Komentarz do Ewangelii dnia
Sól i światło jakże ważne rzeczy w życiu na ziemi. Sól nie tylko nadaje smak, ale i konserwuje. Natomiast światło pozwala więcej zobaczyć, wspomaga między innymi proces tak zwanej fotosyntezy. Pan Jezus mówi o potrzebie obecności uczniów w tym świecie, wskazując na ważną rolę, jaką mają spełniać, niczym sól i światło. Zatem wszystko czyńmy na większą chwałę naszego Ojca, który jest w niebie. Dawajmy jako uczniowie to piękne świadectwo żywej wiary umacnianej i rozświetlanej mocą obecności pośród nas naszego Mistrza i Pana, Jezusa Chrystusa.
Peru: Procesja Bożego Ciała [ZDJĘCIA]
Uroczystość Bożego Ciała w wielu krajach obchodzona była w minioną niedzielę. Tak też było w Peru, gdzie posługują Misjonarki Oblatki Maryi Niepokalanej. Na procesję eucharystyczną mieszkańcy Bambamarca przygotowali kwietne dywany.
Misjonarki Oblatki Maryi Niepokalanej – w 1997 roku dziewięć kandydatek zaczęło życie wspólnotowe w Pozuelo w Hiszpanii, dając początek oblatkom Maryi Niepokalanej. Zaczęły od rozważania konstytucji oblatów, przeredagowując je na potrzeby wspólnoty żeńskiej oraz wyboru spośród siebie przełożonej. Dzień rozpoczynały wspólną modlitwą, po czym każda udawała się na uczelnię na studia. Po nauce siostry oddawały się pracy w domu rekolekcyjnym, katechizowaniu dzieci i młodzieży w parafii. Dzień kończył się Eucharystią w miejscowej wspólnocie oblackiej. Rok później nowe zgromadzenie uzyskało aprobatę Kościoła.
Więcej o Misjonarkach Oblatkach Maryi Niepokalanej można znaleźć TUTAJ
(pg/zdj. misioneras oblatas)
Zakończyła się "Wiosna Ludów" - wyprawa po Beskidzie Żywieckim [ZDJĘCIA]
Eucharystią, koncertem i wspólną biesiadą zakończyła się tegoroczna inicjatywa „Wiosna Ludów”. Wyprawy zrodziły się w Oblackim Duszpasterstwie Młodzieży NINIWA, z biegiem czasu stała się miejscem spotkania i wspólnego wędrowania po Beskidzie Żywieckim młodych z kilku duszpasterstw z całej Polski.
Tegoroczna Wiosna Ludów na Żywiecczyźnie minęła nam pod zachmurzonym i deszczowym niebem. Musieliśmy dostosowywać plan drogi do pogody. To był prawdziwy sprawdzian charakteru. Mimo to 45 śmiałków w grupie NINIWA Team i blisko 30-stka młodych ze wspólnot NINIWY z Lublińca, Katowic oraz z Sekretariatu Powołań wędrowało wokół Korbielowa i na Halę Miziową. Były z nami Ciemne Typu oraz DA Centrum z Katowic. Doceniliśmy jak ważny jest w górach bezpieczny dom lub schronisko. Słuchaliśmy podczas Mszy św. o aniołach. Braliśmy udział w koncercie poezji Dom o Zielonych Progach i długich wieczornych rozmowach oraz śpiewach przy ognisku- relacjonuje Natalia Skrzypiec z Oblackiego Centrum Młodzieży w Kokotku.
W tym roku do młodych piechurów dołączyli podopieczni Wspólnoty Dobrego Pasterza w Katowicach.
(pg/zdj. NINIWA)
Aix: Nowy przełożony domu macierzystego Zgromadzenia
W uroczystość Bożego Ciała, która we Francji przypadała w niedzielę 11 czerwca, superior generalny Luis Alonso OMI dokonał kanonicznej instalacji nowego superiora domu macierzystego Zgromadzenia. Został nim o. Paolo Archiati OMI. Na stanowisku zastąpił o. Henricusa Asodo OMI, który został wybrany na asystenta generalnego ds. misji. Superior generalny przewodniczył jednocześnie uroczystościom Bożego Ciała.
Zaczęło się od dwóch beczek…
Klasztor pokarmelitański w Aix-en-Provence był miejscem powstania wspólnoty Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, na początku znanych jako Misjonarze Prowansji. 25 stycznia 1816 roku św. Eugeniusz zgromadził misjonarzy, aby żyli we wspólnocie. To nie była przypadkowa decyzja, ale owoc jego osobistych doświadczeń i wewnętrznego dojrzewania.
(pg/zdj. OMI Aix)
Siedlce: Integracyjny Piknik Rodzinny
W niedzielę 11 czerwca przy oblackiej parafii pw. św. Teresy w Siedlcach odbył się Piknik Rodzinny „Jesteśmy tacy sami”. Jednym z celów wydarzenia było podkreślenie obecności osób z niepełnosprawnościami i ich integrację w ramach społeczności lokalnej. Organizatorami pikniku była oblacka parafia, Stowarzyszenie „Mgiełka” oraz Gminny Ośrodek Kultury w Siedlcach z siedzibą w Chodowie.
Wśród wielu atrakcji były występy zespołów dziecięcych, dmuchańce oraz tematyczne stoiska.
(pg/zdj. podlasie24.pl)
"Kiedy ręce przestaną się trząść przy ołtarzu, to niech drga serce"
Czterech diakonów Wyższego Seminarium Duchownego w Obrze kilkanaście dni temu przyjęło święcenia prezbiteratu. Dziś wracam do tego wydarzenia i na koniec cyklu artykułów na misyjne.pl pod wspólnym hasłem: „Po co nam sakramenty?” pytam także ich: po co im sakrament kapłaństwa?
Obra: Święcenia prezbiteratu i diakonatu [GALERIA]
Pytanie może wydawać się zadane zbyt obcesowo, ale chodzi w nim o poszukanie głębokich odpowiedzi na temat wyboru drogi kapłańskiej. Pytanie to kieruję do wyświęconych niedawno księży, zakonników – misjonarzy oblatów: Damiana Majcherczaka, Jędrzeja Baranowskiego, Łukasza Orłowskiego i Adama Jończaka. Każdy dał nieco inną odpowiedź, każdy stawiał akcenty na inne aspekty kapłańskiego powołania, ale wszystkich łączy radość, ale i pokora. I przekonanie, że Jezus na tej drodze będzie im cały czas towarzyszyć.
Droga
Po co mi sakrament kapłaństwa? Pytanie „po co” to pytanie, które związane jest z odkrywaniem życiowego powołania, z odpowiedzią na pytanie ot o, co mi daje szczęście – odpowiada o. Adam Jończak.
I dodaje:
Kapłaństwo to proces, tak jak życie chrześcijańskie każdego z nas. To proces stawania się coraz bardziej uczniem Chrystusa. Kapłaństwo jest drogą, która potrafi być inspirująca. To, że mogę być księdzem sprawia, że jestem szczęśliwy. Oczywiście to wszystko będzie się zmieniało, wraz z życiem. Teraz, na samym początku, jest dużo emocji, później to doświadczenie będzie głębsze. To naturalne.
Adam Jończak OMI: „Czego nie pozwolę sobie zrobić jako przyszły kapłan?” [ROZMOWA]
Z kolei o. Damian Majcherczak, odpowiadając na to pytanie, od razu kieruje swoje myśli ku innym ludziom.
