Aix-en-Provence: Misjonarze posłani do Ghany - wśród nich Polak

Po okresie skupienia w domu macierzystym Zgromadzenia dokonano posłania nowych misjonarzy do Ghany. To pionierska placówka Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Nabożeństwo odbyło się w sali fundacyjnej Zgromadzenia, przewodniczył mu superior lokalnej wspólnoty – o. Henricus Asodo OMI. Trzej zakonnicy otrzymali oficjalną obediencję (posłanie) od przełożonego generalnego. Wśród pionierów, którzy udaną się do Ghany jest Polak – br. Rafał Dąbkowski OMI.

Zobacz: [O nowej misji oblackiej w Ghanie – rozmowa z br. Rafałem Dąbkowskim OMI]

br. Rafał Dąbkowski OMI (zdj. P. Gomulak OMI)

Misjonarz z Polski jest oblatem od 18 lat, w Polskiej Prowincji dwukrotnie pełnił funkcję radnego prowincjalnego, był przedstawicielem oblatów-braci zakonnych Polskiej Prowincji przy Generalnym Komitecie Oblatów Braci, pełnił również posługę ekonoma lokalnego w kilku oblackich domach zakonnych. Wraz z dwójką ojców będzie tworzył nową wspólnotę oblacką i duszpasterską w sanktuarium Matki Bożej z Lourdes w Agbenoxoe w diecezji Ho. To główne miejsce pielgrzymkowe tej prowincji kościelnej. Statuty nowej misji zostały zatwierdzone podczas sesji plenarnej superiora generalnego i jego rady w Rzymie, 13 maja 2021 roku.

Zobacz: [Oblaccy pionierzy misji w Ghanie – prezentujemy wspólnotę zakonną]

Brat Rafał Dąbkowski został również symbolicznie posłany na misje podczas głównych uroczystości odpustowych w Kodniu. Nowa wspólnota ma zamieszkać na miejscu przed 11 lutego 2022 roku.

Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej obejmują misję w Agbenoxoe na prośbę ordynariusza diecezji Ho – bp. Emmanuela Kofi Fianu, SVD. Szukał on rodziny zakonnej, która ma doświadczenie w prowadzeniu sanktuariów maryjnych.

Oblaci mogą przekształcić ośrodek w prawdziwe sanktuarium spotkania z Maryją dla gromadzącej się tutaj młodzieży, która przybywa tutaj, szukając spotkania z Bogiem poprzez naszą Matkę Maryję – napisał w liście do Superiora Generalnego, 25 sierpnia 2018 roku.

(pg/zdj. MFMO Aix-en-Provence)


Biskup Arktycznej Kanady - Trwamy z Chrystusem i dla Chrystusa [rozmowa]

O tym, jak zmienia się Arktyka i sposoby ewangelizacji na tym terenie, o misjonarzach z Afryki i Azji, a także o tym, jak wygląda arktyczna epopeja oblacka z biskupem diecezji Nunavut w Kanadzie – Wiesławem Krótkim OMI – rozmawia Marcin Wrzos OMI.

Biskup Wiesław Krótki OMI z Inuitami (zdj. archiwum prywatne)

Marcin Wrzos OMI: Misje w Arktyce się zmieniają. Wśród misjonarzy są księża pochodzący z krajów, które tradycyjnie uważamy za misyjne. Jakie ma Ojciec doświadczenie współpracy z nimi?

Bp Wiesław Krótki OMI: To prawda, to dla nas nowość. Od kilkunastu miesięcy są z nami misjonarze z Indii i Nigerii. Obaj nigdy nie widzieli wcześniej śniegu. A przyjechali do miejsca, w którym zimą nierzadko temperatura spada do minus 40-50ºC. Razem z Nigeryjczykiem tworzę wspólnotę, w której teraz jestem.

Oblaci dotarli do Kanady w 1841 r., a osiemdziesiąt lat później Pius XI nazwał nas specjalistami od misji trudnych, bo pracujemy też na terenach arktycznych. Jak to aktualnie wygląda, jeśli chodzi o posługę oblatów na tych terenach?

Trudno być kimś, kto tak o sobie pisze. Każde misje są na swój sposób trudne – i te w buszu afrykańskim, i te na pustyni azjatyckiej, jak i te w Arktyce. Oblaci od początku pracują wśród Inuitow, których kiedyś nazywano Eskimosami. Ta ostatnia nazwa nie była zbyt fortunna, bo oznacza „zjadaczy surowego mięsa”. Ewangelizowaliśmy wśród nich w okolicach koła podbiegunowego i za kołem podbiegunowym w Kanadzie od połowy XIX w.

Wracając do pytania – tak, misje tu, chociażby ze względów przyrodniczych, temperatury, dzikich zwierząt, skąpej roślinności, nocy polarnych, odległości, są bardzo trudne. Wiele zmieniło się od słów papieża z 17 października roku 1926, które wówczas skierował do oblatów. Misje ułatwia teraz technika, są możliwe przeloty czy przejazdy skuterami śnieżnymi. Kiedyś były to zaprzęgi z psami. Zwiększył się dostęp do pomocy medycznej. To misjonarze zadbali o tę komunikację, chociażby po to, by chronić ludzkie zdrowie i życie. Nasz współbrat Paul Schulte – oblat niemieckiego pochodzenia – był pierwszym człowiekiem, który samolotem przewoził chorych Inuitów z jednego miejsca na drugie. Założył potem organizację MIVA, która do dziś pozyskuje środki finansowe na pojazdy dla misjonarzy. Dzisiaj nazywamy to Medwa – medycznym transportem z wiosek i innych miejscowości do szpitala. Ojciec Paul był też człowiekiem wielkiej wrażliwości na różnorodną biedę, bo bardzo mocno, na wszelkie sposoby, służył ludziom. Dzięki różnym działaniom mamy teraz łatwiej niż mieli nasi poprzednicy.

Myślę, że dzisiaj ta sytuacja jest trudniejsza od innej strony. Ludzie nie są tak prości jak wówczas. W latach 40., 50. czy 60. XIX w. lud był prosty, niewiele wymagał. Kapłan już samą swoją obecnością przypominał ludziom o Bogu i ludzie za nim szli. Dzisiaj taka prostota wiary jest raczej niemożliwa. Ludziom trudniej jest wierzyć, otworzyć się na Boga. Nie pomagają w tym także media czy ogólnie antykościelna atmosfera.

Misjonarz oblat z Nigerii wraz z bp. Wiesławem Krótkim OMI (zdj. archiwum prywatne)

Wróćmy do wspomnianych „okoliczności przyrody”. Temperatura sięgająca 50 stopni poniżej zera to wciąż niełatwe pole do ewangelizacji.

