Komentarz do Ewangelii dnia

Sztuka życia według najlepszego „Konstruktora” tego wszystkiego, co istnieje. Co jest widzialne i niewidzialne. On, nasz Bóg pełen miłosierdzia, nieustannie zapraszający nas i oczekujący od nas odpowiedzi, do życia podług Jego instrukcji Tajemnicy szczęścia. Chcemy być osobami w pełni szczęśliwymi, zatem pozwólmy się ogarnąć Miłości i dać się poprowadzić w drodze wiary ku niezawodnej nadziei. Pozwólmy ogarnąć się Bożemu miłosierdziu, aby móc stawać się ludźmi o wyobraźni miłosierdzia i praktykować miłosierdzie. Kształtujmy „cywilizację miłości”, zabiegając o Królestwo Boże pośród nas. „Strumień miłosierdzia nie może przeniknąć do naszego serca tak długo, jak długo nie przebaczyliśmy naszym winowajcom. Miłość, podobnie jak Ciało Chrystusa, jest niepodzielna: nie możemy miłować Boga, którego nie widzimy, jeśli nie miłujemy brata i siostry, których widzimy (por. 1 J 4,20). Gdy odmawiamy przebaczenia naszym braciom i siostrom, nasze serce zamyka się, a jego zatwardziałość sprawia, że staje się ono niedostępne dla miłosiernej miłości Ojca; przez wyznanie grzechu nasze serce otwiera się na Jego łaskę” (Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 2840).

(S. Stasiak OMI)


Błażej Gawliczek OMI: Droga powołania nie zawsze jest oczywista [ŚWIADECTWO]

Myślę, że każde powołanie jest inne i w moim przypadku nie było jakiejś wyjątkowej niewiadomej. Od dzieciństwa podobało mi się to, co ksiądz robi przy ołtarzu, jego ubranie... Ale to był wymiar bardziej zewnętrzny niż duchowy, a wiadomo, że Pan Bóg może działać na bardzo różne sposoby, więc myślę, że to też mogło przyciągać mnie w określony sposób.

Poważne myśli o wyborze drogi powołania kapłańskiego zaczęły pojawiać się już w wieku 14-15 lat, jeszcze w czasie nauki w szkole średniej, jednak ze względu na wiek nie traktowałem ich wówczas poważnie. Nigdy nie należałem do żadnej grupy parafialnej, nie brałem czynnego udziału w życiu mojej parafii, choć w niedziele i święta zawsze całą rodziną chodziliśmy do kościoła. Momentem drogi nawrócenia można nazwać moją pierwszą bardziej świadomą spowiedź, po której poczułem się „lekki” jak piórko. Miałem wtedy około 16 lat.

Kiedy znów zaczęły pojawiać się myśli o kapłaństwie, natychmiast je odrzucałem, myśląc, że to nie dla mnie i nie wybiorę tej drogi, bo jestem zbyt grzeszny i nie będę w stanie sobie z tym poradzić. Jednak poczucie wyboru kapłaństwa stale rosło. Wszystko zmieniło się podczas dalszej nauki. Nie ukrywam, że na profil humanistyczny wszedłem z podświadomością, że po jego ukończeniu być może pójdę jeszcze do seminarium, ale moje pragnienia się zmieniły, bo chciałem zostać dziennikarzem muzycznym, nauczycielem języka angielskiego... Pracowałem jako kelner, ale przede wszystkim chciałem realizować się w branży hotelarskiej. Myślałem o technikum, profil hotelarski (żeby być hotelarzem albo kelnerem). Kiedy byłem już w trzeciej (ostatniej) klasie liceum, kolega zaproponował mi wizytę w klasztorze. Jeden z braci, który zaprosił mnie i mojego kolegę do siebie, jak się później okazało, był naszym wspólnym znajomym, bo był wujkiem i ojcem chrzestnym jednej z moich koleżanek z klasy. I wtedy po raz pierwszy miałem okazję poznać życie zakonne. Był to klasztor braci franciszkanów w Krakowie. Pamiętam, że pierwszy film o zakonnikach, który mi się podobał, dotyczył św. Jana Bosko i jego zgromadzenia. Później nawet szukałem informacji o salezjanach, bo chciałem iść w tym kierunku, ale nic nie mogłem znaleźć. Dzięki tym dwóm dniom w klasztorze poznałem lepiej życie we wspólnocie: jak się modlą, jak pracują, wspólne posiłki... wiele rzeczy robili razem. I naprawdę mi się to podobało.

