Kokotek: II Ogólnopolski Zjazd Zakonnych Duszpasterzy Młodzieży i Powołań

W poniedziałek w Kokotku rozpoczął się II Ogólnopolski Zjazd Zakonnych Duszpasterzy Młodzieży i Powołań. Do Oblackiego Centrum Młodzieży NINIWA  zjechało ponad 80. duszpasterzy, zakonników oraz sióstr zakonnych z różnych zgromadzeń z całej Polski.

Spotkanie rozpoczęło się Mszą świętą, podczas której o. Paweł Zając OMI, prowincjał oblatów, zachęcał, aby w duszpasterstwie młodzieży dać się ponieść inspiracjom i natchnieniu Ducha Świętego.

Pierwszą konferencję poprowadził ks. Jakub Bartczak. Podzielił się refleksją na temat fascynowania ludzi Jezusem podczas prostych rozmów.
Jednym z tematów poruszanych w Kokotku jest tworzenie przestrzeni ludzkiej, medialnej i formalno-prawnej w duszpasterstwie młodzieży. Uczestnicy wysłuchają szeregu konferencji m.in. Tomasza Samołyka. Świadectwem podzieli się również małżeństwo, rodzice czwórki dzieci. Spotkanie potrwa do środy.

(niniwa.pl)


16 listopada 2021

NIE WIEDZIAŁEM JUŻ, CZY JESTEM W NIEBIE CZY NA ZIEMI I MUSIAŁEM PŁAKAĆ Z RADOŚCI I WDZIĘCZNOŚCI

Jedną z większych pociech dla biskupa Eugeniusza było zakończenie misji ludowych w Marsylii, o czym świadczy poniższy fragment z jego dziennika.

Nie na darmo nie chciałem pozwolić, aby wezwano lekarza; lekarz byłby zobowiązany zmusić mnie do leżenia w łóżku, a ja odczuwałem potrzebę, aby wstać, by pełnić wolę Ojca niebieskiego. Dzisiaj powinna odbyć się komunia generalna mężczyzn w parafii Saint-Cannat, owoc misji, jakie od pięciu tygodni głosi ojciec Loewenbruck. Niektórzy z nich a także kobiety czekały na mnie, aby otrzymać sakrament bierzmowania, którego przyjęcie zaniedbały. Musiałbym być w agonii, aby mnie zabrakło. Czy jest jakiś bardziej pocieszający obowiązek! Kto zastąpiłby mnie w tej posłudze? Jak skądinąd zgodzić się, aby mnie pozbawić rzeczywiście niewysłowionego szczęścia, jakiego doznaje biskup, że w podobnej okoliczności jest prawdziwym pasterzem swojej trzody?

Nie sądząc, że podejmuję heroiczny akt, owinąłem się w moje uroczyste futro i wstałem z łóżka, aby udać się do kościoła, gdzie tylu odnowionych chrześcijan zebrało się u stóp świętego ołtarza w oczekiwaniu na uwieńczenie łask, które zostały dla nich przeznaczone po ich pojednaniu z Bogiem. Jakże wzruszający widok! Liczyłem na wielką liczbę uczestników, ale kiedy stanąłem w przedsionku głównego wejścia, zobaczyłem nawę wypełnioną przez skupionych mężczyzn, wszyscy uklęknęli, aby otrzymać moje błogosławieństwo, kiedy doszedłem do prezbiterium także uklęknąłem, aby adorować naszego Pana, podziękować Mu za żniwo mojej posługi, a kiedy wzniosło się tysiąc męskich głosów, aby opiewać miłosierdzie Pana, wywyższać moc Jego ramienia i zaświadczyć o szczęściu, jakie ich przepełniało, nie wiedziałem już, czy jestem w niebie czy na ziemi i musiałem płakać z radości i wdzięczności.

Dziennik, 18.01.1844, w: EO I, t. XXI.


Kijów: Nie tylko dla ubogich - ubodzy podziękowali też tym, którzy im pomagają

W Światowy Dzień Ubogich, obchodzony z inicjatywy Ojca Świętego Franciszka na całym świecie, również ubodzy Kijowa obchodzili swoje święto. W uroczystościach wziął udział abp Visvaldas Kulbokas – nowy nuncjusz apostolski na Ukrainie oraz o. Paweł Wyszkowski OMI – superior Delegatury Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej na Ukrainie i w Rosji. Spotkanie rozpoczęło się od Eucharystii, w której uczestniczyło około 100 biednych i bezdomnych Kijowa.

Spotkanie było przygotowane przez Caritas-Spes Ukraina, Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej oraz Misjonarki Miłości Matki Teresy z Kalkuty.

Wielkim zaskoczeniem było przedstawienie kostiumowe o królu i ubogim, przygotowane przez ubogich jako podziękowanie za nieustanną troskę i opiekę, której doznają ze strony Kościoła.

Caritas Spes Ukraina od ponad 25 lat służy ubogim. W 23 ośrodkach działają ośrodki socjalne i stołówki dla ubogich, które rocznie udzielają pomocy ponad 100 tys. osób. W tym roku, przed Dniem Ubogich, w Kijowie, Mukaczewie i Łucku odbyły się specjalne akcje charytatywne. W pomoc ubogim mocno zaangażowani są Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej, prowadząc m.in. projekt Kuchni dla bezdomnych.

(pg/zdj. Caritas-Spes Ukraina)


Lubliniec: "Ludzie świeccy nazywali go ojcem miłość". Pożegnanie śp. o. Stanisława Czyża OMI

W Lublińcu pożegnano śp. o. Stanisława Czyża OMI. Zakonnik zakończył pielgrzymkę życia w oblackiej infirmerii 11 listopada br. W Eucharystii pod przewodnictwem o. Sławomira Dworka OMI – wikariusza prowincjalnego, uczestniczyła ostatnia wspólnota zakonna zmarłego oraz współbracia z Opola, Kędzierzyna-Koźla, Bodzanowa, Kokotka i Poznania. Przyjaciele Misji Oblackich wystawili honorowy poczet sztandarowy.

Okolicznościowe kazanie wygłosił ostatni przełożony zakonny zmarłego oblata – o. Lucjan Osiecki OMI z Lublińca.

