T. Nowak OMI: Kościół istnieje, aby głosić Ewangelię

Niedziela Misyjna jest niezmiernie ważna, ponieważ podkreśla podstawową misję Kościoła. W rzeczywistości Kościół istnieje, aby głosić Ewangelię – powiedział w specjalnym przesłaniu wideo o. Tadeusz Nowak OMI, sekretarz generalny Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary.

Warto wiedzieć, że na świecie około 5 miliardów ludzi nie poznało jeszcze Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie. Na świecie posługuje około 1800 polskich misjonarzy i misjonarek, są obecni w 99 krajach na 5 kontynentach. Podstawą ich misji jest głoszenie Ewangelii, ale to także pomoc humanitarna i medyczna oraz praca nad poprawą sytuacji życia ludzi najuboższych i zapomnianych.


Szwecja: Za księdzem tutaj ludzie tęsknią

Pierwsi misjonarze oblaci przybyli do Skandynawii po 1958 roku. Na początku do Danii. Kiedy w 1962 roku ordynariuszem sztokholmskim został bp John Edward Taylor OMI oblaci przybyli również do Szwecji. W 1966 roku po raz pierwszy w historii szwedzka telewizja państwowa transmitowała Mszę św. pod jego przewodnictwem. Pierwszą placówkę oblacką w Sztokholmie otworzyli Amerykanie. Polscy oblaci przybyli do Szwecji w 1966 roku.

O pracy misjonarskiej, historii i perspektywach na przyszłość – z o. Romanem Kępą OMI, misjonarzem z Landskrony, rozmawia o. Paweł Gomulak OMI.

(zdj. archiwum prywatne)

Paweł Gomulak OMI: Dlaczego Szwecja?

Roman Kępa OMI: Powiem tak: to był przypadek. Po święceniach pracowałem rok we Wrocławiu, potem byłem ponad pięć lat w Kędzierzynie-Koźlu jako wikariusz i pomagałem ekonomowi w wykończeniu obecnego klasztoru. W pewnym momencie wszystko zostało tam wykończone i zapadła decyzja, że wszyscy opuszczają Kędzierzyn: superior, proboszcz, ekonom i ja. I tak faktycznie było: Tomys odszedł, Opiela odszedł, Nisiewicz i ja. Było pytanie: gdzie? Najpierw zaproponowano mi Niemcy, konkretnie Lipsk. Prowincjałem był wtedy ojciec Jan Bielecki. Po jakimś czasie zadzwonił prowincjał, informując mnie, że to jest nieaktualne i powiedział: A może byś do Szwecji pojechał, bo tam potrzebują misjonarzy? Zgodziłem się. Potem zostałem przeniesiony do Gorzowa Wielkopolskiego w oczekiwaniu na pozwolenie na wyjazd. To był 1992 rok. Tak w końcu trafiłem do Szwecji. Miałem pojechać do Niemiec, a znalazłem się w Szwecji.

Co było najtrudniejszego w nowej rzeczywistości – skandynawskiej – z innym językiem, kulturą?

Zachód mnie nie zaskoczył, bo znałem Niemcy, jeździłem tam jeszcze z Kędzierzyna. Tego rodzaju szoku nie przeżyłem. Ale przeżyłem szok, powiedzmy, religijny. Jakby nie było w Polsce prawie wszyscy to katolicy, a tam już było inaczej. Kościołów bardzo dużo, ale wszystkie protestanckie. Dalej, mentalność ludzi. To był naród i dalej jest zsekularyzowany do potęgi. Wartości religijne, duchowe są niemalże na zerowym poziomie. Niektórzy ludzie nie mają o nich zielonego pojęcia. Choć posiadają taką swoistą otoczkę religijną, bo świąt religijnych mają więcej jak w Polsce. Teraz w Polsce święto Trzech Króli zrobili już dniem wolnym, ale kiedyś nie było – tam było przez cały czas [W 1960 roku władze komunistyczne zniosły dzień wolny, przywrócono go w 2011 roku – przyp. red.], Wielki Piątek jest czerwonym dniem w kalendarzu, tutaj nie. Ale ludzie nie wiedzą, co to jest. Tu jest problem. Rzeczywistość typowej Skandynawii, takiej zimnej, zeświecczonej, nie anty, ale areligijnej. To było takim szokiem.

Ruiny cysterskiego opactwa w Alvastra na wschodzie Szwecji (zdj. Niels Bosboom)

Dużym zaskoczeniem było też życie wspólnotowe. Przez 8 lat po święceniach żyłem w dużych wspólnotach. Część oblatów w Szwecji żyła w pojedynkę, raz na jakiś czas zjeżdżali się na wspólne spotkania. Potem pojechałem do Amerykanów do Sztokholmu. Amerykanie postanowili jako zasadę, że żyją we wspólnotach. Nie ma indywidualnych placówek. Cała północ jest założona przez Amerykanów. Ale cały czas we wspólnocie. I tak było. Placówka w Sztokholmie była pierwszą założoną w Szwecji, jedną z najstarszych w Skandynawii. Parafię zakładano tutaj w początku lat 60. Niestety zapadła decyzja o jej opuszczeniu przez oblatów. Przejęli ją księża diecezjalni.

Potem poszedłem na południe. Jestem tutaj już 11 rok. Na południu są trzy parafie: Ystad, Kristianstad, Landskrona – gdzie pracuję  i wspólnota w Malmö.

Na czym polega specyfika duszpasterstwa w Szwecji?

