowi – instytucji, która wszystkie swoje wysiłki kieruje na służbę ludziom, społeczeństwu. Kościół jest jedynym istniejącym kompasem moralnym. Latarnią, która prowadzi ludzi do wiary, miłości, nadziei, do życia, źródłem którego jest Bóg. Nigdy ludzie nie potrzebują Chrystusa tak, jak w czasie wojny, cierpienia, strat i śmierci. Bóg jest potrzebny ludziom i Kościół jest tym środowiskiem, gdzie każdy może spotkać Zmartwychwstałego, dotknąć wiecznej Miłości. Stąd zwracam się do wszystkich ludzi dobrej woli, prosząc ich o modlitwę, oraz do rządu polskiego, aby świątynia św. Mikołaja w Kijowie została jak najszybciej zwrócona wiernym.
o. Paweł Wyszkowski OMI – pierwsze śluby zakonne złożył 8 września 1993 roku. Święcenia prezbiteratu otrzymał 10 lipca 1999 roku. W latach 2013-2022 pełnił funkcję przełożonego Delegatury misjonarzy oblatów na Ukrainie. Od 2022 roku jest proboszczem oblackiej parafii w Kijowie.
“Jako czternastolatek zetknąłem się z o. Cebulą (…) Był naprawdę świętym”
Tadeusz Krupka urodził się 15 października 1922 r. we wsi Chruszczyny koło Ostrowa Wielkopolskiego. Jako młody chłopak miał okazję zetknąć się z o. Józefem Cebulą OMI, męczennikiem i błogosławionym Kościoła katolickiego:
Jako czternastolatek zetknąłem się z o. Cebulą w 1936 r. Był przełożonym w oblackiej szkole w Lublińcu, gdzie rozpocząłem naukę. Pod opieką o. Cebuli było ponad 250 chłopców i kadry nauczycielskiej. W bardzo krótkim czasie wszyscy go polubiliśmy. Było nas 54 pierwszoklasistów. O. Cebula wytłumaczył nam zasady kolegium w taki sposób, że uważaliśmy, że ważne jest ich przestrzeganie z szacunku do niego, a nie dlatego, że zostały nam narzucone. Był dla nas wyjątkową osobą.
W miarę upływu lat zdałem sobie sprawę, że o. Cebula był osobą, którą darzę szczególnym podziwem. Był naprawdę świętym, który troszczył się o swoich uczniów z największą troską, a moja historia świadczy o jego hojności.
Mój ojciec był inwalidą z I wojny światowej i otrzymywał emeryturę wojenną, która pokrywała średnie wykształcenie mojego najstarszego brata i mnie. Jednak w 1936 r. Hitler złamał traktat wersalski i przestał wypłacać reparacje wojenne. Mój ojciec stracił emeryturę i nie mógł opłacić czesnego. Pod koniec roku szkolnego, w czerwcu 1937 r., lubliniecki ekonom napisał do mojego ojca list, w którym zwrócił uwagę, iż bez opłacenia czesnego nie będę mógł kontynuować nauki. Mój ojciec odpisał, że niestety nie jest w stanie uiścić opłat.
W tym samym czasie otrzymałem list od o. Cebuli, w którym prosił mnie o zignorowanie listu ekonoma i powrót do szkoły. Spędziłem w oblackim junioracie w Lublińcu kolejne dwa lata, aż do wybuchu II wojny światowej. Przez trzy lata byłem karmiony i wychowywany przez Oblatów i do dzisiaj pozostaję bardzo wdzięczny i próbuję trochę spłacić swój dług wdzięczności.
W czasie II wojny światowej Tadeusz Krupka znalazł się w 2 Korpusie Polskim Władysława Andersa we Włoszech i razem z nim po wojnie dostał się do Wielkiej Brytanii. W 1950 roku wyjechał do Australii.