Żegnamy śp. o. Stanisława Czyża. Dla prawie wszystkich nas tutaj obecnych był formatorem, był wychowawcą w niższym seminarium w Markowicach. Był naszym profesorem wykładającym Nowy Testament, Pismo Święte w Obrze. Bardzo żywo go pamiętamy – może nie pamiętamy wszystkich wykładów z Pisma Świętego – ale pamiętamy go, jakim był. Oblat, który można powiedzieć – zawierzył Matce Bożej. Może będzie okazja, by przypomnieć sobie jego rozważania różańcowe, które napisał, które wydał, bo był na prawdę oddany Matce Bożej.

Wspominając zmarłego, lubliniecki przełożony podkreślał, że pomimo faktu, że ojciec Stanisław nie wygłosił wielu rekolekcji czy misji, to był bardzo cenionym spowiednikiem.

Ludzie, którzy przychodzili do niego do spowiedzi, a których również spowiadał w czasie rekolekcji, nazywali go: „ojcem miłość”. Ludzie świeccy nazywali go „ojcem miłość”. (…) Jego posługa kapłańska i profesora i formatora i spowiednika i kapłana była właśnie taką posługą obumierania. Zanurzona w Chrystusie ukrzyżowanym. To właśnie chyba stąd wynikała ta jego tajemnica dobrego spowiednika, człowieka wiary – podkreślał ojciec Osiecki.

On zdawał sobie sprawę z tego, że umiera – wiem to z rozmowy z nim – że to na prawdę jest ostatni okres jego życia. I choć zaskoczyła nas ta jego śmierć, bo wydawało się, że jego stan, choć poważny, jest stabilny – to jednak on miał tą świadomość, że składa oblację, ofiarowany Maryi Niepokalanej.

Posłuchaj całego kazania:

Po zakończonej liturgii eucharystycznej oraz obrzędzie ostatniego pożegnania, trumna została przeniesiona do karawanu i przewieziona do Obry, gdzie jutro odbędą się uroczystości pogrzebowe śp. o. Stanisława Czyża OMI.

(pg)


Gorzów Wlkp.: Jesienią też chce się żyć - niezwykły Dom u Oblatów, niezwykłe historie

Powiedzieć, że to placówka dla osób starszych, to jakby nic nie powiedzieć. Dom u Oblatów to coś o wiele więcej.

Potrzebę takiego domu przy klasztorze przyniosło życie.

Nasza wspólnota parafialna, widać to już mocno, starzeje się. Pokolenie osób starszych, które do niedawna było filarem parafii, dziś potrzebuje troski ze strony duszpasterzy. Chcemy w ten sposób wyrazić wdzięczność za ich wieloletnie świadectwo życia wiarą i być blisko nich. W jesieni życia mogą tutaj ze wspólnoty czerpać siłę – wyjaśnia superior o. Piotr Osowski OMI, przełożony gorzowskich oblatów.

Nasi domownicy mogą tu porozmawiać w gronie przyjaciół, rozwiązywać codzienne problemy i aktywnie spędzać czas. Często przychodzą do nas osoby samotne lub po stracie bliskich i już po kilku tygodniach widać w ich oczach radość i poczucie bezpieczeństwa – dodaje kierownik domu Marzena Kruszakin.

Gimnastyka, arteterapia i Msza

Dom powstał w 2014 r. z inicjatywy o. Piotra Darasza, ówczesnego proboszcza oblackiej parafii pw. św. Józefa w Gorzowie Wielkopolskim. Z placówki, działającej dzięki dotacji miasta, może korzystać 15 osób.

Ale dziś zapotrzebowanie jest dużo większe i często dzwonią do nas dzieci, szukając wsparcia dla swych rodziców, którzy większą część dnia spędzają sami w domu – mówi M. Kruszakin. – Nasi podopieczni to w dużej mierze parafianie, ale są też osoby dojeżdżające z innych dzielnic Gorzowa Wlkp. Zazwyczaj mieszkają samotnie, a kontakt z rówieśnikami i wspólnie spędzany czas pełni w ich życiu bardzo ważną rolę – dodaje.

Zabawa karnawałowa (zdj. archiwum OMI)

Placówka przy ul. Brackiej jest czynna codziennie od poniedziałku do piątku. Większość seniorów dzień rozpoczyna Mszą św. o godz. 8.

W rozkładzie dnia są oczywiście posiłki: śniadanie, kawa i obiad. Dla chętnych jest gimnastyka. Poza tym codziennie staramy się wychodzić na spacery – wyjaśnia kierownik. – W ramach terapii zajęciowej bardzo lubiane są muzykoterapia, biblioterapia, arteterapia. Często dzięki tym zajęciom seniorzy dopiero teraz odkrywają swoje talenty – dodaje.

Zobacz: [Gorzów Wielkopolski: "Dom u oblatów" z posiłkami u seniorów]

Podopieczni lubią spędzać czas na grach zespołowych, ale też na pracy indywidualnej.

Celem terapii są aktywizacja społeczna oraz aktywna rekreacja – tłumaczy kierownik placówki. – Istotne są też spotkania z zaprzyjaźnionymi placówkami. Choć pandemia trochę to ograniczyła, udało nam się jednak przygotować dla podopiecznych z Przedszkola Integracyjnego nr 27 nagrania bajek na Dzień Dziecka. Oczywiście czytali je nasi seniorzy. Niespodzianki otrzymujemy również od przedszkolaków –  dodaje.

Dużo się przeszło

Każdy uczestnik to inna, wyjątkowa historia. Od siedmiu lat przychodzi tu Janina Jakubowska. To dla niej odskocznia od codziennego życia.

Tutaj mogę się spotkać z drugim człowiekiem. To dla mnie najważniejsze! – podkreśla gorzowianka. – Moją szczególną pasją są prace manualne, np. decoupage. Szydełko i druty to już nie dla mnie, bo źle widzę – dodaje.

Jej rodzinne korzenie sięgają Darachowa k. Tarnopola. Gdy wyjeżdżała stamtąd po wojnie, miała 7 lat.