Jeśli chodzi o warunki zewnętrzne, to niełatwo dać sobie w nich radę. Co ciekawe, zmieniło się to, że kiedyś my – Europejczycy – byliśmy znani jako ludzie twardzi, którzy naprawdę mają w sobie ducha misyjnego, bo decydują się na pracę tutaj, w tych warunkach. Dzisiaj natomiast przyjeżdżają do nas misjonarze z Indii i z Nigerii. W naszej diecezji od dwóch lat mamy takich kapłanów i mamy też nadzieję, że będzie ich więcej właśnie z takich krajów. Dla nas – można powiedzieć – egzotycznych. Mają jednak problem z odnalezieniem się w naszej kulturze. Wydaje się, że my – Europejczycy – mamy z tym mniejsze problemy. Musimy poczekać, by rozpoznać, w czym jest kłopot.

I ci misjonarze sprawdzają się w takich warunkach?

Tak, mam nadzieje, że się sprawdzą.

Kaplica misyjna i jednocześnie miejsce snu dla misjonarza (zdj. archiwum prywatne)

Ojciec Roger Buliard OMI, autor książki „Inuk. Misje na krańcu świata”, w której rozczytywałem się, opisuje zdarzenie, które miało miejsce na początku lutego 1938 r. Przemierzając z Ewangelią, psim zaprzęgiem, bezkresne przestrzenie Arktyki Kanadyjskiej zatrzymał się u kolejnej eskimoskiej rodziny. Wyłożył prawdy katolickiej wiary, ochrzcił troje małych dzieci (Marię, Teresę i Piotra), a gdy zamierzał iść dalej i pytał o drogę, usłyszał odpowiedź, za którą – jak zapisał – w razie potrzeby oddałby życie: „Jesteśmy ostatnim Eskimosami. Tam dalej już nikt nie mieszka”. Skonkludował wtedy, że „Ewangelia dotarła aż po krańce ziemi”. Czy Ojciec, jako biskup diecezji, która jest trochę na końcu świata, ma świadomość, że działa na peryferiach?

Marcinie, podobnie jak i Ty, także przeczytałem tę książkę kilka razy i jako młody kleryk w seminarium byłem zachwycony tą powieścią – taką rzeczywistą i dotykalną. Wówczas myślałem, że tak to jest na dalekiej Północy, że nic dalej nie ma. Dla uczciwości trzeba jednak przyznać, że to był ich ówczesny koniec świata – taki fizyczny, zewnętrzny. Dalej nie dojechali psim zaprzęgiem i nikogo nie spotkali. Dzisiaj wiadomo, że gdzie Buliard dojechał, tam nie było jeszcze końca, ludzie żyli i żyją jeszcze dalej, tylko odległość między ludźmi była wówczas tak wielka, że oni nigdy się nie spotkali. Nie wiedzieli po prostu, że ktoś tam jest.

W tamtych czasach ludzie żyli w bardzo małych grupach, w małych osadach. Podstawą ich życia było polowanie i przeżycie. Dopiero gdy pojawił się jakiś nowy Inuk z rodziną lub sam, to wtedy z rozmowy wychodziło, że ktoś tam dalej jest. Miałem taką sytuację z ojcem Leonem Mokwą OMI, który przyjechał do Niższego Seminarium Duchownego w Markowicach, kiedy się tam uczyłem. Opowiadał, że mieszkał na prerii z rdzenną ludnością Kanady (Indianami) i mówił też, że dalej na Północy są Eskimosi i nic więcej już nie ma. Oczywiście miał na myśli drzewa, lasy. Nie wiedział o ludziach, którzy mieszkali jeszcze dalej w igloo.

Zobacz: [Misyjne smaki: Przysmaki Inuitów w Arktyce Kanadyjskiej]

Jedna ze stacji misyjnych (zdj. archiwum prywatne)

Ilu teraz jest księży w Ojca diecezji i co jest najważniejszym wyzwaniem dla Was w ewangelizacji na Północy?

W diecezji jest siedmiu. Kiedy tutaj dojechałem, to było nas dwudziestu czterech. Jak widać – jest spory spadek. Dla nas najtrudniejsze w ewangelizacji jest dotarcie do drugiego człowieka, wcale nie tak trudno jest z przyrodą. Obecnie ludzie mają tyle różnych możliwości, tyle utrudnień pod względem duchowym, że nie jesteśmy w stanie przedrzeć się do serca każdego człowieka. Wszystko bardzo się zmienia. To, co przychodzi z zewnątrz do naszych ludzi, zarówno do młodzieży, jak i do starszych pokoleń, jest niszczące. To wartości sprzeczne z Ewangelią. Zastanawiamy się, jak sobie z tym poradzić. Zdajemy sobie sprawę z tego, że to nie koniec przekonywania mieszkańców Arktyki do tych wartości nieewangelicznych. Ta przemiana społeczeństwa będzie nadal trwać.

Zobacz: [Kanada: Biskup, którego nazywają "Kukukpa" gościł podróżników z Polski - wideo]

Ma Ojciec na myśli sekularyzację, różnego rodzaju ideologie i inne tego typu prądy. Są obecne w wielu krajach, też w Polsce.

Tak. Faktem jest też, że trzydzieści lat temu, kiedy przyjechałem do tej diecezji, nikt o tym nie wiedział. Teraz każdy misjonarz zdaje sobie z tego sprawę, bo już w swoim rodzinnym kraju, zanim wyjedzie na misje, ma z tym do czynienia. Misjonarze są więc dziś niejako przygotowani do takiej rzeczywistości. Zmienia się charakter duchowy dzisiejszego człowieka. Świadomość, że Jezus i Jego królestwo czeka, że mamy kroczyć w Jego kierunku, jest teraz mniej pociągające dla człowieka na Północy. Naszą nadzieją jest to, że tutejsi ludzie odnajdą właściwy kierunek życia. Podobnie jak ich przodkowie, którzy odnajdywali kierunek ówczesnej drogi służącej przetrwaniu. Są inne rzeczy za którymi biegamy: pieniądz, dobro doczesne, władza, sukces, szukanie przygód w zmianie partnera, uzależnienia, często zdobywane czy realizowane za wszelką cenę.

Bp Wiesław Krótki OMI (archiwum prywatne)

Czyli nie zawsze ludzie chcą słyszeć o Jezusie i Go przyjąć?

Ludzie u nas słuchają o Jezusie, ale nie chcą przyjąć tak łatwo prawdy o Nim. 100 lat temu, kiedy misjonarze przyjeżdżali, to wszędzie można było mówić o Chrystusie i każdy słuchał, i chciał być chrześcijaninem. Wówczas Królestwo Boże i słowo Jezusa było wielką sensacją, budziło zainteresowanie. Dzisiaj ludzie żyją i słuchają słowa, które pochodzi z mediów. Dla młodszych pokoleń ważniejszy jest świat mediów społecznościowych. Ewangelizacja zaczyna się po raz kolejny od samego początku.