Niepozorny kapłan
Józef Cebula urodził się w Malni na Opolszczyźnie. Młode lata spędził w trudnych realiach zaboru niemieckiego. W 1918 r. podupadł na zdrowiu i został uznany przez lekarzy za nieuleczalnie chorego, ale dzięki troskliwej opiece w domu doszedł do zdrowia. Uczył się kolejno w oblackim Niższym Seminarium Duchownym w Krotoszynie i w nowicjacie w Markowicach. Dalej studiował (Liège w Belgii i w Lublińcu) i podążał drogą zakonną, składając kolejne śluby. W 1927 r. został wyświęcony na kapłana przez bp. Arkadiusza Lisieckiego w Katowicach.
Osiągnął świętość w nieludzkich czasach
Był ceniony jako wzorowy zakonnik, dobry profesor i pilny student. Został przełożonym NSD w Lublińcu, gdzie usiłował poprawić trudne warunki bytowe oraz pogłębić formację duchową juniorów. Ze względu na wzorową postawę rozważało się nawet jego kandydaturę na prowincjała. Ojciec Cebula nie czuł się jednak odpowiednią osobą do pełnienia tej funkcji. Został przełożonym nowicjatu w Markowicach.
Świętość to normalność – nie lewitował, nie czynił cudów…
W czasie wojny przyjmował w domu w Markowicach uciekinierów z innych domów. Mimo ryzyka i zakazów okupanta sumiennie wypełniał obowiązki kapłańskie. Sprzeciwiał się m.in. rozkazowi niszczenia okolicznych kapliczek, mówiąc podwładnym: „Kto chce być oblatem, ten do rozbijania figur nie pójdzie”.
18 kwietnia 1941 r. trafił do obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Był okrutnie torturowany i wyszydzany za kapłaństwo. 9 maja, po trzech tygodniach przebywania w obozie, pędzony na druty otaczające obóz, zginął od kul karabinu maszynowego – został zastrzelony przez jednego z wartowników. Został beatyfikowany w Warszawie 13 czerwca 1999 r.
„Nasz Józefek”
W Malni stoi urocza kapliczka poświęcona bł. Cebuli. Jedna z mieszkanek, Ewa Marzec, mówi o nim tak:
On nie jest jakimś świętym z ołtarza, tylko jednym z nas, jak wujek, dziadek czy pradziadek. Stanowi punkt odniesienia dla bieżących problemów. Spełnia nasze prośby i opiekuje się lokalną ludnością. W poważnych sprawach i codziennych, takich życiowych. Te prośby, które znam i o których wiem, wszystkie są spełniane. Problemy rodzinne, finansowe, zdrowotne, wszystko da się rozwiązać, jeśli powierzy się je błogosławionemu Cebuli.
Potwierdza to sołtys Malni, Barbara Herok:
Ludzie polecają mu proste, zwyczajne sprawy dnia codziennego. Mówię nie tylko o starszych, ale i o młodzieży i dzieciach. Żeby klasówka dobrze poszła, deszcz spadł, spotkanie się udało. Przeróżne prośby. Kult jest bardzo żywy. Jak się rozmawia z ludźmi, mówią: a, nasz Józefek. Na przykład wszędzie są nawałnice, a u nas ludzie szczęśliwi, bo jak popada to spokojnie. I wiadomo: wyprosił nasz Józefek.
Modlitwa za wstawiennictwem bł. Józefa Cebuli OMI
Uwielbiony bądź Chryste, Dobry Pasterzu, ukrzyżowany, a zwycięski! To Twoja moc potężnie działała w błogosławionym ojcu Józefie, gdy uczył młodych żyć kapłaństwem na co dzień, gdy z miłością służył Twojemu ludowi i gdy zjednoczony z Tobą samego siebie składał w ofierze. Za jego wstawiennictwem udziel mi łaski….., który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen
(pg/P. Zając OMI/M. Bilska – Aleteia Polska)
"Wielu ludziom uratował życie"
W kodeńskim sanktuarium odbyły się uroczystości pogrzebowe śp. o. Jana Domańskiego OMI. Modlitwa zgromadziła rodzinę, parafian z Zabłocia i Kodnia, współbraci w życiu zakonnym, prezbiterów diecezjalnych, siostry zakonne oraz przedstawicieli Służby Więziennej. Msza święta poprzedzona była modlitwą różańcową przed wizerunkiem Matki Bożej Kodeńskiej. Eucharystii przewodniczył bp Jan Kot OMI, ordynariusz diecezji Zé Doca w Brazylii.