To trudne wspomnienia. Na własne oczy widziałam rzeź wołyńską. To do dzisiaj siedzi w człowieku. Wiele trupów widziałam. Przyszli w nocy, wszystko splądrowali, a do haka na ścianie przywiązali sznur i chcieli nas powiesić. Ale na szczęście ktoś zapukał i zostawili nas. Mogliśmy zginąć – podkreśla pani Janina. – Kiedyś przeglądałam mapy w internecie i zobaczyłam swój dom. Stoi i jest odnowiony. Chciałabym tam pojechać i zobaczyć, ale nocować nie dałabym rady – dodaje.

Dla emerytowanej pielęgniarki Polskiego Czerwonego Krzyża zawsze były ważne rodzina, kraj i wiara. Tak pozostało do dziś.

Wychowałam się w rodzinie wierzącej i patriotycznej. Mój ojciec całą wojnę służył w armii Andersa. Gdy wrócił w 1947 roku, był szkalowany. Wiadomo, jakie to czasy były. Dużo się przeszło – opowiada pani Janina. – Dziś cieszę się trójką dzieci. Dużo mi pomagają. Mam też sześcioro wnucząt i czworo prawnuków – dodaje.

Wspólnie spędzany czas (zdj. archiwum OMI)

Babciu, opowiadaj!

Także Zofia Mamys lubi przychodzić do oblackiego domu.

Rozmawiamy, opowiadamy, śpiewamy i modlimy się razem. Chce się żyć! – podkreśla z uśmiechem pani Zofia. – Gdyby nie ten dom, to dzisiaj nie rozmawiałabym, stojąc o własnych siłach. Któregoś dnia ścierpła mi noga. Chciałam wrócić do siebie, ale na szczęście opiekunowie zatrzymali mnie i wezwali pogotowie. Gdy lekarz zabrał mnie do karetki, usłyszałam, że to rozległy wylew krwi do mózgu. Dzięki temu, że byłam tutaj, i szybkiej reakcji, jakoś stoję na nogach. W szpitalu leżałam dwa i pół miesiąca. Zawszę modlę się: „Panie Boże, dałeś mi krzyż, to proszę, pomóż mi go dźwigać!”. I Pan Jezus pomógł, bo wstałam – dodaje.

Pani Zofia chodzi do kościoła do dziś. Teraz ma blisko, ale kiedyś z rodzinnego Konstantynowa k. Mińska musiała iść na niedzielną Mszę piechotą około 5 km. Dobrze to pamięta, podobnie jak i to, że mieli być wywiezieni na Sybir, ponieważ jej ojciec miał dużo ziemi.

Pamiętam te przygotowane worki suszonego chleba, bo co innego można było tam zabrać? Ale Niemcy napadli na Rosję i Sowieci nas nie wywieźli. Oj, tych historii jest wiele. Żałuję, że nie zaczęłam pisać książki, bo wiele jest do opisania. Opowiadam to mojej prawnuczce. Staram się przekazać to, co zawsze było dla mnie ważne, na przykład, że nigdy nie wyrzucałam chleba do śmietnika, bo jak kiedyś chleb upadł, trzeba było go podnieść i pocałować.

Tęskniłam za tym miejscem

Już cztery lata do Domu u Oblatów przychodzi Janina Sowa. Ona też pochodzi ze Wschodu. Przyszła na świat w Husiatynie nad Zbruczem w województwie tarnopolskim.

Tam rozpoczęłam edukację. Z pierwszej klasy mam świadectwo niemieckie, a z drugiej – rosyjskie. Potem przyjechaliśmy tutaj i do trzeciej klasy chodziłam w szkole w Kołczynie. Aż wreszcie sama zostałam nauczycielką. Podobnie jak moje dzieci, a nawet wnuczka – mówi z uśmiechem i dodaje, że uczyła m.in. matematyki i biologii. – Oprócz tego prowadziłam tzw. działalność spółdzielczą, czyli sklepiki szkolne. Byłam nawet zwierzchnikiem spółdzielni uczniowskich. Łącznie opiekowałam się 23 z nich w Gorzowie Wlkp. i okolicy. To była taka nauka przedsiębiorczości. Starałam się zawsze wychowywać dzieci w duchu uczciwości, koleżeństwa, miłości do ojczyzny – dodaje.

(zdj. Krzysztof Król/Foto Gość)

Jej zdaniem Dom u Oblatów jest bardzo potrzebny.

Niedawno trochę się połamałam i nie mogłam przychodzić. Bardzo wtedy tęskniłam za tym miejscem – podkreśla. – Tutaj jesteśmy razem, a także możemy zbliżać się do Boga. Śpiewamy razem godzinki, odmawiamy różaniec, a po drodze tutaj idę na Mszę św. Jestem wdzięczna Bogu za to, co mam, i jestem szczęśliwa. Mam wspaniałe dzieci, które się o mnie troszczą. Nie narzekam na starość – mówi.

Korepetycje z życia

Mówi się, że wszystko Panu Bogu wyszło, tylko starość się nie udała. Co na to podopieczni oblackiego domu?

Nie zgadzam się z tym! – mówi Krystyna Grześ, związana z placówką od jej początku. – Oczywiście teraz człowiek traci siły i wie, że zbliża się ku końcowi, ale jesień życia, choć trudna, ma też piękne kolory – podkreśla.

Dom u Oblatów bardzo ją cieszy.

Gdy mój mąż w wieku 86 lat stracił wzrok, siedział tylko w domu i słuchał radia, ale gdy otworzyli Dom u Oblatów, mogliśmy spędzać pół dnia z innymi ludźmi. A dzieje się tu niemało, bo oprócz przeróżnych zajęć wychodzimy też do muzeum, teatru czy kawiarni. Najważniejsze jest przebywanie razem – dodaje.

Reklama

Oczywiście dobre miejsca działają w obie strony. Wiele dobrego czerpią też pracujący tutaj opiekunowie. Dostają tu korepetycje z życia.

Człowiek nabiera dystansu do współczesnego świata, gdy słyszy, jak pani Zosia mówi: „Nigdy nie miałam tak dobrze jak teraz – ciepło w mieszkaniu, bieżąca woda i jedzenie” – zauważa Marzena Kruszakin.

Wspólnie realizowane pasje (zdj. archiwum OMI)

Ona też nie uważa, że starość się Panu Bogu nie udała.

