Modlitwa za uwięzionych misjonarzy na Białorusi
W związku z trudną sytuacją dwóch misjonarzy oblatów na Białorusi, Prowincjał Polskiej Prowincji zaapelował o wspólnotową modlitwę w oblackich klasztorach Polskiej Prowincji za oo.: Andrzeja Juchniewicza OMI i Pawła Lemekha OMI. Zakonnicy zostali zatrzymani przez białoruskie władze.
Komunikat w sprawie zatrzymania dwóch oblatów na Białorusi
W dniu dzisiejszym oblaci zjednoczą się na wspólnotowej modlitwie różańcowej o godzinie 20.00. Zapraszamy wszystkich ludzi dobrej woli o dołączenie do modlitwy w intencji uwolnienia naszych Współbraci na Białorusi.
Białoruś: Jeden dzień z życia misjonarza [WIDEO]
(pg)
Kościół w Opolu nabiera kształtów [WIDEO]
Misjonarze oblaci w Opolu budują nowy kościół parafialny pw. św. Jana Pawła II. Budowa postępuje. Świątynia nabiera kształtów:
Kijów: Biskup w fartuchu wśród bezdomnych
Z okazji przypadających w obrządku wschodnim świąt wielkanocnych Misjonarki Miłości w Kijowie zorganizowały obiad dla osób w kryzysie bezdomności i potrzebujących. Wśród posługujących przy stołach znaleźli się m.in.: bp Ołeksandr Jazłowecki – biskup pomocniczy diecezji kijowsko-żytomierskiej oraz br. Sebastian Jankowski OMI, który prowadzi projekt Kuchni dla Bezdomnych w ramach Caritas-Spes Ukraina.
Kilka dni wcześniej br. Sebastian Jankowski OMI, zgodnie ze stałym harmonogramem, razem z grupą wolontariuszy Caritas rozdawał ciepły posiłek na ulicach Kijowa.
(pg/zdj. S. Jankowski OMI)
Kawaler Orderu Virtuti Militari - o. płk Konrad Stolarek OMI [cz. I]
Konrad Feliks Stolarek urodził się 31 października 1913 roku w Rychtalu (dziś województwo wielkopolskie). Jego ojciec, Leon, właściciel zakładu masarskiego nie miał szansy lepiej poznać swojego syna. Rok po narodzinach Konrada został on siłą wcielony do wojska pruskiego i zginął na froncie wschodnim I wojny światowej. Wychowaniem syna zajęła się matka, Marta z Taniewiczów. Marta Stolarek była polską patriotką, brała czynny udział w powstaniach śląskich i plebiscytach na rzecz sprawy polskiej.
Rychtal: szkoła podstawowa otrzymała imię o. płk. Konrada Stolarka OMI
Mały Konrad rozpoczął naukę w Szkole Powszechnej w Rychtalu, a następnie w Państwowym Gimnazjum i Liceum Humanistycznym w Kępnie. W czasie nauki w Kępnie Konrad Stolarek zostaje pierwszym druhem nowopowstałej (w 1929 roku) Gromady Zuchów-Wilczków (podlegają Komendzie Chorągwi Poznańskiej). Drużynowym Konrad Stolarek, z małą przerwą, jest do roku 1932. W tym to właśnie roku zdaje maturę oraz wstępuję do nowicjatu Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Markowicach. Po roku próby składa śluby zakonne oraz rozpoczyna studia teologiczno-filozoficzne w Wyższym Seminarium Duchownym w Obrze. W czasie seminarium frater Stolarek nie rezygnuje ze swojej pasji do harcerstwa, aktywnie działa w Związku Harcerstwa Polskiego- w latach 1933-1939 jest kierownikiem Starszoharcerskiego 1. Kręgu Kleryków im. Piotra Skargi w Obrze; oprócz tego jest instruktorem wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego. Jego zaangażowanie w harcerstwo było na tyle duże, że 10 czerwca 1937 roku został podharcmistrzem Rzeczypospolitej. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk poznańskiego biskupa pomocniczego Walentego Dymka 12 czerwca 1938. Tuż przed II wojną światową z Obry, decyzją przełożonych, przeniósł się do Orłowej na Zaolziu. Po 1 września 1939 roku w klasztorze oblackim w Orłowej z ośmioosobowego komunitetu pozostał tylko o. Konrad i o. Antoni Grzesik. Pozostali współbracia udali się do innych domów zakonnych. Niemcy na Zaolziu pozwolili odprawiać Msze święte w języku polskim pod warunkiem, że kazania będą w języku niemieckim. Okoliczni księża nie znali tego języka, tylko dwaj pozostali oblaci. Oo. Konrad i Antoni stali się „jedynymi” kaznodziejami. Dlatego byli nieustanie w drodze, by w innych kościołach wygłosić przynajmniej 5-minutowe kazania w języku okupanta, tak by warunek został spełniony…
Ojciec Konrad po kilku miesiącach zdecydował się udać na zachód. Co było powodem takiej decyzji? Nie znajdziemy w zachowanych wspomnieniach i wypowiedziach oblata odpowiedzi na to pytanie. Jednak jego kolejne etapy pracy na zachodzie mogą być dla nas podpowiedzią. W moim przekonaniu, o. Konrad, od wielu lat zaangażowany w harcerstwo, chciał zrobić coś dla swojego kraju. W Polsce nie było już takiej możliwości, ale na zachodzie formowały się już nowe odziały Wojska Polskiego - to dawało nadzieję, że sprawa jeszcze ostatecznie nie upadła…
Bogusław Harla OMI: Wspomnienia kapelana Dywizjonu 303. Był oblatem…
Ojciec Konrad przez Węgry i Włochy przedostaje się do Francji. Tam 1 stycznia 1940 roku zgłasza się do Polskiej Armii. Rozpoczyna naukę w Szkole Podchorążych Piechoty w Coëtquidan. 25 czerwca 1940 roku kończy wojskowe szkolenie, otrzymuje stopień kapitana i zostaje skierowany jako kapelan 1. Dywizji Grenardierów. Razem ze swoja dywizją bierze udział w walkach w Wogezach na Linii Maginota. Po kapitulacji Francuzów i rozwiązaniu 1. Dywizji o. Konrad osobiście przeprowadza gen. Bronisława Ducha i gen. Rudolfa Niemirę na terytorium nieokupowanej Francji. Ojciec Konrad staje się „przemytnikiem” polskich żołnierzy uciekających z jenieckich obozów. Było to wszystko możliwe dzięki temu, że Niemcy na ternie Francji nie byli tak brutalni i stanowczy jak na terenach okupowanej Polski. Z rozbrajającą szczerością o. Konrad przyznał, że wykorzystywał do maksimum politykę Niemców oraz to kim jest. Sutanna Ojca Konrada stała się doskonałym „kamuflażem” dla konspiracyjnej działalności Misjonarza Oblata Maryi Niepokalanej.