Papież Franciszek w orędziu na niedawną Niedzielę Misyjną mówił o tym, że jako chrześcijanie spotkaliśmy Jezusa, że historia Jezusa zaczyna się od namiętnego poszukiwania Pana. To oznacza, że misjonarz to ktoś, kto sam spotkał Jezusa, kto jest przemieniony, a później dzieli się tym spotkaniem z innymi. Czy Inuici się angażują, wiedzą, że są uczniami Jezusa, ale też misjonarzami?

To kwestia woli naszych ludzi. Są oczywiście wspaniali ludzie, którzy się przemieniają, i to widać w każdym miejscu, w każdej sytuacji. Zauważamy, że nastąpiła duchowa metamorfoza człowieka i oni stają się świadkami i głosicielami Chrystusa przez tę przemianę. Ci ludzie są otwarci na słowo Boże, ci ludzie słuchają. Może nie wszyscy, ale są ludzie, dla których wiara tutaj, na Północy, jest bardzo ważna. Widać to bardzo często, kiedy przydarza się jakaś tragedia. Wówczas ludzie zbliżają się do Boga, do Chrystusa, modlą się i to przeżywają. Jest w nich taka potrzeba. Widzimy to w kontaktach osobistych. Na przykład wczoraj odwiedzałem w domu młodego mężczyznę, który zabił 18-latka, prowadząc samochód po pijanemu. Po chwili rozmowy powiedziałem mu: „Ja wiem, że ty nie chodzisz do kościoła, może nie wierzysz w Pana Boga, ale Twoja rodzina miała niesamowitą wiarę i dalej wierzy. Myślę więc, że powinieneś stanąć wobec tej tragedii jak mężczyzna i powiedzieć sobie, że to się stało, że to miało miejsce i że potrzebujesz jednak siły Bożej, aby żyć dalej, prosić o przebaczenie”. Nic nie powiedział. Na koniec tylko podziękował i wyraził wdzięczność za wizytę. Nie wiem, czy coś się zmieni, ale to trochę pokazuje skalę tutejszych trudności.

Zobacz: [W. Krótki OMI - Pastorał ze śliwki, z której podkradał owoce, gdy był dzieckiem]

Jak powiedziałeś, mieszkamy na końcu świata. Pragnienia i potrzeby duchowe są takie same jak na Południu, jak gdziekolwiek indziej na świecie. Trwamy tu z Chrystusem i dla Chrystusa.

Czy w ewangelizację zaangażowani są też świeccy? Czy ktoś odpowiada za wspólnoty chrześcijańskie, czy raczej nie ma dostępu do księży?

Kiedy przyjechałem do diecezji, to w każdej miejscowości byli liderzy, były to małżeństwa katechistów. To byli ludzie, którzy wykonywali pracę diakonów, robili wszystko poza sprawowaniem Eucharystii, słuchaniem spowiedzi i udzielaniem sakramentu namaszczenia chorych. 85-90% tych liderów już nie ma, odeszli do Pana. Jest niesamowicie trudno znaleźć młodszych ludzi, który mieliby taką wolę służby i ofiarności. To jest bardzo trudne zadanie dla nas – misjonarzy – żeby tych ludzi znaleźć. Ale są. I widać, że w niektórych miejscowościach młodzi ludzie się angażują, bo chyba zależy im na tym, żeby ich rodzina nie zostawiła Boga, nie poszła złą drogą.

Nie mamy kapłanów w każdej misji, dlatego w miejscowościach i wioskach, w których ich brakuje wymagana jest formacja liderów wspólnot, a jest ona trudna do zrealizowania. Młodzi mają różne oferty pracy, studiują w odległych miastach, to bardzo zawęża nasze możliwości. Nie wszyscy chcą wracać z południowej Kanady, gdy tam studiują.

Tradycyjny posiłek (zdj. archiwum prywatne)

Jak duża jest Ojca diecezja, na przykład w porównaniu z Polską?

Zaledwie wczoraj wieczorem o to samo zapytał mnie ksiądz, misjonarz, z Nigerii, o którym wcześniej wspominałem. Odpowiedziałem mu, że nasza diecezja jest jedną z największych na świecie, w Ameryce Północnej jesteśmy największą diecezją. Powierzchnia naszej diecezji to 2,06 mln km2, czyli jesteśmy 6,5 razy więksi od Polski. Jesteśmy  natomiast jedną z mniejszych diecezji pod względem liczby wiernych – 10 tys. Mamy 15 misji na 25 miejscowości w całym terytorium Nunavut. Jak wspominałem – mamy siedmiu księży, w tym pięciu oblatów i dwóch biskupów (także emeryt, mój poprzednik, Reynald Rouleau OMI).

Wśród Inuitów (zdj. archiwum prywatne)

A jak duże są odległości między misjami?

Misjonarzy dzieli od siebie 1000 kilometrów odległości, a czasami nawet więcej. Jest to dla nas trudne. Diecezja dzieli się na trzy regiony, do których można dotrzeć z różnych miejsc w Kanadzie – ze wschodu, z zachodu i z centralnej Kanady. Ojciec Łukasz ma trzy misje, między którymi odległość wynosi 160, a nawet 300 km. Środki transportu, którymi się przemieszczamy to samolot, a w czasie długiej tu zimy skuter. Niektórzy misjonarze w czasie epidemii nie widzieli się przez dwa lata. Ograniczenia dojazdu w czasie epidemii są jeszcze większe. Temperatura i tutejsze odległości nie sprzyjają wizytom, dlatego miejscowi ludzie i tak nieczęsto się odwiedzali. Misjonarzom trudno jest jednak siedzieć cały rok bez spotkań, bez fizycznego kontaktu, bez wspólnoty misjonarskiej, a co za tym idzie – bez częstej możliwości sakramentu pojednania.

 

(misyjne.pl)


5 listopada 2021

GRATULUJĘ WAM, ŻE Z PODWÓJNEJ RACJI JESTEM WASZYM CAŁKOWICIE ODDANYM OJCEM

Eugeniusz zawsze bardzo mocno odczuwał, że dzięki Zgromadzeniu, które Bóg za jego pośrednictwem założył, w szczególny sposób jest duchowym ojcem dla każdego oblata. W poniższym liście, pisząc do scholastyka Chauveta, który przygotowywał się do święceń kapłańskich i miał je otrzymać z rąk Założyciela, wyraża to właśnie przekonanie.