Później trafiłem na rekolekcje powołaniowe do Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Kiedy miałem już 18 lat, jeden z moich znajomych z parafii, który studiował w Niższym Seminarium Duchownym oblatów, podał mi numer telefonu ojca, który był wówczas odpowiedzialny za powołania, i w ten sposób trafiłem do młodzieżowego ośrodka w Kokotku. Pojechałem tam, nie wiedząc zupełnie nic o tym zgromadzeniu.

Był luty. Tygodniowe rekolekcje, trzeciego dnia byłem już gotowy wracać do domu, ale przyjaciel przekonał mnie, żebym został do końca. Po głęboko przeżytej spowiedzi na zakończenie rekolekcji, nie żałowałam już, że przyjechałem na te rekolekcje. Kolejne takie rekolekcje przeżyłam w marcu tego samego roku na Świętym Krzyżu i stały się one punktem zwrotnym. Wtedy dowiedziałam się jak wygląda nowicjat u misjonarzy oblatów – cudowna atmosfera, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Po powrocie zaczęłam zadawać Jezusowi pytanie: „Czego ode mnie chcesz? Dlaczego ostatnio w moim życiu pojawiło się tak wielu oblatów? Mam tu przyjść, czy nie?” W pewnym sensie atakowałem Pana tymi wszystkimi pytaniami. Potem miały być egzaminy maturalne.

Pamiętam, że postawiłam wtedy Bogu warunek: Jeśli mam się uczyć, żeby zostać księdzem, żeby zostać oblatem, to pomóż mi zdać te egzaminy.

O dziwo, wszystkie egzaminy zdałem dobrze, z wyjątkiem matematyki. Nigdy nie odnosiłam sukcesów z matematyki, nic więc dziwnego, że musiałam powtarzać ten przedmiot. Powtórka odbyła się w sierpniu. Pamiętam, że do egzaminu podszedłem ze spokojem i udało mi się zdać ten przedmiot za drugim razem. Pod koniec maja tego samego roku pojawiła się możliwość ponownego udania się na Święty Krzyż.

Pewnej nocy nie mogłem spać. Po pewnym czasie ogarnęło mnie zmęczenie i zasnąłem. Pamiętam, jak we śnie stałem na skrzyżowaniu dwóch dróg, z których jedna prowadziła do bycia oblatem, a druga do zostania księdzem diecezjalnym, ponieważ wciąż wahałem się, gdzie się zgłosić. Zawsze byłem sceptyczny co do interpretacji snów, ale wtedy, gdy stanąłem przed tym wyborem, poczułem, że Matka Boża Pszowska, która jest mi bardzo bliska, bo sam pochodzę z Pszowa, kazała mi wybrać drogę bycia oblatem misjonarzem, czyli w sposób szczególny poświęcić swoje życie Niepokalanej Maryi. Po tym śnie poprosiłam o spowiedź i adorację. Podczas tej modlitwy w myślach krzyczałem do Pana: „Czego ode mnie chcesz?!”. Teraz, wracając do tej chwili, dałbym sobie następującą odpowiedź: „Dlaczego tak się opierasz - i tak tu przyjdziesz!” Po tych rekolekcjach podjęłam stanowczą decyzję, że złożę dokumenty umożliwiające przyjęcie do nowicjatu.

Byłem najmłodszy z rodzeństwa. Tata zmarł, gdy miałem trzy lata. O moje wychowanie dbała mama, dziadek i babcia. Mój jedyny biologiczny brat, starszy ode mnie o sześć lat, w wieku osiemnastu lat wyjechał za granicę i tam się osiedlił, a moja mama martwiła się, że najmłodszy syn też ją tak wcześnie opuści, bała się, że zostanie sama. Zapewniałem ją jednak, że jeśli taka jest wola Boga, na pewno nie pozostawi jej samej.