Kapłaństwo nie jest tylko dla mnie, jest przede wszystkim dla innych. Sakramenty nie są celem samym w sobie, ale drogą do spotkania z Bogiem. Tak samo patrzę na kapłaństwo, które jest środkiem do uświęcenia ludzi, ale także mnie samego. To droga, na którą zaprosił mnie Bóg. Jego zaproszenie rozeznawałem przez ostatnie lata i zdecydowałem się odpowiedzieć na nie pozytywnie – podkreśla.
Z propozycją odwrócenia mojego pytania wyszedł o. Jędrzej Baranowski.
Odważyłbym się zapytać: „Po co Bogu sakrament kapłaństwa?”. To sam Pan Bóg zapragnął tego sakramentu, wybierając dwunastu apostołów. Bóg chciał być obecny w Kościele i tak jest do dziś dzięki sakramentowi Eucharystii i kapłaństwa. Odpowiadając więc na zaproszenie do drogi kapłańskiej, odpowiadamy na wielkie pragnienie Boga, który chce być ze swoim ludem – odpowiada.
Czym dla ciebie jest kapłaństwo? Świadectwo Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej [WIDEO]
Misja
Ojciec Łukasz Orłowski przywołuje swoje doświadczenia z przeszłości.
Dla mnie – od zawsze – każde spotkanie z księdzem miało podwójny wymiar. Wiedziałem bowiem, że nie spotykam się tylko z księdzem, ale także z “przedstawicielem” Boga. Także więc i dziś, gdy sam jestem księdzem, to swoją rolę widzę nie jako zawód, ale jako misję. Gdy spotykam człowieka to zawsze, także w sytuacjach poza kontekstem kościelnym, jestem księdzem. Moja misja polega na tym, żeby człowiek, którego spotkam, doświadczył obecności Boga. Kapłaństwo ma więc służyć temu, żeby ułatwić ludziom spotkanie z Bogiem – tłumaczy.
Ojciec Jędrzej Baranowski podkreśla, że na powołanie kapłańskie nie należy patrzeć jak na jakieś zadanie, bo to nie jest umowa o dzieło.
To droga, w czasie której jeszcze bardziej chcę być jak On, chcę kształtować swoje człowieczeństwo i chrześcijaństwo na Jego wzór. Kapłaństwo jest więc po to, by wypełnić tę misję Kościoła, która jest zawarta we wzajemności tego, że jedni są dla drugich. Droga do zbawienia nie jest drogą indywidualną. Oczywiście w Kościele jest przestrzeń do osobistego przeżywania wiary, ale ten wymiar wspólnotowy jest równie ważny i konieczny. Potrzeba tej wspólnoty, tej wymiany. Kapłani są po to, by uobecniać Boga we wspólnocie – podkreśla.
Zadanie
Z kolei ojciec Damian zaznacza, że kapłaństwo jest darem A dar można wykorzystać, ale można też go zmarnować.
Na rekolekcjach prosiłem Pana Boga o wskazówkę, jak mam wzrastać jako prezbiter. A ta odpowiedź przyszła w trakcie akademii, w czasie której dostajemy pierwszą obediencję (posłanie). Jej motywem przewodnim było hasło: „Już i jeszcze nie”. Wtedy dotarło do mnie, że już jestem kapłanem, ale jeszcze nie do końca, bo kapłaństwo to droga. Droga naśladowania Chrystusa – Najwyższego Kapłana, i to jest zadanie na całe życie – wyjaśnia.
Manutergium – zapomniana tradycja święceń kapłańskich
Moich rozmówców zapytałem o to, czy pamiętają moment, kiedy zrodziło się w nich kapłańskie powołanie. Wszyscy zgodnie podkreślają, że był to raczej proces niż jedna konkretna chwila, choć w tym procesie potrafią wskazać ważne momenty, które wpłynęły na ich życiową decyzję. Ojciec Damian Majcherczak ten proces dzieli na dwa etapy. Pierwszy to czas, gdy był dzieckiem.
Już w szkole podstawowej miałem pragnienie kapłaństwa. Uparcie twierdziłem, że będę księdzem – mimo sprzeciwu moich ciotek, które widziały mnie w roli urzędnika albo prawnika. Później, w czasie gimnazjum i liceum to pragnienie w sobie stłumiłem. Nieco o nim zapomniałem. Później studiowałem administrację, jednak nie czułem tego kierunku. Wiedziałem, że to nie jest moje. I wtedy zaczął się czas powrotu do bliskiej relacji z Bogiem, czas szukania sensu życia. Był to więc proces, który doprowadził mnie do dnia, kiedy usłyszałem konkretne wezwanie: „Pójdź za mną” – opowiada.
Od „Wyprawy w nieznane” do kapłaństwa. Pokonał nowotwór, ospa pokrzyżowała mu święcenia [ROZMOWA]
Proces
Ojciec Adam Jończak pamięta momenty, w których Pan Bóg dawał mu wskazówki.
Było wiele sytuacji, które podpowiadały mi, którą drogą iść. Zaczęło się od liturgii, od służby przy ołtarzu. Tam poznawałem Boga, tam nauczyłem się modlić. Później były kolejne grupy parafialne i kościelne, do których należałem – wylicza. Podkreśla też, że zawsze cenił spotkania z inspirującymi ludźmi, nie tylko duchownymi, ale także świeckimi. – Z ludźmi, których wiara mnie umacniała i którzy otwierali mnie na Boga. To także były ważne etapy na mojej drodze do kapłaństwa. Oczywiście ważną rolę odegrał także dom rodzinny i Obra, czyli seminarium. To wszystko miało znaczenie. Tam poznawałem siebie, swoje mocne i słabe strony – dodaje.
Droga do kapłaństwa to – zdaniem o. Jędrzeja Baranowskiego – proces.
Dziś widzę, że wszystko potrzebowało czasu dojrzewania. To był m.in. czas oblackich rekolekcji dla młodzieży w Łebie. Był też szczególny moment jednej spowiedzi świętej, w czasie której doświadczyłem ogromu Bożego miłosierdzia. Jednocześnie pojawiło się wtedy pytanie: „A co by było, gdybym tobie zaproponował drogę kapłaństwa?”. I pamiętam, że we mnie – przez kolejne miesiące – toczyła się walka, czy zdobędę się na taki krok – mówi.
U ojca Łukasza Orłowskiego w rozeznawaniu powołania kluczowe były dwa momenty.
Po pierwsze to był czas studiów. Byłem przez rok na studiach ekonomicznych w Warszawie. Doświadczyłem wtedy dużej samotności, byłem daleko od rodziny i przyjaciół. I w tym doświadczeniu samotności modliłem się do Boga, by mi pomógł. Jego odpowiedzią było zaproszenie do udziału w rekolekcjach powołaniowych u oblatów. W ich trakcie wielokrotnie przewijał się wątek wspólnotowej rysy oblackiego charyzmatu – wyjaśnia.
Był też drugi moment.
Nieco przypadkowy, choć pewnie to nie był przypadek – komentuje. – Podczas wizyty na Jasnej Górze modliłem się przed obrazem Matki Bożej Jasnogórskiej. Spotkałem tam oblackich nowicjuszy. Nie spodziewałem się, że tam wtedy będą. Myślę, że to było działanie Pana Boga. Jednak, co chcę podkreślić, w drodze do kapłaństwa pomogły mi nie tylko takie konkretne momenty, ale cały okres nowicjatu, seminarium i staże pastoralne – dodaje.