Gdy dzisiaj świat goni za urodą, sprawnością fizyczną, posiadaniem kontroli i sprawczości, osoby starsze nie spełniają tych oczekiwań, są przez to nieatrakcyjne i wzbudzają w nas lęk przed podeszłym wiekiem. Tak naprawdę boimy się tego, czego nie znamy. Przebywanie z seniorami uświadamia nam, że jesień życia to zbieranie owoców tego, co się wcześniej zasiało, a wszelkie trudności wyzwalają w nas nieznaną do tej pory siłę, by sobie z nimi poradzić. Urzeka nas w nich nieustępliwość w pokonywaniu ograniczeń, których my nie mamy, mądrość życiowa, pokora, cierpliwość i zgoda na to, że nie zawsze wszystko będzie od nas zależało. Jesień życia nie jest przygnębiająca. Jest za to pełna wyzwań i możliwości realizacji swoich pasji i marzeń – dodaje.

 

(Krzysztof Król/Gość Zielonogórsko-Gorzowski, 45/2021)

 


Grotniki: Abp Grzegorz Ryś dokonał konsekracji kościoła parafialnego

W Grotnikach koło Zgierza – w 70. rocznicę powołania do istnienia parafii pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny – metropolita łódzki, abp Grzegorz Ryś, dokonał konsekracji ołtarza oraz kościoła, w którym posługują Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej. W uroczystościach udział wzięli: prowincjał Polskiej Prowincji misjonarzy oblatów, współbracia z kilku domów zakonnych, byli proboszczowie grotnickiej parafii, dziekan oraz wicedziekan miejscowego dekanatu, a także licznie zgromadzeni wierni. Liturgia poświęcenia kościoła rozpoczęła się w całkowitej ciemności. Po procesji wejścia, o. Bernard Briks OMI – proboszcz parafii, przedstawił historię wspólnoty, a przedstawiciele rady parafialnej wręczyli ordynariuszowi miejsca klucze do świątyni oraz kronikę. Następnie arcybiskup pobłogosławił wodą święconą mury kościoła, zebranych wiernych oraz ołtarz, który miał być konsekrowany.

W słowie skierowanym do wiernych, metropolita łódzki podkreślił wyjątkowość liturgii, w której uczestniczyli. Zaznaczył, że najważniejszym miejscem w świątyni jest ołtarz ze względu na niepowtarzalną ofiarę Chrystusa, która na nim się uobecnia:

O jedynej i niepowtarzalnej ofierze – absolutnie wyjątkowej – mówi dziś List do Hebrajczyków. O jedynej ofierze w dziejach człowieka, ofierze, którą z siebie złożył Bóg w Jezusie Chrystusie. Ten ołtarz jest do uobecniania tamtej ofiary. Nie ponawiamy ofiary Jezusa. On złożył ją raz na zawsze. Ile razy przychodzimy do tego ołtarza, to ta jedyna ofiara Jezusa Chrystusa się dokonuje. Dlaczego ona jest tak wyjątkowa? Dlatego, bo ona i tylko ona gładzi nasze grzechy! Czegokolwiek byście Bogu nie przynieśli na ofiarę, to nie może ona zgładzić naszych grzechów. Tylko ofiara Jezusa Chrystusa gładzi ludzki grzech.

Ten ołtarz będzie do was cały czas krzyczał. Z tego ołtarza będzie cały czas krzyczał Jezus do każdego z was – oddaj mi swoje grzechy! Oddaj mi swoje grzechy! Oddasz mu? Dobrze wiecie, że w życiu wiele razy jest tak, że jesteśmy gotowi Bogu bardzo wiele oddać, ale niektórych naszych grzechów nie! Do niektórych naszych grzechów jesteśmy tak przyzwyczajeni, tak przywiązani, że gotowi jesteśmy Bogu oddać znacznie więcej, tylko żeby tego jednego obszaru, tej jednej dziedziny w naszym życiu nie dotykał. Tego ci nie oddam! Miejcie pewność, że ile razy przeżywacie to w sobie, to wiedzcie, że nic innego Jezusa nie interesuje! Jezusa nie interesują żadne inne ofiary, a to co Go interesuje, to jest – oddaj mi swój grzech! Dlaczego? Bo ja za to oddałem życie, bo tak cię kocham!

Z ołtarza spożywamy Jezusa Chrystusa w Jego Ciele i Krwi, by przeżyć z Nim zjednoczenie i żeby to zjednoczenie nas przemieniało w Niego, czyniło nas do Niego podobnymi! Życzę wam, byście przychodząc do tego kościoła i patrząc na ten ołtarz – dzisiaj konsekrowany – słyszeli to słowo – żebyście słyszeli ofiarę Jezusa Chrystusa, który do was mówi – oddaj mi swoje grzechy, a w to miejsce przyjmij mnie samego w komunii – przyjmij moją naturę, moją miłość, żeby mogło się w tobie dokonać uświęcenie!

Posłuchaj całego kazania abp. Grzegorza Rysia:

Po kazaniu nastąpiło wyznanie wiary. W litanii do wszystkich świętych, zgromadzeni wokół biskupa Kościoła łódzkiego, prosili o pobłogosławienie miejsca, w którym uobecniana będzie jedyna ofiara Zbawiciela ludzi. Po modlitwie litanijnej następca apostołów odmówił modlitwę konsekracji ołtarza, a następnie namaścił go świętym olejem. Po tej czynności prowincjał wraz z miejscowym proboszczem udali się do Zacheuszków, aby namaścić miejsca, w których je umieszczono.

Następnie biskup zasypał mirrą wielką kadzielnicę na ołtarzu, której dym – zgodnie ze słowami z Apokalipsy św. Jana – symbolizuje modlitwy świętych, które z tego ołtarza wznosić się będą przed tron Boży. Dokonano również okadzenia ołtarza oraz kościoła i wiernych.

Ojciec Bernard Briks OMI – proboszcz parafii wraz z o. Tomaszem Ewertowskim OMI – byłym duszpasterzem, przygotowali ołtarz do sprawowania Najświętszej Ofiary. Ostatnim elementem obrzędu konsekracji ołtarza i świątyni było zapalenie świec ołtarzowych, które symbolizują obecność Tego, który jest światłością świata. Po zapaleniu świateł w świątyni rozpoczęła się liturgia eucharystyczna. W procesji z darami złożono w ofierze nowy kielich – dar byłego proboszcza grotnickiej parafii.