Kazanie wygłosił o. Rafał Kupczak OMI, pochodzący z Zabłocia, gdzie w ostatnich latach życia posługiwał o. Jan Domański OMI.
Dzisiaj łączy nas ten moment, kiedy chcemy pożegnać nie kolejnego oblata, nie jakiegoś księdza i nie dlatego, że tak trzeba, ale przychodzimy tutaj, by pożegnać pasterza, zabłockiego proboszcza, ojca – mówił kaznodzieja – Gdyby na moim miejscu stał tu któryś z jego kursowych kolegów, na pewno by opowiadał, jaki Jan był w seminarium, gdyby przełożony Delegatury Francja-Beneluks, który wiele lat z nim współpracował, stanął na tym miejscu, opowiadałby, jaki był ojciec Jan we Francji, są misjonarze z Kamerunu – mogliby opowiadać, jakim był przełożonym tam, jakim był współbratem. Ja chcę – bo wiem, że Jan by tego nie zrobił, bo jego skromność na to by nie pozwalała – (…) wybaczcie mi, odniosę się tylko do tych dziesięciu lat.
Kaznodzieja przypomniał ogromne zaangażowanie zmarłego duszpasterza nie tylko w materialne potrzeby wspólnoty, ale również budowanie relacji. Ojciec Jan Domański OMI wyremontował i rozbudował m.in. kaplicę w Zabłociu.
On nie tyle kochał remonty czy chodzenie wokół tego wszystkiego, co było stworzone – Jasiu kochał ludzi. Tak bardzo prosto. On się cieszył każdym człowiekiem, który wrócił do tej zabłockiej wspólnoty, każdym jednym. Cieszył się, że znowu zaczęli chodzić do kościoła – wspominał ojciec Kupczak.
Wspominając zaangażowanie śp. o. Jana Domańskiego w posługę kapelana więzienia w Zabłociu, kaznodzieja kontynuował:
Patrząc na życie Jana, można powiedzieć, że on w sposób szczególny umiłował jakiś ludzi, na których inni, tak po ludzku, postawili krzyżyk, bo był pijakiem, bo nikt się z nim nie zadawał, bo nie było sensu z nim rozmawiać. On umiał do tych ludzi dotrzeć. Nawet jak więźniowie do niego przychodzili – jasne, głosił im w kaplicy kazania, nauki, katechezy – ale najpiękniejsze katechezy były te, które usłyszeli, kiedy przychodzili do niego do pracy – kiedy on gotował im obiad, przynosił kawę, kiedy razem z nimi pracował i w tej pracy razem z nimi, bez wielkich słów o Jezusie Chrystusie, potrafił ich prowadzić jako kapłan do Jezusa.
Wielu ludziom uratował życie, uratował to życie, które mogliby przegrać, gdyby nie przyszła jego jakakolwiek pomoc. (…) Człowiek, który kochał ludzi. (…) Dzisiaj wszyscy przeżywamy odejście ojca Jana, ale myślę, że kaplica i wspólnota zabłocka w sposób szczególny, bo odchodzi ojciec. Ten, który wiedział, jak być blisko ludzi.
Posłuchaj całego kazania o. Rafała Kupczaka OMI:
Na zakończenie liturgii kustosz kodeńskiego sanktuarium, o. Krzysztof Borodziej OMI, odczytał list abp. Andrzeja Dzięgi – metropolity szczecińsko-kamieńskiego. Ze zmarłym łączą go więzy pokrewieństwa.