W dniu 21 czerwca 1941 roku mieszkańcy Saint Die byli świadkami dantejskich scen. Na wieść o tym, że marszałek Petain podpisał kapitulację żołnierze francuscy rzucali broń, pili na umór, darli się wniebogłosy, ryczeli z radości, że skończyła się dla nich ta „drôle de guerre” (z franc. „dziwna wojna”), że wrócą nareszcie w rodzime pielesze. Główna arteria miasta zawalona była wszelkiego rodzaju bronią, amunicją, hełmami, maskami gazowymi... Nagle ten rozkrzyczany, świętujący tłum zamilkł. Od strony dworca wyłoniła się kolumna wojska. Żołnierze szli równo, w pełnym rynsztunku bojowym z całym nieuszkodzonym ekwipunkiem. Ulicami miasta przechodził 2. Dywizjon Artylerii Lekkiej - jak na defiladzie pod egidą swojego dowódcy ppłka Kazimierza Staffieja jadącego konno na przedzie. Radowało się serce, że w tych ciężkich chwilach Polacy umieli zachować swą godność. Dopiero za miastem zniszczyli broń, by nie dostała się w ręce wroga i po pożegnaniu z dowódcą poszli - jak im nakazano - przedzierać się na południe, a stamtąd dalej do Anglii lub do Szwajcarii.
Francja: Na grobach oblatów – kapelanów wojskowych z II wojny światowej
Nasz oddział sanitarny, który w ostatnich dniach natężonych walk zamienił się w szpital wojenny, pęczniał z godziny na godzinę, gdyż niektóre jednostki stawiały wrogowi opór do ostatniej chwili. Wciąż jeszcze dowożono nowych rannych. W pewnym momencie u bram szpitala, który znalazł pomieszczenie w pustych budynkach Ecole Sainte-Marie, zjawił się goniec z francuskiego dowództwa korpusu, w skład którego wchodziła nasza Dywizja Grenadierów. Miał meldunek dla szefa sanitarnego korpusu w randze generała: generał Bronisław Duch, dowódca dywizji i dowódca artylerii dywizyjnej generał Rudolf Niemira, ukrywający się w szpitalu jako rzekomo ranni, mają niezwłocznie opuścić szpital; w przeciwnym wypadku zostaną usunięci… Zaproponowałem tymczasowe przeniesienie obu generałów na strych sąsiedniego niezamieszkałego budynku. Strych ten łączył się z naszym szpitalem i przejście nie było trudne. Znalazły się materace, koce, aprowizacja, radio, książki. Później mieliśmy zdecydować co począć dalej.
Tymczasem Niemcy, którzy zajęli już miasto, zgłosili się u szefa duszpasterstwa dywizji, ks. płka Ludwika Bombasa, prosząc o sporządzenie spisu kapelanów i personelu związanego z duszpasterstwem. Chcieli nas rzekomo traktować w myśl zasad konwencji genewskiej.
Na szczęście dowiedziałem się o tym prawie natychmiast. Poprosiłem dziekana, by mojego nazwiska nie wciągał na listę. Okazał zdziwienie, ale uczynił zadość mojej prośbie. Przewidywania moje okazały się słuszne. Lista była Niemcom potrzebna, by zabrać kapelanów i służbę kościelną według spisu i poprowadzić ich pieszo do obozu jeńców w Rzeszy. (…) Na strychu u generałów wiadomość o tym, że dysponuję samochodem wywołała entuzjazm. Przed definitywnym opuszczeniem St. Die miałem jednak sprawdzić, czy wydana mi przepustka jest respektowana. Udałem się więc do przejściowego w St. Die oraz do dużego obozu w Epinal. W jednym i drugim wypadku po okazaniu przepustki wpuszczono mnie i umożliwiono kontakt z polskimi jeńcami wojennymi. Wobec tego wyjazd generałów z St. Die został wyznaczony na 2 lipca.
O godzinie 7-mej rano w dniu 2 lipca mój szofer, Moroz, podprowadził samochód pod bramę szpitala. Nie domyślał się, że dwaj pasażerowie, którzy pospiesznie zajęli tylne miejsca w samochodzie, to generałowie Duch i Niemira. Na widok tego ostatniego roześmiałem się mimo woli. W trochę za ciasnym garniturze z przykrótkimi rękawami i w kapeluszu o szerokim rondzie wyglądał trochę na Patachona. Pogoda była jesienna. Mżyło. Czarne chmury kłębiły się nad miastem. Ruszyliśmy przy zapalonych światłach.