Na zakończenie liturgii słowa podziękowania do biskupa oraz Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej – duszpasterzy wspólnoty – skierowali przedstawiciele parafii. Wyrazy wdzięczności złożył prowincjał Polskiej Prowincji – o. Paweł Zając OMI oraz proboszcz parafii – o. Bernard Briks OMI. Podczas procesji wyjścia abp Grzegorz Ryś symbolicznie odsłonił pamiątkową tablicę, a po zakończonej liturgii zgromadzeni w kościele mogli skorzystać z ciepłego posiłku, przygotowanego w salce katechetycznej.

Parafia pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Grotnikach została erygowana przez bp. Michała Klepacza 23 września 1951 r. Świątynię wybudowano w latach 1933–1938 przez rodzinę Jungowskich, a poświęcono 10 lipca 1933 r. przez bp. Wincentego Tymienieckiego. W latach 1933–1939 był kościołem filialnym parafii św. Katarzyny w Zgierzu. W latach 1946–1951 został odnowiony przez misjonarzy oblatów, którzy pełnili przy nim posługę duszpasterską. Od 1951 r. jest samodzielną placówką. W 1985 r. nastąpiła zmiana wystroju prezbiterium. W 2003 r. rozpoczęła się rozbudowa kościoła parafialnego według projektu arch. Wojciecha Wycichowskiego i arch. Witolda Pietrasa. W Boże Narodzenie 2005 r. (po siedmiu i pół miesiącach prac budowlanych) prowincjał o. Paweł Latusek OMI odprawił pierwszą Pasterkę w rozbudowanej świątyni. W 2004 r. dobudowano do kościoła dzwonnicę. Pod częścią rozbudowaną znajdują się pomieszczenia do pracy duszpasterskiej.

Zobacz: [Grotniki z perspektywy drona – wideo]

(pg)


15 listopada 2021

W TEGO RODZAJU ZGROMADZENIACH CZŁOWIEK ROZUMIE, JAKI JEST UDZIAŁ DUCHA ŚWIĘTEGO W RELACJI MIĘDZY OJCEM A DUCHOWYMI DZIEĆMI, KTÓRE ŁASKA PRZED CHWILĄ ODRODZIŁA

Głównym zadaniem oblatów w pierwszych latach istnienia Zgromadzenia było głoszenie misji ludowych. Nie dziwi nas zatem fakt, jak wielką rolę do misji w swojej diecezji przywiązywał biskup de Mazenod. To samo przekonanie przejawiał także biskup Bourget.

Eugeniusz opisał swój zwyczaj uczestniczenia w ceremonii zakończenia każdej misji ludowej, która w jego diecezji kończyła się uroczystym błogosławieństwem, wyrażając zadowolenie z duchowej odnowy, która właśnie miała miejsce. Eugeniusz napisał następujące słowa:

Ja z wielkim zainteresowaniem przeczytałem list pasterski, który Ksiądz Biskup kieruje przy okazji misji do parafii, które są uprzywilejowane tą wielką łaską. Wiem, że pod tym względem Ksiądz Biskup nie jest bez pociechy, i za to dziękuję Bogu. Jest to słuszna nagroda należąca się Księdzu Biskupowi za gorliwość o zbawienie swoich owieczek. Ja rów­nież doznaję pociechy tego rodzaju, bo będę przewodniczył w zakoń­czeniu wszystkich misji, które corocznie odbywają się w parafiach mo­jej diecezji. W tego rodzaju zgromadzeniach człowiek rozumie, jaki jest udział Ducha Świętego w relacji między ojcem a dziećmi duchowymi, które łaska przed chwilą odrodziła. Nie rozumiem, dlaczego o to szczęście dla siebie nie starają się wszyscy biskupi.

List do biskupa Montrealu Bourgeta, 15.02.1844, w: EO I, t. 1, nr 31.


Obra: Zakończył się 35. Zjazd Niniwy [GALERIA]

Mszą świętą wraz z obrzańską wspólnotą zakończyło się jesienne spotkanie młodzieży oblackiego duszpasterstwa „Niniwa”. Dzień wcześniej uczestnicy udali się do Wolsztyna, aby przeżyć grę terenową w zabytkowej parowozowni. W wolsztyńskiej farze spotkali się na Eucharystii, której przewodniczył o. Błażej Mielcarek OMI – wikariusz oblackiej parafii w Siedlcach. Po powrocie do oblackiego scholastykatu młodzież miała okazję wysłuchać świadectwa Moniki Hoffman-Piszory, blogerki oraz mamy czwórki dzieci, w tym dwojga z Zespołem Downa. Prelegentka jest autorką projektu dzieciaki-cudaki.pl. Sobotni wieczór był okazją do wyborowej zabawy w obrzańskiej szkole.

Zobacz: [Obra: Trwa 35. Zjazd Niniwy – zdjęcia]

(pg/zdj. niniwa.pl)


Dlaczego oblaci na rekolekcjach nie zachowują świętego milczenia?

Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej kojarzymy przede wszystkim z posługi misyjnej i rekolekcyjnej. To dobre skojarzenie, bo głoszenie słowa Bożego to pierwsza posługa wypływająca z oblackiego charyzmatu. Jednak jej owocność zależy od przeżywania własnych rekolekcji zakonnych. Dlatego oblaci raz w roku udają się na zamknięty czas skupienia, który trwa pięć dni. Ma on swoją specyfikę – odmienną od innych zgromadzeń – ale też ogromne znaczenie dla codziennej posługi synów św. Eugeniusza.

Wczoraj zakończyły się roczne rekolekcje w jednym z naszych domów zakonnych. Zapytaliśmy kilku rekolektantów, czym są rekolekcje, jaka jest oblacka specyfika rocznych rekolekcji.