Poruszony wiadomością o przedwczesnej śmierci czcigodnego ojca Jana Domańskiego, która nastąpiła po poważnej jego chorobie, na ręce ojca superiora kieruję słowa modlitewnej jedności i szczerego współczucia wobec całego zgromadzenia księży Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, jak też wobec wszystkich uczestników pogrzebowej liturgii.
W nim wszystko było służbą, której perspektywy i zadania rozpoznawał i rozstrzygał przede wszystkim w swoim sercu wobec Boga i Maryi niejednokrotnie zaskakując także najbliższą rodzinę, której sprawy jednocześnie bardzo głęboko i z wiarą przeżywał – napisał hierarcha.
Dziękując zmarłemu, Prowincjał Polskiej Prowincji wskazał na zaangażowanie ojca Jana w tworzenie ewangelicznej wspólnoty w Kamerunie, Delegaturze Francji i Beneluksu oraz w Polsce.
Ojciec Jan był życzliwym współbratem, z którym można było zawsze przyjaźnie porozmawiać, który zawsze chętnie podejmował w Zabłociu na kawę, herbatę – zatem wszyscy odczuwamy tę po ludzku pustkę, ale Chrystusowi Zmartwychwstałemu zawierzamy życie ojca Jana i wiemy, że w Chrystusie Zmartwychwstałym to życie się nie kończy, ono się staje piękniejsze – mówił o. Paweł Zając OMI.
Słowa podziękowania skierował również obecny w Kodniu superior Delegatury Francji-Beneluksu – o. Władysław Walaszczyk OMI.
Janie, do niedawna stałeś w tym miejscu, gdzie my teraz stoimy. Do niedawna wielu rodzinom dawałeś nadzieję, że śmierć to nie koniec – czy to w Kamerunie, czy to we Francji, Beneluksie, czy teraz w Zabłociu – mówił – A teraz przychodzi nam powiedzieć Tobie: dziękuję. (…) Wszystko, co czyniłeś, czyniłeś dla Pana.
Słowa pożegnania wypowiedzieli również misjonarze z Kamerunu, rodzina i parafianie z Zabłocia. Zmarłemu podziękował obecny proboszcz kodeńskiej parafii, o. Michał Hadrich OMI.
Obrzędom ostatniego pożegnania przewodniczył prowincjał. Ojciec Jan Domański OMI spoczął w oblackiej kwaterze miejscowego cmentarza.
(pg)
Obra: Sześciu kleryków przyjęło akolitat
Podczas Eucharystii sprawowanej w kaplicy Wyższego Seminarium Duchownego, posługę akolitatu otrzymało sześciu kleryków. Oznacza to, że stali się nadzwyczajnymi szafarzami komunii świętej, ale oprócz tego Kościół w swoim prawodawstwie przewiduje dla nich inne posługi i zadania, jak chociażby: częstszą adorację eucharystyczną czy posługę wobec chorych. W odróżnieniu od świeckich nadzwyczajnych szafarzy, akolici, którzy przyjmują tę posługę w trakcie przygotowania do kapłaństwa, mogą w razie konieczności m.in.: rozdzielać komunię wiernym bez ograniczenia terytorialnego diecezji, wystawiać Najświętszy Sakrament, puryfikować naczynia liturgiczne czy roznosić Eucharystię chorym. Akolitatu udzielił scholastykom Prowincjał Polskiej Prowincji – o. Paweł Zając OMI.
(pg/zdj. OMI Obra)
"Jestem kapłanem! Trzeba nim być, aby zrozumieć, co to znaczy"
Obchodzone dziś święto Jezusa Chrystusa, najwyższego i wiecznego Kapłana, skłania do refleksji na temat kapłaństwa sakramentalnego. Wspomnienie w kalendarzu liturgicznym zaproponował papież Benedykt XVI w 2012 roku. Była to odpowiedź na napływające do Stolicy Apostolskiej prośby poszczególnych konferencji biskupów i wspólnot życia konsekrowanego. Co ciekawe, święto jest fakultatywne. Jego wprowadzenie do kalendarza obchodów dni chrystologicznych pozostawiono rozeznaniu poszczególnych konferencji biskupów. Tak uczyniła m.in. Konferencja Episkopatu Polski.