Szwecja ma regularne duszpasterstwo. Jest struktura diecezjalna, są parafie, są dekanaty. Już nie podlegamy pod Kongregację Ewangelizacji Narodów i Krzewienia Wiary, kiedyś faktycznie Szwecja pod nią podlegała. Teraz są już struktury. Jednak działa to inaczej niż w Polsce. Jest nas przede wszystkim mało – 160 tys. katolików rozsianych po całej Szwecji. W sumie są trzy duże ośrodki: Sztokholm, Göteborg i Malmö. Tutaj skupiska katolików są większe. W samym Sztokholmie jest chyba pięć parafii.

(zdj. archiwum prywatne)

Poza tym w większości parafii większość katolików to są obcokrajowcy. I to z całego  świata. Zderzenie kultur. Jako proboszcz musisz zadbać o potrzeby wszystkich, żeby to zrobić, musisz wiedzieć, o co chodzi. Inaczej patrzą na swoją wiarę Wietnamczycy, Filipińczycy i tak dalej – i to jest nadal wiara katolicka. Nie ma jednorodności w katolickim myśleniu.

Są parafie, gdzie jest dużo katolików – Szwedów. Miałem właśnie taką parafię w Sztokholmie, ponad 50% to byli Szwedzi, nie była wcale mała. Ale to jest Sztokholm, Göteborg – gdzie jest bardzo dużo inteligencji. Miałem w kościele profesorów, członków Szwedzkiej Akademii Nauk, ambasadorów, ale byli też bezrobotni z Ameryki Łacińskiej.

To jest trochę inna praca. Z tymi ludźmi trzeba się jakoś dogadać, żeby się dogadać, to trzeba stosować jakieś kompromisy. Przekonać jedną grupę do drugiej. Jestem teraz na etapie, żeby w Landskronie jakoś te grupy zjednoczyć. Z początku były tutaj trzy tradycyjne grupy: Polacy, Chorwaci i Słoweńcy. W tej chwili Słoweńców jest coraz mniej, wielu się wyprowadziło. Kiedyś Landskrona była dużym ośrodkiem przemysłowym ze stocznią. Potem to wszystko pozamykano i zaczął się kryzys. Chorwaci i Polacy są, ale najwięcej mamy tych, którzy mówią po arabsku, z Bliskiego Wschodu. Pomaga mi ksiądz z Aleppo. W sumie on jest rytu melchickiego, ale odprawia w rycie łacińskim po arabsku. To jest obecnie największa grupa, którą mam w parafii. Wciąż żyją w tradycji rodzinnej, bardzo szerokiej. Kiedyś w kościele wszystkie ławki zajęte, miejsca stojące i ten ksiądz mi mówi: tu są tylko trzy rodziny.

Patrząc na sekularyzację w Szwecji, jakie są możliwości ewangelizacji?

Niekiedy stoję przed kościołem – jest praktycznie w centrum miasta. Ludzie chodzą, czasem się zatrzymają, porozmawiają, wchodzą do kościoła popatrzeć. Są otwarci, ale trudno jest ich przekonać. Trzeba naprawdę popracować, żeby ich przekonać.

Poza tym w Szwecji jest pewne tabu. Religia jest tabu. Na przykład nie znajdziesz statystyk, ilu jest wyznawców Kościoła katolickiego, bo nie wolno o to w ogóle pytać. Nie znajdziesz statystyk, ilu jest muzułmanów. To się oblicza mniej więcej. Religia jest tematem tabu.

Z drugiej strony Szwedzi zdają sobie sprawę, że religia włączyła ich do cywilizacji. Nawet bardzo głośno o tym mówią, że pierwsze uniwersytety w Lundzie czy Uppsali były kościelne, że to Kościół założył. Mówią o tym otwarcie i się tym chlubią. Zabytkowe kościoły traktują jak perełki i bardzo o nie dbają. Ale religia jest tabu, nie wolno pytać o religię, nie wolno zmuszać do religii. Nic z takich rzeczy.

Widzi się w tej chwili coraz większe zainteresowanie sprawami duchowymi. Duchowością wszelkiego rodzaju. Dużo jest osób, które na przykład zachłysnęły się duchowością buddyjską. Ale jest to popularne. Widzimy to po uczestnikach rekolekcji zamkniętych. Przyjeżdża bardzo dużo ludzi w ogóle niereligijnych, ale szukających. Tych jest bardzo dużo.

Konwersji w Szwecji przez cały rok jest ponad 100. Nie jest to może dużo, ale nie jest to znów mało. Najwięcej konwersji jest w ośrodkach akademickich.

(zdj. archiwum prywatne)

Oblackie perspektywy?

W Szwecji widać potrzebę księdza. Za księdzem tam ludzie tęsknią. I to na różnych płaszczyznach, bo ja mówię w tej chwili o parafii. Mamy dobrze rozwinięte duszpasterstwo więzienne, szpitalne. W szpitalach większość zaangażowanych w duszpasterstwo to świeccy jako wolontariusze. Jak trzeba, wołają księdza. Oblaci prowadzą duszpasterstwa specjalistyczne. Sam pracowałem w więzieniu w Sztokholmie przez 15 lat.

Tak samo parafie. Jest taka tendencja w tej chwili, że młodzież niby odchodzi, ale ja zauważyłem, że młodzież odchodzi, bo jest zostawiona sama sobie. Ksiądz, który jest w parafii i musi sam wszystko zrobić, nie da rady tej młodzieży zatrzymać. Po prostu nie ma czasu.