Kokotek: Karol Chmiel OMI został prezbiterem [GALERIA]
Skarb
Ojciec Jędrzej podkreśla, że dla niego bardzo istotne są słowa św. Pawła, który w Liście do Koryntian o posłudze apostolskiej mówi tak: „Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych”.
Powołanie to wielki skarb, który otrzymałem. Ten wybór, którego dokonał Jezus, zawsze mnie szokuje. Z jednej strony to ogromna łaska, ale towarzyszy mi też świadomość mojej słabości i kruchości. Wiem jednak, że łaska Boża jest uprzedzająca. Pan Bóg najpierw daje, a kolejne lata kapłaństwa są na to, by mi wytłumaczył, co mi dał – wyjaśnia.
Z kolei ojciec Adam – na progu swojej kapłańskiej drogi inspiracje – czerpie z ikony, którą otrzymał w trakcie uroczystości święceń. To ikona ze świętym Menasem z Egiptu.
Bardzo mi się spodobała. Przedstawia Jezusa obejmującego Menasa, a Menas w tym czasie błogosławi. Odczytałem to w ten sposób, że Jezus przekazuje Menasowi moc, a on wychodzi z tym błogosławieństwem do drugiego człowieka. Bardzo bliskie jest też dla mnie motto naszego zgromadzenia: „Być zawsze blisko ludzi”. Dla mnie to konkret i wskazówka na przyszłość – podkreśla o. Jończak.
Góra
Moich rozmówców pytam też o emocje, refleksje związane z czasem święceń. To czas szczególny i – jak podkreśla wielu księży z dłuższym stażem – czas, w którym człowiek jest na swego rodzaju górze (także tej emocjonalnej). Ważne jest wtedy, by umiejętnie z tej góry schodzić. Porównania do góry użył też o. Damian Majcherczak.
Widzę podobieństwa do historii z góry Tabor, gdzie na jej szczycie dokonało się przemienienie Jezusa w obecności trzech uczniów: Piotra, Jakuba i Jana. Mówili oni wtedy: „Dobrze nam tu być”. Także ja mogę powiedzieć: „Dobrze jest tu być, dobrze jest być kapłanem, dobrze jest przeżywać te emocje”. Oczywiście, gdzieś z boku, pojawia się pytanie o przyszłość, jest świadomość ogromnej odpowiedzialności, jaką się podjęło. Jeden z bliskich mi ojców powiedział mi jednak tak: „Zostań w tych emocjach, nie schodź jeszcze tak szybko z tej góry” – wyjaśnia.
Na jeden szczególny moment z uroczystości święceń zwraca uwagę o. Jędrzej Baranowski. To moment nałożenia rąk. Ten gest – w czasie mszy świętej – wykonuje nie tylko biskup, ale wszyscy obecni kapłani.
To uświadomiło mi ciągłość Ewangelii. Chodzi o to, że Ewangelia nie jest historią, że Dobra Nowina realizuje się tu i teraz. To, co czytamy na kartach Pisma Świętego, o wspólnocie pierwszych chrześcijan, to również dzieje się dziś w Kościele. To pozwoliło mi uświadomić sobie, że nie jestem rodzynkiem, od którego zaczyna się Kościół, ale że jestem częścią większej całości, że jestem we wspólnocie, która już długi czas idzie tą drogą, wielu już tę drogę przeszło. To daje mi poczucie bezpieczeństwa. Wiem, że Kościół w niebie oręduje za tymi, którzy zdecydowali się na tę drogę wejść. Towarzyszy mi więc z jednej strony pokora, świadomość słabości i kruchości, ale z drugiej strony ufność w wielkie orędownictwo całego Kościoła – mówi.
Lekkie brzemię
Z kolei o. Adam Jończak wspomina moment namaszczenia dłoni krzyżmem.
To wyraźny symbol tego, że będę sprawował Eucharystię, że będę sprowadzać Boga na ziemie. Ja – grzesznik – Adam. I to jest niesamowite – mówi z przejęciem.
Wspomina też wizytę nowo wyświęconych oblatów na Jasnej Górze.
Usłyszałem tam takie słowa, że kiedy ręce przestaną się trząść przy ołtarzu, to niech drga serce. I kiedy pierwszy raz przewodniczyłem Mszy świętej i wypowiadałem słowa przeistoczenia, to mówiłem je z łamiącym się głosem, musiałem nawet zrobić małą przerwę. Po prostu się wzruszyłem, że teraz i ja to robię, że mam Chrystusa w rękach a On ma mnie w swoich. I wtedy zrozumiałem, że wyzwania, które mnie czekają nie będą takie straszne, bo będą przeżywane razem z Nim. Bo przecież brzemię, które nosi się z Jezusem, to brzemię lekkie – dodaje.
Dlaczego zostałem oblatem? Świadectwa [WIDEO]
A dlaczego oblaci? Dlaczego wybór padł właśnie na to zgromadzenie? To pytanie też przewijało się w naszych rozmowach. O. Baranowski, który wcześniej mówił o bitwie myśli, która toczyła się w jego głowie w czasie rozeznawania powołania, przy pytaniu o wybór zakonu odpowiada, że w tej kwestii nie miał żadnych wątpliwości.
Od razu wiedziałem, że to będą oblaci. W czasie spotkań organizowanych przez oblatów widziałem ludzi szczęśliwych, którzy żyją we wspólnocie. I było to świadectwo przekonujące – podkreśla.
Ojca Damiana Majcherczaka zainspirowała historia założyciela zgromadzenia oblatów – św. Eugeniusza de Mazenoda. –
W jego historii widziałem odbicie także swojego życia. Najbardziej przełomowym w jego życiu był moment adoracji krzyża, to był czas jego nawrócenia, doświadczenia bliskości Boga – mówi.
Kazimierz Lubowicki OMI – Tożsamość oblata Maryi Niepokalanej [wideo]
Przekonujące świadectwo
Oblaci zainspirowali mnie szczególnie ludzką stroną swojego życia zakonnego. Zwróciłem uwagę na to, jak dużą wagę przykładają do różnych gestów, do przywitania, chwili rozmowy. Od początku zauważyłem, że zawsze mają czas dla drugiego człowieka. Ja często jeździłem do Kodnia, to moje diecezjalne sanktuarium. To tam poznałem oblatów – tak swój wybór opisuje o. Adam Jończak.
Nowych oblackich misjonarzy zapytałem też o generalną kondycję Kościoła i kapłaństwa w Polsce. Statystyki nie pozostawiają złudzeń – powołań kapłańskich jest mniej, niektóre seminaria nie otwierały nawet kolejnych roczników studiów. Czy kapłani, którzy dopiero co rozpoczynają swoją misję, mają to z tyłu głowy? Jak ta sytuacja może wpłynąć na ich posługę?
Wyzwanie
To wielkie wyzwanie, bo liczba księży się zmniejsza, ale nie biadoliłbym, że jest nas mniej. Trzeba dbać o jakość kapłaństwa. By być wśród ludzi, trzeba mieć im co dać, więc i ja sam muszę znaleźć czas na modlitwę, na medytację słowa Bożego. Ważna jest dobra organizacja czasu. Dopiero zaczynam, więc tego się uczę, ale już z czasu seminarium wiem, że jeśli czas się dobrze rozplanuje, to znajdą się przestrzenie na spotkanie z innymi. Jako ludzie jesteśmy przecież relacyjni, potrzebujemy kontaktu z innymi, a Kościół to wspólnota. Dla każdego kapłana ważne jest więc to, by nie zamknąć się w swoim światku, ale by być blisko ludzi – mówi o. Adam.
