Kijów: Spotkanie wyższych przełożonych zakonów na Ukrainie
W Kijowie odbyło się spotkanie wyższych przełożonych zakonów i zgromadzeń męskich, które działają na terenie Ukrainy. Delegaturę Polskiej Prowincji na Ukrainie reprezentował o. Witalij Podolan OMI. Z przełożonymi spotkał się ordynariusz diecezji charkowsko-zaporoskiej – bp Pawło Honczaruk. Wśród tematów poruszanych przez uczestników była obecna sytuacja w kraju, na froncie oraz zapewnienie posługi duszpasterskiej wśród wojska i w przypadku mobilizacji. Przełożeni wysłuchali wykładu: „Status i zadania kapelana wojskowego – próba oceny”.
Vadim Dorosh OMI: „Posługuję jako kapelan wojskowy na Ukrainie”
Od niedawna na Ukrainie funkcjonuje w wojsku sformalizowana posługa duszpasterska.
Delegatura na Ukrainie liczy 35 oblatów. Dwóch z zakonników jest biskupami pomocniczymi diecezji rzymskokatolickich.
(pg/OMI Ukraina/zdj. Credo)
Gdańsk: Kulturalny maj z oblatami
Oblackie Centrum Edukacji i Kultury to instytucja kulturalna działająca przy oblackim klasztorze w Gdańsku.
Dla turystów i pielgrzymów został ostatnio oddany do użytku Dom św. Józefa. Odbudowana plebania to samoobsługowy hotel:
Gdańsk: Poświęcenie Domu św. Józefa
Oblacka placówka w Gdańsku słynie również z całodziennej adoracji Najświętszego Sakramentu oraz sakramentu pokuty i pojednania.
(pg)
Obra: Premiera sztuki "Dożywocie" Aleksandra Fredry [GALERIA]
Klerycy obrzańskiego seminarium wystawili sztukę na podstawie komedii Aleksandra Fredry „Dożywocie”. Zaplanowane są kolejne spektakle.
Obra: Terminy nowej sztuki w wykonaniu kleryków
Trójaktowa komedia „Dożywocie” została napisana przez Aleksandra Fredrę w latach 1834-1835. Podejmuje temat pogoni za pieniędzmi, która w rezultacie sprowadza na złą drogę. Ukazuje Polskę XIX wieku. Po raz pierwszy komedia została wystawiona we Lwowie – 12 czerwca 1835 roku.
(pg/zdj. Pasieka klasztorna)
Komentarz do Ewangelii dnia
„Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”. Ojcowie Kościoła, czyli pierwsi chrześcijańscy teologowie i znawcy Biblii, zwracają naszą uwagę na to, że warto precyzyjniej przetłumaczyć to zdanie Mistrza, aby go właściwie zrozumieć. Piszą mianowicie, że chodzi w tym wypadku o ciągłą czynność. Brzmiałoby to następująco: «Kto ma wzrok „utkwiony” we Mnie, ma także wzrok „utkwiony” w Ojcu». Czyli chodzi o stałą postawę, a nie tak zwaną „okazjonalną”: z okazji świąt, czy też uroczystości, przypominanie sobie o Panu Jezusie. Mając wzrok „utkwiony” w Pana Jezusa będziemy w możliwości uczynić wielkie dzieła. Każdy człowiek, nawet jeśli nie jest tego świadomy, nosi w sobie głębokie pragnienie powrotu do Boga, ponownego odnalezienia ojcowskiego domu i pozostania tam na zawsze. Tam znajduje się wszelakie dobro, jakiego możemy tu na ziemi pragnąć, między innymi: życie, światło, miłość, pokój. Św. Ignacy z Antiochii, męczennik z początku drugiego wieku, mówił: „Jest we mnie żywa woda, która szemrze i mówi wewnątrz mnie: «Przyjdź do Ojca!»” Pan Jezus wskazuje nam na głęboką wzajemną zażyłość jaka istnieje między Nim, a Ojcem. „Ja jestem w Ojcu, a Ojciec jest we mnie” (J 14,11). To, co Pan Jezus mówi i czyni, ma swoje źródło w Ojcu i Ojciec wyraża się w pełni w Jezusie Chrystusie. Wszystko to, co Ojciec pragnie nam powiedzieć, znajduje się w słowach i czynach Syna. Wszystko, co On chce spełnić dla naszego dobra, spełnia przez swojego Syna. Wiara w Syna pozwala nam mieć „przystęp do Ojca” (Ef 2,18). Wiara pokorna i wytrwała w Pana Jezusa, wybór by za nim podążać i być mu posłusznym dzień po dniu, łączy nas w kontakcie tajemniczym lecz rzeczywistym z samą tajemnicą Boga i pozwala nam korzystać ze wszystkich bogactw jego łaskawości i miłosierdzia. Ta wiara pozwala Ojcu kontynuować przez nas dzieło łaski, którą rozpoczął w swoim Synu: „Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję” (J 14,12).