Pierwszy kryzysowy moment nastąpił już w nowicjacie, kiedy trzeba było obchodzić święta Bożego Narodzenia nie w gronie rodzinnym, ale w klasztorze. Pomocą była wspólnota nowicjuszy i oblatów. Przyzwyczajenie się do seminarium zajęło około pół roku. Na trzecim roku ponownie przyszedł okres kryzysu, który był związany z dalszymi wyborami życiowymi, gdyż konieczne było złożenie prośby o dopuszczenie do ślubów wieczystych. Nie zdałam też egzaminu z łaciny, ani egzaminu powtórkowego, więc musiałem powtarzać cały roczny kurs. Był to dla mnie swego rodzaju „gwoźdź do trumny” i byłem już gotowy opuścić zgromadzenie. Zacząłem nawet dopytywać się znanych mi księży diecezjalnych o możliwość przeniesienia się do ich seminarium duchownego, aby później móc pracować w rodzimej diecezji. Myślałem też o przejściu do innego zgromadzenia. Wtedy wydawało mi się, że jeśli zaczną się poważne problemy ze studiami, to będzie to znak, że tu nie pasuję.

(zdj. wł. autora)

W ostatniej chwili pojawił się pomysł, aby poprosić o roczną praktykę duszpasterską, aby lepiej rozeznać swoje powołanie i wolę Bożą. W ten sposób trafiłem na Ukrainę. Pierwsze sześć miesięcy w Tywrowie było dla mnie czasem trudnym. Praca na budowie, trudności, pokazały mi, kim naprawdę jestem i co muszę w sobie naprawić. Później było kolejne sześć miesięcy w Połtawie. Ten rok był dla mnie czasem ewangelicznej przypowieści o Chrystusie, który chciał wykopać drzewo figowe, które od wielu lat nie przynosiło owoców, a sługa poprosił, aby je pozostawiono na kolejny rok, i obiecał się nim zająć. Mnie też trzeba było „wykopać i przykryć nawozem”, żeby w przyszłości przynosić owoce. Teraz za każdym razem z wielką radością przyjeżdżam do Tywrowa. Wróciłem do seminarium ze spokojem i pewnością, że chcę zostać oblatem. Zanim zostałem dopuszczony do ślubów wieczystych, a następnie do święceń diakonatu i kapłaństwa, za każdym razem byłem niemal pewien, że nie zostanę przyjęty. Czuję, że Bóg ma ze mną wiele kłopotów z powodu mojego sceptycyzmu i uporu, ale skoro wybrał mnie do takiej pracy, to musi się ze mną uporać. I On radzi sobie z tym najlepiej.

o. Błażej Gawliczek OMI (Ukraina)


W komży i z kropidłem na zebraniu rady zakładowej - w efekcie komuniści oddali kościół

Ojciec Edward Smalec OMI był misjonarzem z krwi i kości. Nie było dla niego trudnością udać się nawet w najdalsze zakątki, aby pomóc wierzącemu w otrzymaniu sakramentów. Wspominam go jako wspaniałego współbrata oblata, gorliwego kapłana i świątobliwego zakonnika - pisze w Misyjnych Drogach o. Henryk Kamiński OMI. Wspomnienie publikuje także misyjne.pl

Urodził się 3 października 1920 r. w Tarnowie. Przed wybuchem II wojny światowej ukończył szkołę handlową i rozpoczął pracę w sklepie w Tarnowie. Gdy wybuchła wojna, wstąpił do Armii Krajowej. Działał w podziemiu. Aresztowany wraz z tatą i stryjem, którzy potem zginęli w obozie zagłady, został zesłany na ciężkie roboty przy budowie strzelnic służących do eksperymentów z  nową bronią. Jak wspominał, w tym strasznym czasie, kiedy bito, by zabić i znęcano się nad człowiekiem, jedynym ratunkiem była modlitwa.

o. Edward Smalec OMI (zdj. P. Ratajczyk OMI)