Gdy słyszy się o odejściach ze stanu kapłańskiego, to oczywiście pojawia się pytanie, czy i sam wytrwam. Umacnia mnie jednak przykład starszych ojców, którzy są w zakonie do końca życia. Na moich prymicjach byli ojcowie Brunon Wielki i Antoni Lesz, którzy w kapłaństwie przeżyli 69 lat. Nawet nie wiem, co robili w trakcie swojego życia, w trakcie swojej posługi, ale sam fakt, że szczęśliwie przeżyli życie w zakonie pomaga mnie samemu trwać na tej drodze. Dzięki ich przykładowi mam świadomość, że skoro Pan Jezus mnie wybrał, to będzie udzielać mi łask, które będą mi potrzebne w konkretnych sytuacjach. Także teraz, gdy jestem w Kijowie – mówi z kolei o. Łukasz.
„Jako czternastolatek zetknąłem się z o. Cebulą (…) Był naprawdę świętym”
Pan Tadeusz Krupka urodził się 15 października 1922 r. we wsi Chruszczyny koło Ostrowa Wielkopolskiego. W 2020 roku w trakcie jubileuszu 100. lecia Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej odbył rozmowę telefoniczną z ówczesnym prowincjałem, o. Pawłem Zającem OMI. Polak mieszkający w Australii dzielił się swoimi wspomnieniami młodości spędzonej w oblackim klasztorze w Lublińcu. Tam spotkał się z błogosławionym o. Józefem Cebulą OMI.
Jako czternastolatek zetknąłem się z o. Cebulą w 1936 r. Był przełożonym w oblackiej szkole w Lublińcu, gdzie rozpocząłem naukę. Pod opieką o. Cebuli było ponad 250 chłopców i kadry nauczycielskiej. W bardzo krótkim czasie wszyscy go polubiliśmy. Było nas 54 pierwszoklasistów. O. Cebula wytłumaczył nam zasady kolegium w taki sposób, że uważaliśmy, że ważne jest ich przestrzeganie z szacunku do niego, a nie dlatego, że zostały nam narzucone. Był dla nas wyjątkową osobą.
W miarę upływu lat zdałem sobie sprawę, że o. Cebula był osobą, którą darzę szczególnym podziwem. Był naprawdę świętym, który troszczył się o swoich uczniów z największą troską, a moja historia świadczy o jego hojności.
Mój ojciec był inwalidą z I wojny światowej i otrzymywał emeryturę wojenną, która pokrywała średnie wykształcenie mojego najstarszego brata i mnie. Jednak w 1936 r. Hitler złamał traktat wersalski i przestał wypłacać reparacje wojenne. Mój ojciec stracił emeryturę i nie mógł opłacić czesnego. Pod koniec roku szkolnego, w czerwcu 1937 r., lubliniecki ekonom napisał do mojego ojca list, w którym zwrócił uwagę, iż bez opłacenia czesnego nie będę mógł kontynuować nauki. Mój ojciec odpisał, że niestety nie jest w stanie uiścić opłat.
W tym samym czasie otrzymałem list od o. Cebuli, w którym prosił mnie o zignorowanie listu ekonoma i powrót do szkoły. Spędziłem w oblackim junioracie w Lublińcu kolejne dwa lata, aż do wybuchu II wojny światowej. Przez trzy lata byłem karmiony i wychowywany przez Oblatów i do dzisiaj pozostaję bardzo wdzięczny i próbuję trochę spłacić swój dług wdzięczności.
Modlitwa za wstawiennictwem bł. o. Józefa Cebuli OMI
Uwielbiony bądź Chryste, Dobry Pasterzu, ukrzyżowany a zwycięski! To Twoja moc potężnie działała w błogosławionym ojcu Józefie, gdy uczył młodych żyć kapłaństwem na co dzień, gdy nie myślał o sobie, służąc Twojemu ludowi, i gdy zjednoczony z Tobą, samego siebie składał w ofierze.
Za jego wstawiennictwem wspomagaj Twoich kapłanów, a przygotowującym się do kapłaństwa ukaż wzniosły ideał, że kapłan to „alter Christus”. Nasze serca napełnij dobrocią, prostotą i ciszą. Umocnij nadzieję w ludziach, którzy w jakimkolwiek zakątku świata cierpią prześladowania za wierność Tobie. Pomóż nam budować cywilizację miłości. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.
O łaskach wyproszonych za wstawiennictwem bł. o. Józefa Cebuli OMI prosimy poinformować Polską Prowincję – KONTAKT
(pg)
W rodzinnej Malni modlą się do "swojego Józefka"
Zginął 9 maja 1941 roku zastrzelony przez wartownika w obozie koncentracyjnym Muthausen koło Linzu w Austrii. W obozie torturowano go z powodu wiary i kapłaństwa. Nigdy się ich nie wyrzekł. Bóg wzywa po imieniu każdego indywidualnie, do zadań tylko jemu przeznaczonych. Każdy ma własną drogę do świętości. Czasem jednak Stolica Apostolska wynosi na ołtarze nie pojedynczo, a grupowo.13 czerwca 1999 roku Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie 108 polskich ofiar nazizmu z czasów II wojny światowej. Byli wśród nich kapłani, biskupi, bracia i siostry zakonne, osoby świeckie. Ludzie, którzy heroicznie ocalili dla nas wiarę w dobro pokonujące największe zło.
Jednym z nich jest bł. Józef Cebula OMI ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Kult bł. Cebuli kwitnie w zakonie, ale jeszcze bardziej w jego rodzinnej wsi Malni na Śląsku Opolskim, gdzie obok siebie mieszkają rodziny polskie i niemieckie. Jak to możliwe?
Torturowano go z powodu wiary i kapłaństwa
Józef Cebula urodził się 23 marca 1902 roku, jego ojciec był żeglarzem na Odrze a mama zajmowała się domem i gospodarstwem. W wieku 16 lat zachorował na gruźlicę płuc, z powodu której musiał przerwać naukę w seminarium nauczycielskim. Po operacji wrócił do Malni.W kwietniu 1920 roku rozpoczął naukę w polskiej szkole w Lublińcu, a we wrześniu wstąpił do oblackiego junioratu w Krotoszynie. Pierwsze śluby złożył w 1922 roku w Markowicach, po czym wyjechał na studia do Belgii. W 1925 roku złożył śluby wieczyste. W 1927 roku przyjął święcenia kapłańskie w Katowicach.
Najpierw był przełożonym niższego seminarium duchownego w Lublińcu, a w latach 1937-1940 pełnił funkcję przełożonego i mistrza nowicjatu w Markowicach. Tam zaczęło się jego męczeństwo. Zginął 9 maja 1941 roku zastrzelony przez wartownika w obozie koncentracyjnym Muthausen koło Linzu w Austrii. W obozie torturowano go z powodu wiary i kapłaństwa. Nigdy się ich nie wyrzekł.
Ryzykował życiem
Gdy przed wojną rozważano jego kandydaturę na prowincjała, sam przekonał braci, żeby go nie wybrali… Podziw budzi postawa ojca Cebuli w czasie wojny. 7 grudnia 1939 roku Egan von Krieger, właściciel markowickiego folwarku, wydał oblatom pracującym u niego przymusowo, aby w święto Niepokalanego Poczęcia rozbili figury Maryi w całej okolicy. Ojciec Cebula powiedział im rano przy śniadaniu:
Kto chce być oblatem, ten do rozbijania figur nie pójdzie.