Na głównej drodze do Nancy po kilkuset metrach zauważyliśmy stojącego za drzewem żołnierza niemieckiego. Otulony był w przeciwdeszczową pelerynę, z której wystawał bagnet osadzony na karabinie. Na jego widok kazałem Morozowi zwolnić. Wówczas żołnierz machnął ręką i dał znak, by jechać dalej. Tę taktykę stosowaliśmy z tym samym skutkiem przy dalszych napotkanych żołnierzach rozstawionych dosyć gęsto przy drodze. W pewnym momencie nerwy nie dopisały jednak gen. Niemirze. Przy kolejnym wychylającym się zza drzewa żołnierzu krzyknął na Moroza:
- Dodajcie gazu!
Reakcja szofera była nieoczekiwana. Kiedy straciliśmy z oczu Niemca, zatrzymał samochód i zwracając się do gen. Niemiry rzekł:
- Jeżeli się panu moja jazda nie podoba, to proszę wysiadać. Ja słucham tylko ks. kapelana.
Spojrzałem ukradkiem na gen. Ducha, którego ta scena ubawiła niewątpliwie, bo uśmiechał się dyskretnie.
- Moroz, nie róbcie awantury - powiedziałem. - Jedźcie dalej.
Na tym incydent się zakończył. Moroz dopiero znacznie później dowiedział się, z kim miał do czynienia.
Kapelani Wojska Polskiego w czasie II wojny światowej
Kiedy zjechaliśmy z głównej drogi biorąc kierunek na Notre-Dame du Sion, odetchnęliśmy z ulgą. Tu już nie było żywej duszy na drodze. Cała ta jazda z generałami była nader ryzykownym przedsięwzięciem. Moroz i ja mogliśmy się wylegitymować przepustką wystawioną przez komendanturę w St. Die. Natomiast generałowie nie mieli żadnych cywilnych dokumentów, a przy bardzo dokładnej rewizji Nemcy na pewno znaleźli by wojskowe papiery obu naszych pasażerów zaszyte w połach płaszcza. Dlatego też znowu żywiej zabiły nam serca, gdy podjeżdżając do mostu zauważyliśmy, że jest on obstawiony małym oddziałem wojska. Był to bowiem most zbudowany przez niemieckich saperów na miejsce zburzonego przez cofające się oddziały francuskie
Kazałem Morozowi podjechać jak najbliżej mostu i stanąć. Otworzyłem drzwi, ale na widok wysiadającego księdza w sutannie, podoficer dał znak, by jechać dalej. Skóra nam trochę cierpła, gdy bardzo powoli przejeżdżaliśmy przez trzęsący się most wśród szpaleru uzbrojonych Niemców. To była katorga. Ale i ta męczarnia skończyła się wreszcie.
Aż do klasztoru w Sianie [klasztor Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, przyp. autor] jechaliśmy już bez zatrzymania. Ucieszyliśmy się zobaczywszy wzgórze na którego szczycie znajdował się klasztor. Gdy podjechaliśmy bliżej, wyłoniła się zza drzew wysmukła wieża kościoła, który swój początek zawdzięcza królowi polskiemu, Stanisławowi Leszczyńskiemu. Po swojej abdykacji z tronu polskiego osiadł on w Luneville i on to jako książę Lotaryngii w roku 1741 położył kamień węgielny pod budowę obecnej bazyliki. Przy podjeździe do klasztoru zrzedły nam jednak miny. Wszędzie kręcili się Niemcy. Odszukałem superiora, ojca Champion, który przywitał mnie serdecznie, znaliśmy się bowiem dobrze. Na samym początku naszej rozmowy powiedział mi, że w klasztorze zakwaterował się batalion wojska niemieckiego.
Co robić dalej? Poinformowałem bez osłonek ojca Champion, z jakim bagażem przyjechałem do niego. Ku mojej radości sam zaproponował czasowa przechowanie obu generałów. Zatrudni ich jako ogrodników. Niemcy niczego nie będą podejrzewali. Ojcom i braciom nie powie, kim rzeczywiście są nowi ogrodnicy. Byłem ujęty dobrocią i odwagą tego ojca. Był to początek szczerej i trwałej przyjaźni między nami. Powiedziałem mu, że postaram się wyrobić generałom cywilne papiery francuskie i wówczas pojedziemy dalej do południowej, nieokupowanej Francji.
Żegnając się z gen. Duchem miałem możność przekonać się, jak głębokiej wiary to był człowiek.
- Księże kapelanie, - powiedział mi na odjezdnym - krótko przed wejściem dywizji do akcji bojowej zawiesiłem w obecności delegacji Grenadierów obraz M.B. Częstochowskiej w tutejszej bazylice. Byłem pewien, że Ona przeprowadzi nas bezpiecznie przez wszystkie niebezpieczeństwa i przeszkody, i nie zawiodłem się. Zjadłem jeszcze szybko obiad i ruszyłem do Metzu.
Bardzo dużym wsparciem dla działalności ojca Konrada Stolarka okazała się znajomość z duszpasterzem polskich emigrantów ks. Wojciechem Rogaczewskim (więcej informacji). Kiedy ci dwaj kapłani spotkali się, ojciec Konrad był już przedstawicielem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (na polecenie polskich władz wojskowych); dzięki temu miał wstęp do obozów jenieckich na terenie Alzacji i Lotaryngii oraz był kapelanem internowanych polskich żołnierzy w Caylus. Ksiądz Wojciech organizował paczki żywnościowe, papierosy oraz potrzebne rzeczy, które przekazywał swoim „podopiecznym” o. Stolarek. Ponadto ksiądz Rogaczewski zapoznał o. Stolarka z małżeństwem Państwa Śliwów, Zofię i Wojciecha, którzy mieszkali ze swoimi dwoma synami (Józefa i Jana) w Nancy. Państwo Śliwa pomogli zorganizować „legalne” papiery dla dwóch polskich generałów ukrywanych w oblackim klasztorze. Dzięki temu generał Rudolf Niemira przedostał się do Szkocji. Natomiast generał Bolesław Duch i ojciec Konrad wspólnie przedostali się do nieokupowanej części Francji, gdzie ich drogi się rozeszły.