Służba człowiekowi i Bogu

Po wyjściu z obozu i zakończeniu wojny wraz z kuzynem otworzyli kopalnię węgla nieopodal Tarnowa. Praca szła bardzo dobrze, ale do czasu. Za sprzeciwienie się utworzeniu „komórki partyjnej” komunistyczna władza nakazała zamknąć kopalnię. Edward wyjeżdża do Gdańska, gdzie otwiera sklep kolonialny, który przez pół roku wspaniale prosperuje. Jednak ta sama władza niszczy własność prywatną przez coraz większe podatki. Taki stan rzeczy doprowadza go do decyzji: „jak mam pracować dla tych złodziei, to lepiej służyć Bogu”. Udał się do kurii w Gdańsku, gdzie kanclerzem był wówczas oblat. Zdał maturę i wyjechał do nowicjatu na Święty Krzyż.

Wziąłem czapkę i pojechałem

Jego pragnieniem była praca na misjach. Jednak ponieważ było trudno o  paszport, jego pragnienie musiało „trochę” poczekać. Pracował w różnych klasztorach oblackich w Polsce i na różnych stanowiskach. Był wikarym, ekonomem, misjonarzem ludowym, a przez 22 lata kapelanem osób głuchoniemych i szpitali w Lublińcu. Za wspaniałą pracę z głuchoniemymi dziećmi otrzymał nagrodę od ONZ: dużego fiata. Kiedy rozpadł się Związek Radziecki, wreszcie nastąpił czas wyjazdu na misje. O. Edward wyruszył do Gniewania nieopodal Winnicy na Ukrainie. Była to pierwsza placówka oblacka na Wschodzie. Późną jesienią prowincjał poprosił o. Smalca o pomoc poprzez objęcie probostwa na placówce. Jak opowiadał o. Edward: „wziąłem czapkę i pojechałem”. Przez trzy lata posługiwał w Gniewaniu, gdzie dał się poznać jako wspaniały człowiek, pełen humoru i radości. 1 czerwca 1994 r. stawił się na nowym miejscu – w Czernihowie, aby pomóc w organizowaniu nowej placówki oblackiej. Wspominamy czasem sytuację, gdy w komży i z kropidłem w ręku pojawił się na zebraniu rady zakładowej, która decydowała o zwrocie katolikom zabranego kościoła. Po jego żywiołowej modlitwie i przemowie kościół w Gniewaniu został oddany.

(zdj. H. Kamiński OMI)

Życiowe doświadczenie i pokora

Przez 12 lat wraz ze współbraćmi wytrwale trudził się przy odbudowaniu wiary w województwie czernihowskim (terytorium ok. 1/10 Polski). Nie było dla niego trudnością udać się nawet w najdalsze zakątki, aby pomóc wierzącemu w  otrzymaniu sakramentów. Chorzy i  starsi nie przestawali chwalić o. Edwarda za okazywane serce i pomoc. Co sobotę razem wyjeżdżaliśmy do Sławutycza (miasto wybudowane po awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu dla jej pracowników, położone 60 km od Czernihowa), aby tam organizować nową parafię i sprawować sakramenty. Radośni wracaliśmy późnym wieczorem, a o. Edward całym sercem śpiewał Bogu, dziękując za możliwość służby. Trudne to były czasy. Przez 69 lat przed naszym przyjazdem nie było tam katolickiego kapłana, a po komunistycznej propagandzie pozostała nienawiść do wszystkiego, co katolickie. Trzeba było przed sądem walczyć o oddanie zniszczonego kościoła, otwierać nowe parafie oddalone o dziesiątki kilometrów od Czernihowa. Podczas wakacji trwała akcja tzw. ozdrowienia dzieci, a od 2000 roku trzeba było budować kaplice i kościoły w pięciu powstałych parafiach. O. Edward umiał wspaniale się odnaleźć w takiej sytuacji, a pogodnym duchem napełniał innych. Dzięki ogromnemu doświadczeniu i pokorze, jakie wyniósł z trudnego życia, umiał przyjść z poradą i pociechą młodszym współbraciom. Nie wywyższał się, a dla wszystkich miał czas i serce. Doświadczenie życia procentowało. Ludzie do dzisiaj nazywają go „nasze Słoneczko”. Optymistyczne nastawienie do życia o. Edwarda podnosiło na duchu naszych parafian przygniecionych przez ciężar codziennych trosk, zwłaszcza ze starszego pokolenia. Starsi ludzie często pytają o niego i przekazują mu serdeczne pozdrowienia. Pamiętają w modlitwie. Pragnę zadać kłam często powtarzanemu zdaniu, mającemu korzenie jeszcze za czasów komunizmu: „ludzi niezastąpionych nie ma”. O. Edward jest dla mnie i dla wielu, którzy poznali go tu, w Czernihowie, świadkiem tego, że takiego drugiego już nie będzie. Dobry Bóg nigdy się nie powtarza, a wciąż tworzy wszystko nowe. Ojciec Edward jest dla nas wzorem tego, który z miłości przybył na Ukrainę ewangelizować, pomimo tego, że był już w wieku emerytalnym.