Potrzeby są.

 

(pg)


Przewrót Eugeniusza, czyli jak oblaci zostali zakonnikami

Eugeniusz de Mazenod jako młody ksiądz diecezjalny zakłada wspólnotę Misjonarzy Prowansji. Zrzeszała ona kapłanów, którzy dążyli do odnowienia wiary spustoszonej po przejściu rewolucji francuskiej. Młoda wspólnota zamieszkała w klasztorze pokarmelitańskim w Aix-en-Provence, głównym zadaniem było głoszenie misji parafialnych w ubogich częściach Prowansji. Eugeniusz często unikał większych miast, pozostawiając je trosce duszpasterskiej innych zakonów. Sam kierował się na wsie i do najbardziej zaniedbanych pod względem religijnym regionów. Z czasem wypracowany został schemat misji parafialnej charakterystycznej dla oblatów. Jej unikalne elementy do dziś cechują przepowiadanie misjonarzy ludowych (rekolekcjonistów) i przynoszą efekty, podobnie jak za czasów Założyciela.

Inskrypcja na krzyżu misyjnym w Aix-en-Provence (zdj. P. Gomulak OMI)

Zobacz: [Posłuchaj kazania Eugeniusza z kościoła św. Marii Magdaleny w Aix]

Bez ślubów zakonnych

Może to dziwić, ale pierwsi misjonarze zgromadzeni przez Eugeniusza nie składali ślubów zakonnych. Można powiedzieć, że była to wspólnota apostolska skoncentrowana na cel działania – ewangelizację, ale nie posiadała sformalizowanych środków dążenia do świętości osobistej. Fakt ten był niejako pokłosiem sytuacji panującej we Francji. Zeświedczenie, jakie przyniosła ze sobą rewolucja francuska, sprawiło, że wrażliwość na ideał pełni życia zakonnego niemalże zanikła.

Zobacz: [Wszystko zaczęło się od dwóch beczek i deski…]

Choć warunki życia w części pokarmelitańskiego klasztoru były surowe, pierwsza wspólnota odznaczała się ewangeliczną pogodą ducha.

Jutro obchodzę rocznicę dnia, w którym szesnaście lat temu opuściłem dom rodzinny, by osiąść na misji. (…) Moje legowisko było umieszczone w wąskim przejściu, które prowadziło do biblioteki. Była ona wtedy wielkim pokojem służącym za sypialnię o. Tempier i innemu ojcu, którego nazwiska nie wymienia się już między nami. To też była nasza wspólna sala. Jedna lampa stanowiła całe nasze oświetlenie, a kiedy trzeba było się kłaść stawiano ją na progu, aby służyła wszystkim trzem. Stół, który stanowił nasz refektarz, tworzyły dwie, złożone obok siebie, deski, które spoczywały na dwóch beczkach. Nigdy nie byliśmy tak szczęśliwi, że jesteśmy ubodzy od czasu, jak to ślubowaliśmy. Nie domyślając się tego, przygotowywaliśmy się do stanu doskonałego żyjąc w brakach.

Ale zwracam celowo uwagę na tego rodzaju dobrowolne ubóstwo, ponieważ łatwo je było przerwać każąc przynieść wszystko, co potrzeba od mojej matki, ażeby w tym spostrzec prowadzenie Dobrego Boga, który przez to, chociaż o tym nie myślimy, zbliżał nas odtąd do rad ewangelicznych, które później ślubowaliśmy. Praktykując je, poznaliśmy ich cenę. Zapewniam Was, że nie straciliśmy nic ze swej wesołości. Przeciwnie.

Ponieważ ten sposób życia kontrastował ze sposobem, którego zaniechaliśmy, zdarzało nam się często śmiać z całego serca. To piękne wspomnienie zawdzięczam świętej rocznicy naszego pierwszego dnia życia wspólnotowego. Jakże byłbym szczęśliwy, gdybym go mógł z Wami kontynuować!

– pisał św. Eugeniusz do nowicjuszy i scholastyków w Billens, wspominając warunki życia pierwszej wspólnoty.

Młodzi oblaci przed ślubami wieczystymi w domu macierzystym w Aix (zdj. MFMO)

Wyjść przed szereg

Zanim św. Eugeniusz zaproponował drogę rad ewangelicznych swoim towarzyszom, wraz z ojcem Tempierem sami postanowili złożyć pierwszą oblację. Decyzja dojrzewała w sercach obu, a pragnienie zrealizowało się w noc wielkoczwartkową 11 kwietnia 1816 roku.

Moją intencją, gdy się oddawałem głoszeniu misji, by pracować przede wszystkim nad nauczaniem i nawracaniem dusz najbardziej opuszczonych – było, naśladowanie przykładu Apostołów w ich życiu ofiarnym i pełnym zaparcia. Byłem przekonany, że aby uzyskać takie same wyniki w naszych pracach, trzeba iść ich śladami i praktykować, ile jest w naszej mocy, te cnoty.

Uważałem więc za rzecz konieczną przyjąć rady ewangeliczne, którym oni bardzo byli wierni, aby nasze słowa nie stały się tym, czyny stały się słowa tylu innych głoszących te same prawdy – jak to stwierdziłem – miedzią brzęczącą i cymbałem brzmiącym. Zawsze tkwiło w mojej myśli, aby nasza mała rodzina poświęciła się Bogu i na służbę Kościoła przez śluby zakonne.

