Komentarz do Ewangelii dnia
Słowo od Cieśli z Nazaretu, naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, wprowadza nas w wymiar drewnianych części. Belka i drzazga. Dzieli je rozmiar, ale także i jakość „szkodzenia”. Belka może zabić, a drzazga jedynie ranić. Brak powściągliwości w ocenie innych prowadzi do zawężenia spojrzenia na siebie. Obłuda utrudnia odkrycie w nas istotnych problemów i dotarcie do tego, co kryje się w sercu. Trzeba próbować osądzać najpierw siebie. Potem znacznie łatwiej jest zobaczyć dobro w innych.
(zdj. Eli Duke/Flickr)
Obra: Pożegnanie sióstr służebniczek
W obrzańskim kościele parafialnym nastąpiło uroczyste pożegnanie sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej – Śląskich. Mszy świętej dziękczynnej za prawie 74. letnią posługę wśród oblatów w pierwszej formacji w Obrze przewodniczył Prowincjał Polskiej Prowincji – o. Marek Ochlak OMI. Do Obry przybyli poprzedni rektorzy scholastykatu, a Wyższe Seminarium Duchowne reprezentował obecny superior wspólnoty zakonnej – o. Sebastian Łuszczki OMI.
Podziękowania na ręce sióstr złożył przełożony polskich oblatów, superior wspólnoty zakonnej w Obrze, klerycy oraz przedstawiciele parafii. Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej reprezentowała Matka Natalia Kempa – przełożona Prowincji Warszawskiej. Towarzyszyły jej siostry z zarządu prowincjalnego oraz współsiostry z Obry, Poznania i Siedlec.
Pierwsze siostry ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej przybyły do Obry 1 października 1949 roku na zaproszenie prowincjała oblatów – o. Stefana Śmigielskiego OMI. Przez lata przy obrzańskim scholastykacie posługiwało pięćdziesiąt sióstr zakonnych. Ich obecność i praca pomagała kształtować młode pokolenia misjonarzy.
(pg/zdj. WSD OMI, M. Ochlak OMI)
Oblaci z Wietnamu z pomocą Czechom
Chociaż Zgromadzenie jest podzielone na jurysdykcje, które w większości pokrywają się z etnicznym pochodzeniem oblatów, ze względu na misyjny charakter oblackiej rodziny zakonnej, misjonarze wysyłani są na krańce świata. Dwóch kolejnych oblatów zasiliło personel Prowincji Środkowoeuropejskiej.
Misjonarze z Kongo i Bangladeszu z pomocą Prowincji Środkowoeuropejskiej
Pierwszego z nich na lotnisku w Pradze przywitała wspólnota oblacka wraz ze świeckimi stowarzyszonymi. Oblatów z Azji czeka teraz kurs języka czeskiego.
(pg/zdj. F. Rehbock OMI)
Turkmenistan: Muzułmanie prosili katolików o modlitwę! [ŚWIADECTWO]
Dyplomaci, kompozytor, chorzy i czaj [MISYJNE DROGI]
Ważne jest spotkanie z drugim i poświęcony mu czas. Ważne jest wejście i chociaż pobieżne poznanie kultury. Czaj, długie rozmowy o świecie, ludziach, kulturze, Bogu – to początek dzielenia się wiarą. Nie da się tego zrobić szybko i tylko w misyjnym budynku – można przeczytać na misyjne.pl
Kiedy czwórka naszych dzieci stała się już samodzielna, w naszym małżeństwie pojawiło się coś, czego od dawna nie było – czas wolny. Zaczęliśmy więc pytać Pana i siebie samych, co mamy z tym czasem zrobić. Jakoś nie pociągało nas zwiedzanie świata ani praca w ogródku. Wyjechaliśmy więc „na pustynię”. Wynajęliśmy pokój w jednym z klasztorów, by tam słuchać głosu Bożego. I Pan przemówił do nas. Wtedy wiedzieliśmy już, że mamy zaangażować się, na ile to będzie w naszej sytuacji możliwe, w pracę misyjną w Azji Centralnej. Nie wiedzieliśmy jeszcze, w którym kraju, dlatego szukaliśmy dalej. Nasz ówczesny proboszcz podpowiedział nam Kazachstan, a nasza przyjaciółka ze Słowacji – Hana – Turkmenistan. Połączyliśmy oba kraje i wspólnie z Haną i jej znajomym – Stanem – wyjechaliśmy w czasie wakacji do obu tych krajów, by zbadać sytuację na miejscu i po powrocie do Polski zdecydować, co dalej. Był lipiec.