(Misyjne Drogi/misyjne.pl)


Dziś Dzień Modlitwy, Postu i Solidarności z Misjonarzami

KOMUNIKAT BP. JANA PIOTROWSKIEGO, PRZEWODNICZĄCEGO KOMISJI EPISKOPATU POLSKI DS. MISJI, NA II NIEDZIELĘ WIELKIEGO POSTU „AD GENTES” 2024 r., BĘDĄCĄ DNIEM MODLITWY, POSTU I SOLIDARNOŚCI Z MISJONARZAMI

Siostry i bracia, misjonarki i misjonarze oraz przyjaciele misji!

I. Od kilku lat, w II niedzielę Wielkiego Postu Kościół w Polsce wraz z Dziełem Pomocy Misjom „Ad Gentes” zaprasza nas do modlitwy i materialnego wsparcia polskich misjonarek i misjonarzy. Tegoroczny Dzień Modlitwy, Postu i Solidarności z misjonarzami przeżywamy pod hasłem: „W Kościele jesteśmy wspólnotą misyjną”. Raz jeszcze przywołujemy prawdę, bliską sercu Ojca Świętego Benedykta XVI, że kto wierzy nigdy nie jest sam. Zawsze wierzymy we wspólnocie Kościoła. Jako wspólnota uczniów Jezusa żyje on mandatem misyjnym – nakazem Chrystusa: „Idźcie i głoście”. Jego zadaniem jest dzielenie się Ewangelią z ludźmi na całym świecie.

W tym roku dziękujemy Bogu za misjonarki i misjonarzy pochodzących z Polski, którzy mimo wielu trudnych wyzwań ofiarnie posługują w 99 krajach misyjnych dając świadectwo wierności Chrystusowi i Jego Kościołowi. Prośmy, nie tylko dzisiaj, aby w Kościele rodziły się oddane Bogu powołania misyjne. Niech nasze rodziny i parafie pomagają powołanym w odczytaniu ich misji i jej wypełnieniu. Ta modlitwa powinna być coraz gorętsza, zważywszy ogrom potrzeb misyjnych. Obecnie ok. 1 700 misjonarek i misjonarzy z Polski pracuje w świecie, a potrzeby młodych Kościołów misyjnych są znacznie większe.

II. W Kościele jesteśmy misjonarzami nie w pojedynkę, ale jako wspólnota, a to oznacza, że spoczywa na nas wszystkich odpowiedzialność za dzieło misyjne. I chociaż nie wszyscy mamy możliwość wyjazdu na placówki misyjne w Afryce, Ameryce Łacińskiej, Azji i Oceanii, wszyscy możemy służyć misjom poprzez modlitwę, ofiarowanie cierpień i niedostatków życiowych w intencji misji, a także żywe zaangażowanie w zdobywanie środków finansowych i materialnych na misje. Korzystając z okazji pragnę serdecznie podziękować wszystkim duchownym i wiernym świeckim Kościoła w Polsce ‒ naszej wspólnoty misyjnej ‒ za życzliwe i stałe zatroskanie o misje i pomoc. Bez niego misjonarze nie byliby w stanie wypełniać swych zadań i służyć ubogim.