Ryzykowali życiem. Tylko przypadek sprawił, że uniknęli kary. Oblaci byli w tym czasie prześladowani, począwszy od aresztu domowego, przez deportacje i zakazy sprawowania funkcji kapłańskich.
Jego sekret na świętość
Zapytałam ojca Pawła Gomulaka OMI, Koordynatora Medialnego Polskiej Prowincji oblatów, za co szczególnie brata ceni? Odpowiedział:
To, co mnie ujmuje w życiu błogosławionego Józefa Cebuli, to jego normalność. Był normalnym człowiekiem, a jego człowieczeństwo dorastało do świętości. Jedno z najpiękniejszych zdań, jakie wypowiedział: „Chociaż czasy są nienormalne i złe – mimo to, musimy pracować nad sobą i dążyć do świętości”.
To jedno zdanie mogłoby spuentować jego sekret na świętość. Myślę, że bardzo dobrze zrozumieliby się z papieżem Franciszkiem, który o takiej właśnie świętości mówi w adhortacji Gaudete et Exsultate. Patrząc na życie ojca Cebuli, wzrastał w środowisku, gdzie były napięcia narodowościowe, doświadczał tego szczególnie w Lublińcu, ale i potem, gdy w Markowicach był superiorem i mistrzem nowicjuszy.
Zawsze był człowiekiem. Wierny sobie, swoim zasadom, heroicznie gorliwy w obowiązkach swego powołania. […] Nikogo do niczego nie zmuszał, nie rozkazywał – pozwalał każdemu dorastać do mądrości i świętości. Ten jego spokój jest lekarstwem na nasze czasy’.
Ludzie polecają mu proste sprawy dnia codziennego
W Malni stoi urocza kapliczka poświęcona bł. Cebuli. Jedna z mieszkanek, Ewa Marzec, mówi o nim tak:
On nie jest jakimś świętym z ołtarza, tylko jednym z nas, jak wujek, dziadek czy pradziadek. Stanowi punkt odniesienia dla bieżących problemów. Spełnia nasze prośby i opiekuje się lokalną ludnością. W poważnych sprawach i codziennych, takich życiowych. Te prośby, które znam i o których wiem, wszystkie są spełniane. Problemy rodzinne, finansowe, zdrowotne, wszystko da się rozwiązać, jeśli powierzy się je błogosławionemu Cebuli.
Potwierdza to sołtys Malni, Barbara Herok:
Ludzie polecają mu proste, zwyczajne sprawy dnia codziennego. Mówię nie tylko o starszych, ale i o młodzieży i dzieciach. Żeby klasówka dobrze poszła, deszcz spadł, spotkanie się udało. Przeróżne prośby. Kult jest bardzo żywy. Jak się rozmawia z ludźmi, mówią: a, nasz Józefek. Na przykład wszędzie są nawałnice, a u nas ludzie szczęśliwi, bo jak popada to spokojnie. I wiadomo: wyprosił nasz Józefek.
Zapytałam, czy są różnice w jego odbiorze przez Polaków i Niemców? Czy też może po prostu jest Ślązakiem? Herok odpowiada:
To ostatnie. Większość z nas, mieszkańców Malni, czuje się Ślązakami. Czujemy swoją odrębność. Taką naszą, malutką ojczyznę – Śląsk. Jesteśmy otwarci na wszystkich, żeby łączyć, a nie dzielić. Wiem z historii i z opowiadań, że on taki był. Absolutnie nie chciał ludzi dzielić na Niemców, Polaków itd. Myślę, że to wspaniały wzór człowieka w Unii Europejskiej. Uczę nasze dzieci w Malni, że tu jest nasza ojczyzna, ale mamy być otwarci na innych. On jest doskonałym wzorem człowieka – a i prawdziwego mężczyzny, odważnego i wiernego Bogu do końca. Pracuję z chłopakami i im to mówię, podobnie jak ksiądz proboszcz. Bł. Cebula wbrew zakazom bronił swojej prawdy, godności i tego w co wierzył, aż po śmierć. To taki piękny model mężczyzny, który trzyma się swojego zdania. No i wzór chrześcijanina.
Barbara Herok jest laureatką konkursu „Sołtys Roku 2018” organizowanego przez redakcję „Gazety Sołeckiej” i Krajowe Stowarzyszenie Sołtysów. Malnia znajduje się kilka kilometrów od Kamienia Śląskiego, gdzie mieszka emerytowany biskup opolski, abp Alfons Nossol, który ma wielki wkład w pojednanie polsko-niemieckie oraz w dialog ekumeniczny. Czy na jej otwartość ma wpływ klimat diecezji, czy może raczej… wstawiennictwa bł. Józefka?
(Małgorzata Bilska – Aleteia Polska, za zgodą wydawcy)
Modlitwa za wstawiennictwem bł. o. Józefa Cebuli OMI
Uwielbiony bądź Chryste, Dobry Pasterzu, ukrzyżowany a zwycięski! To Twoja moc potężnie działała w błogosławionym ojcu Józefie, gdy uczył młodych żyć kapłaństwem na co dzień, gdy nie myślał o sobie, służąc Twojemu ludowi, i gdy zjednoczony z Tobą, samego siebie składał w ofierze.
Za jego wstawiennictwem wspomagaj Twoich kapłanów, a przygotowującym się do kapłaństwa ukaż wzniosły ideał, że kapłan to „alter Christus”. Nasze serca napełnij dobrocią, prostotą i ciszą. Umocnij nadzieję w ludziach, którzy w jakimkolwiek zakątku świata cierpią prześladowania za wierność Tobie. Pomóż nam budować cywilizację miłości. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.
O łaskach wyproszonych za wstawiennictwem bł. o. Józefa Cebuli OMI prosimy poinformować Polską Prowincję – KONTAKT
Świętość to normalność – wspomnienie bł. Józefa Cebuli OMI
Spoglądając na tego świętego, nie rodzą się w nas żadne wzniosłe uczucia… Nie lewitował, nie czynił cudów, nie władał wieloma językami – a tym bardziej charyzmatycznym darem języków… Nic nadzwyczajnego… Więcej, Józef Cebula należał do ludzi cichych, pokornych, o wątłym zdrowiu. Jako że dziś przypada jego wspomnienie w liturgii Kościoła, postanowiłem wrócić do opracowania biografii ojca Józefa, jaką przygotowywałem w nowicjacie – blisko 20 lat temu… Czytając to, co wtedy przygotowałem, doznałem szoku… wróciła dawna fascynacja tą postacią…
Jedyna ocena “dobry” – z zachowania. Z religii – “niedostateczny”!
Józef przyszedł na świat w malowniczej miejscowości Malnia niedaleko Krapkowic. Nazwa miejscowości wywodziła się zapewne od rosnących wokół dzikich krzaków malin. Przypada druga niedziela okresu wielkanocnego – 23 marca 1902 roku. Rodzice – Adrian i Rozalia – byli ludźmi prostymi. Rysy twarzy Józef odziedziczył po matce. Przez całe życie był spokojny, opanowany i małomówny. Jego brat, Paweł, zaświadcza, że w czasach szkoły podstawowej jest cichy, stroni od towarzystwa, ale chętnie pomaga w pracach przy domu.