Pierwsze spotkania
W Kazachstanie nie znaliśmy nikogo, a w Turkmenistanie bliski nam był ojciec Andrzej Madej OMI. Krótki pobyt w Aszchabadzie ujawnił, gdzie mamy „zainwestować” swój czas. Świeżość nawrócenia, ogromna radość z każdego spotkania i pragnienie poznawania Pana w Jego słowie, wśród Turkmenów, stały się wtedy naszym codziennym doświadczeniem. Nietrudno było zauważyć, że ogromną większość uczestników Mszy św. oraz spotkań formacyjnych stanowiły kobiety. Mężczyźni byli jak rodzynki w cieście. Mimo że nie było ich wielu, zaczęliśmy się z nimi spotykać. Wbrew barierze językowej spotkania odbywały się regularnie – dzięki pomocy ojców, którzy zamieniali się w tłumaczy.
Niezapomnianym doświadczeniem z tego czasu były odwiedziny w domach turkmeńskich parafian. Byliśmy pod wrażeniem łatwości, z jaką spontanicznie się modlili. Dotykała nas gorąca miłość do Boga, którą dało się odczuć podczas modlitwy. Zdążyliśmy też poznać smak turkmeńskiej herbaty, słodkich jak miód winogron, ale także płowu (jednogarnkowe danie z ryżem, mięsem i warzywami – przyp. red.) i pysznych szaszłyków. Po miesiącu pobytu mieliśmy jednak niedosyt – za krótko i za mało daliśmy z siebie. Właściwie to my więcej otrzymaliśmy i nauczyliśmy się, niż sami daliśmy.
Kolejne wyprawy
Kolejne wakacje i kolejne wyjazdy do Aszchabadu. Teraz byliśmy witani pełnym uśmiechem, bo przecież już się znaliśmy. Nadal mieliśmy problemy z zapamiętaniem niektórych imion, które z żadnym polskim słowem nam się nie kojarzyły. To nie przeszkadzało jednak w rozwijaniu relacji. Ojciec Andrzej pewnego dnia zabrał nas do rodziny muzułmańskiej, w której młode małżeństwo nie mogło doczekać się potomstwa. Muzułmanie prosili katolików o modlitwę! Przedstawiliśmy ten problem Panu Jezusowi, a bracia muzułmanie z szacunkiem wsłuchiwali się w nasze słowa. Podobno w końcu doczekali się syna. Zauważyliśmy, że właściwie codziennie na korytarzu ambasady, bo taki oficjalny statut ma dom oblacki, pojawiają się osoby potrzebujące jakiegoś wsparcia. Żadna z nich nigdy nie odeszła z pustym żołądkiem. Raja, gospodyni oblacka, wiedziała, że obiad, który przygotowywała dla mieszkańców i pracowników, ma też wystarczyć dla głodnych.
Wielkim wydarzeniem we wspólnocie był chrzest pewnej matki i jej czterech córeczek. Mieliśmy zaszczyt być chrzestnymi dwóch dziewczynek. Okazało się, że ta rodzina mieszka na balkonie swoich krewnych. Balkon wprawdzie był zabudowany, ale nie nadawał się na mieszkanie w czasie zimy. Pomógł im ojciec Andrzej.
Czy staliśmy się lepsi?
Niezapomnianym wydarzeniem był nasz wyjazd z ojcem Rafałem nad morze, 700 km przez pustynię, by odwiedzić jedną katolicką rodzinę, która mieszka w tej części Turkmenistanu. Mijaliśmy nieliczne samochody i stada wielbłądów, a za nami toczyła się jakaś toyota z dwoma mężczyznami na pokładzie. Kiedy zatrzymywaliśmy się na parkingu, oni też się zatrzymywali. Takich to aniołów stróżów mieliśmy podczas całej podróży.
W Aszchabadzie bywaliśmy w domach chorych, którzy nie mogli przyjeżdżać na Mszę św. w niedzielę. Bywaliśmy na obiadach z dyplomatami i w domu jednego z największych kom- pozytorów turkmeńskich. Przyjaźnił się z ojcem Andrzejem i razem wiele razy sączyli czaj, nie spiesząc się, bo przecież trzeba było jeszcze pogadać o tylu ważnych sprawach.