(S. Stasiak OMI)
Bogusław Harla OMI: Wspomnienia kapelana Dywizjonu 303. Był oblatem...
Z chwilą [nasilonych walk] zaczęła się prawdziwa harówka, tak pilotów, jak i mechaników. Cztery dziennie loty na tereny nieprzyjacielskie: wczesnym rankiem, przed obiadem, popołudniu i w godzinach wieczornych. Maszyny wracały poturbowane, trzeba było “złotej” rączki, celem szybkiego usunięcia uszkodzeń, bo następny lot za parę godzin. Z bijącym sercem słuchaliśmy walk powietrznych: Heniek uważaj zrób unik”; „szwab za tobą”, „Jasiu szwab ci siedzi na ogonie”. Jeden drugiego ostrzegał, a nawet spieszył z pomocą, o ile było potrzeba. Niebezpieczeństwo robi z ludzi zgrany kolektyw. Niejeden zginął, ratując w niebezpieczeństwie swego dywizjonowego kolegę. Bolesne były powroty pilotów z operacji, gdyż często zdarzało się, iż eskadra nie wracała w komplecie. Czasem 1 albo 2, względnie czasem 3 pilotów nie wracało. Dziwne uczucie, rano jadło się z danym pilotem śniadanie, a na obiedzie już go nie było... - ze wspomnień o. Wilhelma Stempora OMI
Po dłuższej przerwie powracamy do przedstawienia sylwetek Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej Polskiej Prowincji, którzy byli kapelanami wojskowymi w czasie II Wojny Światowej. Dziś prezentujemy kapłana- zakonnika, który jest już dobrze znany ponieważ redakcja Misyjnych Dróg już o nim pisała: KLIKNIJ
Pod niemiecką okupacją
Ojciec Wilhelm Stempor OMI, bo o nim mowa, urodził się 24 czerwca 1913 roku w Piekarach-Rudnych. W wieku 14 lat wstąpił do Niższego Seminarium Duchownego Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Lublińcu. W 1933 roku wstąpił do oblackiego nowicjatu w Markowicach, który zakończył złożeniem ślubów zakonnych. Swoją formację i studia filozoficzno-teologiczne rozpoczął w Wyższym Seminarium Duchowym w Obrze, którą musiał opuścić razem ze współbraćmi w wyniku wybuchu drugiej wojny światowej w 1939 roku.
Mało brakowało, a już na jej samym początku losy kleryka Wilhelma potoczyłby się inaczej:
Uciekałem z grupką kleryków na Warszawę, którą prowadzili Ojcowie Cal i Kocot, profesorowie obrzańscy. Podzieliliśmy się na grupy. Ja szedłem z klerykami Maćkowiakiem i Szmidtem. Kierując się w kierunku Sochaczewa i dalej na Warszawę, zauważyliśmy posuwającą się grupę Niemców cywilów z Bydgoszczy. Siłą włączono nas do tej kolumny. Tłumaczyliśmy się, iż jesteśmy klerykami z Obry. I to co nastąpiło to chyba cud.