Dziękuję wszystkim: duszpasterzom oraz ich współpracownikom, którzy angażują się w pomoc misjom i w innych rozpalają zapał misyjny. Zachęcam Was do ożywienia zainteresowania misjami. Dziękuję katechetom, dzieciom i młodzieży, zwłaszcza aktywnie działającym w grupach misyjnych. Jestem wdzięczny dorosłym, chorym, seniorom, niepełnosprawnym i wszystkim, którzy stają u boku misjonarek i misjonarzy z różnorakimi darami, nie tylko dzisiaj, ale ciągu całego roku.

Niech czas Wielkiego Postu skłoni nas do hojnej jałmużny na rzecz misji. Zachęcam, by środowiska misyjne w Polsce podejmowały w  tym czasie łaski nowe i pożyteczne inicjatywy duszpasterskie.

III. W tym roku pragnę zwrócić uwagę na jeszcze jedną, bardzo ważną prawdę, że misje nas ubogacają duchowo i są źródłem Bożego błogosławieństwa dla nas. Nie tylko rodzą w nas radość z tego, że jesteśmy użyteczni i możemy pomagać innym; że współpracując z misjonarzami uczestniczymy w dziele zbawienia świata. Ci, którym pomagamy na misjach odwdzięczają się modlitwą i wypraszają nam potrzebne łaski. Modlą się również za zmarłych darczyńców misji, błagając Pana Boga o ich wieczne zbawienie.

Przed nami – jako wspólnotą misyjną – ogromne pole możliwości działania. Obyśmy tylko pragnęli być przydatni, a znajdziemy swe miejsce w misyjnym dziele Kościoła i we wspólnocie, która ze swej natury jest misyjna.

Niech Chrystus, posłany przez Ojca z Dobrą Nowiną, wszystkim zaangażowanym w dzieło misyjne błogosławi i utwierdza w dobrych uczynkach.

Bp Jan Piotrowski
Przewodniczący Komisji Episkopatu Polski ds. Misji

Poznaj misjonarzy oblatów - bezpłatne rekolekcje powołaniowe

(pg)


Andrzej Madej OMI: Splecione losy [POEZJA]

SPLECIONE  LOSY

” Ludzkość  bez   boskości  sama  siebie  zdradza …”

Cyprian  Kamil  Norwid

 

Ateny Rzym Jerozolima

sumienie prawo łaska

 

„głębia przyzywa głębię „

tajemnica człowieka przywołuje tajemnicę Boga

 

w jeden warkocz

splotły się odwiecznie losy Boga z losami człowieka

 

nikt i nic ich nie rozdzieli

 

Pan Bóg objawił się ludziom w człowieku

i już na wieki ma ludzką twarz

 

droga do człowieka wiedzie przez samo serce Pana Boga

nie można poznać człowieka nie otwierając się na Stwórcę

 

w Bogu rozjaśnia się tajemnica człowieczeństwa

w człowieku zaś objawia się Bóg

 

w Chrystusie z Nazaretu najpełniej objawił się Pan Bóg ludziom

tym samym w Synu Bożym objawiła się pełnia naszego człowieczeństwa

 

ilekroć skazuje się Boga na śmierć

tylekroć podcina się własne korzenie

 

 Chrystus jest  miłośnikiem człowieka

On czelowiekolubiec

 

homo  semper  religiosus


Andrzej Madej OMI – urodził się w 1951 r. w Kazimierzu Dolnym. Po maturze wstąpił do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. W 1977 przyjął święcenia prezbiteratu. Studiował filozofię w Wyższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów MN w Obrze i w Krakowie, teologię na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie i Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Był bliskim współpracownikiem założyciela Ruchu Światło–Życie, ks. Franciszka Blachnickiego. W latach 80. zasłynął jako rekolekcjonista i duszpasterz młodzieży. Był inicjatorem spotkań ekumenicznych w Kodniu oraz ewangelizacji podczas festiwalu rockowego w Jarocinie. Od 1997 jest przełożonym Misji “Sui Iuris” w Turkmenistanie. Jest z powołania katolickim księdzem i poetą. Od 1984 r. wydał kilkanaście zbiorów wierszy i prozy. Jest m. in. laureatem za rok 2019 Medalu „Benemerenti in Opere Evangelizationis”, nagrody przyznawanej przez Komisję Episkopatu Polski ds. Misji za to, że “cierpliwie i z miłością głosi Ewangelię i prowadzi dialog ekumeniczny. Jest autorem poczytnych publikacji książkowych”.