W taki właśnie sposób Pan Bóg nas prowadził, formował i kształtował naszą wrażliwość na człowieka „z innego świata”. Staliśmy się dzięki temu inni, mamy nadzieję, że lepsi. Nie jest to zamknięty rozdział, ponieważ nadal żyjemy. Jesteśmy ogromnie wdzięczni Panu Bogu za to, że skrzyżował nasze drogi z drogami braci i sióstr z Aszchabadu, którzy stali się dla nas inspiracją i zachętą. To u nich mogliśmy zauważyć, jak spełniają się obietnice zawarte w Piśmie Świętym: „Nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła. Odnawia się ona co rano; ogromna jest Twoja wierność” (LM 3,22-23).
Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg” – KLIKNIJ
Od uzdrowienia po Madagaskar [ROZMOWA]
Ewelina i Ula Blinstrub to siostry bliźniaczki, zaangażowane we wspólnoty charyzmatyczne, które spędziły miesiąc na Czerwonej Wyspie. O historiach, których tam doświadczyły i niesprawiedliwościach chwytających za serce rozmawia z nimi Karolina Binek z "Misyjnych Dróg".
Karolina Binek: Jak to się stało, że bliźniaczki z Polski zaczęły ewangelizować na Madagaskarze?
Ula: Pięć lat temu miałam poważne problemy z uchem. Wtedy też razem z siostrą pojechałam na rekolekcje charyzmatyczne. Jedna z osób powiedziała podczas tego wydarzenia, że wśród tych dwóch tysięcy osób jest ktoś, kto ma problemy z prawym uchem, słyszy charakterystyczny pisk. I mówiła, że wierzy, iż zaczyna się moje uzdrowienie. Byłam w szoku, bo ta osoba nie miała prawa tego wiedzieć. W sercu powiedziałam jednak: „Boże, jeżeli to jest o mnie, to przyjmuję to uzdrowienie”. Kiedy kolejnego dnia byłam u laryngologa, okazało się, że prawie wszystko jest w porządku i nie potrzebuję żadnego zabiegu. Od tego momentu ja i moja siostra zaczęłyśmy jeszcze bardziej zbliżać się do Boga. Zaczęłyśmy budować z Nim osobistą relację i czytać słowo Boże oraz uczyć się rozpoznawać Jego głos. Nie trzeba w to wierzyć. Niemniej, to wydarzenie zmieniło naszą historię.
Ewelina: Myślę, że można powiedzieć, że pięć lat temu nawróciłyśmy się, poznałyśmy żywego Boga. Nasza wiara stała się czymś więcej niż chodzeniem do kościoła tylko z tradycji. Kiedy czytałyśmy 16. rozdział Ewangelii wg św. Marka, w którym jest napisane: „Na chorych będą kłaść ręce, i ci odzyskają zdrowie”, w naszych sercach pojawiło się pragnie- nie, aby działać w ten sposób. Dołączyłyśmy do wspólnoty, a dwa lata temu pojechałyśmy na kolejne rekolekcje. Podczas jednej z modlitw uwielbienia przyszedł do mnie obraz Afryki wraz z jej wyspami. W czasie przerwy po jednej z konferencji podszedł do nas brat zakonny – oblat Daniel, który od 30 lat mieszka na Madagaskarze – i zaprosił nas do siebie, by i tam dzielić się świadectwami, modlić o uzdrowienie i głosić Ewangelię. Trochę to trwało, ale we wrześniu tego roku udało nam się wreszcie dotrzeć na Madagaskar.
Matka Boża wśród pogan - niezwykła peregrynacja na Madagaskarze
Inny kontynent, inny klimat, inna kultura, inna mentalność mieszkańców. Domyślam się, że pierwsze dni na Madagaskarze mogły być dla Was trudne.