Mój drogi br. Chauvet, wasz list sprawił mi wielką przyjemność… nie pozostaje nam nic innego, niż tylko wyznaczyć datę różnych święceń, które powinniście przyjąć. Uważam, że dobrze zrobicie, gdy przyjedziecie podczas suchych dni w Wielkim Poście złożyć mi krótką wizytę, abym wam udzielił święceń subdiakonatu. To byłoby przygotowanie do przyjęcia diakonatu w czasie suchych dni Sitientes i wówczas ustalimy datę kapłaństwa, które będzie ukoronowaniem łask, jakie dobry Bóg zachował dla was na łonie Zgromadzenia, do którego was wezwał, głównie po to, aby was doprowadzić do tego tak szczęśliwego dla was końca, tak pożytecznego dla Kościoła i dusz.

Poza radością na widok kolejnego kapłana w oblackiej rodzinie biskup Eugeniusz, który będzie szafarzem sakramentu święceń, pokazuje, uprzywilejowana relację łączącą go z wszystkimi, którzy otrzymali święcenia z jego rąk

Dla mnie Pan zachował pociechę, aby wam przekazać te dary, abyście poprzez nałożenie rąk w pewnym sensie połączyli waszą duszę z moją i w doskonalszy sposób zacieśnili więzy, które już was łączą ze mną. Myślę o tym z prawdziwym zadowoleniem, mam nadzieję, że podzielacie to uczucie oraz że już częściej i gorliwiej modlicie się za mnie, abym stając się święty do opus operato, mógł dodać obfite opus operantis w sakramencie, którego wkrótce wam udzielę.

Poprzez nałożenie rąk Eugeniusz jako Superior Generalny a także jako biskup z podwójnego tytułu czuje się ojcem dla przyszłego kapłana.

Do zobaczenia, mój drogi synu, obecnie naprawdę jesteście wielkim dobrem dla mnie. Gratuluję wam, że z podwójnej racji jestem waszym całkowicie oddanym ojcem.

List do kleryka Cyra Chauveta, 29.12.1843, w: EO I, t. X, nr 828.


Specjalność oblatów, czyli kim jest misjonarz ludowy?

Nazwa „misjonarz ludowy” nie wszystkim jest bliska i znana. Słysząc ją, niektórzy pytają nawet, czy określenie „ludowy” to nawiązanie do poprzedniego ustroju. To oczywiście nieprawda. Kim jednak jest i czym zajmuje się taka osoba?

Życie religijne katolików w Polsce skupia się przeważnie wokół duszpasterstwa parafialnego. Każdy mądry proboszcz z kolei wie, że co jakiś czas jego wspólnota potrzebuje duchowej odnowy. Dlatego zgodnie z pewnymi zasadami, które reguluje prawo kanoniczne, zaprasza misjonarzy ludowych, żeby ci poprowadzili misje parafialne. Tą pracą zajmują się głównie zakonnicy z różnych zgromadzeń męskich. To także jedna z głównych gałęzi działalności oblatów. Jak czytamy w oblackich Konstytucjach i Regułach – „głoszenie misji i misje zagraniczne tradycyjnie zajmują pierwsze miejsce w apostolstwie”. Z czym wiąże się tytuł misjonarza ludowego? Na czym polega ta posługa? Zapytałem o to moich gości: o. Daniela Biedniaka OMI i o. Wojciecha Trzcielińskiego OMI. Specjalnie dla czytelników portalu misyjne.pl opowiadają o swojej pracy.

Kim oni są?

Tydzień Misyjny pobudzał nas do refleksji nad naszym zaangażowaniem w głoszenie Ewangelii. Na łamach naszego portalu pisaliśmy wielokrotnie, że każdy ochrzczony jest misjonarzem. Przypomina o tym o. Trzcieliński.

Powiedziałbym, że jest to pewnym zdefiniowaniem misji, czy sprecyzowaniem misji, czy zadania, które każdy ochrzczony ma. To co też papież Franciszek powtarza, że ochrzczony równa się posłany, że jesteśmy uczniami-misjonarzami. Misjonarz to jest ten, który chce się dzielić największą radością, odkryciem swojego życia, czyli że jest kochany przez Chrystusa, że Chrystus każdego człowieka kocha no i właśnie to chce innym głosić, mniej lub bardziej pośrednio czy bezpośrednio.

Trzeba jednak sprecyzować, że realizowanie funkcji misjonarze może przybierać różne wymiary. Jest przecież zależne od możliwości i konkretnego powołania, którym zostaliśmy obdarzeni. Na pytanie o to, kim jest misjonarz ludowy i z czym wiąże się podjęcie tej funkcji odpowiada o. Daniel Biedniak.

Misjonarz dla mnie to jest ten, który niesie Chrystusa tym, którzy na Niego czekają. Misja Jego to zbawienie ludzi i oczywiście też doprowadzenie ich do sakramentów świętych, do tej namacalnej obecności Chrystusa w znakach.

o. Daniel Biedniak OMI (archiwum prywatne)

Ojciec Wojciech zwraca z kolei uwagę, że nazwa „ludowy” rzeczywiście może być dziś różnie odbierana. Oblat wyjaśnia jednak jej genezę i precyzuje na czym polega praca tych, których możemy tak nazwać.

No ta nazwa jest rzeczywiście trochę „oldschoolowa”, mówiąc modnie, czyli gdzieś nawiązuje do trochę dawnej polszczyzny. Natomiast chodzi o to, że to jest misjonarz, który nie wyjeżdża poza granice kraju – czyli mamy misje ad gentes, czyli to pierwsze głoszenie Ewangelii – ale to jest misjonarz, który idzie do tych, którzy Chrystusa już znają i prowadzi rekolekcje czy takie dłuższe w tej polskiej tradycji, tygodniowe rekolekcje czyli misje parafialne albo, inaczej mówiąc, misje ludowe. Więc misjonarz ludowy, czyli ktoś kto pozostaje w kraju i zajmuje się pracą rekolekcyjną.

Kto może nim zostać?

Praca misjonarza ludowego jest mocno związana z posługą sakramentalną. Misjonarze nie tylko odprawiają msze święte, podczas których głoszą kazania, ale sporo czasu spędzają także w konfesjonale. W czasie misji udzielają również sakramentu namaszczenia chorych. O. Biedniak jest przekonany, że aby dobrze realizować wszystkie swoje zadania, misjonarze ludowi muszą posiadać jedną ważną cechę.