Tajemnica kapłaństwa
Święty Jan Paweł II, myśląc o rzeczywistości kapłaństwa, podkreślał, że jest to jednocześnie dar i tajemnica. Każdy z prezbiterów przeżywa je w zażyłości z Chrystusem - jedynym Kapłanem Nowego Przymierza i w relacji służebnej wobec Ludu Bożego. Kapłaństwo nie jest władzą, jest charyzmatem służby.
Są kapłanami od niecałego miesiąca. Co myślą o kapłaństwie tegoroczni neoprezbiterzy?
Trzy tygodnie temu przyjąłem sakrament święceń - mówi o. Mateusz Król OMI - To niezasłużony, wielki dar Boży, dar, którym mam się dzielić z Kościołem, którego będę uczył się przez całe życie. Otrzymałem możliwość sprowadzania Chrystusa tutaj na ziemię.
Podobnie ujmuje nową dla siebie rzeczywistość o. Matusz Zys OMI:
Fakt, że mogę być pomocny Bogu, to coś niesamowitego.
Starsi stażem kapłaństwa oblaci wskazują jednocześnie na radosne i trudne momenty posługi:
Tak naprawdę, kapłaństwo jest dla mnie zgodą na Boży pomysł na moje życie - mówi o. Janusz Napierała OMI, misjonarz ludowy z Kędzierzyna-Koźla - Ja nie wybrałem, nie chciałem, ale zgodziłem się na Jego pomysł na moje życie.
Mając 14. letnie doświadczenie posługi, wskazuje, że najpiękniejsze w kapłaństwie jest doświadczenie przemiany ludzi w sakramencie pokuty i pojednania:
Niekiedy ludzie przychodzą z płaczem do konfesjonału, a potem odchodzą, dziękując za spowiedź.
Wśród trudności życia kapłańskiego wymienia doświadczenie wspólnoty kapłańskiej i samotność. Podobnie ujmuje tę rzeczywistość o. Tomasz Maniura OMI - Prowincjalny Duszpasterz Młodzieży, wskazując, że kapłaństwo zderza się niekiedy z niezrozumieniem ze strony tego świata. Duszpasterz z Kokotka, spytany o ideały z seminarium i rzeczywistość, wymienia m.in. zderzenie ze światem, kiedy neoprezbiter opuszcza uporządkowany świat seminarium. Mówiąc o istocie kapłaństwa podkreśla:
Kapłaństwo to życie!
Ojciec Maniura mówi, że radość daje mu możliwość głoszenia słowa Bożego. W życiu kapłana, szczególnie oblackim, trudno jest coś planować. Jedyne czego się spodziewał w seminarium to fakt, że jako prezbiter będzie sprawował sakramenty. Dalszą drogę kształtowały decyzje Kościoła, przełożonych.
Kontynuacja misji Jezusa to niewątpliwie dawanie życia, zarówno w sensie sakramentalnym, jak i również bliskości wobec ludzi, wśród których prezbiter żyje i posługuje.
Staram się żyć ideałami, staram się - mówi proboszcz oblackiej parafii w Kędzierzynie-Koźlu, o. Krzysztof Jurewicz OMI - Rzeczywistość czasami przerasta. Najtrudniejsze są dla mnie pogrzeby, szczególnie osób, które znałem.
Kapłaństwo św. Eugeniusza de Mazenoda
W życiu Założyciela Zgromadzenia misjonarzy oblatów Niepokalanej droga do kapłaństwa miała bezpośredni związek z doświadczeniem miłości Boga podczas celebracji liturgii Wielkiego Piątku w 1807 roku. Rozbudziło w nim myśl o poświęceniu się na służbę Bogu, która zrodziła się w czasach jego wczesnej młodości. Założyciel stara się rozeznać wolę Bożą, szuka porady u mistrzów kierownictwa duchowego, którzy jednocześnie wskazują, że jego powołanie jest oczywiste.