- Mówicie, że jesteście klerykami z Obry ?
- Tak !
- Zaraz się przekonamy.
Jeden z młodych żołnierzy, eskortujący Niemców pochodził spod Obry, o ile się nie mylę z Jażyńca. Pyta nas jeszcze raz:
- Czy jesteśmy z Obry?
- Tak ! - znowu pada odpowiedź
- To proszę mi powiedzieć, kogo znamy z Obry ?
Wśród licznych znajomych wspomnieliśmy dziedzica Wybranowskiego.
- Dziedzica Wybranowskiego ? Ile miał dzieci ?
- Dwie córki: Dzidka i Hanka.
- Tak, zgadza się i zwolniono nas z kolumny.
Nasz bohater postanowił udać się do domu rodzinnego. Nie było to łatwe, niemieckie patrole na drogach aresztowały napotkanych ludzi, których często kierowano na prace przymusowe do Niemiec. Powrót do domu Wilhelmowi zajął kilka tygodni. W tym czasie pracował m.in. na polu, zbierając ziemniaki; dłuższy czas zatrzymał się u rodziców kleryków- państwa Płócenniczaków pod Poznaniem. Tam pomagał im w ich sklepie z artykułami gospodarczymi. Był to czas pełen napięcia - początek wojny, coraz to nowe informacje o okrucieństwie najeźdźców, niepewność o swój, rodziny i współbraci, los spotęgowany tym wszystkim, że na pierwszym piętrze domu państwa Płócenniczaków zakwaterowali się niemieccy żołnierze… Otuchy Wilhelmowi dodało pojawienie się w okolicy kolejnych współbraci-kleryków, którzy podobnie jak on próbowali dostać się do rodzinnych domów.
Ostatecznie Wilhelm zdobył przepustkę i mógł legalnie dostać się do rodzinnego domu:
17 października wróciłem do domu, był to rok 1939 - czytamy we wspomnieniach o. Stempora. - Wiadomo - okupacja, co robić, będąc studentem. Zaangażowałem się u mego brata Pawła za piekarza. Nie będąc przyzwyczajony do fizycznej pracy, nie było łatwo. Była to dla mnie ciężka praca.
Kleryk Wilhlem zdecydował, że chce kontynuować swoje studia i formację, dlatego samotnie przedostaje się przez Austrię do Włoch. Tam otrzymuje pozwolenie od generała Zgromadzenia na kontynuowanie nauki we włoskich domach formacyjnych w Roviano, a później w Cineto-Romano.
Po opowiedzeniu się Mussoliniego po stronie Niemców, kleryk Wilhelm razem z braćmi ucieka do Francji, gdzie ostatecznie po kilkuset kilometrach pieszej wędrówki trafili do oblackiego seminarium w Notre Dame de Lumières pod Anignon. Tam Wilhelm Stempor skończył studia i otrzymał święcenia kapłańskie 23 lutego 1941 roku.
Wśród Polonii - pierwszy kontakt z polskim wojskiem
Jego pierwszą placówką pracy duszpasterskiej było Montestruc sur Gers, gdzie był kapelanem zdemobilizowanych polskich żołnierzy, był również duszpasterzem Polonii w departamencie Gers.
Tak o tym okresie pisze we swoich wspomnieniach:
Kończę studia i w lipcu zostaje skierowany jako ksiądz kapelan internowanych żołnierzy polskich do Montestruc s/Gers, w departamencie Gers. "Żółtodziób”, bez należytego kapelańskiego przygotowania, pojechałem z bijącym sercem do obozu. Pytanie - jak mnie przyjmą nie tylko oficerowie, ale szczególnie żołnierze? Jak dam sobie radę w tej nieznanej dla mnie pracy jako kapelan? Tak jedna jak i druga strona przyjęła mnie bardzo serdecznie. Komendantem obozu był p. Ledoux. Świetnie mówił po polsku, gdyż studiował na uniwersytecie w Krakowie, oraz w Wilnie. Przemiły człowiek. Bardzo przychylny był nie tylko dla oficerów, ale również dla żołnierzy. Polskim komendantem był por. Motyka, pochodzący z Krakowa. Oprócz komendanta byli jeszcze dentysta J. Dubiniewicz, z którym dzieliłem pokój w starym klasztorze, oraz przedstawiciele PCK Panowie: kpt. Ustaszewski i Tynelski. Ja uzupełniam grono oficerskie. Również we Francji byli internowani Polacy- cywile. Oni mieszkali w hotelach. Mieszkali często z całymi rodzinami. Warunki mieszkaniowe bardzo dobre. Zakładane były nawet polskie szkoły.