Krótko mówiąc, o. Tempier i ja uważaliśmy, że nie należy dłużej zwlekać, i we Wielki Czwartek (11 kwietnia 1816 r.) klęcząc obydwaj u stóp podwyższenia jakie urządziliśmy dla wystawienia Najświętszego Sakramentu nad głównym ołtarzem kościoła misyjnego i złożyliśmy w nocy tego świętego dnia z niewypowiedzianą radością nasze śluby(…) i prosiliśmy Boskiego Mistrza, jeśli Jego świętą wolą było błogosławić naszemu dziełu, by dał zrozumieć naszym towarzyszom, obecnym i tym, którzy w przyszłości przyłączą się do nas, jaką posiada wartość to całkowite ofiarowanie samego siebie Bogu, jeśli się chce Mu służyć bez reszty i poświęcić swe życie głoszeniu Jego św. Ewangelii oraz zbawieniu dusz

– wspomina św. Eugeniusz blisko 30 lat później.

Ołtarz przed którym w Aix Założyciel i o. Tempier złożyli śluby zakonne – obecnie w domu generalnym w Rzymie (zdj. P. Gomulak OMI)

Zobacz: [Oblaci mają być „specjalistami od Słowa Bożego” – oblacki targum]

Fortel Eugeniusza – głosowanie w sprawie ślubów

Decydującym momentem była Pierwsza Kapituła Generalna w 1818 roku. G. Lubich, G. Casoli i F. Ciardi podają, że było to 23 października, choć P. Zając na podstawie „Documentary Sourcebook” przyjmuje datę o dzień późniejszą. Nie ma to jednak większego znaczenia, decydujący jest pewien szczegół i nietuzinkowa odwaga Założyciela. Po przedstawieniu „Reguły” za przyjęciem stylu życia radami ewangelicznym wraz z publicznym ślubem opowiedziało się zaledwie trzech: Eugeniusz, Tempier oraz młody kapłan, który dołączył do misjonarzy z diecezji Digne. Czterech pozostałych kapłanów było stanowczo przeciwnych. Założyciel postanowił udzielić głosu trzem młodzieńcom, którzy nie byli jeszcze kapłanami. W ten sposób kapituła z 1818 roku przegłosowała postulat składania uroczystych ślubów zakonnych: czystości, posłuszeństwa i wytrwania. Po raz pierwszy członkowie Misjonarzy Prowansji złożyli śluby wieczyste 1 listopada 1818 roku.

Zobacz: [„Oblaci”, czyli kto?]

W tych murach rodzinnej posiadłości Eugeniusz pisał „Regułę” dla wspólnoty Misjonarzy Prowansji, późniejszych Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej (zdj. P. Gomulak OMI)

Formuła pierwszych ślubów brzmiała następująco:

W imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, wobec Trójcy Przenajświętszej, Najświętszej Dziewicy Maryi, wszystkich Aniołów i Świętych, wobec wszystkich obecnych tutaj moich braci, ja, Karol Józef Eugeniusz de Mazenod oświadczam, przyrzekam i ślubuję Bogu czystość i posłuszeństwo na wieki. Podobnie oświadczam i składam ślub, że do śmierci wytrwam w świętym Instytucie i Stowarzyszeniu Misjonarzy nazywanych [Misjonarzami] Prowansji. Tak mi dopomóż Bóg.

Wnikliwy czytelnik zauważy dwie ważne rzeczy. Po pierwsze, dzisiejsza formuła ślubów jest niemalże identyczna. Po drugie, pośród rad ewangelicznych nie ma ślubu ubóstwa!

To prawda, ślub ubóstwa został przyjęty podczas Drugiej Kapituły Generalnej, 21 października 1821. Decyzja o dołączeniu go do pozostałych została podjęta jednomyślnie. Oblaci postanowili jednocześnie zrezygnować z tytulatury księży diecezjalnych, przyjmując bardziej zakonny zwyczaj zwracania się do osób konsekrowanych: „ojcze”.

Można śmiało powiedzieć, że dwie powyższe kapituły przekształciły stowarzyszenie księży diecezjalnych w prawdziwą rodzinę zakonną. Dzieło zapoczątkowane przez Eugeniusza swoistym „zamachem stanu” w 1818 roku, dopełniło się w 1821 roku. Od tych wydarzeń mija właśnie 200 lat.


o. Paweł Gomulak OMI – misjonarz ludowy (rekolekcjonista), ustanowiony Misjonarzem Miłosierdzia przez papieża Franciszka. Studiował teologię biblijną na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. Koordynator Medialny Polskiej Prowincji. Pasjonat słowa Bożego, w przepowiadaniu lubi sięgać do Pisma Świętego i tradycji biblijnej. Należy do wspólnoty zakonnej w Lublińcu.

 

Bibliografia:

„Listy św. Eugeniusza de Mazenoda”

G. Lubich, G. Casoli, F. Ciardi, „Wybrał ubogich”, Poznań 1979

P. Zając OMI, „Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej. Krótka historia zakonu 1816-2020”, Poznań 2020


Śp. Wacław Gospodarczyk OMI spoczął w ziemi swojej rodzinnej parafii

W kościele parafialnym pw. św. Anny w Kodniu odbyły się uroczystości pogrzebowe śp. o. Wacława Gospodarczyka OMI. Mszy świętej przewodniczył wikariusz prowincjalny – o. Józef Wcisło OMI. Ostatnią wolą zmarłego było spocząć w ziemi jego rodzinnej parafii.

Okolicznościowe kazanie wygłosił o. Mieczysław Hałaszko OMI, superior wspólnoty zakonnej w Kokotku.