Rozpoczyna naukę w Königliche Katholische Präparandenanstalt – kolegium nauczycielskim w Opolu. Świadectwa zachowane z tego okresu ukazują ucznia raczej przeciętnego. Większość ocen to “dostateczny” i “mierny”. Jedyna ocena “dobry” niezmiennie widniała pod pozycją “zachowanie”. Ciekawostką jest fakt, że w pierwszym semestrze 1917 roku otrzymuje “niedostateczny” z religii. To dziwne, bo pasją małego Józefa było budowanie przydrożnych kapliczek i recytowanie modlitw. Niemniej jednak naukę przerywa z powodu poważnego zapalenia opłucnej. Zabieg operacyjny w Krapkowicach nie przynosi poprawy zdrowia. Po kilku miesiącach rekonwalescencji wraca do zdrowia, ale nie do nauki – prawdopodobnie na przeszkodzie stanęły trzy zrywy narodowościowe, które przetoczyły się przez Opolszczyznę – powstania śląskie: 1919, 1920, 1921.
“Miał twarz chudawą, przybladłą, ale zawsze z łagodnym uśmiechem oczu i ust. Był małomówny“
Tak wspomina Józefa kolega ze szkolnej ławy w Lublińcu – Jerzy Jonienc.
Następnie dodaje:
Dziś mi to dopiero podpada, że ani razu nie prowadziliśmy rozmowy o pannach i tym podobnych tematach, jak to bywa u młodzieży. Nie byliśmy na żadnej zabawie ( … ). Nasze rozmowy tyczyły przeważnie lekcji i codziennych wypadków politycznych, które blisko i nas tyczyły, bo byliśmy ciągle wystawiani na szykany z powodu tego, że chodziliśmy na lekcje do bojowego, polskiego księdza patrioty. To właśnie najwięcej nam szło na nerwy. Nie mówiliśmy też o żadnym powołaniu i nie prowadziliśmy żadnych specjalnych duchowych rozmów, ale jestem przekonany, że Cebula był już wtedy głęboko uduchowiony.
Do Lublińca Cebula trafił po ogłoszeniu, jakie ukazało się na łamach “Gazety Opolskiej” o nowym gimnazjum dla polskiej młodzieży, założonym przez ks. Pawła Rogowskiego. Codziennie rano Józef towarzyszy kapłanowi, służąc mu do Mszy świętej. To również ks. Rogowski sugeruje ostatecznie młodemu chłopakowi, że jeśli myśli o wstąpieniu do zakonu, niech uda się do Piekar Śląskich, gdzie płomienne kazania głoszą misjonarze oblaci.
„…Bardzo spokojny, do klimatu raczej gorącego”
W Piekarach Śląskich Józef Cebula spotyka o. Jana Pawołka OMI. Udaje się przed obraz Matki Bożej Piekarskiej i z charakterystycznym sobie spokojem, decyduje się wstąpić do junioratu w Krotoszynie. Naukę kończy egzaminem maturalnym z adnotacją: “uczeń otrzymuje świadectwo maturalne celem wstąpienia do nowicjatu oo. Misjonarzy Oblatów”.
Pierwsze śluby zakonne składa 15 sierpnia 1922 roku w Markowicach. Jako że młoda Polska Prowincja nie posiada jeszcze własnego domu formacyjnego – scholastykatu, studia seminaryjne odbywa w Liége w Belgii. W czasie studiów seminaryjnych zapisał się do czterech stowarzyszeń: Arcybractwa Modlitwy i Pokuty ku czci Serca Jezusowego, Stowarzyszenia Komunii przebłagalnej, Apostolstwa Modlitwy, Arcybractwa Serca Jezusowego o wolność dla papieża i dla zbawienia dusz.
Wspaniały zakonnik, doskonały scholastyk, ale trochę nieśmiały. Inteligencja dobra, ale powolna. Dzielny pracownik – pisze w nocie oceny superior scholastykatu – o. Piotr Richard OMI.
Po roku formacji zostaje odesłany do Polski, aby w Lublińcu prywatnie kontynuować naukę. Tymczasem dom w Krotoszynie okazał się zbyt mały dla powiększającego się junioratu. Los padł na Lubliniec – administracja prowincji zakupiła budynki, do których wcześniej Józef Cebula uczęszczał z Jerzym Joniencem – tutaj też miał wykładać język polski. Rok szkolny 1923/1924 rozpoczęło w Lublińcu 140 juniorów.
W murach lublinieckiego klasztoru, 15 sierpnia 1925 roku, Józef Cebula składa śluby wieczyste.
Wspaniały zakonnik, solidna pobożność. Wzór regularności. Bardzo pokorny i miłosierny. Bardzo przywiązany do Zgromadzenia – pisze o nim w 1926 roku ojciec Kowalski.
W notach formacyjnych pojawiają się wciąż te same cechy. Dziwić może jedynie fakt, że w ocenie oo. Kowalskiego, Kulawego, Nandzika i Pawołka rozważano wysłanie Józefa Cebuli na misje zagraniczne. Niemniej jednak w opinii prowincjała do generała Cebula ukazany jest jako najlepszy kandydat do święceń prezbiteratu.
23 stycznia 1927 r. przyjmuje święcenia prezbiteratu (wraz z oo. Feliksem Adamskim, Pawłem Grzesiakiem i Julianem Góreckim.
“Wymyślał różne niespodzianki, by sprawić radość wychowankom”
25 lipca 1931 r. o. Józef Cebula OMI zostaje mianowany superiorem w Lublińcu. W sumie w tym klasztorze spędza 14 lat (1923-1937), w tym 6 lat jako przełożony. W tych latach wzrosła liczba juniorów (220-280 uczniów). Zmienił też nazwę szkoły z „kolegium” na „Małe Seminarium Duchowne”, by podkreślić, że jest to szkoła dla kandydatów do kapłaństwa. Cebula uczył juniorów języka polskiego, francuskiego, matematyki i geografii.
Bardzo dbał o swoich wychowanków. Gdy został przełożonym, mimo trudnych warunków materialnych, zwiększył im racje żywnościowe… Wymyślał różne niespodzianki, by sprawić radość wychowankom… Był bardzo pokorny. Przyjmował uwagi nawet ze strony chłopców, których wychowywał – tak opisuje go o. Jan Geneja OMI
Ujmujące są także świadectwa ludzi świeckich, którzy spoglądali na tego młodego zakonnika:
On nie tylko ich uczył, ale był im oddanym przyjacielem, zwłaszcza w trudnych chwilach. Ojciec Józef Cebula był dobry, miły, wyrozumiały dla całego klasztoru i dla służby.
Któregoś dnia, pracując w ogrodzie, zauważyłam idącego alejką Ojca Józefa Cebulę z brewiarzem w ręku. Był głęboko zatopiony w modlitwie. Wydawało się, że nikogo wkoło nie widzi. Zdziwiłam się jednak, gdy się zatrzymał i do takiej jak ja 15-latki mile się uśmiechnął i zagadał serdecznym głosem. Zainteresował się moją pracą, moimi rodzicami i rodzeństwem, gdyż byliśmy sąsiadami z klasztorem. Współczuł mi, że nie mogę się dalej uczyć mimo chęci, a muszę całymi dniami przewracać łopatą ziemię. U mego [ rodzonego ] Ojca takiej litości nie doznałam (…) Jeszcze teraz pamiętam twarz Ojca Cebuli bladą, mizerną, ale bardzo ujmującą, którą trudno wymazać z pamięci, bo odczuwałam w niej bratnią duszę.
(…) Cieszyłam się jak inni, gdy zobaczyłam Ojca Cebulę na ambonie. Słuchając go przenosiłam się jakby w inny świat , gdzie tylko sam Bóg mógł tak przemawiać jego ustami. Słowa jego były bardzo proste, ale umiał je tak przejmująco głosić, że wpadały głęboko w serca. Nie tylko prostaków, ale wszystkich zmuszały do głębokiej zadumy i refleksji nad swoim życiem.