Ula: Zaskoczyła nas nawet pogoda, bo okazało się, że w nocy jest tylko 13 stopni Celsjusza, a przecież większość z nas myśli, że to taka ciepła wyspa – wyjechałyśmy w wakacje, kiedy u nich jest zima. Poza tym trudno było nam zrozumieć i pogodzić się z biedą, która była bardzo widoczna nawet w stolicy. Szczególnie widać ją na ulicach, gdzie pomiędzy ludźmi chodzącymi pieszo, ciągnącymi wózki na plecach i jadącymi tuk-tukami, raz po raz pojawia się drogi samochód. A obok niewielkich domków ludzi żyjących naprawdę skromnie mieszczą się duże wille. Jeśli natomiast chodzi o mentalność Malgaszy, to nie spodziewałyśmy się, że są aż tak „otwarci duchowo”. Bo dość powszechne jest, że w niedzielę idą na mszę, w piątek na spotkanie wspólnoty, a w sobotę do szamana.
Wspominając Wasz wyjazd na Madagaskar, piszecie na Instagramie, że zaskoczyło Was również tak wiele drzwi otwartych przez Boga.
Ewelina: Tak, bo choć zupełnie się tego nie spodziewałyśmy, to zdarzało się, że do domu naszej malgaskiej gospodyni przychodziło kilkanaście osób, by modlić się razem z nami. Pewnego dnia przyszła też Monika, która miała problemy z nadciśnieniem i chciała, byśmy pomodliły się za jej zdrowie. Podczas modlitwy wstawienniczej w tej intencji przyszedł mi do głowy obraz małego, białego malgaskiego domku. Kiedy ją o niego zapytałam, to okazało się, że ta kobieta w jednym z miast buduje parafię. Jednak, ze względu na brak funduszy, na razie ten domek jest kościołem. A że Moni- ka zajmuje się tym już od dłuższego czasu, to zaczęła czuć się wypalona i modlić do Boga, żeby jej pomógł. Po spotkaniu z nami doszła do wniosku, że Bóg rzeczywiście widzi jej zmagania i chce, by kontynuowała swoje dzieło.
Wolontariusze otworzyli bibliotekę na Madagaskarze
Ula: To są takie momenty z wyjazdu, które chwytają za serce. Wśród nich jest także historia związana z młodymi chłopakami z jednego z biedniejszych regionów Madagaskaru. Zaprosiłyśmy ich do wspólnej modlitwy. Niektórzy chłopacy zdążyli wcześniej uciec, więc udało nam się pomodlić tylko z kilkoma. I chociaż ci młodzi ludzie pochodzili z trudnych rodzin, mogli mieć prawdopodobnie za sobą już pierwsze kradzieże i raczej na co dzień daleko im było do kościoła, to wszyscy otwierali swoje serce na modlitwę, przyjmowali ją i byli bardzo poruszeni. I mimo że to dla nas bardzo miłe i też umacniające w wierze, to swoim działaniem chciałyśmy pokazać przede wszystkim, że to nie my jesteśmy wyjątkowe, ale to miłość Jezusa jest wyjątkowa.
W Waszych historiach można zauważyć, że Madagaskar to kraj kontrastów. Są niewielkie domki z palm, a obok nich duże wille. I są ludzie żyjący w skromnych warunkach, którzy chodzą wszędzie pieszo. Co czuje się, widząc takie różnice? Bo chyba nie jest łatwo się do tego przyzwyczaić?
Ula: Miałyśmy w sobie dużą niezgodę na to. I trudno nam było oswoić się z tym, że mamy bardzo mocno w sercach osoby ubogie, a na przykład zostałyśmy zaproszone na wystawny obiad do kogoś zamożnego. Ale z czasem okazało się, że to też była część Bożego planu. Zostałyśmy posłane do ludzi ubogich, ale i do tych mających duże wpływy w mieście. Bo przecież te wspólne spotkania z zamożnymi mogą przynieść wiele dobrych owoców i pomóc osobom żyjącym w trudniejszych warunkach.
Ewelina: Z tym kontrastem wiązały się przeżycia, których nie zapomnimy. Miałyśmy okazję być w jednym z najbardziej ubogich regionów Madagaskaru, gdzie w czasie pory deszczowej ludzie we własnych chatach chodzili w błocie. Mamy ten widok przed oczami i wielkie poczucie nie- sprawiedliwości. Ale dzięki takim sytuacjom i wspólnym modlitwom z mieszkańcami tamtejszych terenów mimo wszystko cieszyłyśmy się, że udało nam się tam dotrzeć i że Bóg nie zapomniał o tych ludziach i wciąż widzi trudności, z którymi zmagają się na co dzień. A my teraz, po powrocie do Polski, jeszcze bardziej doceniamy i jesteśmy wdzięczne za wszystko, co mamy. Dziś wiemy też, że pobyt na Madagaskarze nie był naszym ostatnim misyjnym wyjazdem.