Na czym polegała moja praca duszpasterska? Wiadomo, przede wszystkim niedzielna Msza Św., którą odprawiałem w parafialnym kościele. Mieliśmy wyznaczoną godzinę i żołnierze w czwórkach maszerowali do kościoła. Miejscowy ks. Proboszcz, nie przypominam sobie nazwiska, był bardzo miły i przychylny żołnierzom. Nigdy nie widział tylu ludzi w kościele. Sam ks. Proboszcz był ubożuchny jak mysz kościelna. Dlatego wszelkie niedzielne składki oddawałem Jemu. Francuzi - skomunizowani, rzadko uczestniczyli we Mszy Świętej i w innych obowiązkach, nie mówiąc już o ofiarności dla ich kościoła oraz dla ks. Proboszcza. Maleńka grupka parafian brała udział we Mszy Świętej. Parafia liczyła nie wiele ponad 1000 dusz. Niestety kościół ich mało interesował, ale wielkim powodzeniem cieszyły się “kafejki”. Każdy z czytających moje wspomnienia powie sobie, to za dużo pracy nie miałem. Już to samo, jako młody kapłan przygotowanie kazania, zabierało mi wiele czasu. Raz w tygodniu duszpasterska konferencja. Trzeba było również wziąć pod uwagę sprawy czysto duszpasterskie. Ponieważ nasz obóz odległy był od Lourdes zaledwie 100 km, raz w miesiącu, za zgodą Komendanta, organizowałem z żołnierzami pielgrzymkę do tego cudownego miejsca. Takie grupki liczyły około 20-30 żołnierzy. Każdorazowo przyjmował nas śp. Prymas Polski ks. kard. August Hlond. Wspólne zdjęcie przed pałacem biskupim kończyło naszą pielgrzymkę. Wiadomo, iż Lourdes leży blisko granicy hiszpańskiej. Nigdy nie wracaliśmy w komplecie, gdyż żołnierze “urywali się”, aby poprzez Pireneje, Hiszpanię, i Gibraltar dostać się do upragnionej Anglii. Uciekinierzy zawsze mnie o wszystkim zawiadamiali. Po prostu mieli zaufanie do mnie. Ale po powrocie do obozu musiałem wysłuchiwać delikatnych uwag Komendanta, iż w przyszłości nigdy nie zgodzi się na wyjazd do Lourdes. W pobliskiej miejscowości - Fleurance, znajdowały się polskie rodziny, wyrzucone przez Niemców z Alzacji. Nie mogłem więc, nie zainteresować się nimi. Wraz z p. Tuczapskim- obozowiczem, założyliśmy skromną polską szkołę. Trudno to było nazywać szkołą - bo w jednym odstąpionym przez Polaków pokoju, uczyliśmy: religii, historii, geografii, a przede wszystkim języka polskiego. Była to bardzo miła i wdzięczna praca. Dzieci rozmawiały między sobą po francusku, jedynie w domu po polsku. Za tę pracę Polacy byli nam bardzo wdzięczni.