Choćbyśmy żyli nawet sto lat, to przekonujemy się, że życie ludzkie jest kruche, to życie doczesne. Dlatego, że jest przemijające, dlatego, że ma swoją miarę – mówił kaznodzieja, nawiązując do sędziwego wieku zmarłego oblata – Dlatego tak ważna jest dla nas wierzących świadomość, że otrzymaliśmy, że otrzymaliśmy również dar życia wiecznego na chrzcie świętym, nowe narodzenie. Umarliśmy dla naszych grzechów, by żyć w wolności dzieci Bożych. Ta obietnica życia, które się nie kończy nas buduje i uświadamia nam, że ten dar jest również zadaniem. Przez całe życie borykamy się z tym, by odwrócić się od tego, co złe, zwyciężyć to, żeby powracać do dobrego, do życia zgodnego z Bożym planem, z Bożym powołaniem. (…) Chcemy nie tyle żegnać Wacława, co powierzyć go w ręce Boga i pozostawać dalej razem.

Wspominając dzieje życia zmarłego oblata, ojciec Mieczysław odwoływał się do warunków przedwojennych oraz czasu drugiej wojny światowej, który stanowił okres szkolny w życiu śp. Wacława Gospodarczyka. Kaznodzieja podkreślił znaczenie, prowadzonego przez misjonarzy oblatów, junioratu, który dla wielu młodych stanowił jedyną alternatywę, aby uzupełnić braki w wykształceniu czy przygotować się do podjęcia studiów seminaryjnych.

Pamiętam świętej pamięci Wacława, gdy byłem jeszcze dzieckiem – z taką dumą ojciec opowiadał mi, że został kapłanem tutaj parafianin. I rzeczywiście spotykając już później jako oblat śp. Wacława, widziałem w nim wielkie dostojeństwo, taką precyzję w liturgii, troskę o poprawność we wszystkim. I kiedy spotykałem go w latach, gdy został przeniesiony z Gdańska do Lublińca, do tzw. infirmerii (…), to doświadczyłem czegoś zupełnie innego. Spotkałem człowieka bardzo ciepłego, człowieka o spokojnej wyrozumiałości, cierpliwej dobroci, radosnego, uśmiechniętego, z różańcem w dłoni – wspominał ojciec Hałaszko.

Dzisiaj, kiedy gromadzi nas pożegnanie, właściwie włożenie go w ręce Boga, chciejmy uczynić ten moment sprawowanej Eucharystii, takim momentem zgody na wszystko, co powinno być wybaczone, pojednane, usprawiedliwione. Ale równocześnie uczynić ten moment dziękczynieniem za to, że Bóg jest miłością, miłosierdziem. Za to, że Jego miłość jest większa niż jakiekolwiek błędy, grzechy człowieka. Chciejmy dziękować za dobro, które on czynił i to dobro pozbierajmy w naszych myślach, w naszych sercach i złóżmy to na ołtarzu razem z Jezusem Chrystusem – konkludował kaznodzieja.

Wysłuchaj całego kazanie o. Mieczysława Hałaszki OMI:

Liturgicznemu obrzędowi ostatniego pożegnania i odprowadzenia na cmentarz parafialny przewodniczył obecny proboszcz rodzinnej parafii śp. ojca Wacława – o. Michał Hadrich OMI.

(pg)


22 października 2021

OBOWIĄZKIEM SUPERIORA JEST PODKREŚLAĆ ZALETY WSZYSTKICH SWOICH PODWŁADNYCH, TAK JAK OBOWIĄZKIEM PODWŁADNYCH JEST PODKREŚLAĆ ZALETY SWEGO SUPERIORA

Kontynuując poprzednie rozważanie widzimy, że Eugeniusz skarcił ojca Honorata za to, że podzielił się z biskupem diecezjalnym słabościami niektórych członków wspólnoty.

Obowiązkiem superiora jest podkreślać zalety wszystkich swoich podwładnych, tak jak obowiązkiem podwładnych jest podkreślać zalety swego superiora. Ta zgodna miłość jest korzystna dla całego ciała i ułatwia mu dobro, do którego wypełniania jest powołane. Proszę więc przestać trapić się i nauczyć się korzystać z tego wszystkiego, co jest ojcu dane, postępując zawsze po ludzku bez zdziwienia i bez zmartwienia.

List do ojca Jeana Baptiste Honorata, 07.10.1843, w: EO I, t. I, nr 27.

O mocy tych słów dowiedziałem się od następcy świętego Eugeniusz – ojca Marcello Zago. Powierzył mi urząd i w trakcie pełnienia go podjąłem krótkotrwałą decyzję odnośnie planu działania, które angażowało także inne osoby i w ciągu roku nie mogło podlegać modyfikacjom. Wezwał mnie i w bardzo jasnych słowach powiadomił mnie o brakach tej decyzji. Zmył mi głowę i dodał: Wie ojciec, że się z ojcem nie zgadzam, ale na zewnątrz będę popierał ojca decyzje i będę jej bronił. W kolejnym roku akademickim mogłem zmienić styl działania. Nigdy nie zapomniałem tej lekcji o sposobie, w jaki przełożony nawiązuje relacje ze swoimi braćmi, napomina ich, ale też i popiera.