Jako pierwszy kapłan modlił się w Katyniu… Historia o. płk. Wilhelma Kubsza OMI
Ojciec Konrad ponownie stanął przed tym samym wyborem co na początku wojny będąc w Polsce; zostać i czekać co los przyniesie lub udać się do kraju, gdzie jest szansa być przy tworzących się polskich oddziałach. Decyzja zapadła, była taka sama jak w 1939 roku… Ojciec Konrad Stolarek w kwietniu 1941 roku przez Hiszpanię i Portugalię przedostał się do Wielkiej Brytanii.
ciąg dalszy nastąpi...
(B. Harla OMI)
Poznaj oblatów!
Więcej informacji można znaleźć na stronie Sekretariatu Powołań Polskiej Prowincji - KLIKNIJ
Komentarz do Ewangelii dnia
Pan Bóg, stwarzając nas, „wszczepił” niejako w nasze serce pragnienie prawdy. Zarówno prawdy o świecie, jak i o nas samych. W każdym ludzkim sercu jest więc ten „głód” poznawania prawdy. Przytoczone stwierdzenie Pana Jezusa zawiera pocieszenie, że na pewnym etapie ów głód zostanie zaspokojony i na ile nasza ograniczona natura pozwoli, wszystko stanie się zrozumiałe w świetle prawdy. Pan Jezus sam o sobie wypowiada słowa: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”, podkreślając tym samym, że tylko przez Niego i w Nim możemy odkrywać Prawdę. Przed nami, „na wyciągnięcie ręki” stoi Chrystus, który jest Prawdą. Chociaż Pan Jezus obecnie ukryty jest przed naszymi zmysłami, to jednak w Komunii świętej przez Ducha Świętego przemawia do naszych serc i pragnie być obecny w naszym życiu. Tylko prawda nas uzdolni do życia w całej jego pełni, tylko ona nas wyzwala. Czyni nas prawdziwie wolnymi wobec świata i jego pułapek.
(S. Stasiak OMI)
Kazano mu śpiewać prefacje mszalne podczas pracy w kamieniołomie
Spoglądając na tego świętego, nie rodzą się w nas żadne wzniosłe uczucia… Nie lewitował, nie czynił cudów, nie władał wieloma językami – a tym bardziej charyzmatycznym darem języków… Nic nadzwyczajnego… Więcej, Józef Cebula należał do ludzi cichych, pokornych, o wątłym zdrowiu. Jako że dziś przypada jego wspomnienie w liturgii Kościoła, postanowiłem wrócić do opracowania biografii ojca Józefa, jaką przygotowywałem w nowicjacie – blisko 20 lat temu… Czytając to, co wtedy przygotowałem, doznałem szoku… wróciła dawna fascynacja tą postacią…
Jedyna ocena “dobry” – z zachowania. Z religii – “niedostateczny”!
Józef przyszedł na świat w malowniczej miejscowości Malnia niedaleko Krapkowic. Nazwa miejscowości wywodziła się zapewne od rosnących wokół dzikich krzaków malin. Przypada druga niedziela okresu wielkanocnego – 23 marca 1902 roku. Rodzice – Adrian i Rozalia – byli ludźmi prostymi. Rysy twarzy Józef odziedziczył po matce. Przez całe życie był spokojny, opanowany i małomówny. Jego brat, Paweł, zaświadcza, że w czasach szkoły podstawowej jest cichy, stroni od towarzystwa, ale chętnie pomaga w pracach przy domu.
Rozpoczyna naukę w Königliche Katholische Präparandenanstalt – kolegium nauczycielskim w Opolu. Świadectwa zachowane z tego okresu ukazują ucznia raczej przeciętnego. Większość ocen to “dostateczny” i “mierny”. Jedyna ocena “dobry” niezmiennie widniała pod pozycją “zachowanie”. Ciekawostką jest fakt, że w pierwszym semestrze 1917 roku otrzymuje “niedostateczny” z religii. To dziwne, bo pasją małego Józefa było budowanie przydrożnych kapliczek i recytowanie modlitw. Prawdopodobnie przyczyną był fakt, że Józef modlił się po polsku. Niemniej jednak naukę przerywa z powodu poważnego zapalenia opłucnej. Zabieg operacyjny w Krapkowicach nie przynosi poprawy zdrowia. Po kilku miesiącach rekonwalescencji wraca do zdrowia, ale nie do nauki – prawdopodobnie na przeszkodzie stanęły trzy zrywy narodowościowe, które przetoczyły się przez Opolszczyznę – powstania śląskie: 1919, 1920, 1921.
“Miał twarz chudawą, przybladłą, ale zawsze z łagodnym uśmiechem oczu i ust. Był małomówny“
Tak wspomina Józefa kolega ze szkolnej ławy w Lublińcu – Jerzy Jonienc.
Następnie dodaje:
Dziś mi to dopiero podpada, że ani razu nie prowadziliśmy rozmowy o pannach i tym podobnych tematach, jak to bywa u młodzieży. Nie byliśmy na żadnej zabawie ( … ). Nasze rozmowy tyczyły przeważnie lekcji i codziennych wypadków politycznych, które blisko i nas tyczyły, bo byliśmy ciągle wystawiani na szykany z powodu tego, że chodziliśmy na lekcje do bojowego, polskiego księdza patrioty. To właśnie najwięcej nam szło na nerwy. Nie mówiliśmy też o żadnym powołaniu i nie prowadziliśmy żadnych specjalnych duchowych rozmów, ale jestem przekonany, że Cebula był już wtedy głęboko uduchowiony.