Przygotowanie do misji

Eugeniusz widział w rekolekcjach źródło oblackiej skuteczności. W liście do o. Semeria pisał:

Przez dobre rekolekcje zaprawiliście się do głoszenia świętych misji, które bezpośrednio po nich następują. Nie wątpię, że Dobry Bóg będzie błogosławił waszym wysiłkom, gdy nabieraliście mocy w tym świętym ogniu, który oświeca i oczyszcza.

Rekolekcje zakonne nie są jednak tylko wymysłem misjonarzy oblatów. Każda z rodzin zakonnych spędza czas odnowy, ale jak się przekonamy za chwilę, oblacki sposób przeżywania tego czasu, odbiega od praktyk innych zakonów.

Słowo rekolekcje pochodzi od łacińskiego: colligo, colligere, collegi, collectum, a jeszcze z przedrostkiem „re-„, czyli recolligo – ponownie zbieram – wyjaśnia o. Leon Nieścior OMI, Ojciec Duchowny Polskiej Prowincji – Co my zbieramy w rekolekcjach? Przede wszystkim myśli, siły, zbieramy nasze najlepsze pragnienia. Jeżeli władze duchowe człowieka składają się z rozumu, woli i uczuć, jakiejś energii – to można powiedzieć, że odzyskujemy te trzy rzeczy, jakoś integrujemy. Najpierw zbieramy myśli, bo nasz umysł ulega rozproszeniu i pogrążeni w różnych zajęciach, wirze codzienności, gdzieś się trochę rozbiegamy i gdzieś nasze myśli trochę zbaczają z tego głównego celu. Trzeba znowu zorientować nasze myślenie, umysł w tę stronę Bożą i znowu się wewnętrznie zintegrować, skupić. Po drugie, jeśli mamy w sobie wolę jako władzę duchową, to tak samo – nasza wola słabnie i nasze pragnienia się rozbiegają. Nie zawsze tak do końca pragniemy tego, do czego zostaliśmy przeznaczeni. Na nowo odzyskujemy te dobre, podjęte kiedyś zamiary, postanowienia – odnawiamy się w tym. Po trzecie, mamy emocje, mamy w sobie jakieś energie. Rekolekcje mają w jakiś sposób pomóc nam je ogarnąć – te uczucia. Może ktoś walczy ze zdenerwowaniem, ma w sobie jakiś gniew, irytację, bunt, gorycz, może ktoś ulegać smutkowi, ktoś lękowi. Różne uczucia nas targają i teraz chodzi o to, by także i w tej sferze, dzięki większemu, dłuższemu przebywaniu z Panem Jezusem na rekolekcjach, to wszystko doznało jakiegoś uładzenia, jakiejś integracji, by znowu nasze uczucia biegły ku Temu, który jest naszym Zbawcą, naszym Mistrzem, naszym Panem.

o. Leon Nieścior OMI (zdj. P. Gomulak OMI)

Tegoroczny rekolekcjonista sięgał w naukach do bogactwa Pisma Świętego, nauczania Ojców Kościoła oraz pism Założyciela.

Brak ścisłego sacrum silentium

To, co najbardziej uderza w oblackich rekolekcjach, to brak ścisłego milczenia. Podczas rytmu dnia zachowane są spotkania wspólnotowe i możliwość rozmawiania ze sobą. Oczywiście pozostałe pory objęte są sacrum silentium.

Pamiętam jedne z rekolekcji. Przyjechał na nie jezuita. Po kilku dniach, oburzony, chciał wyjechać. Zauważył bowiem, że kilka razy dziennie oblaci ze sobą rozmawiają, spotykają się na kawie. Trzeba było mu wytłumaczyć, że to część naszej duchowości – bardzo odmiennej od innych zakonów – ale tego też chciał św. Eugeniusz – wyznaje jeden z uczestników rekolekcji w Kodniu.

Rzeczywiście, św. Eugeniusz podkreślał, że czas rekolekcji to także miejsce budowania wspólnoty. Nie tylko zamknięcie się, by sam na sam przebywać z Jezusem, ale również dostrzeganie Jego obecności i działania w rodzinie oblackiej. Eugeniusz myślał też praktycznie – misjonarze, którzy nie widzieli się przez cały rok, właśnie podczas rekolekcji mieli okazję ze sobą pobyć, porozmawiać, podzielić się swoim doświadczeniem, posłuchać innych.

Nasz sposób przeżywania tego czasu różni się wspólnotowym wymiarem rekolekcji – wyjaśnia o. Janusz Napierała OMI, misjonarz ludowy z Kędzierzyna-Koźla – Normalne rekolekcje to jesteś ty i Pan Bóg, dlatego jest sacrum silentium. U nas spotkanie z Bogiem odbywa się indywidualnie i we wspólnocie, poprzez wspólnotę. Jeśli mamy inne rekolekcje, wszędzie mamy wyciszenie, samotność – tylko ja i Pan Bóg. Oblat przeżywa spotkanie w dwóch płaszczyznach – ja i Pan Bóg oraz ja i wspólnota z Panem Bogiem, wspólnota, w której jest obecny Pan Bóg.

Części wspólne i indywidualne

Początkowo rekolekcje odbywały się w wyznaczonym terminie: 23 października – 1 listopada. Było to uwarunkowane historycznie, bowiem koniec rekolekcji przypominał dzień pierwszych ślubów wieczystych w Zgromadzeniu, a w historii oblatów te dni naznaczone były rodzeniem się naszej tożsamości zakonnej.

Zobacz: [Przewrót Eugeniusza, czyli jak oblaci zostali zakonnikami]

Ze względu na cel rekolekcji – pogłębienie tożsamości zakonnej – pierwszymi rekolekcjonistami byli tylko oblaci, przeważnie lokalni superiorowie, bowiem odbywały się one w lokalnych domach zakonnych. Stopniowo klasztory zaczęły się łączyć w ich organizacji, z czasem obowiązek ten został przeniesiony na prowincje. Niemniej jednak prowadzący miał obowiązek częstego sięgania do Konstytucji i Reguł, a ostatnia konferencja tradycyjnie była poświęcona Matce Bożej.

Rekolekcje rozpoczynają się w kaplicy modlitwą do Ducha Świętego. Codziennie są dwie lub trzy konferencje ascetyczne. Wspólnie celebruje się liturgię godzin (brewiarz), sprawowana jest Eucharystia oraz część różańca. Prywatnie każdy ma dokończyć różaniec oraz odprawić drogę krzyżową. Podobnie pozostałe obowiązki wynikające z reguły, jak na przykład osobiste nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, każdy dopełnia indywidualnie.