Z Wielkopolski na Cejlon - niezwykła historia o. Andrzeja Cierpki OMI

Życie na misjach dostarcza wprost niezliczonej liczby niesamowitych historii. Zawsze cieszę się, kiedy mogę je poznać i porozmawiać z ich bohaterami. Nie zawsze jednak jest ku temu okazja, co oczywiście nie przeszkadza temu, żeby samemu pogłębiać swoje zainteresowanie. Czytając pewien archiwalny list, natrafiłem na opowieść, która wywarła na mnie ogromne wrażenie.

Chyba żadne spotkanie z misjonarzem, w którym miałem okazję uczestniczyć – a było ich sporo – nie zakończyło się w planowanym czasie. Scenariusz powtarzał się za każdym razem –  opowieść trwała i nie był w stanie jej zatrzymać ani zapadający zmrok, a czasem nawet plany samego narratora. Żaden ze słuchaczy nie miał zresztą nic przeciwko temu. Historie z misji mają to do siebie, że słucha się ich z zapartym tchem. Czas wtedy zatrzymuje się w miejscu.
Chociaż autor opowieści, do której dotarłem, nie żyje już od ponad 30 lat, jestem przekonany, że spotkanie z nim byłoby nie lada ucztą dla wyobraźni, gwarantującą lepszą rozrywkę niż  niejeden dreszczowiec.

o. Andrzej Cierpka OMI – misjonarz na Cejlonie (Sri Lanka) w latach 1928-1982

Z Dębnicy na Cejlon 

Ojciec Andrzej Cierpka OMI, o którym mowa, był zakonnikiem należącym do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Urodził się w 1905 roku w Dębnicy, małej wiosce niedaleko Ostrowa Wielkopolskiego. Mając 20 lat wstąpił do nowicjatu, prowadzonego przez oblatów w Markowicach. Po odbyciu nowicjatu złożył śluby zakonne. Już jako scholastyk miał gorące pragnienie, by wyjechać na misje. Chciał głosić Ewangelię ludziom zamieszkującym Indie. To marzenie udało mu się zrealizować zaskakująco szybko. 21 grudnia 1928 roku, będąc jeszcze klerykiem, opuścił Polskę, by po długiej morskiej podróży dotrzeć na Cejlon – na tereny, na których położona jest dzisiejsza Sri Lanka. Zaraz po przybyciu, ojciec Andrzej kontynuował naukę w seminarium w Dżafnie, przygotowując się do misji wśród tamtejszej ludności. 17 czerwca 1931 roku w Kolombo został wyświęcony na kapłana. To był początek jego wielkiej misyjnej przygody.

Bohater na misjach 

O. Cierpka był bardzo zdolnym uczniem. Oprócz ojczystego języka polskiego, nauczył się i sprawnie władał językami: francuskim, niemieckim, angielskim, a także bardzo trudnym językiem tamilskim, którym posługiwali się jego wierni. Wymagało to od niego nie tylko przyzwyczajenia języka do specyficznej wymowy tamilskiego, ale także nauki nowego alfabetu i pisma.

Już dwa lata po święceniach został proboszczem misji w Arippu. Następnie został skierowany jako proboszcz do pracy w parafiach w Ilavali, Colombogam, Point Pedro, Mullaitivu i Thalvupadu. W wioskach, w których pracował, za parafian miał głównie rolników i rybaków. Praktycznie wszędzie dokąd dotarł, inicjował elektryfikowanie wsi oraz budowę wodociągów i dróg. Był zdolnym stolarzem i konstruktorem. Z wdzięczności za rozbudowę wioski, mieszkańcy jednej z nich nazwali go „Cierpkapuram”, co było bardzo dużym wyróżnieniem. W latach 1968-1975 ojciec Andrzej miał okazję przebywać na misji w Pallimunai. Tutaj poznał pewną niesamowitą historię.

Zobaczyć własny grób

Pewnego razu, jak pisze w swoim liście ojciec Cierpka, odwiedził go inny oblat – ojciec Moreau. Ten francuski misjonarz, który poznał ojca Andrzeja w Ilavali, po wyjeździe z Indii przez pewien czas pracował w Wietnamie, kraju rządzonym przez zbrodniczy reżim. Prześladowanie Kościoła na tamtych terenach było wówczas nadzwyczaj silne. Władze kraju nie cofały się przed niczym, posuwając się nawet do morderstw kapłanów, zakonników i świeckich misjonarzy. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku w sąsiednim Laosie zginęła śmiercią  męczeńską grupa oblatów na czele z ojcem Mario Borzagą OMI. Dziś są błogosławionymi.

Zobacz: [Błogosławieni męczennicy z Laosu]

Podczas pobytu w Wietnamie także ojciec Moreau nie uniknął represji i prześladowań. Na pewien czas dostał się nawet do niewoli. Sytuacja z pojmaniem misjonarza była jednak na tyle niejasna, że oficjalnie uznano go za zmarłego w niewyjaśnionych okolicznościach, a nieoficjalnie – za zamordowanego przez komunistów.  Dlatego odbył się jego symboliczny pogrzeb, a w Indiach usypano mu symboliczną mogiłę. Jak możemy się domyślać, zdziwienie wszystkich na widok zdrowego i uśmiechniętego Francuza powracającego z Wietnamu musiało być niesamowite. Ale chyba jeszcze bardziej niesamowite było zdziwienie ojca Moreau, który został zaprowadzony… na swój własny grób! Zakonnik długo się nie namyślając wyjął aparat, zrobił mogile zdjęcie, a przytwierdzoną do krzyża tabliczkę ze swoimi danymi zabrał na pamiątkę. Później „pochwalił się” nią ojcu Cierpce. Podkreślił wtedy, że choć misja w Wietnamie była bardzo wyczerpująca a czas niewoli niepewny, przetrwał to wszystko dzięki temu, że zaufał Bogu.