Do Lublińca Cebula trafił po ogłoszeniu, jakie ukazało się na łamach “Gazety Opolskiej” o nowym gimnazjum dla polskiej młodzieży, założonym przez ks. Pawła Rogowskiego. Codziennie rano Józef towarzyszy kapłanowi, służąc mu do Mszy świętej. To również ks. Rogowski sugeruje ostatecznie młodemu chłopakowi, że jeśli myśli o wstąpieniu do zakonu, niech uda się do Piekar Śląskich, gdzie płomienne kazania głoszą misjonarze oblaci.
„…Bardzo spokojny, do klimatu raczej gorącego”
W Piekarach Śląskich Józef Cebula spotyka o. Jana Pawołka OMI. Udaje się przed obraz Matki Bożej Piekarskiej i z charakterystycznym sobie spokojem, decyduje się wstąpić do junioratu w Krotoszynie. Naukę kończy egzaminem maturalnym z adnotacją: “uczeń otrzymuje świadectwo maturalne celem wstąpienia do nowicjatu oo. Misjonarzy Oblatów”.
Pierwsze śluby zakonne składa 15 sierpnia 1922 roku w Markowicach. Jako że młoda Polska Prowincja nie posiada jeszcze własnego domu formacyjnego – scholastykatu, studia seminaryjne odbywa w Liége w Belgii. W czasie studiów seminaryjnych zapisał się do czterech stowarzyszeń: Arcybractwa Modlitwy i Pokuty ku czci Serca Jezusowego, Stowarzyszenia Komunii przebłagalnej, Apostolstwa Modlitwy, Arcybractwa Serca Jezusowego o wolność dla papieża i dla zbawienia dusz.
Wspaniały zakonnik, doskonały scholastyk, ale trochę nieśmiały. Inteligencja dobra, ale powolna. Dzielny pracownik – pisze w nocie oceny superior scholastykatu – o. Piotr Richard OMI.
Po roku formacji zostaje odesłany do Polski, aby w Lublińcu prywatnie kontynuować naukę. Tymczasem dom w Krotoszynie okazał się zbyt mały dla powiększającego się junioratu. Los padł na Lubliniec – administracja prowincji zakupiła budynki, do których wcześniej Józef Cebula uczęszczał z Jerzym Joniencem – tutaj też miał wykładać język polski. Rok szkolny 1923/1924 rozpoczęło w Lublińcu 140 juniorów.
W murach lublinieckiego klasztoru, 15 sierpnia 1925 roku, Józef Cebula składa śluby wieczyste.
Wspaniały zakonnik, solidna pobożność. Wzór regularności. Bardzo pokorny i miłosierny. Bardzo przywiązany do Zgromadzenia – pisze o nim w 1926 roku ojciec Kowalski.
W notach formacyjnych pojawiają się wciąż te same cechy. Dziwić może jedynie fakt, że w ocenie oo. Kowalskiego, Kulawego, Nandzika i Pawołka rozważano wysłanie Józefa Cebuli na misje zagraniczne. Niemniej jednak w opinii prowincjała do generała Cebula ukazany jest jako najlepszy kandydat do święceń prezbiteratu.
23 stycznia 1927 r. przyjmuje święcenia prezbiteratu (wraz z oo. Feliksem Adamskim, Pawłem Grzesiakiem i Julianem Góreckim.
„Jako czternastolatek zetknąłem się z o. Cebulą (…) Był naprawdę świętym”
“Wymyślał różne niespodzianki, by sprawić radość wychowankom”
25 lipca 1931 r. o. Józef Cebula OMI zostaje mianowany superiorem w Lublińcu. W sumie w tym klasztorze spędza 14 lat (1923-1937), w tym 6 lat jako przełożony. W tych latach wzrosła liczba juniorów (220-280 uczniów). Zmienił też nazwę szkoły z „kolegium” na „Małe Seminarium Duchowne”, by podkreślić, że jest to szkoła dla kandydatów do kapłaństwa. Cebula uczył juniorów języka polskiego, francuskiego, matematyki i geografii.
Bardzo dbał o swoich wychowanków. Gdy został przełożonym, mimo trudnych warunków materialnych, zwiększył im racje żywnościowe… Wymyślał różne niespodzianki, by sprawić radość wychowankom… Był bardzo pokorny. Przyjmował uwagi nawet ze strony chłopców, których wychowywał – tak opisuje go o. Jan Geneja OMI
Ujmujące są także świadectwa ludzi świeckich, którzy spoglądali na tego młodego zakonnika:
On nie tylko ich uczył, ale był im oddanym przyjacielem, zwłaszcza w trudnych chwilach. Ojciec Józef Cebula był dobry, miły, wyrozumiały dla całego klasztoru i dla służby.
Któregoś dnia, pracując w ogrodzie, zauważyłam idącego alejką Ojca Józefa Cebulę z brewiarzem w ręku. Był głęboko zatopiony w modlitwie. Wydawało się, że nikogo wkoło nie widzi. Zdziwiłam się jednak, gdy się zatrzymał i do takiej jak ja 15-latki mile się uśmiechnął i zagadał serdecznym głosem. Zainteresował się moją pracą, moimi rodzicami i rodzeństwem, gdyż byliśmy sąsiadami z klasztorem. Współczuł mi, że nie mogę się dalej uczyć mimo chęci, a muszę całymi dniami przewracać łopatą ziemię. U mego [ rodzonego ] Ojca takiej litości nie doznałam (…) Jeszcze teraz pamiętam twarz Ojca Cebuli bladą, mizerną, ale bardzo ujmującą, którą trudno wymazać z pamięci, bo odczuwałam w niej bratnią duszę.