Decyzja o wstąpieniu do seminarium św. Sulpicjusza w Paryżu spotkała się z niezadowoleniem bliskich. Jednym z powodów był fakt, że Eugeniusz był ostatnim męskim przedstawicielem szlacheckiej rodziny. Komentując ten fakt, Założyciel wskazuje, że nie ma nic piękniejszego, jak zakończenie linii rodowej na kapłanie Jezusa Chrystusa.
Droga i dobra mamo, cud się dokonał: wasz Eugeniusz jest kapłanem Jezusa Chrystusa. Wszystko zostało powiedziane w tym jednym słowie, ono zawiera wszystko. Ach!, z największym uniżeniem, z czołem w prochu ogłaszam wam tak wielki cud, jaki dokonał się w tak wielkim grzeszniku jak ja - pisze do matki 21 grudnia 1811 roku.
Swoją radość wyraża jednocześnie w liście do ks. Duclaux:
Jestem kapłanem Jezusa Chrystusa; już po raz pierwszy z biskupem złożyłem budzącą strach ofiarę. Tak, to ja, to oczywiście ja, nędzny grzesznik, którego niegodziwości znacie, złożyłem w ofierze Baranka bez skazy, lub raczej On samego siebie złożył dzięki mej posłudze. Och!, mój drogi ojcze, sądzę, że marzę, kiedy myślę o tym, kim jestem. Radość, strach, zaufanie, ból, miłość mieszają się w moim sercu. (...) Jestem kapłanem! Trzeba nim być, aby zrozumieć, co to znaczy.
(pg)
Jubileuszowe dyplomy diecezji dla oblackich parafian
Z okazji jubileuszu 50. lecia diecezji opolskiej bp Andrzej Czaja przyznał dyplomy uznania dwojgu parafian z oblackiej wspólnoty pw. św. Eugeniusza de Mazenoda w Kędzierzynie-Koźlu. Uroczystego wręczenia wyróżnień dokonał w katedrze opolskiej biskup pomocniczy Paweł Stobrawa.
Wśród wyróżnionych znalazła się Helena Skiba, parafianka z Pogorzelca.
Jest to osoba nad wyraz otwarta, szczera, współczująca i niezwykle wrażliwa na potrzeby innych - wyjaśnia o. Krzysztof Jurewicz OMI, proboszcz parafii - Pani Helena od bardzo dawna (kilkudziesięciu lat) wspiera naszych najuboższych i potrzebujących parafian poprzez pomoc w organizacji parafialnych kolacji wigilijnych, śniadań wielkanocnych oraz przekazywanie swoich wyrobów na przestrzeni wielu lat swojej pracy zawodowej. Od niepamiętnych czasów pomaga trudnej młodzieży w zdobywaniu zawodu kucharza, pokonywaniu trudności związanych z nauką szkolną, jak również w rozwiązywaniu problemów rodzinnych, zazwyczaj bardzo skomplikowanych. Niejednokrotnie wspiera młodocianych poprzez dożywianie, jak również organizując zbiórki wśród swoich przyjaciół i znajomych w celu pomocy młodym potrzebującym.
Wyróżniony został również Andrzej Prochera. Od początku związany z powstającą na Pogorzelcu oblacką parafią. Wspierał powstanie wspólnoty i fizycznie pomagał przy wznoszeniu świątyni oraz budynków klasztornych.
Jego działania zawsze były i są prowadzone jakby w zaciszu, bez rozgłosu, a efekty znaczne. Skromność to jego dewiza - opisuje laureata nagrody jeden z kędzierzyńskich parafian - Głęboka wiara chrześcijańska zawsze była dla niego drogowskazem w życiu, a jej zasady starannie przekazał swoim dzieciom.