Poświęcić życie Chrystusowi i ludziom

Po tej nietypowej sytuacji, niestrudzony ojciec Moreau pojechał jeszcze na 5 lat do Kamerunu, by tam głosić Ewangelię wśród Pigmejów. Potem znów pracował przez pewien czas w Indiach, posługując wśród Pariasów w Iramaitivu. Takich misjonarzy jak on czy ojciec Cierpka było znacznie więcej. Często skrycie, w cichości zwykłych dni wypełniali wezwanie Chrystusa, by głosić Ewangelię ubogim. Dziś możemy być niemal pewni, że bogaci w misyjne doświadczenie opowiadają sobie te misyjne historie już z nieba, gdzie cieszą się nagrodą za trud pracy dla Chrystusa i dla ludzi.

Pamięć o ojcu Cierpce jest na Sri Lance wciąż żywa (zdj. OMI Jaffna)

Zachęcamy do przeczytania pasjonującej historii ojca Andrzeja Cierpki OMI w książce „Zapomniany misjonarz” – KLIKNIJ

(misyjne.pl)


Lubliniec: Eksporta śp. Wacława Gospodarczyka OMI

W kościele parafialnym pw. św. Stanisława Kostki lubliniecka wspólnota zakonna wraz ze świeckimi współpracownikami pożegnała śp. o. Wacława Gospodarczyka OMI. Uroczystościom przewodniczył superior – o. Lucjan Osiecki OMI. Eucharystię poprzedziła modlitwa różańcowa w intencji zmarłego oblata.

Droga człowieka ochrzczonego jest drogą wiary. I z pewnością to też była droga śp. ojca Wacława, właśnie od chrztu – wskazywał ojciec Osiecki – Ci, którzy przeżyli z nim ostatnie lata, możemy powiedzieć, że przeżywał liczne wyzwania tą drogą wiary. Uczestniczył w całym życiu wspólnoty – od 2015 roku należał do wspólnoty lublinieckiej. Dopóki mógł, odprawiał razem z nami Mszę świętą, później, gdy już był bardzo słaby i coraz bardziej niedołężny, podjął decyzję, że już do kaplicy nie będzie przychodził. Leżał w łóżku, był już obłożnie chory, ale każdego dnia przyjmował komunię świętą. (…) Był też człowiekiem, oblatem, który nie rozstawał się z różańcem.

Był to człowiek, który w swoim słownictwie miał słowo: „dziękuję” – wspominał zmarłego superior lublinieckiej wspólnoty – I na swój sposób był zawsze pogodny. (…) Ten ostatni jego uśmiech to, gdy się ocknął w agonii i zobaczył przed sobą gromnicę. Pierwsze co zrobił, to się uśmiechnął.

Nawiązując do przypadającej 104. rocznicy urodzin kleryka Alfonsa Mańki OMI, o. Lucjan Osiecki OMI podkreślał koincydencję miejsc, w których obu oblatom przyszło wzrastać w powołaniu – juniorat w Lublińcu i nowicjat w Markowicach. Choć dzielił ich czas, modlili się w tych samych miejscach.

Po zakończeniu Eucharystii i liturgicznym obrzędzie pożegnania nastąpiła eksporta ciała śp. o. Wacława Gospodarczyka OMI do Kodnia, gdzie w dniu jutrzejszym odbędą się uroczystości pogrzebowe.

(pg)


Święty Krzyż: 104. rocznica urodzin kl. Alfonsa Mańki OMI

Podczas celebracji eucharystycznej, sprawowanej w 104. rocznicę urodzin kl. Alfonsa Mańki OMI, świętokrzyskiej wspólnocie towarzyszył niedawno pozyskany obraz oblackiego kandydata na ołtarze. W homilii mistrz nowicjatu, o. Krzysztof Jamrozy OMI powiedział:

Tym, co wyróżniało Alfonsa Mańkę, to niezwykle świadome i radykalne dążenie do świętości. Już na początku nowicjatu zapisał w swoim dzienniczku: „Chcę się stać świętym, niech mnie to kosztuje ile chce”. Na świętość zwykliśmy patrzeć jako na cel, szczęśliwy finał, punkt dojścia raczej niż wyjścia. A przecież św. Eugeniusz dzieląc się z oblatami radością zatwierdzenia Konstytucji i Reguł pisał: „W imię Boga bądźmy świętymi!”. Nie jutro, nie za dziesięć lat, nie po śmierci. Ale tu i teraz.

Zobacz:[Kleryk Alfons Mańka OMI – uparty na świętość]

Wskazując na wiszący w kaplicy obraz bł. o. Józefa Cebuli OMI zauważył:

Dyrektor Niższego Seminarium i jego wychowanek, mistrz nowicjatu i nowicjusz, superior markowickiej wspólnoty i jeden z najmłodszych jej członków, błogosławiony Kościoła Powszechnego i kandydat na ołtarze. To uświadamia nam, jak ważną rolę odgrywa dawane sobie nawzajem świadectwo wiary, miłości, świętości. Przychodzący do Zgromadzenia młody człowiek ma prawo oczekiwać od oblatów budującego świadectwa życia zakonnego i przywiązania do charyzmatu. Zaś starsi, patrząc na młodych, chcieliby ubogacać się ich entuzjazmem, gorliwością i zapałem. Jesteśmy sobie wzajemnie ofiarowani, by prowadzić się ku Chrystusowi, ku świętości. To dar, ale i wielka odpowiedzialność.