(…) Cieszyłam się jak inni, gdy zobaczyłam Ojca Cebulę na ambonie. Słuchając go przenosiłam się jakby w inny świat , gdzie tylko sam Bóg mógł tak przemawiać jego ustami. Słowa jego były bardzo proste, ale umiał je tak przejmująco głosić, że wpadały głęboko w serca. Nie tylko prostaków, ale wszystkich zmuszały do głębokiej zadumy i refleksji nad swoim życiem.
(…) Ojciec Cebula był również wspaniałym spowiednikiem. U niego były największe kolejki, jednak ludzie czekali, by usłyszeć pouczającą naukę. Widziałam często Ojca Cebulę chodzącego z wychowankami po alejach ogrodowych. Wydawał się jakby był jednym z nich. Śmiał się, jak oni, żartował i był wesoły, jak oni. Gdy chodził po alejkach sam, modląc się, twarz jego cechowała niezwykła pokora i smutek. Smucił się w skrytości, a ludziom ofiarował zawsze uśmiech i pokrzepiające na duchu słowa. Swym zachowaniem i postawą wprowadzał między ludzi pokój – wspomina Franciszka Koloch.
Antoni Lesz OMI: „Spotkałem ojca Cebulę” [WIDEO]
Odrzucony prowincjalat: “Brak siły i odwagi, by kierować…”
Pobożność i sprawiedliwość Józefa Cebuli powodowała, że cieszył się dużym szacunkiem. Nic więc dziwnego, że po nagłej chorobie dotychczasowego prowincjała – o. Jana Nawrata OMI, wśród kandydatów na urząd przełożonego Polskiej Prowincji pada nazwisko Cebuli.
Ojciec Józef nie chce uchylać się od odpowiedzialności, ale w prywatnej korespondencji z generałem – o. Euloge Blanc OMI, przebija się niesamowicie trzeźwy osąd kandydata i pokora względem własnych ograniczeń:
Nie uchylam się od żadnej pracy, ani od jakiegokolwiek obowiązku. Tym bardziej od trudu związanego z powierzoną mi funkcją. Jeśli jednak muszę podjąć odpowiedzialność, ośmielam się prosić, by pozwolono mi wyłożyć racje – za – i – przeciw – mojej kandydaturze na prowincjała…
1. Brak zdrowia. Nie chciałem obnosić się z moją chorobą. Od kilku lat unikałem lekarzy, a gdy pytano o moje zdrowie, odpowiadałem jedynie: “Wszystko w porządku”, bo nie chciałem wysłuchiwać użalania się nade mną. Jeśli jednak chodzi o mój prawdziwy stan, to sam nie wiem, co powiedzieć. Kilka razy już nie dałem rady chodzić, ale wlokłem się po korytarzach. Kilka wewnętrznych organów nie jest w porządku. Ze względu na ogólne wyczerpanie, pod koniec pierwszego trzech-lecia prosiłem, aby mnie zwolniono z urzędu superiora. Nie przyjęto dymisji, więc podjąłem na nowo moją pracę, a teraz, gdy doszedłem do końca mego drugiego „triennium”, obarcza się mnie nową funkcją.
2. Jako superior mogłem prowadzić życie regularne. Nie musiałem odbywać podróży, które mnie męczą, a przez to tym bardziej wprowadzają mnie w zakłopotanie (…). Ileż to razy ukrywałem moją chorobę przed ojcami, idąc w tajemnicy spać.
3. Ostatnio zdarzyło mi się tracić pamięć podczas przemówień. To jeszcze na początku tego roku byłem przez długi czas bardzo poważnie chory (…).
4. Brak zdolności i zmysłu organizacyjnego. Nie mam żadnej idei, by tak rozlokować personel prowincji, aby każdy był na swoim miejscu (…).
5. Nieśmiałość. Jako prowincjał musiałbym reprezentować Zgromadzenie wobec władz kościelnych i państwowych, uczestnicząc w konferencjach i przemawiać z różnych okazji, a to jest moim słabym punktem.
Z powodu nieśmiałości nie mogę zwrócić uwagi, nawet gdybym czynił wysiłki, by to uczynić. I właśnie dlatego byłbym w konflikcie z sumieniem, bo ciągle trzeba zwracać uwagę… – pisał do generała ojciec Cebula.
Ostatecznie prowincjałem został wybrany ojciec Wilkowski. Józef Cebula zostaje mistrzem nowicjatu w Markowicach (1937).
Sympozjum o bł. o. Józefie Cebuli OMI – wszystkie wystąpienia [WIDEO]
Był jedną wielką ciszą, wzorem cierpliwości i łagodności…
On mógł lepiej wychowywać niż ja. Ja wychowywałem bardziej tresurą, po wojskowemu. Cebula zaś szedł z nimi, jak taki cień, ale prowadził bardzo głębokie życie wewnętrzne. On był zadowolony z miejsca, na którym się znalazł. Takich ludzi rzadko się spotyka.
Wątpię, czy On popełnił jakiś grzech śmiertelny! Jego życie było takie uporządkowane. Wszystko przeżywał tak świadomie i głęboko…
Czy miał jakieś szczególne nabożeństwo? To był człowiek pobożny, ale nie robił hałasu wobec siebie i swoich nabożeństw. On polegał na Regule i porządku dziennym. Te „zwyczajne” rzeczy jak Msza, modlitwy, różaniec były dla niego święte – wspomina Cebulę ojciec Feliks Adamski OMI.
Nikomu niczego nie narzucał, nawet wobec nowicjuszy przyjmował postawę wyczekującą – nie wytykał błędów, nie piętnował, czekał raczej aż ktoś sam zrozumie swój błąd i do niego się przyzna. Wykazywał się mądrością i roztropnością. Pozwalał każdemu dorastać do dojrzałości i świętości w jego własnym tempie.