(misyjne.pl/zdj. gł. arch. E. i U. Blinstrub)
Prawnuk Roberta Kocha w Obrze
W obrzańskim Domu Rekolekcyjnym Alma Mater odbyło się sympozjum naukowe środowisk medycznych – „Kardiologia w gabinecie lekarza Podstawowej Opieki Zdrowotnej”. Wydarzenia zgromadziło specjalistów różnych dziedzin, m.in.: prof. dr hab. n. med. Stefana Grajka, prof. dr hab. n. med. Krzysztofa Błaszyka, dr. n. med Annę Komosę, dr. n. med Łukasza Stryczyńskiego. W wydarzeniu wzięli udział także lekarze Podstawowej Opieki Zdrowotnej oraz personel medyczny współpracujący z POZ.
Gościem specjalnym sympozjum był prawnuk Roberta Kocha – Wolfgang Pfuhl. Robert Koch był niemieckim lekarzem, mikrobiologiem i naukowcem. W 1905 roku otrzymał Nagrodę Nobla za badania nad gruźlicą. W latach 1872-1880 związany był z Wolsztynem.
Sympozjum zorganizowali: Stowarzyszenie Naukowe im. Roberta Kocha w Wolsztynie, Wyższe Seminarium Duchowne Misjonarzy Oblatów w Obrze i Dom Rekolekcyjny Alma Mater. Podczas sesji naukowej nastąpiła prezentacja publikacji „W poszukiwaniu utraconego smaku” autorstwa prof. dr hab. n. med. Stefana Grajka.
(pg/zdj. M. Tomczak OMI)
Kalendarz Misyjny 2024
Ukazał się tradycyjny Kalendarz Misyjny na rok 2024. Publikacja Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej ukazuje życie misyjne Kościoła w różnych zakątkach świata. Papieskie Intencje Misyjne pomagają otoczyć modlitwą konkretne dzieła wspólnoty wierzących. Tegoroczny oblacki kalendarz nosi tytuł: "Polscy Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej wśród ubogich na wszystkich kontynentach".
Widziałem oblatów — czy to w wielkich miastach, w biednych dzielnicach, w dżunglach, czy na szczytach gór — blisko ludzi i służących ludziom. I to była piękna afirmacja naszego charyzmatu. Misjonarze oblaci mają szczególne zadanie, by służyć ubogim, najbardziej opuszczonym i zapomnianym i "być blisko ludzi". Niektórzy oblaci uczą w szkołach, starając się poprawić życie miejscowej ludności poprzez edukację, podczas gdy inni pracują na rzecz ochrony praw ludzi do sprawiedliwego wynagrodzenia, godziwych warunków mieszkaniowych lub dostępu do elektryczności i wody pitnej - napisał we wstępie o. Marcin Wrzos OMI, autor tegorocznego Kalendarza Misyjnego.
Publikacja w dużej mierze dostępna będzie podczas animacji misyjnych oblatów Niepokalanej w parafiach na terenie całej Polski. Możną ją również nabyć w każdym oblackim domu zakonnym. Ofiary składane przy tej okazji przeznaczone są na dzieła misyjne Polskiej Prowincji.
(pg)
Górska wyprawa nowicjuszy, prenowicjuszy i kleryków
Już po raz trzeci nowicjusze wraz z prenowicjuszami ruszyli na kilkudniową wyprawę w góry. Tegoroczna, zorganizowana przez o. socjusza Bogusława Harlę OMI była wyjątkowa, ponieważ do grupy wędrowców dołączyli klerycy Jan i Jakub, którzy od października wraz z obecnymi nowicjuszami tworzyć będą wspólnotę pierwszego roku w Obrze. Tak więc dziewięciu śmiałków wyruszyło w poniedziałek 19 czerwca z Katowic, by po przyjeździe do Ustronia zdobyć Czantorię i spędzić noc w schronisku na Stożku. W kolejnych dniach trasa wiodła Głównym Szlakiem Beskidzkim poprzez Baranią Górę, Węgierską Górkę, Żabnicę, Halę Rysiankę, Lipową i Boracza.