Oblaci - kapelani Wojska Polskiego w czasie II wojny światowej
Kapelan Dywizjonu 303
We Francji o. Stempor przebywał i pracował do roku 1943, skąd przez Portugalię dostał się do Szkocji, a stamtąd do Anglii. 10 stycznia 1944 roku z rąk biskupa Józefa Gawliny odebrał nominację na kapelana myśliwskiego Dywizjonu 303 im. Tadeusza Kościuszki, który stacjonował w Ballyhalbert. Oprócz posługi w dywizjonie 303 pełnił również taką posługę w innym polskim dywizjonie lotniczym o numerze 316, który stacjonował koło Blackpool.
Ojciec Wilhelm tak wspomina ten czas:
Wreszcie 10 stycznia 1944 r. otrzymuję nominację z kurii biskupiej, poprzez Ks. Dziekana Miodońskiego na kapelana wojskowego do 303 dywizjonu myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki, który w tym czasie znajdował się w północnej Irlandii koło Belfast- Ballyhalbert. Po kilku dniach, wyjazd do jednostki. Daleka podróż bez znajomości języka angielskiego. Kolejnie do Szkocji, a następnie statkiem do Irlandii. Z trwogą w sercu jechałem do mojej jednostki. Znów odmienny rodzaj pracy, niż we Francji, wśród zdemobilizowanych żołnierzy. Jakie pierwsze wrażenie? Raczej przychylne ustosunkowanie się kadry oficerskiej, jak również żołnierzy do nowego i dotychczas jedynego kapelana 303 dyw. im. T. Kościuszki. W tym czasie dowódcą był kpt. Koc. Zostałem przedstawiony oficerom, oraz pooprowadzał mnie po lotnisku, przedstawił żołnierzom pracującym przy samolotach w hangarach. Otrzymałem miejsce pracy czyli biuro, przydzielonego do mojej dyspozycji młodego żołnierza-ministranta, który pochodził ze wschodu. Jemu powierzyłem kaplicę - barak. Codziennie służył do Mszy Świętej. Frekwencja w ciągu tygodnia nie była najlepsza. Wiadomo zajęcia w hangarach i w innych biurach. W niedzielę cała jednostka brała udział we Mszy Świętej. Według przepisu angielskiego “King's Regulation”, nabożeństwo trwać mogło maksimum pół godziny. Stricte tego regulaminu nie przestrzegało się.
Z żołnierzami początkowo mało się spotykałem. Dlaczego? Wśród żołnierzy krążyła pogaduszka, iż przychodzący ksiądz do hangaru przynosi nieszczęście. Nie mogłem wykorzenić tego zabobonu. Wreszcie bez uprzedzenia, poszedłem do hangaru i rozmawiałem z żołnierzami pracującymi przy samolotach. Trochę krzywo na mnie patrzeli, a nóż widelec przyniosę nieszczęście? Eskadra poleciała w tym czasie i w inne dni na operacje. I przekonali się i żołnierze i piloci, iż jednakowóż kapelan nie przynosi nieszczęścia. To był jedyny radykalny środek żeby przekonać ich, iż bezpodstawne były ich zabobony. Pracy biurowej właściwie nie było żadnej. Najczęściej to załatwianie w Kurii Polowej sprawy mieszanych małżeństw. Czasem trzeba było wydać zaświadczenie, iż dany człowiek jest kawalerem, podpisane przez 2 kolegów. Prawdy trudno było dojść. Nie posiadali żadnych świadectw chrztu.
A jak wyglądała (...) praca duszpasterska ? Wiadomo, warunki wojenne rządzą się innymi prawami. Cały personel techniczny, nie mówiąc o pilotach, od świtu do późnej nocy zajęty był służbowymi sprawami. Na każdej stacji znajdowała się kaplica w baraku. Codziennie odprawiałem Mszę Św. w obecności zaledwie kilku żołnierzy. (...)
Jak już pisałem poprzednio, według "King's Regulation", w czasie wojennym, dla wszystkich wyznań w niedzielę i święta, był czas wyznaczony na wszelkie nabożeństwa w granicach 30 minut. Piszę w granicach, bo normalnie tenże czas przedłużał się czasem do godziny. Ludzie jakoś byli scaleni, może przyczyną tego był wspólny wróg. Przecież na ziemi angielskiej ginęli młodzi ludzie za “naszą i waszą sprawę”. Oprócz mego dyw. 303 miałem jeszcze do obsługiwania włoskich jeńców. (...)