Myślę, że to jest zakochanie w słowie Bożym. No idziemy nie głosić siebie. Zawsze kiedy staję przy ambonie, kiedy wyjeżdżam na misje czy rekolekcje, wiem, że reprezentuję Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, a przede wszystkim św. Eugeniusza de Mazenoda, który był zakochany w Jezusie, w słowie Bożym i te wartości nieprzemijające niósł. Myślę, że zakochanie w słowie Bożym, ale też i taka otwartość na ludzi, bliskość. Nie wyobrażam sobie misjonarza ludowego, który idzie i z dala głosi, czy z dala poucza nad głowami, ale mówi prosto do serca. Oprócz misji czy rekolekcji warto też wspomnieć: misjonarze też proklamują słowo Boże w oparciu o czasopismo „Misyjne Drogi” i dokonują też w wielu parafiach animacji misyjnej, rozprowadzając misyjny, oblacki kalendarz – tym samym zbierając ofiary i wspierając misje ad gentes. A więc ten mały fragment misji ad gentes my też podejmujemy, oczywiście nie mówiąc z własnego doświadczenia, ale dzieląc się doświadczeniem naszych współbraci.

To, co jest konieczne w pracy misjonarza ludowego, oblaci mają okazję przyswajać sobie w czasie formacji w seminarium, ale też później, kiedy wyznaczeni do tej pracy przez przełożonych jeżdżą na misje ludowe z doświadczonymi współbraćmi i od nich uczą się tego, jak dobrze i z oddaniem wykonywać tę posługę. O tym jak wygląda Szkoła Misjonarzy Ludowych opowiada o. Trzcieliński, który od kilku miesięcy zapoznaje się z posługą.

No jest to pojęcie bardzo, bardzo szerokie i różnie można na to patrzeć. Jest tutaj ojciec superior, który jest odpowiedzialny za moje kształcenie, z którym gdzieś, raz na jakiś czas, się spotykamy, który też pilotuje to pisanie kazań przeze mnie – więc ta szkoła jest bardzo, bardzo praktyczna, w tym sensie takim misjonarskim, no to są właśnie te wyjazdy z innymi misjonarzami, też samemu, no i to jest rozłożone w czasie, więc będą też misje, w których będę towarzyszył, nie tylko tutaj oblatom z Poznania, ale także innym oblatom z Prowincji, a więc to jest to przysłuchiwanie się, tworzenie tej wspólnoty misjonarskiej już bezpośrednio w czasie misji. Też taką myślą ojca prowincjała było to, żebym tutaj troszeczkę się udzielał przy parafii, dlatego też raz w tygodniu jestem w biurze parafialnym, mam tutaj możliwość uczestniczenia w pracy miejscowych grup parafialnych, też jedną grupę mam pod opieką, no i to wszystko jest jakimś takim uczeniem się, uczeniem mnie, właśnie tego, po pierwsze czego ludzie potrzebują, w jaki sposób głosić i jak głosić.

o. Wojciech Trzcieliński OMI (zdj. YouTube)

Powołanie

Oblaci starają się na różne sposoby i do różnych środowisk docierać z przesłaniem Ewangelii. Skąd u moich rozmówców pragnienie, żeby realizować powołanie oblackie właśnie jako misjonarze ludowi? Co zainspirowało ich w tej pracy? Mówi ojciec Daniel.

Pan Bóg zawsze mówi do człowieka, najczęściej wtedy, kiedy człowiek się tego nie spodziewa. W mojej parafii od 30 lat głosili rekolekcje, misje Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej. To, co mnie tak najbardziej no zachęciło, żeby tą drogą pójść, to trzy postawy misjonarzy-rekolekcjonistów, misjonarzy ludowych, w ogóle Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej - to: obecność, bliskość i świadectwo życia. Myślę, że dzisiaj to papież Franciszek daje za zadanie wszystkim misjonarzom. I za tym poszedłem. Też pragnę, tak jak moi współbracia, poprzednicy, którzy głosili w mojej parafii te misje, rekolekcje i no właśnie tymi cechami się charakteryzowali. I ja zapragnąłem tak, jak oni.

Jak zaznacza jedna z oblackich Konstytucji –  oblaci, „jako narzędzie Słowa, powinni być otwarci i elastyczni. Muszą nauczyć się zaradzać nowym potrzebom i szukać odpowiedzi na nowe pytania. Będą to robić rozpoznając stale działanie Ducha Świętego”. Ten zapis dobrze rozumie o. Wojciech. Dlaczego chciał zostać misjonarzem ludowym?

No on jest trochę związany z tym, jak poznałem w ogóle misjonarzy oblatów, bo właśnie do mojej parafii, która nie jest parafią prowadzoną przez nasze Zgromadzenie, ale przez księży diecezjalnych, przyjeżdżali właśnie oblaci na różnego rodzaju rekolekcje, spotkania, kazania. No i właśnie byli to misjonarze ludowi. Myślę, że choć no wtedy jeszcze z tego nie zdawałem sobie sprawy, to było już to pierwsze ziarno. No i potem w seminarium gdzieś takie odkrycie, że właśnie chcę głosić Ewangelię, tak bardziej mobilnie, nie w ramach jakiegoś duszpasterstwa parafialnego, ale właśnie w ramach spotkań z różnymi ludźmi w różnych parafiach, środowiskach, w których żyją. No i to gdzieś przez te sześć lat seminarium we mnie dojrzewało, jakoś to odkrywałem i też już potem poprzez praktykę, kiedy się jeździło z różnego rodzaju kazaniami, że sprawia mi to radość, frajdę, ale też, że czuję, że to jest to.

Pracy jest wiele

Ojciec Daniel Biedniak jest misjonarzem ludowym już niemal od 11. lat. Kocha to co robi, chociaż przyznaje, że zadań mu nie brakuje. W ciągu roku poświęca na pracę misyjną znaczną część swojego czasu.

Licząc, że sześć serii rekolekcji w wielkim poście każdego roku, cztery serie w adwencie rekolekcji, no i tak około sześciu, ośmiu misji w roku, tym bardziej teraz, kiedy w archidiecezji poznańskiej pielgrzymujemy za Matką Bożą Jasnogórską, tych misji jest o wiele więcej, to jest też taka specyficzna sprawa, bo misje, rekolekcje maryjne są jakby też w naszym charyzmacie, głosimy Jezusa też w oparciu o życie Maryi, bo przecież no jesteśmy oddani Jezusowi przez Maryję.

Oblat zauważa, że bycie misjonarzem ludowym często wiąże się też z różnymi zabawnymi historiami. Jedna z nich przydarzyła się, kiedy ojciec Daniel kończył misje święte w Warszawie.