A oto wrażenia wędrowców:
Ten wyjazd był dla mnie czasem wielu przemyśleń i kontemplacji, ale również pięknym czasem spędzonym we wspólnocie. Dzięki braterskiej atmosferze łatwiej mi było za każdym razem, kiedy zmęczenie dawało się we znaki, czy to dobre słowo, czy po prostu samo bycie, zawsze było to pomocne przy stromych podejściach, a po ostatnim podejściu do schroniska, widok Karola gotującego ciepłą kolację był czymś, czego nie da się zapomnieć. Jednak jestem również wdzięczny za chwile, kiedy szedłem sam, wtedy mogłem bez przeszkód podziwiać i kontemplować to, co Bóg stworzył z taką troską i pięknem. Z dala od codziennych spraw i obowiązków mogłem na nowo spojrzeć na życie, wspólnotę i Boga, i mocniej docenić to wszystko co od Niego otrzymałem (Wojtek)
Góry, cisza i wspólnota. Można by zapytać czego chcieć więcej? Po 10 miesiącach w nowicjacie pięknie jest wyrwać się na chwilę i pożyć trochę inaczej. Trud wędrówki, piękne widoki, rozmowy i przyjazna atmosfera oraz przestrzeń na modlitwę i rozmyślanie nad dziełem Stwórcy, tego nam nie brakowało. Uwielbiam takie przygody, więc czułem się jak ryba w wodzie. Patrzenie na świat z górskiego szlaku wprowadza mnie w zadumę i zachwyt nad tym, co mnie otacza. Aby tam dotrzeć, przemierzyliśmy kilka większych miast i kolejowych dworców na których ludzie pędzą do swoich spraw, czasem może i sami nie wiedząc tak naprawdę gdzie. A tam na górze ten pośpiech i zgiełk cichnie, czuje się że bez tego można bardziej w pełni przeżywać swoje życie. Złapanie takiego oddechu pozwala wrócić i napędza do dzielenia się tym doświadczeniem z innymi (Tomek).
Dla mnie czas wyprawy był pięknym przeżyciem, z racji bycia harcerzem nieraz przeżywałem podobne wyjazdy. Ale ten poza pięknymi widokami i codzienną liturgią wyróżniał się wspólnotą 8 współbraci na trzech poziomach formacji i kapłanem który nas prowadził. Nie zabrakło niczego: modlitwy, uśmiechu, dzikiej natury i wspólnoty (Karol).
Dla mnie osobiście czas ten wyróżnił się kilkoma rzeczami. Na pewno czas wyprawy był wzbogacony tym, że był przeżyty w rozszerzonym gronie, a gdy się spędza nowicjat w czwórkę, to grupa dziewięciu wydaje się być niezłym tłumem. Tworzyliśmy wspólnie bardzo braterski i miły klimat, gdzie nie zabrakło ani dobrego słowa, ani dobrego żartu. Też korzystałem z okazji, żeby pomimo wspólnoty, spędzić trochę czasu na szlaku w ciszy, idąc samemu. Takie ciche przypatrywanie się Bogu i jego stworzeniu było dla mnie cenne i było swego rodzaju modlitwą (Mateusz).
(kj)
Komentarz do Ewangelii dnia
„W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości”(1J 4,18). W tych słowach zawiera się niejako wyjaśnienie tego, co słyszymy od Pana Jezusa. Jako uczniowie w szkole Jego Miłości mamy się nie lękać tego świata, ani niczego co jest na tym świecie, włącznie z wszelkimi zagrożeniami. Bo uczeń Jezusa winien wiedzieć i być o tym wręcz przekonany, że wszystko jest w rękach kochającego nas Ojca. Nawet włosy są policzone na naszych głowach. Cóż za dokładność i doskonałość ze strony naszego Boga. Bóg wszystko uczynił i czyni dla naszego dobra. On jedyny, jako nasz Stwórca, pragnie naszego szczęścia. Stąd posyłane po raz kolejny do każdego z nas zaproszenie, aby wyzbyć się lęku, strachu i wszelkiego przygnębienia z powodu nadchodzących wydarzeń. Wszystko jest w mocy naszego Boga. W górę serca, niech pokój Chrystusowy zagości w nas i ukoi nasze wszelkie negatywne poruszenia.