W trzecim roku superioratu Cebuli wybuchła II wojna światowa. Okupacja przyniosła ze sobą restrykcje i prześladowania. Wspólnota zostaje skierowana do pracy w majątku von Egana w Markowicach. Pierwszą ofiarą wojny z markowickiego komunitetu stał się proboszcz – ojciec Wyduba, rozstrzelany w lesie niedaleko Strzelna. Egan, doskonale zdając sobie sprawę z duchowości oblackiej, w dzień Niepokalanego Poczęcia NMP rozkazał mieszkańcom klasztoru rozbijanie przydrożnych figur i kapliczek, poświęconych Niepokalanej.
Kto chce być oblatem do rozbijania figur nie pójdzie – odpowiedział wspólnocie oblackiej superior.
“Pamiętam, nosił na głowie czapkę z daszkiem”
Jedną z decyzji zarządcy majątku był niemal całkowity zakaz sprawowania kultu religijnego. Początkowo zgadzał się na jedną Mszę św. w niedzielę, później jednak zniósł również i to zarządzenie. Pomimo grożącego niebezpieczeństwa, ojciec Józef Cebula dalej sprawował sakramenty, udając się do domów swoich parafian.
Ojciec Józef Cebula (…) przychodził często do naszej wioski, ubrany w takie łachmany. Ubierał się w takie szmaty, bo nie chciał, aby go Niemcy rozpoznali. W ten sposób nie wzbudzał podejrzeń, że jest księdzem katolickim. Pamiętam, nosił na głowie czapkę z daszkiem. Gdy przychodził do wioski, to zatrzymywał się w domu Zofii Pamfil. Tutaj słuchał spowiedzi, udzielał Komunii Świętej, nauczał dzieci religii. To był bardzo religijny kapłan. Oby wszyscy kapłani byli tacy, jak on… – wspomina mieszkaniec Wymysłowic, Czesław Lewandowski.
Chcąc zawrzeć związek małżeński, udaliśmy się do Markowic, bo tam był jeszcze o. Józef Cebula. Był to skromny, mizerny kapłan, trochę łysawy. Pamiętam, było to 8 września 1940 roku. Niemcy tego dnia urządzili sobie libację. Ojciec Cebula wiedział o tym, dlatego korzystając z okazji wziął nas do kościoła i przed ołtarzem głównym i cudowną figurą Matki Boskiej Markowickiej, Pani Kujaw „dał” nam ślub.
(…) Mieliśmy piękny, cudowny ślub. Ojciec Józef Cebula był świątobliwym kapłanem i bardzo bogobojnym. Był też niesłychanie odważny, skoro wziął nas do kościoła wiedząc, że Niemcy w każdej chwili mogą przyjść i zabić go w kościele, w czasie ślubu – dodaje mieszkanka Ludziska.
Za tę wierność kapłańskiej posłudze zapłacił najwyższą cenę.
Msza św. w intencji oprawcy ojca Cebuli
Schutzhaftling nr 70
Z kategorią więzienną „wróg narodu niemieckiego” ojciec Józef trafia najpierw do obozu przejściowego w Inowrocławiu (2-7 kwietnia 1941). Miejscem docelowym okazało się KL Mauthausen – trafia tam z adnotacją “K” – “kugel” – “kula w łeb”. Tożsamość więźnia: Schutzhaftling nr 70.
W czasie przebierania się w odzienie obozowe w łaźni i kamerze kilku esesmanów skopało go, a nadto kazali dwunastu więźniom pracującym w kamerze bić ks. Cebulę. Bito go szczególnie po twarzy – zapisał w świadectwie kapo Wost z Wiednia i Janca z Raciborza.
…bili go do utraty przytomności. Wtedy lali na niego zimną wodę, a gdy oprzytomniał znowu go bili. I tak męczyli go przeszło godzinę. Na koniec dali mu sznur aby się powiesił, bo i tak musi umrzeć – wspomina współwięzień, ks. Spinek.
Cebula był przeznaczony do eksterminacji, załoga obozu nie mogła jednak wykonać wyroku samozwańczo, musieli oczekiwać na decyzję Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie. Częstą praktyką w Mauthausen było maltretowanie fizyczne i psychiczne, aby osadzony sam odebrał sobie życie.
W ostatnich dniach życia przeznaczono go do pracy w kamieniołomach Wiener Graben. Skazany musiał nieść na plecach kamienie ważące od 30 do 60 kg po 144 stromych stopniach do obozu, w tym 100 metrowy odcinek musiał przebyć biegiem.
Był piątek 9 maja 1941 roku. Tego dnia kazano ojcu Cebuli śpiewać prefacje mszalne podczas dźwigania kamieni. Skierowano go do strefy zakazanej przy zasiekach obozu. Oprawcy urządzili sobie zabawę, każąc wycieńczonemu zakonnikowi biec w kierunku ogrodzenia. Gdy do niego docierał, słyszał komendę “w tył zwrot”. Po pewnym czasie odbił sie o jego plecy rozkaz “naprzód marsz”. Jego ciało przeszyło osiem kul z broni maszynowej. W karcie obozowej napisano „Auf der Flucht erschossen” (Zastrzelony przy próbie ucieczki).
“W czasie spalania ks. Cebuli stał się cud…”
Gdy niesiono go na noszach do krematorium szeptał tylko: ”Ostrożnie, bo mnie bardzo boli”. Jak podaje k. Bronisław Kamiński:
Nawet po śmierci jego twarz zmuszała do oddawania czci. Robotnicy krematorium bali się po prostu chwycić w ręce jego ciało i wrzucić do pieca.