Od 1973 roku organizował różne pielgrzymki dla młodzieży, w tym pierwszą pieszą - jeszcze z Kędzierzyna (przed zmianą nazwy miasta) - na trasie Warszawa - Jasna Góra. Zaangażowany w życie parafialne - członek rady parafialnej, rady ekonomicznej oraz redakcji gazety "Dobrze że jesteś". Żywo włączył się w inicjatywę wzniesienia Krzyża Milenijnego przy wjeździe do miasta, który przypomina o oblackiej tożsamości rozpoczynającego się w tym miejscu terenu parafii pw. św. Eugeniusza de Mazenoda.
(pg)
Madagaskar: Śp. bp Donald Pelletier - wielki przyjaciel oblatów
W sobotę 4 czerwca zmarł w czasie urlopu w Stanach Zjednoczonych, potrącony przez ciężarówkę, emerytowany biskup diecezji Morondava na Madagaskarze - Donald Pelletier (1931-2022), saletyn. Miał 91 lat.
Był Amerykaninem. Na Madagaskar przypłynął w 1958 roku i całe swoje misjonarskie życie pracował w diecezji Morondava, nad kanałem Mozambickim, w środkowo-zachodniej części wyspy. Bardzo dobrze nauczył się języka malgaskiego plemienia Sakalava. Biskupem został mianowany w starszym wieku, w 1999 roku. Miał wtedy 68 lat. Posługę biskupa pełnił przez 11 lat.
Jako biskup-emeryt dobrze współpracował z nowym ordynariuszem diecezji, Marie Fabien Raharilamboniaina, karmelitą. W razie jego nieobecności, zastępował go często w pracy duszpasterskiej.
Był też odpowiedzialny za duchową formację kleryków z grup neokatechumenalnych Redemptoris Missio w stolicy kraju, Antananarivo. W wolnym czasie spisywał historię diecezji Morondava.
Piszę o śmierci Biskupa Donalda, bo w latach 2012-2015 pracowałem w mieście Morondava i tam go spotkałem wiele razy. Był on wielkim przyjacielem oblatów. Często przewodniczył lub uczestniczył w różnych wydarzeniach w naszej oblackiej parafii świętego Jana Pawła II w Morondava i na Misji świętej Tereski od Dzieciątka Jezus w Befasy - wspomina o. Mariusz Kasperski OMI z Madagaskaru - Moje pierwsze spotkanie z nim było bardzo miłe. Powiedział mi, że gdy był w seminarium u ojców saletynów w Stanach Zjednoczonych, to żyli tam w tamtym czasie misjami oblatów wśród Eskimosów i u Indian. Bardzo cenił to nasze zaangażowanie misyjne.
Gdy w 2014 roku na Madagaskarze gościł superior generalny misjonarzy oblatów, o. Louis Lougen OMI, to w czasie Mszy świętej przed poświęceniem nowego domu dla oblackiej wspólnoty w Morondava, mówił o pracy oblatów w swoim kazaniu do księży, braci, sióstr zakonnych pracujących w diecezji.
Wielką radością dla biskupa Donalda Pelletiera była oblacka Misja w Befasy, sam ją zakładał i pracował tam jako młody misjonarz. Dziękował oblatom za cuda duchowe i budowlane, które tam się dokonały.
W 2017 roku, na zaproszenie biskupa diecezji Toamasina, wyświęcił pięciu misjonarzy oblatów w parafii Matki Bożej z Lourdes w Toamasina.
Bardzo lubiłem biskupa Donalda Pelletiera za jego gorliwość misjonarską i za prostotę. Byłem mu wdzięczny za docenienie pracy oblatów w trudnych terenach Kanady. Odprawiłem w jego intencji Mszę świętą, tak jak to czynimy za każdego zmarłego oblata - dodaje ojciec Kasperski - Drogi biskupie Donaldzie Pelletierze, my oblaci z Madagaskaru bardzo Ci dziękujemy. Odpoczywaj w pokoju!
(pg/M. Kasperski OMI)