Madagaskar: Tu prostota łączy się z pięknem [GALERIA]

Ojciec Stanisław Kazek OMI pracuje w oblackiej misji Befasy na Madagaskarze. Obok posługi duszpasterskiej, jednym z nierozłącznych elementów życia misjonarza są podróże. Nie tylko chodzi o przemieszczanie się, ale także przewóz większej ilości materiałów, m.in. żywności. Nie zawsze też da się wykonać takie zadanie samochodem. Wtedy pozostają tradycyjne metody. Okoliczności przyrody zachwycają swą prostotą i pięknem.


Zahutyń: Peregrynacja obrazu Serca Pana Jezusa

Do oblackiej parafii w Zahutyniu przybył obraz Serca Pana Jezusa. Wizerunek peregrynuje po parafiach archidiecezji przemyskiej. Ceremoniom przewodniczył bp Stanisław Jamrozek. Kościół w Zahutyniu wypełnił się po brzegi, peregrynacji towarzyszyła Ochotnicza Straż Pożarna oraz poczet sztandarowy miejscowej szkoły podstawowej.

(pg/zdj. OMI Zahutyń)


Komentarz do Ewangelii dnia

Nasza codzienna Góra Przemienienia – modlitwa. To na tej górze dokonuje się cud naszej życiowej przemiany. To tam, na górze modlitwy nabierają nowego blasku, nowej jakości nie tyle nasze szaty, co słowa, myśli, czyny, nasze serce. To tam uczymy się tego niezwykłego dialogu z Panem Bogiem, uczymy się nie tylko do Niego mówić, ale też uważnie Go słuchać i nabieramy sił, aby to wypełnić, co nam przekaże. Uczymy się też rozmawiać z bohaterami Starego i Nowego Przymierza, rozmawiać, prosić o ich wstawiennictwo, naśladować ich życie, a wszystko po to, aby później umiejętnie rozmawiać z tymi, z którymi dzielimy naszą codzienność. Tam, na górze modlitwy nie zawsze jest miło i przyjemnie. Wielokrotnie to miejsce naszych duchowych zmagań, to walka z pokusą, aby na tę górę się nie wspinać czyli przestać się modlić, zerwać żywy kontakt z Panem Bogiem, a to grozi tym, że nasza przemiana będzie miała tylko ludzki wymiar i zakończy się ostatecznie życiową porażką i rozczarowaniem. W cudzie przemiany serca, życia potrzebujemy Bożej łaski, Bożej mocy. Na górze modlitwy umieramy dla tego co grzeszne, aby dokonywało się w nas zmartwychwstanie ku temu, co Boże, święte, dobre. Św. Jan Paweł stwierdza:

Charakterystyką duchowości chrześcijańskiej jest obowiązek ucznia do coraz pełniejszej przemiany w ślad za swym Nauczycielem w taki sposób, że poprzez wytrwałość, którą moglibyśmy nazwać ”przyjacielską” dotrzemy do tego, by móc oddychać jego odczuciami.

(S. Stasiak OMI/ zdj. Ukrainian Catholic Eparchy of Edmonton)


Droga krzyżowa - nie tylko w Polsce [GALERIA]

Wielki Post nierozerwalnie wiąże się nie tylko z praktykami postu, modlitwy i jałmużny, ale również charakterystycznymi dla tego okresu liturgicznego nabożeństwami. O ile Gorzkie Żale to praktyka polska, o tyle nabożeństwo drogi krzyżowej jest odprawiane przez katolików na całym świecie.

Kamerun

(zdj. OMI Cameroun)

Pakistan

(zdj. Oblates.pk)

Republika Południowej Afryki

(zdj. St Joseph’s Oblate Scholasticate – Cedara R.S.A)

(pg)


Od 20 lat żyje jako świecka konsekrowana w oblackim Instytucie

María Isabel Leboso z Urugwaju, jak mówi: „jest szczęśliwa, że ​​od ponad dwudziestu lat żyje jako świecka osoba konsekrowana w Instytucie Współpracowniczek Oblatek Misjonarek Niepokalanej”. Mieszka w Montevideo i pracuje w Oblackim Centrum Edukacyjnym w Cerro na obrzeżach miasta, jest koordynatorką duszpasterską.