(…) Ojciec Cebula był również wspaniałym spowiednikiem. U niego były największe kolejki, jednak ludzie czekali, by usłyszeć pouczającą naukę. Widziałam często Ojca Cebulę chodzącego z wychowankami po alejach ogrodowych. Wydawał się jakby był jednym z nich. Śmiał się, jak oni, żartował i był wesoły, jak oni. Gdy chodził po alejkach sam, modląc się, twarz jego cechowała niezwykła pokora i smutek. Smucił się w skrytości, a ludziom ofiarował zawsze uśmiech i pokrzepiające na duchu słowa. Swym zachowaniem i postawą wprowadzał między ludzi pokój – wspomina Franciszka Koloch.
Odrzucony prowincjalat: “Brak siły i odwagi, by kierować…”
Pobożność i sprawiedliwość Józefa Cebuli powodowała, że cieszył się dużym szacunkiem. Nic więc dziwnego, że po nagłej chorobie dotychczasowego prowincjała – o. Jana Nawrata OMI, wśród kandydatów na urząd przełożonego Polskiej Prowincji pada nazwisko Cebuli.
Ojciec Józef nie chce uchylać się od odpowiedzialności, ale w prywatnej korespondencji z generałem – o. Euloge Blanc OMI, przebija się niesamowicie trzeźwy osąd kandydata i pokora względem własnych ograniczeń:
Nie uchylam się od żadnej pracy, ani od jakiegokolwiek obowiązku. Tym bardziej od trudu związanego z powierzoną mi funkcją. Jeśli jednak muszę podjąć odpowiedzialność, ośmielam się prosić, by pozwolono mi wyłożyć racje – za – i – przeciw – mojej kandydaturze na prowincjała…
1. Brak zdrowia. Nie chciałem obnosić się z moją chorobą. Od kilku lat unikałem lekarzy, a gdy pytano o moje zdrowie, odpowiadałem jedynie: “Wszystko w porządku”, bo nie chciałem wysłuchiwać użalania się nade mną. Jeśli jednak chodzi o mój prawdziwy stan, to sam nie wiem, co powiedzieć. Kilka razy już nie dałem rady chodzić, ale wlokłem się po korytarzach. Kilka wewnętrznych organów nie jest w porządku. Ze względu na ogólne wyczerpanie, pod koniec pierwszego trzech-lecia prosiłem, aby mnie zwolniono z urzędu superiora. Nie przyjęto dymisji, więc podjąłem na nowo moją pracę, a teraz, gdy doszedłem do końca mego drugiego „triennium”, obarcza się mnie nową funkcją.
2. Jako superior mogłem prowadzić życie regularne. Nie musiałem odbywać podróży, które mnie męczą, a przez to tym bardziej wprowadzają mnie w zakłopotanie (…). Ileż to razy ukrywałem moją chorobę przed ojcami, idąc w tajemnicy spać.
3. Ostatnio zdarzyło mi się tracić pamięć podczas przemówień. To jeszcze na początku tego roku byłem przez długi czas bardzo poważnie chory (…).
4. Brak zdolności i zmysłu organizacyjnego. Nie mam żadnej idei, by tak rozlokować personel prowincji, aby każdy był na swoim miejscu (…).
5. Nieśmiałość. Jako prowincjał musiałbym reprezentować Zgromadzenie wobec władz kościelnych i państwowych, uczestnicząc w konferencjach i przemawiać z różnych okazji, a to jest moim słabym punktem.
Z powodu nieśmiałości nie mogę zwrócić uwagi, nawet gdybym czynił wysiłki, by to uczynić. I właśnie dlatego byłbym w konflikcie z sumieniem, bo ciągle trzeba zwracać uwagę… – pisał do generała ojciec Cebula.
Ostatecznie prowincjałem został wybrany ojciec Wilkowski. Józef Cebula zostaje mistrzem nowicjatu w Markowicach (1937).
Był jedną wielką ciszą, wzorem cierpliwości i łagodności…
On mógł lepiej wychowywać niż ja. Ja wychowywałem bardziej tresurą, po wojskowemu. Cebula zaś szedł z nimi, jak taki cień, ale prowadził bardzo głębokie życie wewnętrzne. On był zadowolony z miejsca, na którym się znalazł. Takich ludzi rzadko się spotyka.
Wątpię, czy On popełnił jakiś grzech śmiertelny! Jego życie było takie uporządkowane. Wszystko przeżywał tak świadomie i głęboko…
Czy miał jakieś szczególne nabożeństwo? To był człowiek pobożny, ale nie robił hałasu wobec siebie i swoich nabożeństw. On polegał na Regule i porządku dziennym. Te „zwyczajne” rzeczy jak Msza, modlitwy, różaniec były dla niego święte – wspomina Cebulę ojciec Feliks Adamski OMI.
Nikomu niczego nie narzucał, nawet wobec nowicjuszy przyjmował postawę wyczekującą – nie wytykał błędów, nie piętnował, czekał raczej aż ktoś sam zrozumie swój błąd i do niego się przyzna. Wykazywał się mądrością i roztropnością. Pozwalał każdemu dorastać do dojrzałości i świętości w jego własnym tempie.
W trzecim roku superioratu Cebuli wybuchła II wojna światowa. Okupacja przyniosła ze sobą restrykcje i prześladowania. Wspólnota zostaje skierowana do pracy w majątku von Egana w Markowicach. Pierwszą ofiarą wojny z markowickiego komunitetu stał się proboszcz – ojciec Wyduba, rozstrzelany w lesie niedaleko Strzelna. Egan, doskonale zdając sobie sprawę z duchowości oblackiej, w dzień Niepokalanego Poczęcia NMP rozkazał mieszkańcom klasztoru rozbijanie przydrożnych figur i kapliczek, poświęconych Niepokalanej.
Kto chce być oblatem do rozbijania figur nie pójdzie – odpowiedział wspólnocie oblackiej superior.
“Pamiętam, nosił na głowie czapkę z daszkiem”
Jedną z decyzji zarządcy majątku był niemal całkowity zakaz sprawowania kultu religijnego. Początkowo zgadzał się na jedną Mszę św. w niedzielę, później jednak zniósł również i to zarządzenie. Pomimo grożącego niebezpieczeństwa, ojciec Józef Cebula dalej sprawował sakramenty, udając się do domów swoich parafian.
Ojciec Józef Cebula (…) przychodził często do naszej wioski, ubrany w takie łachmany. Ubierał się w takie szmaty, bo nie chciał, aby go Niemcy rozpoznali. W ten sposób nie wzbudzał podejrzeń, że jest księdzem katolickim. Pamiętam, nosił na głowie czapkę z daszkiem. Gdy przychodził do wioski, to zatrzymywał się w domu Zofii Pamfil. Tutaj słuchał spowiedzi, udzielał Komunii Świętej, nauczał dzieci religii. To był bardzo religijny kapłan. Oby wszyscy kapłani byli tacy, jak on… – wspomina mieszkaniec Wymysłowic, Czesław Lewandowski.
Chcąc zawrzeć związek małżeński, udaliśmy się do Markowic, bo tam był jeszcze o. Józef Cebula. Był to skromny, mizerny kapłan, trochę łysawy. Pamiętam, było to 8 września 1940 roku. Niemcy tego dnia urządzili sobie libację. Ojciec Cebula wiedział o tym, dlatego korzystając z okazji wziął nas do kościoła i przed ołtarzem głównym i cudowną figurą Matki Boskiej Markowickiej, Pani Kujaw „dał” nam ślub.