Dawniej podczas obiadów posługiwał przełożony, a potem w kolejności według starszeństwa. Najmłodsi czytali głośno postanowienia wizytacji, listy okólne generałów lub żywot albo listy św. Eugeniusza.

Wieczorne ćwiczenia zawsze odbywają się przed Najświętszym Sakramentem. Codziennie śpiewany jest psalm pokutny oraz modlitwa „Sub Tuum” („Pod Twoją obronę”) – wyjątkiem jest ostatni wieczór, gdy w miejsce śpiewów pokutnych, wykonuje się „Magnificat” oraz śpiew „Te Deum laudamus”. Końcowa Msza święta zawiera obrzęd odnowienia ślubów zakonnych oraz akt poświęcenia Sercu Jezusowemu, przyjęty przez kapitułę generalną w 1892 roku.

Jeśli chodzi o nasze rekolekcje oblackie, na początku zawsze robiłem je w Niemczech, gdzie oczywiście pracuje – mówi o. Tadeusz Wdowczyk OMI – Na prośbę prowincjała, bo mi powiedział, że dzięki temu poznasz współbraci i będziesz mógł nawiązać kontakt. Co dla mnie jest najważniejsze, to jest atmosfera rekolekcji, którą znam z Polski. Chodzi o rekolekcje, które odbywają się w kaplicy, w obecności Najświętszego Sakramentu. To też ma inną atmosferę, taką też modlitewną. Po drugie, co jest dla mnie ważne, żeby mieć kontakt ze współbraćmi z mojej prowincji, z której pochodzę. Wiadomo, że nie wszystkich mogę spotkać, ale jest to dla mnie argument, dlaczego zawsze przyjeżdżam do Polski na rekolekcje.

o. Tadeusz Wdowczyk OMI (zdj. P. Gomulak OMI)

Nasze Konstytucje i Reguły przypominają:

Aby być coraz bardziej dysponowanym do służenia Bogu w Jego Ludzie, co miesiąc i co roku zarezerwują sobie należyty czas na modlitwę osobistą i wspólnotową, na refleksję i odnowę. Doroczne rekolekcje trwające zazwyczaj jeden tydzień mogą być z pożytkiem poprzedzone lub przedłużone braterskimi spotkaniami i wymianą doświadczeń apostolskich (K 35).

(pg)


Lech Dyblik - "Zawdzięczam to Kościołowi i Panu Bogu" [ŚWIADECTWO]

Podczas inauguracji V Światowego Dnia Ubogich w Katowicach świadectwo wychodzenia z alkoholizmu, układania i budowania życia, a przede wszystkim działania Boga, złożył Lech Dyblik – aktor teatralny, filmowy i telewizyjny oraz pieśniarz. Po zakończonej Mszy świętej zgromadzeni w oblackim kościele na Koszutce mogli usłyszeć:

Nie przyjechałem do was z tego powodu, że jestem znanym aktorem czy, że zrobiłem w życiu karierę – owszem to jest prawda – ale nie jest specjalnie istotna w moim życiu. Czymś, co jest dla mnie najistotniejsze w moim życiu, jest mój krzyż, który niosę. Jestem alkoholikiem, nie piję, w tym roku minęło właśnie 30 lat i staram się porządkować swoje życie.

Lech Dyblik w Katowicach (zdj. P. Gomulak OMI)

Zobacz: [Katowice: Prowincjał polskich oblatów zainaugurował obchody V Światowego Dnia Ubogich]

Lech Dyblik – absolwent Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie, aktor Teatru Narodowego w Warszawie w latach 1981-1987. Znany z kreacji aktorskich w wielu polskich filmach i produkcjach, m.in.: „Kroll” (1991 r.), „Killer” (1997 r.), „Ogniem i mieczem” (1999 rok), „Zemsta” (2002), „Dom zły” (2009 r.), „Wołyń” (2016 r.). Od 2010 roku gra rolę złomiarza-filozofa Kazimierza Badury w serialu komediowym „Świat według Kiepskich”. Jest również pieśniarzem. Wydał dwie autorskie płyty – „Bandycka dusza” (2011) i „Dwa brzegi” (2012). Prywatnie mąż i ojciec trzech córek. Mieszka w Łodzi.

Trudne dzieciństwo i lepszy plan na życie

Dzieciństwo aktora było naznaczone chorobą alkoholową ojca. Sam przyznaje, że był świadkiem jego upadków oraz napiętej atmosfery panującej w domu rodzinnym.

Pochodzę z rodziny, w której mój tata był alkoholikiem i jako dziecko byłem świadkiem awantur, kłótni rodziców – wyznał Lech Dyblik – Jako nastolatek byłem zbuntowany i stwierdziłem, że ja w takim domu nie chcę żyć. Dotarło do mnie, że ja tego swojego domu – mówię to z bólem serca cały czas, ale tak było – że ja swojego domu, swoich rodziców nie lubię, nie chcę tam być. I jak mam mieć taką rodzinę, to mogę w ogóle jej nie mieć.

Jako 16. latek wyjeżdża do szkoły średniej z internatem. Do domu rodzinnego nigdy już na stałe nie powrócił. Sam przyznaje, że podczas wizyt planował, aby jego pobyt był jak najkrótszy.

Miałem taki plan na swoje dorosłe życie, że ja się nie będę zachowywał tak, jak mój ojciec, że nikt przeze mnie nie będzie płakał, że nie będę taki głupi. Miałem taki plan, że ja pokażę całemu światu, że jestem kimś wybitnym, że wszyscy jękną na mój widok, zachwyceni: Lechu, jaki ty jesteś wspaniały!

Spotkanie w katowickiej parafii misjonarzy oblatów (zdj. P. Gomulak OMI)

Założony plan powoli realizował. Wybrał najlepszą w Polsce szkołę teatralną, pierwszą pracę zdobył w Teatrze Narodowym w Warszawie. Założył rodzinę. Ale demony przeszłości zaczynały kąsać jego życie.