Flavio Facchin OMI: Kim są COMI, czyli Współpracownice Oblatki Misjonarki Niepokalanej?

María Isabel Leboso: Jesteśmy kobietami poświęconymi Bogu i czerpiemy z charyzmatu św. Eugeniusza de Mazenoda, założyciela Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Staramy się urzeczywistniać charyzmat zgodnie z kobiecym i świeckim charakterem naszego powołania. Założycielem COMI jest Ojciec Gaetano Liuzzo, Misjonarz Oblat Maryi Niepokalanej. Ojciec Gaetano lubił nam powtarzać, że „waszym prawem jest miłość, waszym powołaniem jest miłość, waszym lekarstwem jest miłość”. Żyjemy charyzmatem ewangelizacji ubogich w świecie pracy, w rodzinach, we wspólnotach kościelnych. Jesteśmy obecni we Włoszech, Demokratycznej Republice Konga, Argentynie i Urugwaju. Podczas audiencji w Watykanie w dniu 20 listopada 2021 r. Ileana Chinnici, przewodnicząca COMI, powiedziała papieżowi Franciszkowi: „Jesteśmy małym instytutem, który żyje ewangeliczną logiką ziarnka gorczycy, szczypty soli, zaczynu drożdżowego, logiką ukrycia i cichego działania pod okiem Boga”.

Papież spotkał się ze Współpracowniczkami Oblatkami Misjonarkami Niepokalanej

Co oznacza dla ciebie "bycie misją"?

„Być misją” oznacza dla mnie porzucenie zabezpieczeń i wygód, które nie pozwalają mi dostrzec rzeczywistości, w które się wplątałem, a jednocześnie odkrycia nowych możliwości. To także spotykanie ludzi, którzy potrzebują uśmiechu lub przytulenia; „wyjście” oznacza także spojrzenie pełne nadziei i radości w obliczu wielu sytuacji bólu i braku wiary. Żyjemy w świecie, który pomimo pandemii Covida, nie zrozumiał jeszcze, że patrzenie na innych nowymi oczami i empatia muszą być codziennym obowiązkiem. Trzeba pamiętać również o różnych formach przemocy, które nie pomagają budować mostów między ludźmi. Doświadczam tego wszystkiego z tymi, których spotykam na co dzień, zwłaszcza z tymi, którzy żyją na ulicach, przynosząc im talerz z jedzeniem i uśmiechem, pomagając im stawić czoła temu, przez co cierpią w wyniku wielu sytuacji, niosąc im słowo nadziei i modlitwę, prosząc Pana, aby ich wspierał.

Twoja misja jest realizowana w życiu codziennym...

Staram się każdego dnia w pełni realizować „misję bycia” w swojej pracy, próbuję umożliwić innym poznać Jezusa, podejmując życie nawet w trudnych okolicznościach: w ten sposób św. Eugeniusz uczy nas towarzyszyć i wspierać tych, którzy tego najbardziej potrzebują. Oznacza to przytulenie nastolatka, który przeżywa trudny moment, z towarzyszeniem i słuchaniem, z łagodnością. Często powtarzam, że jest to posługa duszpasterska słuchania, bliskości. Podążamy za Jezusem drogą św. Eugeniusza, żyjąc w nadziei, ufności i radości. Nadziei, bo Jezus jest naszą nadzieją. On zachęca mnie, abym dalej kroczyła, ufając Jemu i Maryi, naszej Matce. A potem jest radość doświadczenia bycia kochanym przez Boga, przekazywania tej radości życiem, starania się być świadkiem wobec tych, którym towarzyszę. Jestem wdzięczna Bogu za umożliwienie mi przeżywania misji w ośrodkach edukacyjnych, strzegąc i przekazując charyzmat św. Eugeniusza. Pozdrawiam Was wszystkich w Jezusie Misyjnym.

(procuramissioniomi.eu/tł. pg)