(…) Mieliśmy piękny, cudowny ślub. Ojciec Józef Cebula był świątobliwym kapłanem i bardzo bogobojnym. Był też niesłychanie odważny, skoro wziął nas do kościoła wiedząc, że Niemcy w każdej chwili mogą przyjść i zabić go w kościele, w czasie ślubu – dodaje mieszkanka Ludziska.
Za tę wierność kapłańskiej posłudze zapłacił najwyższą cenę.
Schutzhaftling nr 70
Z kategorią więzienną „wróg narodu niemieckiego” ojciec Józef trafia najpierw do obozu przejściowego w Inowrocławiu (2-7 kwietnia 1941). Miejscem docelowym okazało się KL Mauthausen – trafia tam z adnotacją “K” – “kugel” – “kula w łeb”. Tożsamość więźnia: Schutzhaftling nr 70.
W czasie przebierania się w odzienie obozowe w łaźni i kamerze kilku esesmanów skopało go, a nadto kazali dwunastu więźniom pracującym w kamerze bić ks. Cebulę. Bito go szczególnie po twarzy – zapisał w świadectwie kapo Wost z Wiednia i Janca z Raciborza.
…bili go do utraty przytomności. Wtedy lali na niego zimną wodę, a gdy oprzytomniał znowu go bili. I tak męczyli go przeszło godzinę. Na koniec dali mu sznur aby się powiesił, bo i tak musi umrzeć – wspomina współwięzień, ks. Spinek.
Cebula był przeznaczony do eksterminacji, załoga obozu nie mogła jednak wykonać wyroku samozwańczo, musieli oczekiwać na decyzję Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie. Częstą praktyką w Mauthausen było maltretowanie fizyczne i psychiczne, aby osadzony sam odebrał sobie życie.
W ostatnich dniach życia przeznaczono go do pracy w kamieniołomach Wiener Graben. Skazany musiał nieść na plecach kamienie ważące od 30 do 60 kg po 144 stromych stopniach do obozu, w tym 100 metrowy odcinek musiał przebyć biegiem.
Był piątek 9 maja 1941 roku. Tego dnia kazano ojcu Cebuli śpiewać prefacje mszalne podczas dźwigania kamieni. Skierowano go do strefy zakazanej przy zasiekach obozu. Oprawcy urządzili sobie zabawę, każąc wycieńczonemu zakonnikowi biec w kierunku ogrodzenia. Gdy do niego docierał, słyszał komendę “w tył zwrot”. Po pewnym czasie odbił sie o jego plecy rozkaz “naprzód marsz”. Jego ciało przeszyło osiem kul z broni maszynowej. W karcie obozowej napisano „Auf der Flucht erschossen” (Zastrzelony przy próbie ucieczki).
“W czasie spalania ks. Cebuli stał się cud…”
Gdy niesiono go na noszach do krematorium szeptał tylko: ”Ostrożnie, bo mnie bardzo boli”. Jak podaje k. Bronisław Kamiński:
Nawet po śmierci jego twarz zmuszała do oddawania czci. Robotnicy krematorium bali się po prostu chwycić w ręce jego ciało i wrzucić do pieca.
W świadectwach z obozu w Mauthausen znajdujemy jeszcze jedną, niesamowitą relację:
Następnego dnia, po całodziennych zajęciach, gdy wszyscy byliśmy na bloku, przyszedł do mnie kolega z Effektenkammer, który zawsze odnosił rzeczy z krematorium do magazynu i opowiadał mi, że dziś w krematorium był straszny dzień. W czasie spalania ks. Cebuli stał się cud: wrzucony do pieca podniósł się i zrobił znak krzyża. Wszyscy z krematorium uciekliśmy. Esesmani zawiadomili o tym wypadku komendanta obozu, do krematorium przyszedł z grupą uzbrojonych esesmanów sam Bachmauer [prawa ręka komendanta Ziereis’a – przyp. red.] i stwierdził, że zwłoki ks. Cebuli spaliły się. Nam pod karą śmierci zabronił opowiadać o tym, co widzieliśmy – relacjonował Henryk Rzeźnik.
Można pokusić się na logiczne wytłumaczenie, że ciało zaczęło się kurczyć w wyniku wysokiej temperatury… niemniej jednak to wydarzenie odbiło się szerokim echem wśród więźniów i przez długi czas było przywoływane.
Ojciec Józef Cebula OMI został wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r.
“A po tej stronie trzeba, aby każdy z nas ukrzyżował wraz z Chrystusem samego siebie”
Odkładam 10 stron, które zredagowałem w czasie nowicjatu. Przy pisaniu zadania na zajęcia hagiograficzne korzystałem z książek o. Kazimierza Lubowickiego OMI oraz o. Józefa Pielorza OMI, którego potem mogłem poznać już jako kapłan w Imielinie. Chętnie opowiadał o historii Zgromadzenia i prowincji. Na koniec pracy pisanej w nowicjacie, przywołałem zdanie św. Eugeniusza o miejscu dla każdego oblata, o którym przypomina krzyż otrzymany w dniu wieczystej oblacji. Z jednej strony jest pasyjka, odwrotna strona przeznaczona jest dla mnie…
Siedzę przed monitorem i się zastanawiam nad świętością. Odpowiedź znajduję po raz kolejny – po prawie 20 latach – wpatrując się w ulubione zdjęcie błogosławionego Józefa Cebuli:
Po prostu być oblatem Maryi Niepokalanej. On nim był i jest święty…
Paweł Gomulak OMI – misjonarz ludowy (rekolekcjonista), ustanowiony przez papieża Franciszka Misjonarzem Miłosierdzia. Studiował teologię biblijną na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego. Koordynator Medialny Polskiej Prowincji, odpowiedzialny za kontakt z mediami i wizerunek medialny Zgromadzenia w Polsce. Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Pasjonat słowa Bożego, w przepowiadaniu lubi sięgać do Pisma Świętego i tradycji biblijnej. Należy do wspólnoty zakonnej w Lublińcu.
Komentarz do Ewangelii dnia
Dla Żydów błogosławieństwa są specyficzną formą dziękczynnej modlitwy, ponieważ stanowiły jeden ze sposobów rozumienia świata i wszystkiego, co on ze sobą niesie, jako nieustannego obdarowywania ludzkości przez rozrzutnego w dobroć Boga. Jezus dokonał czegoś rewolucyjnego – poszerzył granice błogosławieństw nawet na to, co nie jest przyjemne i radosne. Wskazał bowiem, że Bóg objawia swoją dobroć również w tym, co w pierwszym zderzeniu zdaje nam się nieszczęściem. Ubóstwo Jezusa ubogaciło nas bezmiarem łaski, Jego smutek nas pocieszył, Jego cichość serca uzdrawia do dziś z napięcia i lęku. Jego pragnienie sprawiedliwości uczy nas postępowania wobec bliźnich. Jest On miłosierny, dlatego wielu może naprawdę dosięgnąć ulgi w sumieniu. Jest czystego serca i stąd nikt nie czuje się przy Nim zniewolony. Wprowadza pokój, jakiego ten świat nie potrafi dać. Cierpiał prześladowanie, abyśmy uniknęli potępienia piekielnego. Słyszał niejednokrotnie urągania i kłamstwa pod swoim adresem, ale błogosławił nawet swoich wrogów. Trwając przy sercu Jezusa, pozwólmy, aby nasze życie było opromienione Jego czułością i delikatnością.