„Robię dokładnie to samo, co mój ojciec”

Pojawił się alkohol, który „podkręcał tempo życia”.

Nie zauważyłem tego, że powoli moje życie sprowadza się wyłącznie do picia, mimo że byłem przecież i aktorem Teatru Narodowego, człowiekiem z wyższym wykształceniem, człowiekiem, który zaczyna błyskotliwą karierę zawodową. I okazało się, że w zasadzie nic się nie liczy, tylko żeby były pieniądze na wódkę, żeby było gdzie kupić – przyznawał aktor.

Pojawiły się problemy małżeńskie.  Coraz częstsze sięganie po alkohol doprowadziło go do myśli samobójczych. W 1985 roku jeden ze znajomych pokazał mu ośrodek odwykowy, zachęcając by skorzystał z pomocy. Lech Dyblik zgłosił się na leczenie.

Ja o tę pomoc poprosiłem być może w ostatniej chwili – przyznaje aktor.

Miał nadzieję, że terapia pomoże natychmiast zmienić jego życie. Pomimo leczenia, w codzienności nie nastąpiła radykalna zmiana. W tym czasie urodziły się mu córki. Nie potrafił odnaleźć się w domu, pośród rodziny.

(zdj. P. Gomulak OMI)

Miałem wszystko zrobić inaczej, założyłem własną rodzinę, mam swój dom i swojego domu, na który tak ciężko muszę pracować, też nie lubię. Staram się tak w miarę przyzwoicie zachowywać, ale najchętniej to bym gdzieś był, tylko nie w tym domu. Perspektywa świąt Bożego Narodzenia, łamania się opłatkiem przed Wigilią to dla mnie była klęska, ponieważ ja wiedziałem, że nikomu niczego dobrego nie życzę. I ja nie wiedziałem, czego tutaj brakuje, bo przecież leczę się, zachowuję się tak, jak powinienem się zachowywać.

Spowiedź, która zmieniła wszystko

Jak przyznaje Lech Dyblik, nie był osobą wierzącą. Kościół nie był dla niego atrakcyjny. Pomimo tego, że przeważnie zachodził do kościołów bardziej w charakterze turysty, który zwiedza architekturę i zabytki, przywołał wydarzenie, które zmieniło jego życie. W Łagiewnikach koło Łodzi znajduje się stary barokowy kościół. Postanowił go zobaczyć. Kiedy wszedł do środka, napotkał wymowny wzrok jednego z zakonników, który spoglądał na niego z konfesjonału. U spowiedzi nie był z 20 lat.

Wychodzę, patrzę, a w konfesjonale przy wyjściu głównym, w cieniu, siedzi stary ksiądz i się gapi na mnie. Ja go wcześniej nie zauważyłem, bo on sobie światła nie zapalił, tak w cieniu siedział. I on się gapi, a ja stanąłem i też się gapię na niego. Myślę sobie: u spowiedzi to ja nie byłem ze dwadzieścia lat. No owszem, mogę, ale jesteśmy przecież dorośli – wyspowiadam się i niby co? Ale on się gapi. To ja sobie myślę: No, kolejki nie ma. W sumie, co mi szkodzi.

Przystąpił do spowiedzi. Od razu zaznaczył, że po tylu latach nie pamięta za bardzo formuły spowiedzi. Kapłan pomógł mu przeprowadzić rachunek sumienia. Spowiedź trwała dwie i pół godziny.

Dostałem rozgrzeszenie i ojciec Klemens, bo tak się ten ksiądz nazywał, powiedział mi: A teraz bracie zobaczysz, jak bardzo i jak szybko zmieni się Twoje życie. To mnie zatkało. To ja mówię temu księdzu: To gratulować entuzjazmu, niby co to tak się takiego wydarzy. A on mówi: Bracie, nie gadaj głupot, zobaczysz  – wspominał Lech Dyblik.

Swoje świadectwo Lech Dyblik przeplatał utworami muzycznymi (zdj. P. Gomulak OMI)

Aktor zaznaczył, że bardzo szybko zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Pierwszą z nich była świadomość, że to nie on jest najważniejszy na świecie. Zmieniło się jego podejście do żony i małżeństwa. Zdał sobie sprawę, że ją kocha, odważył się jej to wyznać.

Moja żona stoi przede mną i okazuje się, że ja nie umiem spojrzeć jej w oczy i powiedzieć jej, że ją kocham, bo się wstydzę. Mamy już trójkę małych dzieci. I jedyne, co wtedy wykombinowałem, to ona stoi, a ja wyjąłem telefon i jej smsa na półtora metra wysłałem. Ona miała wtedy taki kultowy model Nokii 3210, to strasznie głośno te smsy przychodziły. Przeczytała tego smsa, uśmiechnęła się i mówi: Ja ciebie też kocham. Ja się jak baran poczułem, bo się okazało, że to proste. Ona się uśmiechnęła, ja się uśmiechnąłem. Ale wiecie co? Do mnie w sekundę dotarło, że w moim życiu wszystko gra.

Po raz pierwszy od wielu lat poczuł się na miejscu w swoim domu.

Oczywiście, ja nie mam złudzeń, komu to zawdzięczam. Zawdzięczam to Kościołowi i Panu Bogu, bo w zasadzie w Kościele dowiedziałem się, jakie to jest atrakcyjne, jakim to jest wyzwaniem dla dorosłego mężczyzny – spróbować być dobrym ojcem, mężem, człowiekiem godnym zaufania – wyznał aktor.

Przekonał się o prawdziwości słów o. Klemensa Śliwińskiego, który przepowiedział mu, że wszystko zacznie się zmieniać, jeśli człowiek pozwoli Bogu działać w swoim życiu. Jedną z ważnych zmian, które jeszcze dokonały się w sercu aktora, było spojrzenie z nowej perspektywy na relację z ojcem. Tuż przed śmiercią zdołał się z nim pojednać.

Tak działa Pan Bóg – zakończył swoje świadectwo Lech Dyblik.

Posłuchaj całego świadectwa:

Uczestnicy spotkania w oblackiej parafii w Katowicach. W najwyższym rzędzie obok prowincjała, po lewej stronie Lech Dyblik (zdj. P. Gomulak OMI)

 

(pg)