Taka najbardziej zabawna sytuacja, ale też i taka prawdziwa, kiedyś w Warszawie głosiłem rekolekcje i mówię na zakończenie w ostatnim już słowie misjonarskim: Kochani, dzisiaj kończą się rekolekcje, misjonarz wyjeżdża, wrócicie do swojego trybu życia… I mała dziewczynka, siedząca z mamą w pierwszej ławce, powiedziała: I teraz będzie święty spokój. Wracając z Warszawy pociągiem do Katowic, myślałem, że było to takie no infantylne, a jednak było to prawdziwe, dlatego, że świętość zaczyna się, kiedy człowiek podąża Bożymi drogami, a spokój wtedy, kiedy no idzie za głosem Boga. A więc tego świętego spokoju wszystkim zawsze życzę, kończąc rekolekcje i misje. (…) Bardzo też proszę was, którzy będziecie też słuchać czy czytać ten wywiad, o modlitwę za misjonarzy ludowych Polskiej Prowincji, za tych wszystkich, którzy wiele, wiele lat przede mną głosili i teraz ze mną głoszą – ja jestem też jednym z najmłodszych, może tak powiedzmy, misjonarzy, ale staram się korzystać z ich też doświadczenia, by właśnie ta świętość się zaczynała i nie kończyła, ale trwała, no i właśnie ten spokój przybliżania się do Boga i Jego dotyku trwała.

(zdj. archiwum prywatne)

Służyć Bogu, służyć ludziom

Praca misjonarza ludowego to przede wszystkim służba. Zgodnie przyznają to o. Biedniak i o. Trzcieliński. Oprócz nich tę posługę podjęło około 30 oblatów w całej Polsce. Przekłada się to na setki misji i rekolekcji, które polscy oblaci prowadzą w ciągu roku nie tylko w kraju, ale i za granicą. Każda parafia i miejsce do którego przyjeżdżają przynosi nowe wyzwania. Starają się jednak pamiętać o zasadzie, którą zostawił im w testamencie założyciel, św. Eugeniusz: „Zachowujcie między sobą miłość (…), a na zewnątrz gorliwość o zbawienie dusz”. I te słowa są trafnym opisem tego, o co chodzi w pracy misjonarza ludowego i w tworzeniu misyjnej wspólnoty.

 

(misyjne.pl)


R. Wawrzeniecki OMI: Proces synodalny w pewnym sensie odbywa się w zakonach już od lat

To jest synod o synodzie – mówi o. Robert Wawrzeniecki OMI, sekretarz wykonawczy Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce i delegat KWPZM ds. zakonów męskich w archidiecezji warszawskiej.

Musimy się zastanowić, jak tę synodalność praktycznie w Kościele zrealizować. Chodzi o wypracowanie metody wzajemnego słuchania siebie, by odpowiedzieć sobie na pytanie, co Pan Bóg dzisiaj mówi Kościołowi – podkreśla zakonnik.

o. Robert Wawrzeniecki OMI

Patrzeć w przyszłość, uwzględniać przeszłość

Ojciec Wawrzeniecki zwrócił uwagę, że proces synodalny w pewnym sensie odbywa się w zakonach już od lat:

Mamy kapituły prowincjalne, generalne, więc dla nas to jest pewna rzecz naturalna, że takie konsultacje się odbywają. Może teraz powinniśmy, podejmując drogę synodalną, trochę więcej słuchać także i osób świeckich, ale cały Kościół musi się tego procesu najzwyczajniej nauczyć.

Przygotowania do synodu w Polsce w zakonach męskich rozpoczęto podczas 147 zebrania plenarnego Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce, które miało miejsce w dniach 19 i 20 października 2021 r. w Krakowie. Podstawy teologiczne synodalności przedstawił wtedy o. Carlos Garcia Andrade CMF z Rzymu, który podjął temat „Synodalność kościelna. Nowe spojrzenie, które uwzględnia przeszłość, by spojrzeć ku przyszłości”. Natomiast ks. Grzegorz Strzelczyk, w referacie „Między ideą synodalności a praktyką synodalną” starał się przedstawić zarówno plusy, jak minusy procesu synodalnego oraz towarzyszące drodze synodalnej nadzieje i obawy, a także aspekty praktyczne konkretnego podejmowania tej drogi.

(cathopic)

Potrzeba narzędzi

Obecnie trwa opracowywanie obszaru tematów i szczegółowych pytań, które powinny być podjęte w czasie konsultacji, a wynikają wprost z dokumentów przygotowanych przez sekretariat synodu: dokumentu przygotowawczego (zwłaszcza nr. 26-30) i vademecum synodalnego (zwłaszcza p. 5.3). Rozmowy będą prowadzone we wspólnotach zakonnych, zgodnie z zachętami kierowanymi do osób konsekrowanych.

Sekretarz wykonawczy KWPZM podzielił się także doświadczeniem z konferencji krakowskiej:

Jeden z zakonników opowiadał, jak wyglądało przygotowanie do ich kapituły generalnej. Przed kapitułą starano się zapraszać świeckich, żeby ocenili funkcjonowanie zakonu, co widzą jako plusy i minusy ich życia. Potem według metodologii papieża Franciszka te oceny zostały zebrane w ogólnym podsumowaniu i przedstawione na kapitule. Dzięki takiemu przygotowaniu, wspominał ów zakonnik, kapituła generalna w Rzymie była bardzo owocna.

Widać więc z praktyki konkretnego zgromadzenia, że metodologia zaproponowana przez papieża Franciszka rzeczywiście funkcjonuje. Tylko trzeba stworzyć pewne narzędzia, i co sugerował w wypowiedziach abp Stanisław Gądecki, trzeba dać sobie odpowiednią ilość czasu, żeby nie tylko przygotować swoją odpowiedź, ale wysłuchać innych argumentów – zwrócił uwagę o. Wawrzeniecki.

Konkretne owoce

Jeśli chodzi o metodologię pracy synodalnej, oprócz zaangażowania na poziomie diecezji, każdy zakon powinien wysłać do odpowiedniej Konferencji Życia Konsekrowanego syntetyczne omówienie przeprowadzonych konsultacji, wg wcześniej przygotowanego schematu. Konferencja z kolei przygotuje jedno swoje podsumowanie, które zostanie wysłane do końca lipca 2022 roku dalej, do Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego w Rzymie, która opracowanie dotyczące wszystkich zakonów przekaże następnie sekretariatowi synodu. Zatem, jak widać, osoby konsekrowane będą w pewien sposób dwutorowo zaangażowane w drogę synodalną: na poziomie diecezji, w której żyją i funkcjonują, odpowiadając na zaproszenie lokalnego biskupa, oraz na poziomie zakonnych konferencji, które dokonają syntezy otrzymanych wniosków, jakie spłyną do nich za pośrednictwem wyższych przełożonych.

Myślę, że dzięki procesowi synodalnemu nauczymy się słuchać siebie nawzajem, ale także w całym tym procesie także nauczymy się słuchać ludzi świeckich, i to mogą być konkretne owoce „synodu o synodalności”. Ostatecznie to pozwoli rozeznawać potrzeby Kościoła, pozostawiając nienaruszalne to co niezmienne, jednocześnie dostosowując to co można do obecnych warunków życia i funkcjonowania wspólnoty Kościoła – podsumowuje o. Robert Wawrzeniecki OMI.