Z chwilą [nasilonych walk] zaczęła się prawdziwa harówka, tak pilotów, jak i mechaników. Cztery dziennie loty na tereny nieprzyjacielskie: wczesnym rankiem, przed obiadem, popołudniu i w godzinach wieczornych. Bolesne były powroty pilotów z operacji, gdyż często zdarzało się, iż eskadra nie wracała w komplecie. Czasem 1 albo 2, względnie czasem 3 pilotów nie wracało. Dziwne uczucie, rano jadło się z danym pilotem śniadanie, a na obiedzie już go nie było, ginęli na terenach nieprzyjacielskich względnie też w kanale La Manche. Maszyny wracały poturbowane, trzeba było “złotej” rączki, celem szybkiego usunięcia uszkodzeń, bo następny lot za parę godzin. Z bijącym sercem słuchaliśmy walk powietrznych. Heniek uważaj zrób unik, szwab za tobą, Jasiu szwab ci siedzi na ogonie. Jeden drugiego ostrzegał, a nawet spieszył z pomocą, o ile było potrzeba. Niebezpieczeństwo robi z ludzi zgrany kolektyw. Niejeden zginął, ratując w niebezpieczeństwie swego dywizjonowego kolegę. Już przecież Premier Churchill wyrażał się o lotnikach, którzy w tak niewielu, tak wiele zrobili...
Jako pierwszy kapłan modlił się w Katyniu… Historia o. płk. Wilhelma Kubsza OMI
Ojciec Wilhelm Stempor wrócił do Polski i rozpoczął w 1947 roku pracę jako wychowawca profesor języka francuskiego i angielskiego w Niższym Seminarium w Lublińcu. W Polsce był misjonarzem ludowym, rektorem kościoła w Grotnikach, przełożonym klasztoru we Wrocławiu. Ostatnie lata spędził w rodzinnej parafii, gdzie zmarł 16 kwietnia 1990 roku.
Francja: Na grobach oblatów – kapelanów wojskowych z II wojny światowej [WIDEO]
Pełny tekst wspomnień o. Wilhelma możemy przeczytać tutaj: KLIKNIJ
Rychtal: szkoła podstawowa otrzymała imię o. płk. Konrada Stolarka OMI
(bh/pg)
Katowice: Początek detoksu i nowy ministrant
Ekspresowe dziś pakowanko z rana, żeby zdążyć do przyjęcia na detoks kiedy jest lekarz. Bo przyszedł z chęcią naprawiania życia zaczynając od podstawy... Westchnijcie za nim prosimy - napisali członkowie Wspólnoty Dobrego Pasterza na profilu Punktu Misyjnego przy ul. Opolskiej w Katowicach.
To codzienność. Przez miejsce pomocy przetacza się codziennie wielu ludzi, którzy potrzebują wsparcia. Co jakiś czas zgłaszają się osoby w kryzysie bezdomności i uwikłani w nałogi. Tutaj rozpoczyna się dla nich nowa droga. Wielu przechodzi terapię i wraca do życia jako nowe osoby. Wszystko zaczyna się od kaplicy...
Katowice: Święto patronalne Wspólnoty Dobrego Pasterza
Trzeba jeszcze tylko spakować najpotrzebniejsze rzeczy...
Katowice: To coś więcej, niż ciepła zupa...
Sercem domu jest kaplica. Od pewnego czasu jeden z korzystających z pomocy Wspólnoty Dobrego Pasterza regularnie posługuje przy ołtarzu jako ministrant.
Z fantastycznych informacji, chcieliśmy się podzielić, że posiadamy naszego pierwszego ministranta. Jeden z naszych Ubogich Przyjaciół od kilku tygodni, systematycznie, w każdy czwartek ochoczo i z zaangażowaniem oddaje się posłudze Eucharystycznej.