W świadectwach z obozu w Mauthausen znajdujemy jeszcze jedną, niesamowitą relację:
Następnego dnia, po całodziennych zajęciach, gdy wszyscy byliśmy na bloku, przyszedł do mnie kolega z Effektenkammer, który zawsze odnosił rzeczy z krematorium do magazynu i opowiadał mi, że dziś w krematorium był straszny dzień. W czasie spalania ks. Cebuli stał się cud: wrzucony do pieca podniósł się i zrobił znak krzyża. Wszyscy z krematorium uciekliśmy. Esesmani zawiadomili o tym wypadku komendanta obozu, do krematorium przyszedł z grupą uzbrojonych esesmanów sam Bachmauer [prawa ręka komendanta Ziereis’a – przyp. red.] i stwierdził, że zwłoki ks. Cebuli spaliły się. Nam pod karą śmierci zabronił opowiadać o tym, co widzieliśmy – relacjonował Henryk Rzeźnik.
Można pokusić się na logiczne wytłumaczenie, że ciało zaczęło się kurczyć w wyniku wysokiej temperatury… niemniej jednak to wydarzenie odbiło się szerokim echem wśród więźniów i przez długi czas było przywoływane.
Ojciec Józef Cebula OMI został wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r.
“A po tej stronie trzeba, aby każdy z nas ukrzyżował wraz z Chrystusem samego siebie”
Odkładam 10 stron, które zredagowałem w czasie nowicjatu. Przy pisaniu zadania na zajęcia hagiograficzne korzystałem z książek o. Kazimierza Lubowickiego OMI oraz o. Józefa Pielorza OMI, którego potem mogłem poznać już jako kapłan w Imielinie. Chętnie opowiadał o historii Zgromadzenia i prowincji. Na koniec pracy pisanej w nowicjacie, przywołałem zdanie św. Eugeniusza o miejscu dla każdego oblata, o którym przypomina krzyż otrzymany w dniu wieczystej oblacji. Z jednej strony jest pasyjka, odwrotna strona przeznaczona jest dla mnie…
Siedzę przed monitorem i się zastanawiam nad świętością. Odpowiedź znajduję po raz kolejny – po prawie 20 latach – wpatrując się w ulubione zdjęcie błogosławionego Józefa Cebuli:
Po prostu być oblatem Maryi Niepokalanej. On nim był i jest święty…
Paweł Gomulak OMI – misjonarz ludowy (rekolekcjonista), ustanowiony przez papieża Franciszka Misjonarzem Miłosierdzia. Studiował teologię biblijną na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego, wykładowca w Wyższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Obrze (Wydział Teologiczny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu). Koordynator Medialny Polskiej Prowincji, odpowiedzialny za kontakt z mediami i wizerunek medialny Zgromadzenia w Polsce. Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Pasjonat Słowa Bożego, w przepowiadaniu lubi sięgać do Pisma Świętego i tradycji biblijnej. Należy do wspólnoty zakonnej w Lublińcu.
Senegal: Oblaci budują szkoły bez względu na wyznanie
W ostatnich latach misjonarze oblaci z Prowincji Śródziemnomorskiej wybudowali kilka szkół w najbiedniejszych częściach Senegalu. Było to możliwe dzięki wsparciu ludzi dobrej woli, w tym m.in. Przyjaciół Misji Oblackich czy Episkopatu Włoch. Dzięki temu powstały placówki w: Koumpentoum, Kougnarà, Kanikou i Elinkine. W przyszłym roku zostanie otwarta szkoła w Ndangane, a w kolejnych trwają prace związane z rozbudową.
Wszędzie chcielibyśmy, aby poza cegłami, żelazem i betonem, szkoły te mogły oferować wysokiej jakości edukację i szkolenia. Ponadto do naszych szkół uczęszczają uczniowie chrześcijańscy i muzułmańscy, dzięki czemu możemy przekazać wszystkim dzieciom ważne wartości współistnienia między religiami i różnymi grupami etnicznymi. Oprócz budowy budynków szkolnych, często interweniowaliśmy w innych szkołach, wspierając rozbudowę budynków, prace konserwacyjne i zakup materiałów dydaktycznych – wyjaśnia Prokura Misyjna Prowincji Śródziemnomorskiej.
Więcej zdjęć można zobaczyć TUTAJ
(pg/procuramissioniomi.eu)
Namibia: Młodzież sprzątała cmentarz oblacki
W miejscowości Döbra znajduje się cmentarz, na którym spoczywa większość misjonarzy oblatów pracujących w Namibii. W majowy weekend młodzież związana z oblackim duszpasterstwem postanowiła uporządkować groby zakonników. Nazwiska na nagrobkach nie są dla nich obce.
Ojciec Anton w 1933 roku w Ombalantu ochrzcił mojego dziadka. Niech spoczywa w pokoju – napisał jeden z młodych ludzi.
Oblacka młodzież w Namibii angażuje się w różnorodne wydarzenia. Nie tylko się modli, odbywa formację chrześcijańską, ale również odwiedza szpitale czy sierocińce.
(pg/OMI Namibia)
Ukraina: Pierwsi absolwenci szkoły dla kapelanów wojskowych
Wraz z utworzeniem regularnej kapelanii wojskowej w armii ukraińskiej rozpoczęło się również systematyczne przygotowanie kandydatów do pełnienia tej funkcji. Dwuletnie szkolenie obejmowało m.in.: medycynę taktyczną, sprawność fizyczną, psychologię, rozwiązywanie zagadnień moralnych w czasie konfliktu zbrojnego, historię Ukrainy czy zagadnienia międzynarodowego prawa humanitarnego.
Vadim Dorosh OMI: „Posługuję jako kapelan wojskowy na Ukrainie”
W pierwszym cyklu szkoły dla kapelanów uczestniczyło około 30 uczestników – duchownych i świeckich. Koordynatorem z ramienia Episkopatu Ukrainy jest bp Paweł Gonczaruk, ordynariusz charkowsko-zaporoski. Jednym z absolwentów szkolenia jest o. Vadim Dorosh OMI.
Oblat do zadań specjalnych – kapelan w siłach zbrojnych Kanady
(pg/OMI Ukraina/zdj. rkc.org.ua)