(KAI)


Obszerna informacja prasowa dotycząca klasztoru na Świętym Krzyżu

Od lat Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej starają się o reintegrację zabudowań klasztornych na Świętym Krzyżu. Chodzi o powrót do sakralnego charakteru obiektu, który został wzniesiony jako klasztor i miejsce kultu (kościół). Święty Krzyż to najstarsze polskie sanktuarium narodowe, do którego pielgrzymowali m.in. polscy królowie. Znajdują się tutaj relikwie Drzewa Krzyża Świętego, od których nazwę otrzymał klasztor, wzniesienie, geograficzne pasmo gór i region.

W związku z wciąż powielanymi nieprawdziwymi informacjami dotyczącymi sytuacji, związanej z kompleksem pobenedyktyńskim na Świętym Krzyżu, prezentujemy krótkie Q&A, dotyczące obalenia najczęściej powielanych mitów i przekłamań, które pojawiają się w przestrzeni publicznej:

Opactwo Świętokrzyskie zostało skasowane na mocy bulli papieskiej?

Jest to sformułowanie nieprecyzyjne.

Faktem jest, że kasaty dokonano na mocy bulli z 1818 roku papieża Piusa VII, wydanej na wniosek Cesarza Rosji. Biskup Franciszek Skarbek-Malczewski odmawiał podpisu na dekrecie, aby ostatecznie go złożyć dnia 17 kwietnia 1819 roku, w przeddzień swojej śmierci, będąc w stanie poddającym pod wątpliwość świadomość tego czynu. Dekret kasacyjny dalece wykroczył poza delegację zawartą w Bulli. Papież dał temu wyraz w wystosowanym 16 lutego 1820 r. stanowisku krytykującym zakres i sposób przeprowadzenia kasaty oraz domagającym się od abpa Szczepana Hołowczyca przywrócenia zakonów i oddania zagrabionych majątków.

Warto pamiętać, że decyzja o kasacie zapadła w okresie faktycznego okupowania ziem polskich przez zaborcę rosyjskiego.

Zobacz: [Oświadczenie w sprawie publikacji w „Rzeczpospolitej” – „Czyja jest puszcza?”]

Zobacz: [Ciąg dalszy polemiki oblatów z autorem artykułu o najstarszym polskim sanktuarium na Świętym Krzyżu]

Powstańcy styczniowi na Świętym Krzyżu – rycina

Oblaci ze Świętego Krzyża dążą do przejęcia terenu Świętokrzyskiego Parku Narodowego, co grozi niszczeniem przyrody.

Nieprawda. Misjonarze oblaci od lat dążą jedynie do przywrócenia całości zabudowań klasztornych pierwotnego sakralnego charakteru. Obiekt na Świętym Krzyżu został wybudowany jako klasztor i kościół, z czasem stał się pierwszym polskim sanktuarium narodowym. Oblaci swoje starania realizują w pełnej współpracy ze Świętokrzyskim Parkiem Narodowym i samorządem terytorialnym.

Również Świętokrzyski Park Narodowy dąży do tego, by muzeum przyrodnicze znalazło się w bardziej dogodnej lokalizacji i by spełniało standardy funkcjonalności oraz nowoczesności.

Jednocześnie sprzeciwiamy się sformułowaniom tzw. środowisk ekologicznych, które przez słowa „wycięcie szczytu” sugerują, jakoby miała ucierpieć chroniona przyroda. Jest to kłamstwo.

Warto zauważyć, że dla tzw. środowisk ekologicznych, przeciwnych przywróceniu klasztorowi pierwotnej funkcji sakralnej, nie stanowi problemu stojąca na szczycie Świętego Krzyża 157. metrowa wieża przekaźnikowa, emitująca sygnał radiowy (w tym krótkofalarski).

Zobacz: [Stanowisko wobec nieprawdziwych informacji o Świętym Krzyżu]

Zobacz: [Stanowisko o. Stanisława Jaromiego OFMConv w sprawie Świętego Krzyża]

Szczyt Łysej Góry (zdj. Sławek Rakowski)

Oblaci chcą wybudować hotel na wzgórzu świętokrzyskim.

Nieprawda. Zachodnie skrzydło klasztoru ma pozostać nadal klasztorem, zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem tego miejsca. Po postulowanej reintegracji zespołu klasztornego będzie dalej służyło duszpasterstwu najstarszego polskiego sanktuarium narodowego na Świętym Krzyżu. Od lat świętokrzyscy oblaci mają świadomość ciążącego na nich obowiązku – nie tylko dbania o funkcjonowanie sanktuarium w sensie religijnym i duchowym – ale także pielęgnowania i propagowania historycznego, kulturalnego i narodowego charakteru Świętego Krzyża. Stąd odbywają się tutaj czuwania, modlitwy, ale również sympozja i prelekcje naukowe. Na dzień dzisiejszy nie ma na Świętym Krzyżu odpowiednich warunków do realizacji takiej misji.

Relikwie Krzyża Świętego, od których nazwę bierze klasztor, szczyt, nazwa geograficzna gór oraz regionu (zdj. wikipedia/Henry39)

Posłuchaj: Marian Puchała OMI – Chcemy powrotu do normalności. Nic więcej:

Komisja Majątkowa w 2002 roku odrzuciła wniosek diecezji sandomierskiej o oddanie zabudowań klasztornych, potwierdzając, że Kościół nie ma prawa do budynków

Nieprawda. Działania Komisji Majątkowej dotyczyły jedynie dóbr zabranych przez reżim komunistyczny. Co prawda w 1950 roku komunistyczne władze Polski przejęły część zabudowań świętokrzyskich, ale decyzja o ich kasacie zapadła w czasie zaboru rosyjskiego w 1819 roku. Komisja Majątkowa nie miała zatem kompetencji prawnych do orzekania o decyzji zaborców. Orzeczenie komisji nie było zatem potwierdzeniem decyzji zaborców, lecz stwierdzeniem braku kompetencji do zajęcia się tym wnioskiem.

Oblaci chcą zabrać dostęp do miejsca, które jest własnością narodu. Hasło: „Dziś Święty Krzyż jutro Giewont”

Nieprawda. Świętokrzyski Park Narodowy jest dobrem całego narodu. Przybywają tutaj turyści, przyrodnicy, historycy i pielgrzymi. Dostęp do szczytu Łyśca nie zostanie zmieniony z uwagi na reintegrację klasztoru w jedną sakralną całość. Jedynym organem, który może ograniczyć dostęp do jakiejkolwiek części Parku Narodowego, jest dyrekcja parku narodowego, a nie osoby kościelne.