Alfons Mańka OMI (1917-1941) – urodził się w Lisowicach k. Lublińca. Podobnie jak jego starszy brat Piotr, wstąpił do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Pierwsze śluby zakonne złożył 8 września 1938 r. w domu nowicjatu w Markowicach. Następnie skierowany do scholastykatu Krobii na studia filozoficzne. Po ukończeniu pierwszego roku, ze względu na zbliżającą się wojnę, przeniesiony wraz z klerykami do domu markowickiego. W maju 1940 roku umieszczony przez nazistów w obozie przejściowym w Strzelinie k. Mogilna. Trafia do obozu koncentracyjnego w Mauthausen – Gusen, gdzie zostaje zamordowany 22 stycznia 1941 roku.

Od 10 września 1937 do 21 kwietnia 1939 r. sporządza swoje osobiste, duchowe notatki, które tworzą zbiór siedmiu zeszytów. Opisuje w nich pracę nad sobą w dążeniu do świętości. Zapiski Alfonsa są świadectwem jego heroicznej postawy w nabywaniu cnót i głębokiego zjednoczenia z Chrystusem. Drogi jego duchowego rozwoju wielokrotnie krzyżowały się z postacią bł. Józefa Cebuli OMI.

Rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego kl. Alfonsa Mańki OMI planowane jest na 27 listopada br.

(pg/kj)


Obra: Tradycyjny mecz Filozofia-Teologia

Jeszcze zapewne w koronach obrzańskich drzew odbija się echem wczorajszy doping dwóch walecznych drużyn, które pytanie o wyższość teologii nad filozofią, albo filozofii nad teologią chciały rozstrzygnąć w męsko ucywilizowany sposób rozwiązywania egzystencjalnych problemów. Tradycyjny mecz filozofii z teologią w obrzańskim seminarium to jak „amen” w pacierzu. Zanim zdradzimy wynik starcia dwóch drużyn, które jak w derbach Krakowa, próbowały przechylić, a raczej przekopać metafizyczno-teologiczne racje na swoją stronę, warto oddać ducha tych rozgrywek. Najbogatszy doświadczeniem życiowym ze względu na swój wiek i cieszący się niezawodną pamięcią o. Brunon Wielki OMI – najstarszy oblat żyjący w Polsce – potwierdził, że za jego czasów seminaryjnych w Obrze starcie teologii i filozofii na murawie boiska już się dokonywało. Budziło zawsze ogromne zainteresowanie, a wielu dzisiejszych profesorów, formatorów, zacnych misjonarzy i proboszczów biegało po murawie boiska, aby przynieść swojej drużynie laur zwycięstwa.

Nad zachowaniem zasad fair-play czuwał wykładowca wychowania fizycznego, ale o duchową harmonią zawodników i chrześcijańskie maniery troszczył się ojciec duchowny obrzańskiego scholastykatu – o. Bernard Felczykowski OMI.

Starcie było zacięte. Dodatkowo drużynę filozofii wsparł swoim sportowym kunsztem proboszcz obrzańskiej parafii i wykładowca prawa kanonicznego – o. Grzegorz Rurański OMI. Jego wejście na murawę w drugiej połowie meczu, w przeciągu zaledwie kilkunastu sekund przyniosło pierwszą bramkę dla filozofii. Być może na widok profesora młodzi teologowie chwilowo zamarli, plącząc się w gąszczu kanonów prawa. Jednak po chwili odzyskali równowagę i przeprowadzali kolejne kunsztowne ataki i podjazdy na pole bramkowe przeciwnika. Niemniej jednak trzeba nadmienić, że siła prawa kanonicznego znacznie osłabła po pokonaniu długości boiska.

Pomimo mistrzowskich tricków rodem z FIFY i wielokrotnego zagrożenia bramki dwóch drużyn, w tyle głowy bramkarza brzmiała zapewne kultowa sentencja z „Władcy Pierścieni” – „You shall not pass!”. Cóż, w sześciu próbach okazała się nieskuteczna…

Na przydrzewnych, trawnikowych trybunach nie ustawał doping. Choć o czasach tłumnej widowni musimy na razie zapomnieć, na szczęście w praktyce można było przetestować skuteczność wykładów z emisji głosu. Wsparcie dla drużyn to przecież postawa.

Nie zabrakło też ducha Jacka Laskowskiego czy Dariusza Szpakowskiego… Relacja na żywo i sposób komentowania wydarzenia sprawia, że nawet gdy ktoś nie jest fizycznie obecny na stadionie, może w zaciszu swojego domu czy celi zakonnej poczuć cały bukiet emocji, które goszczą na murawie, a niekiedy nawet znacznie więcej…

Ostatecznie teologia wygrała z filozofią 4:2. Ale to tylko kalkulacja boiskowa, bo przecież obie dziedziny wiedzy są w równym stopniu potrzebne dla przyszłego misjonarza.

Nie było łatwo! Większość zawodników⛹️ dobrze zniosła dwie części po 30 minut⏳⌚️. Po obejrzeniu niektórych akcji twierdzę, że to cud, ponieważ obyło się bez poważniejszych kontuzji♿️. Ostateczny wynik to 4:2 dla „Teologii”🥅. Nie ma to jak porządnie się zmęczyć! ⚽️

I radość gwarantowana… bo w zdrowym ciele, zdrowy duch!

 

(pg/zdj. OMI Obra)