Wspólnota Dobrego Pasterza działa na terenie archidiecezji katowickiej od blisko 30 lat. Powstała z inicjatywy Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. W grudniu 1993 r. dekretem abp. Damiana Zimonia zaczęła oficjalnie działać jako publiczne stowarzyszenie wiernych Kościoła katolickiego. Działania wspólnoty są nakierowane na ludzi ubogich, bezdomnych oraz uzależnionych. Obecnie duszpasterzem wspólnoty jest o. Andrzej Kordek OMI.
(pg)
Francja: Ponad 200 lat temu św. Eugeniusz zaczynał od młodzieży
25 kwietnia 1913 roku powstało Stowarzyszenie Młodzieży Chrześcijańskiej. To projekt św. Eugeniusza de Mazenoda. Początkowo do wspólnoty dołączyło ośmioro młodych w wieku od 12-16 lat. Dziesięć lat później było ich już 400 osób. Czternastu z nich dołączyło do założonego przez niego zgromadzenia zakonnego.
Na czym polegał sukces pracy Eugeniusza z młodzieżą?
Nikt nie poświęcał nam tyle czasu
W domu generalnym w Rzymie znajduje się 238 oryginalnych listów napisanych przez młodych do Eugeniusza. Zawierają świadectwa uczuć i wdzięczności, jakie żywili do Założyciela misjonarzy oblatów. Wielu z nich podkreślało, że nie znało wcześniej kapłana, który tak bardzo interesował się życiem ludzi młodych i poświęcał im czas. W momencie zakładania stowarzyszenia Eugeniusz był księdzem zaledwie od dwóch lat, nie chciał pracować w duszpasterstwie parafialnym. Postawił na młodzież.
Ryzyko było ogromne
Ryzyko założenia wspólnoty młodzieżowej było ogromne. Napoleon zakazał tworzenia takich organizacji.
Przedsięwzięcie jest trudne... Nie jest pozbawione niebezpieczeństw..., ale nie boję się, ponieważ pokładam całą moją ufność w Bogu, ponieważ szukam tylko Jego chwały i zbawienia dusz, które odkupił przez Swojego Syna, Pana Naszego Jezusa Chrystusa... - pisał Eugeniusz de Mazenod.
Młodzież z Niemiec w Aix
Początkowo młodzi spotykali się w seminarium w Aix, domu matki Eugeniusza, posiadłości panien Milles i wiejskim domu należącym do rodziny Założyciela. Po założeniu rodziny oblackiej, młodzi byli pierwszymi, którzy towarzyszyli młodej rodzinie zakonnej. Podobnie było w Marsylii, gdzie oblaci zajęli się duszpasterstwem dzieci i młodzieży w najbiedniejszej dzielnicy miasta - Panier.
Niezwykłe kazanie św. Eugeniusza wygłoszone w Aix [AUDIO]
Wymagająca reguła
Św. Eugeniusz zredagował także szczegółową regułę dla stowarzyszenia. Dokument zawierał aż 544 artykuły. Wśród zobowiązań znalazły się: codzienna Msza św., 15 minut duchowej lektury, nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, spotkania wspólnotowe w czwartki i niedziele.
Stowarzyszenie założone przez św. Eugeniusza de Mazenoda funkcjonuje do dziś.
(pg/zdj. gł. B. Dosquet OMI)
Gorzów Wlkp: Oblaccy klerycy odwiedzili seniorów
Klerycy z Wyższego Seminarium Duchownego w Obrze odwiedzili wspólnotę Domu u Oblatów. To placówka dziennego pobytu dla seniorów z Gorzowa Wielkopolskiego. Instytucję założono w 2014 roku. Korzysta z niej kikunastu podopiecznych, którzy spędzają tutaj wolny czas. Organizowane są tutaj wszechstronne zajęcia, które nie tylko urozmaicają czas, ale także mają wymiar poprawy komfortu życia. Placówka stwarza jednocześnie przestrzeń do rozwoju duchowego.
(pg/zdj. Dom u Oblatów)