Dobrem całego narodu jest jednocześnie przyroda Świętokrzyskiego Parku Narodowego i Sanktuarium Relikwii Krzyża Świętego. Postulowany przez tzw. środowiska ekologiczne wolny dostęp do pierwszego nie może oznaczać anulowaniu konstytucyjnego prawa dostępu do drugiego, zasłaniając się rzekomą chciwością Kościoła. Postulujemy, zgodnie też z sugestiami ekologów, współistnienie „sanktuarium przyrody” i sanktuarium religijnego.

Zobacz: [Oblaci podnieśli sanktuarium na Świętym Krzyżu z ruiny]

Oblaci organizują szkodliwe dla natury imprezy masowe

Nieprawda. Przypisywana przez tzw. środowiska ekologiczne organizacja imprez masowych przez misjonarzy oblatów jest typowym fake newsem i kłamstwem.

Misjonarze oblaci nie byli organizatorami planowanego, ponoć 5-tys., zlotu motocyklowego na Święty Krzyż. Odmówili jednocześnie możliwości przeprowadzenia wydarzenia ze względów ekologicznych, bezpieczeństwa i sanitarnych. Aby przypisać zakonnikom powyższe wydarzenie tzw. środowiska ekologiczne posługują się zdjęciami ze spotkania motocyklistów w 2019 roku. Jest to działanie moralnie niedopuszczalne. Od 2019 roku nie odbywa się na Świętym Krzyżu żaden zlot motocyklowy.

Podobnie oblaci nie zorganizowali – a wręcz odmówili możliwości zorganizowania – czuwania „Polska pod Krzyżem” dla 120 tys. osób. Stosowne oświadczenia były publikowane w oficjalnych witrynach internetowych.

Nieprawdą jest również, że odmowa organizacji powyższych imprez była skutkiem presji zewnętrznej (np. pandemii itp.). Była w pełni samodzielną i świadomą decyzją władz zakonnych, podjętą m.in. w trosce o środowisko naturalne Świętego Krzyża i bezpieczeństwo.

Przypisywanie z uporem oblatom organizacji tych imprez należy traktować jako świadome zakłamywanie rzeczywistości, które wpływa na wiarygodność tzw. środowisk ekologicznych.

Zobacz: [Oświadczenie świętokrzyskich misjonarzy oblatów w związku z planowaną akcję modlitewną „Polska pod Krzyżem”]

Oblaci „intencjonalnie” nasadzają rośliny ekspansyjne na terenie Świętego Krzyża

Nieprawda. Wprawdzie zarzut wydaje się zasadny, ponieważ w przeszłości zdarzyło się nasadzenie kilku nawłoci, ale nie było to działanie intencjonalne. Po zwróceniu uwagi przez dyrekcję parku narodowego, rośliny zostały usunięte. Świadomość ekologiczna całego społeczeństwa nieustannie wzrasta. Nie można bez przerwy powoływać się na wydarzenia z przeszłości, uparcie forsując fałszywą tezę, że tak jest do dnia dzisiejszego. Od lat władze zakonne na Świętym Krzyżu z coraz większą pieczołowitością dbają zarówno o sanktuarium jak i przyrodę. Należy podkreślić, że klasztor i Świętokrzyski Park Narodowy pozostają w ścisłej współpracy dla dobra parku i sanktuarium.

W sprawie Świętego Krzyża nie przeprowadzono konsultacji społecznych

Nieprawda. Konsultacje społeczne zostały przeprowadzone w gminach województwa świętokrzyskiego, przeprowadziło je też ministerstwo. Oblaci nigdy nie przeciwdziałali jakimkolwiek konsultacjom społecznym. Przeciwnie, to właśnie zakonnicy ze Świętego Krzyża są obiektem manipulacji medialnych i kłamliwych kampanii w przestrzeni publicznej, które z powodzeniem można określić „mową nienawiści”, nie zaś dążeniem do prawdy czy dialogiem.

Zobacz: [Kielce: Samorządowcy w obronie oblatów ze Świętego Krzyża]

Zobacz: [Stanowisko wójtów i burmistrzów Gmin – członków Związku Gmin Gór Świętokrzyskich]

Jednocześnie apelujemy do świata mass-mediów o nie powielanie fałszywych informacji i wspólne działanie całego społeczeństwa przeciwko wszelkim przejawom mowy nienawiści i fake newsów.

 

o. Paweł Gomulak OMI

Koordynator Medialny Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów MN

Wesprzyj Święty Krzyż – petycja online

Informacja zamieszczona na stronie oblaci.pl 28.10.2021 r.


4 listopada 2021

TE MYŚLI DO TEGO STOPNIA MNIE PRZEPEŁNIAŁY, ŻE MÓWIŁEM SOBIE, IŻ UWAŻAŁBYM SIĘ ZA SZCZĘŚLIWEGO NA ZIEMI MÓC JEDYNIE OPIEWAĆ CHWAŁĘ PANA W DOMU BOŻYM

W Boże Narodzenie w katedrze w Marsylii serce Eugeniusza wypełniała radość i wdzięczność, gdyż odczuwał Bożą obecność:

Wigilia Bożego Narodzenia wypadła w niedzielę, przewodniczyłem pontyfikalnym pierwszym nieszporom. Kilka godzin później powróciłem do kościoła na nabożeństwo o północy. Ach! Rzeczywiście piękna i święta noc. Z jaka radością spędza się ją wraz z wieloma wiernymi śpiewającymi psalmy i rozmawiającymi o wielkich tajemnicach, których pamiątkę świętujemy. Co za wspaniałe przygotowanie mszy świętej, tak słusznie uroczystej podczas której na ołtarzu możemy adorować tego samego Zbawiciela, który o tej godzinie narodził się w stajni w Betlejem.

Eugeniusz wspomniał także o trzydziestej drugiej rocznicy swojej mszy prymicyjnej:

Dla mnie to inna bardzo cenna rocznica, kiedy po raz pierwszy miałem szczęście odprawić mszę świętą. Te wszystkie myśli wypełniały mnie, nie pesząc mnie, wręcz przeciwnie, do tego stopnia mnie przepełniały, że mówiłem sobie, iż uważałbym się za szczęśliwego na ziemi móc jedynie opiewać chwałę Pana w domu bożym, bezustannie powtarzać to, co czynimy tej nocy; że w końcu byłoby dobrze umrzeć podczas ćwiczenia tak pocieszającego dla duszy i tak zgodnego z naszym przeznaczeniem. Przejęty tymi myślami przyszedłem, aby odpocząć kilka godzin, i od przebudzenia, aby powiedzieć w ten sposób, zostałem powołany, aby jeszcze uroczyście obchodzić to wielkie, trwające święto.

Dziennik, 25.12.1843, w: EO I, t. XXI.